Polacy zostawieni na pastwę wielkiej wody. Łamią prawo, by ratować

Polacy zostawieni na pastwę wielkiej wody. Łamią prawo, by ratować swój dobytek. „To, co powiem, jest przerażające”

19.09.2024 polacy-zostawieni-na-pastwe-wielkiej-wody-lamia-prawo-by-ratowac

Powódź.
Powódź. Zdjęcie ilustracyjne. / Foto: Pixabay

Mieszkańcy województwa lubuskiego postanowili wziąć sprawy w swoje ręce, by ratować swój dobytek. Mimo grożących im za to mandatów, koszą wały przeciwpowodziowe, które – jak mówią – były zaniedbane przez Wody Polskie.

– Wiem, że to, co powiem, jest przerażające, ale w tym roku Wody Polskie ani razu nie kosiły wałów. Nie mogły więc dokonać porządnego ich przeglądu. To pokazuje, że ta instytucja jest fikcją. Nasze bezpieczeństwo też jest fikcyjne – powiedział „Gazecie Wyborczej” pan Andrzej, mieszkaniec gminy Bojadła w powiecie zielonogórskim.

Wały przeciwpowodziowe nad Odrą pamiętają jeszcze czasy niemieckie. Po powodziach w 1997 i 2010 roku zostały mocno nadwyrężone. Żerują tam bobry, które w wałach robią nory. Te miejsca muszą być uszczelnione workami z piaskiem – w przeciwnym razie woda może rozsadzić wały.

Mieszkańcy załamują ręce nad biernością organów odpowiedzialnych za ten stan rzeczy. Pan Andrzej usiłował dodzwonić się do zlewni w Zielonej Górze, aby odszukać właściwego urzędnika. – Gdy w końcu udało mi się do niego dodzwonić, usłyszałem, że wiedzą, że powinni kosić, ale nie zdążą już tego zrobić. Spławił mnie. To skandaliczne – wskazał.

Mieszkańcy podkreślają, że w tym roku wały w ogóle nie były koszone, a w poprzednim – tylko raz. Gdy dopominali się o pomoc, zostali wyśmiani i usłyszeli od Wód Polskich, by „nie siali paniki”.

We wtorek 15 osób, wyposażonych w kosy, wyszło na wały i na własną rękę usuwało chaszcze. Skosili zarośla na pięciokilometrowym odcinku.

Przebywanie na wałach, ze względu na zagrożenie powodziowe, jest jednak nielegalne. Mieszkańcy de facto zmuszeni są więc łamać prawo, by ratować swój dobytek. „Albo stracą dorobek życia, albo dostaną mandat. Wybierają to drugie” – podsumowuje „Wyborcza”.

Pozostawieni sami sobie byli także mieszkańcy zalanego Kłodzka. W rozmowie z WP Sportowe Fakty pilot rajdowy Michał Majewski ujawnił, jak to wyglądało. We wtorek podczas spotkania z Donaldem Tuskiem w mieście wygarnął mu, co i jak.

Wobec żywiołu zostaliśmy zupełnie sami, miałem wrażenie, że o nas zapomniano. Tak naprawdę do soboty nie było w naszym mieście żadnego alarmu, ani pomocy ze strony samorządu czy służb. Ludzie sami organizowali pomoc sąsiedzką, rozkładając worki z piaskiem, czy organizując wsparcie dla starszych ludzi. Nikt nie informował nas o zagrożeniu, korzystaliśmy jedynie z ogólnodostępnych prognoz pogody. Nie mogliśmy spodziewać się, że będzie aż tak źle. To wszystko powiedziałem na spotkaniu z premierem Tuskiem – wskazał.