Człowiek czy mówiące zwierzę?

Człowiek czy mówiące zwierzę?

Paweł Chmielewski https://pch24.pl/czlowiek-czy-mowiace-zwierze/

(Oprac. PCh24.pl)

Jeżeli uważamy się za zwierzęta, jak zwierzęta jesteśmy traktowani. W nadchodzących dekadach nie będzie ważniejszego pola bitwy niż to, na którym zdecyduje się ludzka tożsamość.

Kardynał Gerhard Müller, watykański strażnik wiary w latach 2012–2017, został niedawno zapytany o największe wyzwanie stojące przed Kościołem w XXI wieku. Wojna? Sekularyzacja? Nie. Wybitny teolog wskazał na antropologię. Kim jest człowiek i jaka jest jego relacja do świata i Boga.

Problem polega na tym, że dziś coraz większa liczba ludzi nie akceptuje odpowiedzi, jakie na te pytania wypracowała nasza cywilizacja. Więcej: nie interesuje ich odpowiedź żadnej z cywilizacji w historii świata. Na skutek błyskawicznego rozwoju nowoczesnych technologii wydaje się, jakoby człowiek nie miał żadnej stałej natury – jakby dopiero się stawał, dążąc ku nieznanej przyszłości i nowemu rodzajowi człowieczeństwa.

Niestety z tej dążności wynika póki co tylko śmierć i zniszczenie. Od XVIII stulecia człowiek próbuje zdefiniować się na nowo – bez odniesienia do Boga. W zachodniej filozofii zakorzenił się materializm i ateizm. Co to oznacza? Jeżeli człowiek nie został stworzony przez Boga, to nie jest przeznaczony do wieczności. Jak w pięknych, ale smutnych poematach Homera jest efemerydą – istotą krótkotrwałą i kruchą, jak liście na wietrze. Bez przeznaczenia do wieczności, które wynika z Bożego stworzenia, człowiekowi brakuje trwałej podstawy dla godności.

Dlaczego mielibyśmy traktować samych siebie lepiej niż traktujemy zwierzęta albo byty nieożywione? To przecież z nauki Kościoła katolickiego wynika, że człowiek ma nienaruszalną godność, bo jest umiłowanym dzieckiem Boga. Niektórzy tę godność sami odrzucają, wybierając grzech. Jednak aż do momentu śmierci istnieje dla nich możliwość powrotu, co wybitnie podkreśla wartość ludzkiej egzystencji. Póki żyjemy, póty możemy dążyć do zbawienia. Jeżeli jednak Boga nie ma – jak głoszą współcześni, to również nasze życie nie ma żadnej bezwzględnej wartości. Musi być mierzone w doczesnych kategoriach: władzy, użyteczności, przyjemności.

Wartość hodowlana

Pod koniec XIX wieku austriacki psycholog Adolf Jost ogłosił broszurę pod tytułem Prawo do śmierci. Próbował dowieść, że każdy człowiek powinien mieć możliwość popełnienia samobójstwa, jeżeli jego życie utraci wartość. Jak ją wyliczyć? Jost proponował proste obliczenie. Śmierć, twierdził, ma wartość zera. Dobre życie, w którym dominuje radość, przynosi wartość dodatnią. Życie pogrążone w cierpieniu – ujemną. Jeżeli jesteśmy „na minusie”, lepiej umrzeć. Jost był daleki od indywidualizmu. Zalecał wykonanie analogicznej kalkulacji w perspektywie społecznej. Czy nasze życie przynosi bliźnim korzyść? A może raczej jest dla nich ciężarem? Jeżeli jest ciężarem, lepiej się zabić – twierdził. Oto człowiek sprowadzony do poziomu zwierzęcia gospodarskiego. Świnia rośnie, świnia żyje. Już urosła i teraz tylko żre, trzeba ją ubić.

Myślenie Josta nie wyrosło w przestrzeni niemieckiej, lecz angielskiej. Jego podstawę stanowiła cyniczna etyka utylitarystyczna opracowana przez Jeremy’ego Benthama i Johna Stuarta Milla. Jednak to w Niemczech wyciągnięto z niej pierwsze konsekwencje na masową skalę.

W 1940 roku III Rzesza rozpoczęła akcję T4. W jej ramach zamordowano ponad siedemdziesiąt tysięcy psychicznie chorych. Jak wskazywała nazistowska propaganda, ich życie jest wyłącznie cierpieniem, a poza tym jedzą ziemniaki, które inaczej mogłyby zostać zjedzone przez zdrowych obywateli. Dlatego lepiej ich zabić. To samo zastosowano wkrótce do Żydów. Uznani przez nazistów za szkodników, zostali przeznaczeni do likwidacji. Niemieccy naziści nie wahali się zabijać ludzi, bo nie uważali, by człowiek miał jakąkolwiek przyrodzoną godność. Każdy był wart tyle, ile mógł dać III Rzeszy, choćby to był tylko tłuszcz potrzebny do produkcji mydła.

