[Będę umieszczał artykuły sprzed 10 lat – z Archiwum mego – bo CZAS nadszedł .https://web.archive.org/web/20131024115722/https://dakowski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=7604&Itemid=46 MD]
Zawsze wierni nr 9/2008 (112) http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/1221
Wierz mi jednak, Ojcze, Bóg ukarze świat, i to w straszliwy sposób. Kara z nieba jest już bliska – s. Łucja do ks. Fuentesa
Jean Vennari
W minionym roku [2007 md] wspominaliśmy rocznice trzech ważnych wydarzeń, które dokonały się w XX wieku:
- 100. rocznicę ogłoszenia niezwykle ważnych dokumentów wymierzonych w modernizm, czyli Syllabusa błędów modernistów, ogłoszonego 4 lipca 1907 r. – oraz antymodernistycznej encykliki Pascendi, ogłoszonej 8 września tego samego roku.
- 90. rocznicę objawień Matki Bożej w Fatimie w roku 1917.
- 50. rocznicę słynnego wywiadu udzielonego przez s. Łucję ks. Fuentesowi.
W trakcie niniejszego wykładu zajmować się będziemy wszystkimi wspomnianymi wydarzeniami, a rozpoczniemy od wywiadu, który ks. Fuentes przeprowadził z s. Łucją w klasztorze w Coimbrze 26 grudnia 1957 r. S. Łucja powiedziała wówczas:
Ojcze, Najświętsza Dziewica jest bardzo smutna, gdyż nikt nie przywiązuje żadnego znaczenia do Jej przesłania, ani dobrzy, ani źli. Dobrzy nadal kroczą swą drogą, nie przywiązując jednak do niego znaczenia. Źli, nie widząc kary Bożej, która właśnie na nich spada, nadal prowadzą życie w grzechu, nie przejmując się nim wcale. Wierz mi jednak Ojcze, Bóg ukarze świat i to w straszliwy sposób. Kara z nieba jest już bliska.
Zatrzymajmy się na chwilę nad ową „karą z nieba”, straszną karą, o której mówi s. Łucja. Kara, o której wspomina, wydaje się wykraczać poza to, o czym mówiła Matka Boża podczas objawienia w Fatimie 13 lipca 1917 r. Tego dnia Najświętsza Maryja Panna ostrzegła trójkę dzieci – Hiacyntę, Franciszka i Łucję – że jeśli ludzie nie przestaną obrażać Boga, ukarze On świat „poprzez wojnę, głód i prześladowanie Kościoła oraz Ojca Świętego”. Narzędziem, którym Bóg miał się posłużyć przy wymierzaniu tej kary, miała być Rosja.
Matka Boża powiedziała: „Aby temu zapobiec, przyjdę prosić o poświęcenie Rosji memu Niepokalanemu Sercu”. Obiecała, że jeśli ów akt zostanie dokonany, Rosja nawróci się, a światu zostanie dany okres pokoju. Niepokalana ostrzegła również, że jeśli Jej prośba nie zostanie spełniona,
Rosja rozszerzy swe błędy na cały świat, wzbudzając wojny i prześladowania Kościoła. Dobrzy będą ponosić męczeństwo, Ojciec Święty będzie musiał wiele wycierpieć, a niektóre narody zostaną unicestwione.
Widzimy więc, że na karę, o której mówiła Matka Boża 13 lipca, miały się składać:
- wojna;
- głód;
- prześladowanie Ojca Świętego;
- unicestwienie całych narodów.
A propos unicestwienia całych narodów: podczas wywiadu udzielonego ks. Fuentesowi s. Łucja stwierdziła, że Matka Boża powiedziała jej, Hiacyncie i Franciszkowi „wielokrotnie (…) że wiele narodów zniknie z powierzchni ziemi”. Znamy tylko jedną wzmiankę o tym – z lipca 1917 r., a jednak s. Łucja twierdzi, że Matka Boża mówiła o unicestwieniu wielu narodów „wielokrotnie”!
Ale nie na tym aspekcie kary pragniemy się dziś skupić. (…)
W 1957 r., zaledwie kilka lat przed II Soborem Watykańskim i kryzysem wiary, jaki po nim nastąpił, przed wydarzeniami lat 60., których konsekwencje odczuwamy do dziś, s. Łucja powiedziała:
Ojcze, diabeł zamierza wypowiedzieć decydującą bitwę Najświętszej Dziewicy, ponieważ wie, co obraża Boga najbardziej – i w krótkim czasie zdobędzie wielką liczbę dusz. Diabeł stara się ze wszystkich sił zwyciężyć dusze poświęcone Bogu, ponieważ w ten sposób wierni zostaną opuszczeni przez swych pasterzy, przez co łatwiej będzie mu ich pochwycić.
W latach 50. niewiele wskazywało na rychły kryzys wśród duchowieństwa. Mało wskazywało na to, że będziemy pozbawieni dobrego, solidnego, katolickiego przywództwa, czego rezultatem mogłyby być chaos i apostazja wielkiej liczby katolików. Wydaje się jednak, że s. Łucja w tajemniczy sposób dokładnie przewidziała rozwój wypadków: diabeł zdobył dusze poświęcone Bogu, skutkiem było opuszczenie wiernych przez ich pasterzy, co z kolei uczyniło z nich łatwy łup dla diabła.
Kara
Czy jednak Bóg mógłby ukarać ludzkość w taki sposób? Czy pozwoliłby, aby „zwodniczy wpływ” zdobył dusze Mu poświęcone? – Odpowiedź brzmi: tak. Wiemy o tym z licznych źródeł.
Po pierwsze, mamy świadectwo św. Jana Eudesa, jednego z licznych propagatorów nabożeństwa do Najświętszego Serca Pana Jezusa oraz „godnego podziwu” – jak je określał – Serca Maryi. Św. Jan Eudes powiedział, że kiedy Bóg gniewa się na swój lud, zsyła mu – jako karę – złych kapłanów. Oto, co napisał w książce Kapłan, jego godność i obowiązki:
Najbardziej widoczną oznaką Bożego gniewu i zarazem najstraszliwszą karą, jaką może On wymierzyć światu, jest sytuacja, kiedy pozwala On, by jego lud wpadł w ręce ludzi, którzy są duchownymi bardziej z nazwy niż z uczynków, kapłanów okrutnych jak wilki drapieżne, ludzi, którym brak miłości i oddania powierzonej im owczarni (…). Gdy Bóg zezwala na takie rzeczy, jest to bardzo konkretna oznaka, że gniewa się On na swój lud (…). Dlatego właśnie woła On nieustannie do chrześcijan: „Powróćcie, o zbuntowane dzieci (…) a dam wam pasterzy wedle serca mojego» (Jer 3, 14–15). Tak więc nieprawości w życiu kapłanów są chłostą wymierzoną ludowi w konsekwencji jego grzechów.
Św. Jan Eudes ostrzega nas, że jako karę za grzechy ludzi Bóg ześle nam kapłanów, którzy nie są ukształtowani według Jego serca, mających ducha obcego Najświętszemu Sercu Zbawiciela i Niepokalanemu Sercu Maryi.
Innym przykładem tego, jak Bóg karze swój lud, jest zniszczenie kościołów i świętych miejsc. W pięknej broszurze poświęconej obrazowi Matki Bożej Nieustającej Pomocy redemptorysta o. Benedykt D’Orazio wyjaśnia:
Kiedy Bóg pragnie okazać swe niezadowolenie nieposłusznemu ludowi, zwykle odrzuca święte dary, jakie Mu on zanosi, a niekiedy nawet zezwala, by zabrano lub zniszczono ołtarze i święte obrazy.
O. D’Orazio pisał te słowa w kontekście odrzucenia przez prawosławnych ustanowionej przez Boga instytucji papiestwa. W rezultacie prawosławni utracili cudami słynący obraz Matki Bożej Zwycięskiej. Został on wywieziony ze Wschodu przez Wenecjan i umieszczony w bazylice Św. Marka w Wenecji.
Jak wyjaśnia o. D’Orazio, w podobny sposób:
- Domek Loretański został cudownie przeniesiony do Loreto (w środkowych Włoszech – przyp. red. Zawsze wierni).
- Kościół na Zachodzie wszedł w posiadanie obrazu Matki Bożej Dobrej Rady (czczony w kościele w Genazzano koło Rzymu – przyp. red. Zawsze wierni) oraz ikony Matki Bożej Nieustającej Pomocy (obecnie w kościele pw. Św. Alfonsa Liguoriego w Rzymie – przyp. red. Zawsze wierni).
Jak pisze o. D’Orazio, kara ta spadła na „ludzi, którzy byli zaślepieni i zatwardziałego serca przez stałe nadużywanie łask, jakimi Bóg obdarzał ich w obfitości”.