To nie osoba

Dziś na całym świecie, dokładnie w ramach tego samego paradygmatu ideowego, zabija się dzieci nienarodzone. Z perspektywy biologicznej nikt nie ma wątpliwości, że byt rozwijający się w łonie matki jest człowiekiem od pierwszych chwil swojego zaistnienia. A jednak przyjęto za dopuszczalne odbierać tym ludziom życie, w niektórych miejscach świata nawet tuż przed samym urodzeniem. Dlaczego?

Twierdzi się, że człowiek nie posiada wcale ludzkiej godności już z tej racji, że jest biologicznie człowiekiem. Żeby uzyskać godność, musiałby mieć świadomość, pamięć i zdolność używania rozumu. Innymi słowy, musiałby być „osobą”. W związku z tym dziecko nienarodzone, choć jest człowiekiem, może być traktowane jak zwierzę, ponieważ nie zasługuje na miano osoby ani na przysługującą osobom ochronę.

Taką bioetykę prezentuje wielu myślicieli ateistycznych w różnych krajach świata, od Australii, przez Włochy aż po USA. Oczywiście, w konsekwencji nie ma zasadniczych przeszkód, by powstrzymywać się też przed uśmiercaniem noworodków. Zabijanie chorych niemowląt od wielu lat praktykuje się w dwóch europejskich krajach: Belgii i Holandii. Jeżeli rodzice i lekarze dojdą do wniosku, że cierpienie takiego dziecka jest nieznośne, podaje mu się truciznę.

Paradygmat materialistyczny w odniesieniu do życia ludzkiego stanowi ponadto jedno ze źródeł bezprecedensowego kryzysu demograficznego na świecie. Od lat sześćdziesiątych wiele wpływowych ośrodków w Stanach Zjednoczonych i Europie straszy przeludnieniem. Sugeruje się, że dla dobra całej ludzkiej wspólnoty trzeba ograniczać liczbę potomstwa, stosując antykoncepcję i aborcję. W krajach zachodnich te groźby trafiają na podatny grunt, przygotowany między innymi przez feminizm. Efektem jest drastyczny spadek dzietności.

Dobitnego przykładu skuteczności działań antynatalistycznych dostarczają Chiny, gdzie powyższą propagandę wsparto brutalnymi metodami policyjnymi. W roku 1963 w Państwie Środka dzietność stała na poziomie 7,51; dzisiaj jest na poziomie 1,18.

W Polsce wskaźnik dzietności w roku 2024 wyniósł 1,12. Utrzymując ten poziom, nasz naród szybko zaniknie.

Inicjatorzy tej wielkiej operacji zatrzymania przyrostu ludności ponownie potraktowali człowieka jak hodowlane zwierzę. Nazywa się to „biopolityką”: państwo ingeruje w biologiczność jednostki, starając się doprowadzić ją do wyborów, które pozwolą zrealizować odgórnie założone cele.

Skuteczna tresura

Jak będzie wyglądać bioetyka i biopolityka w pozostałej części XXI wieku? W minionym stuleciu ateistyczni autorzy zbrodniczych polityk nie mogli jeszcze posługiwać się takimi technologiami, jakimi dziś dysponuje ludzkość. Teraz do mózgów wszczepia się czipy; póki co mają one ograniczone zastosowanie, ale prace nad zwiększeniem ich możliwości wpływania na ciało człowieka są bardzo zaawansowane.

Niemal wszyscy, uruchamiając co dzień internet w komputerze lub smartfonie, zanurzamy się w wielką, globalną infosferę. Coraz częściej czytamy tylko te informacje, które zaproponuje nam algorytm serwisu społecznościowego. Na jakich działa zasadach? Czyje interesy realizuje?

Dzięki opracowaniu tak zwanej sztucznej inteligencji algorytmy mogą bardzo łatwo obudowywać nas tylko wiadomościami i sugestiami koniecznymi do ukształtowania naszych wyborów w kierunku pożądanym przez twórców tych algorytmów. Nawet bez propagandy w telewizji staniemy się nieświadomymi wykonawcami polityki kreowanej ponad naszymi głowami. Owoce tego mogą być wyjątkowo gorzkie…

Trzeba się zgodzić z kardynałem Müllerem: nie ma dziś ważniejszego pytania niż o to, kim jest człowiek w relacji do Boga. Odpowiedź na to pytanie ma Kościół katolicki. Byłoby dobrze, gdyby zajął się on jej głoszeniem z nowym zapałem, rezygnując ze starań o uzyskanie akceptacji współczesnych liberalnych materialistów.

Paweł Chmielewski