Na podstawie pism św. Jana Eudesa i o. Benedykta D’Orazio widzimy więc, że Bóg niekiedy karze swój lud, pozwalając nawet, by przedmioty i miejsca kultu uległy zniszczeniu. Bóg zezwala niekiedy, „by zabrano lub zniszczono ołtarze i święte obrazy” i karze swój lud, posyłając im złych pasterzy – kapłanów nie według Jego serca, ale mających w sobie ducha tego świata, czyli ducha Antychrysta.
Nie sądzę, by wykazanie, że znamiona tego rodzaju kary Bożej można odnaleźć w Kościele po Vaticanum II, wymagało wielu przykładów. Praktycznie w każdym kościele zniszczono ołtarz albo przynajmniej zastąpiono go protestanckim w stylu stołem. Praktycznie każdy kościół doświadczył, w takiej czy innej formie, tego, co możemy nazwać dewastacją jego wnętrza – w każdym widzimy dziś współczesne brzydkie sprzęty liturgiczne i obrazy, które nie ilustrują już prawd wiary.
Częstokroć kościoły zostały dosłownie ogołocone. Tak było w przypadku kościoła pw. Św. Leona, mojego kościoła parafialnego w północno-wschodniej Filadelfii, gdzie dorastałem. Miał on niegdyś przepiękne wnętrze, strzelisty wysoki ołtarz z wieloma małymi elementami, jak np. złożone dłonie skierowane ku niebu, dwa ołtarze boczne, piękne rzeźby, imponujące balaski, mozaikową posadzkę, piękny ośmiokątny pulpit z rzeźbionymi postaciami oraz głowami cherubinów.
Gdzieś w środku lat 60. mianowano proboszczem niejakiego ks. Quinna. (…) Pozostał tam przez około pięć lat – i całkowicie „odnowił”, czyli zdewastował wnętrze kościoła tak, że obecnie przypomina on surową, protestancką salę konferencyjną. Wspaniały pulpit zniknął, znikły wszystkie posągi za wyjątkiem dwóch, usunięto wysoki ołtarz i zastąpiono go stołem wyglądającym jak drewniana deska do prasowania.
Ten rodzaj kataklizmu dotykał jedną parafię po drugiej, a miało to miejsce niespełna 10 lat po tym, jak s. Łucja zapowiedziała: „Bóg ukarze świat, i to w straszliwy sposób. Kara z nieba jest już bliska”.
Jesteśmy też świadkami upadku dusz poświęconych Bogu. Nie mówię tu o tych, którzy po soborze porzucili kapłaństwo i powrócili do życia świeckiego w liczbie dotychczas niespotykanej. Mam na myśli tych, którzy pozostali i przyjęli nową, zmodernizowaną wersję „katolicyzmu”, rodzaj „niekatolickiego katolicyzmu”, „katolicyzmu liberalnego”, potępianego przez wszystkich papieży przed 1958 r. Duchowni ci przyjęli sami, a następnie narzucili wiernym bardzo liberalną koncepcję katolicyzmu, odnośnie do której Pius IX ostrzegał, że może „nas ona zniszczyć”, może doprowadzić „religię do ruiny” i „pozbawić nas możliwości wysługiwania sobie łask u Boga”.
Ten ogólnoświatowy proces niszczenia wiary, wywołany liberalnym katolicyzmem, rozpoczął się zaledwie kilka lat po tym, jak s. Łucja powiedziała: „Kara z nieba jest już bliska”. Jesteśmy świadkami wielkiej kary – dokonuje się ona na naszych oczach. Trwa już 40 lat i z czysto ludzkiego punktu widzenia nic nie wskazuje na jej rychły koniec.
„Działanie błędu”
Jednak to nie wszystko. Nie tylko nasze „ołtarze i święte obrazy zabrano lub zniszczono”. To, co utraciliśmy, jest daleko cenniejsze, ważniejsze i ma bardziej fundamentalne znaczenie. Chcę powiedzieć wam o tym, co uważam za samą naturę kary, jakiej jesteśmy obecnie świadkami. Z niej wynikają wszystkie materialne kary, przed którymi ostrzegała Matka Boża w Fatimie.
Tym, co utraciliśmy, co utraciła olbrzymia większość katolickiego duchowieństwa, jest przekonanie o niezmienności obiektywnej prawdy. Świadomość prawdziwej wartości świętych obrazów i szacunek wobec ołtarzy są bowiem wynikiem uznania niezmienności prawdy – niezmienności wiary katolickiej. Jestem przekonany, że właśnie owa utrata wiary w niezmienność obiektywnej prawdy jest „zwodniczym wpływem” naszych czasów i że ten zwodniczy wpływ jest karą zesłaną na świat przez Boga.
W jaki sposób Pismo św. ostrzega nas przed nadejściem Antychrysta, a w domyśle przed nadejściem ducha anty-Chrystusowego, pojawiającego się w każdym czasie? „Dlatego, że z miłością prawdy nie przyjęli, aby byli zbawieni. Dlatego podda ich Bóg działaniu błędu, aby uwierzyli kłamstwu” (2 Tes 2, 10). Jestem więc przekonany, że zwodniczym wpływem naszych czasów, „działaniem błędu”, jest utrata wiary w niezmienność obiektywnej prawdy.
W jaki sposób się to przejawia? W takich na przykład twierdzeniach:
- Kościół zawsze nauczał, że jest jedynym prawdziwym Kościołem, poza którym nie ma zbawienia, obecnie jednak wierzymy, że można osiągnąć zbawienie w każdej religii.
- Kościół zawsze nauczał, że Pismo św. nie zawiera błędów, obecnie jednak wierzymy, że Biblia zawiera błędy historyczne, naukowe i rzeczowe, pomimo że nadal traktujemy ją jako świętą księgę.
- Papieże zawsze nauczali, że filozofia św. Tomasza z Akwinu jest wieczystą filozofią Kościoła i że jego metafizyka nie zawiera błędów oraz że metodę, doktrynę i zasady św. Tomasza należy traktować z pietyzmem i dawać im prymat przed innymi systemami, obecnie jednak uważamy, że tomizm jest „ograniczony i skostniały”, że musimy porzucić św. Tomasza na rzecz współczesnych systemów filozoficznych, aby uczynić katolicyzm bardziej „odpowiednim” dla współczesnego człowieka.
- Kościół zawsze nauczał, że Msza św. jest nade wszystko ofiarą – bezkrwawym odnowieniem Kalwarii, z kapłanem działającym w osobie Chrystusa. Obecnie jednak uważamy, że Msza jest jedynie wspomnieniem Ostatniej Wieczerzy, świętym posiłkiem celebrowanym na pamiątkę Chrystusa; potrzebujemy więc Mszy opartej na protestanckim wzorcu kultu.
Temu wymogowi odpowiada nowa Msza, jak to wykazali w sposób przekonujący kardynałowie Ottaviani i Bacci w 1969 r. Abp Bugnini, architekt nowej Mszy, otwarcie wyjawiał zasady, na których budował swoją nową liturgię. Jak powiedział:
Musimy usunąć z naszych katolickich modlitw oraz z katolickiej liturgii wszystko, co mogłoby stanowić cień nawet przeszkody dla naszych braci odłączonych, czyli protestantów.
Tak więc, z uwagi na nową, ekumeniczną koncepcję liturgii, zmodyfikowano Mszę ze względu na tych, którzy nie wierzą w ofiarnicze kapłaństwo, którzy nie wierzą, że Chrystus jest obecny w Najświętszym Sakramencie.
Aggiornamento! Oto nowy imperatyw od czasu soboru: zmiany, zmiany, zmiany…
Owa niezdolność do uznania niezmienności obiektywnej prawdy znajduje wyraz w herezji modernizmu – przekonaniu, że jakaś część katolickich dogmatów może z czasem ulec zmianie, że religia musi zmieniać się z czasem, że to, czego Kościół nauczał 100 lat, temu musi zostać zapomniane, inaczej przedstawione czy też zaktualizowane.
Sloganem ostatniego soboru było aggiornamento – ‘uwspółcześnienie’.
Papieskie ostrzeżenia
Stwierdziwszy, że dzisiejsze duchowieństwo utraciło właściwe rozumienie prawdy, chciałbym wyjaśnić, że nie jest to mój własny wymysł. Przez minionych 100 lat wielcy papieże – zwłaszcza św. Pius X, Pius XI i Pius XII – przyznawali, że owa niechęć do uznania niezmienności obiektywnej prawdy stawała się stopniowo coraz poważniejszym problemem. Niepokojące symptomy występowały u znacznej części duchowieństwa i katolickich „intelektualistów”.
Co napisał o modernistach św. Pius X, kiedy potępiał modernizm we wspaniałej encyklice Pascendi? Napisał, że „wypaczają oni wieczną koncepcję prawdy”. W Syllabusie błędów modernistów, w którym potępił 65 ich głównych tez, święty papież napiętnował m.in. twierdzenie: „*Prawda nie jest bardziej niezmienna, niż sam człowiek, ponieważ ewoluuje ona razem z nim, w nim i przez niego”. Dlaczego św. Pius X musiał to potępić? Ponieważ w konsekwencji przyjęcia tego twierdzenia modernistyczni kapłani, biskupi i teologowie zaczęli negować fakt, że prawda jest niezmienna. Św. Pius X musiał więc ogłosić Syllabusa oraz napisać encyklikę o tym najbardziej fundamentalnym błędzie. Jednak nawet to nie wystarczyło. Trzy lata później św. Pius X zaprowadził obowiązek składania przysięgi antymodernistycznej, ponieważ był świadom, że moderniści nie porzucili swych błędów – stworzyli tajne przymierze i nadal wypaczali katolicką doktrynę.
Jednak niebezpieczeństwa nie udało się całkowicie zażegnać. Kwestionowanie niezmienności prawdy nie zakończyło się wraz ze śmiercią Piusa X. Nadal było wielu kapłanów, biskupów, zakonników i teologów, zarażonych tym „działaniem błędu”. Już 14 lat po wprowadzeniu przez św. Piusa X przysięgi antymodernistycznej jego następca Pius XI kazał Świętemu Oficjum potępić 12 fałszywych tez filozoficznych, zyskujących wpływ wśród kapłanów i teologów. Miało to miejsce 1 grudnia 1924 r.
Jedną z tych tez była nowa definicja prawdy, która – mówiąc w skrócie – negowała to, że prawda jest zgodnością intelektu z zewnętrzną rzeczywistością. Wedle tej nowej koncepcji prawda jest po prostu zgodnością naszego intelektu z życiem i jego stale zmieniającymi się okolicznościami, tak, że wszystko podlega ciągłym zmianom i postępowi. Prawda nieustannie „staje się”. Jak widać, papież nadal musiał korygować fałszywą, rozpowszechnioną wśród wielu kapłanów i teologów koncepcję, wedle której nie istnieje niezmienna, obiektywna prawda.
W latach 30. i 40. problem ten wciąż istniał i sytuacja stawała się coraz gorsza. Skutkiem katastrofy II wojny światowej było osłabienie czujności nawet dobrych biskupów wobec wzrostu wpływów modernistycznych. W tym czasie błąd, wedle którego prawda znajduje się w stanie nieustannej zmiany, zaczęto w coraz większym stopniu odnosić do religii. Jezuita ks. Henryk Boulliard, propagujący coś, co nazywał „nową teologią”, stwierdził nawet: „Teologia, która nie jest aktualna (tj. nie podlega nieustannej zmianie), będzie teologią fałszywą”.
W obliczu propagowania tej fałszywej koncepcji prawdy głos zabrał również Pius XII. W 1946 r. pisał: „Wiele się mówi (jednak bez niezbędnej jasności) o «nowej teologii», która musi się znajdować w stanie stałego przeobrażenia, tak jak wszystkie inne rzeczy tego świata, znajdujące się w ciągłym procesie zmiany i ruchu, nie osiągając nigdy swego kresu. Gdybyśmy mieli przyjąć taką opinię, co stałoby się z niezmiennymi dogmatami wiary katolickiej, co stałoby się z jednością i trwałością tej wiary?”.
Jest to oczywiście pytanie retoryczne: dla Piusa XII odpowiedź jest oczywista – jedność i trwałość wiary, niezmienność dogmatów zostałyby w systemie „nowej teologii” zniszczone (…)
Dlatego właśnie o. Garrigou-Lagrange OP, jeden z najwybitniejszych tomistów XX wieku, zwalczał „nową teologię”. W artykule z 1946 r., zatytułowanym: Dokąd prowadzi nas nowa teologia?, słusznie ostrzegał, że jej konsekwencją jest modernizm.
Głównymi propagatorami „nowej teologii” byli: o. Dominik Chenu, ks. Karol Rahner, o. Iwo Congar i ks. Henryk de Lubac. Wszyscy głosili koncepcje, które za pontyfikatu Piusa XII potępiło Św. Oficjum albo uznało je za podejrzane.
W wielkim skrócie: na krótko przed i w trakcie Vaticanum II – będącego soborem jedynie pastoralnym (…) – ci sami ludzie zostali zaproszeni przez Jana XXIII jako eksperci teologiczni, jako doradcy liberalnych biskupów (…). Ludzie ci nigdy nie wycofali się ze swoich heterodoksyjnych poglądów ani ich nie odwołali, i to właśnie oni sporządzili szkice dokumentów soborowych! Na soborze tryumf odniosła więc właśnie lansowana przez nich teologia – liberalna i modernistyczna.
O. Henrici, zwolennik „nowej teologii”, przechwalał się, że jej lyońska mutacja (Lyon był ojczyzną teologii de Lubaca) „stała się oficjalną teologią II Soboru Watykańskiego”.
Marceli Prelot, liberalny senator z regionu Dobbs we Francji, pisał: „Przez półtora wieku walczyliśmy, by nasze opinie zwyciężyły w Kościele – i nie odnieśliśmy sukcesu. W końcu nadszedł II Sobór Watykański i odnieśliśmy tryumf. Od tego czasu tezy i zasady liberalnego katolicyzmu zostały definitywnie i oficjalnie zaakceptowane przez Stolicę Apostolską”.
Pamiętajmy, przed czym ostrzegał Pius IX. Ten liberalny katolicyzm – jak mówił – zniszczyłby nas, doprowadziłby do ruiny religię, uniemożliwiłby nam wysługiwanie łask Bożych. Taka jest właśnie prawdziwa natura tego, do czego doprowadził II Sobór Watykański.
Wszystko to bierze się z owego błędu (…) polegającego na odmowie uznania niezmienności obiektywnej prawdy. Uważam, że jest to główna duchowa kara, jaką Bóg na nas zsyła i że właśnie to wypaczanie prawdy niszczy prawdziwą wiarę i ściągnie na nas kary materialne, przed którymi ostrzegała nas Matka Boża w Fatimie.
Nowa interpretacja
Podam krótki przykład tej fałszywej koncepcji prawdy, przytaczając pewne stwierdzenia poczynione niedawno przez kogoś, kto, wedle określenia s. Łucji, „zajmuje w Kościele odpowiedzialne stanowisko”.
12 maja 2007 r., podczas konferencji zorganizowanej w Moskwie z okazji 90. rocznicy objawień Matki Bożej w Fatimie, abp Tadeusz Kondrusiewicz, ówczesny katolicki metropolita Moskwy, publicznie stwierdził, że nawrócenie Rosji zapowiedziane przez Matkę Bożą nie oznacza nawrócenia rosyjskich prawosławnych na katolicyzm. Jak powiedział:
Twierdzenie, że to, co Najświętsza Dziewica mówiła o nawróceniu Rosji, odnosi się do jej nawrócenia na katolicyzm, jest absolutnie fałszywe. (…) Rosja jest krajem nade wszystko prawosławnym i to przede wszystkim Rosyjska Cerkiew Prawosławna jest odpowiedzialna za nawracanie ludzi na chrześcijaństwo.
Również 13 dni później – 25 maja 2007 r. – hierarcha powiedział:
Matka Boża Fatimska mówiła o nawróceniu Rosji do Boga, ale nie powiedziała, że musi być ona wyłącznie katolicka. Jako Kościół katolicki pomagamy naszym prawosławnym braciom i pracujemy wspólnie nad kontynuacją i rozwojem dialogu pomiędzy nami.
To samo powtórzył kard. Poupard w czerwcu ubiegłego roku. W ekumenicznej euforii wyrwało mu się nawet stwierdzenie (będące historycznym błędem), jakoby „Watykan nigdy nie chciał uczynić z Rosji narodu katolickiego”.
Jest to sprzeczne nie tylko z orędziem fatimskim, zapowiadającym nawrócenie Rosji, ale również z samą wiarą katolicką.
Sobór Florencki i Pius X
Jest oczywistym faktem, że członkowie wspólnoty wyznaniowej, którą nazywamy Rosyjską Cerkwią Prawosławną, są schizmatykami. Określenie to nie powinno być traktowane jako obelżywe; oddaje ono jedynie sytuację, w jakiej znajdują się członkowie tej grupy religijnej. W XI wieku odłączyła się ona od Kościoła katolickiego, a schizma ta nie została dotąd uleczona.
Sobór Florencki nauczał w sposób nieomylny, że schizmatycy pozostają poza Kościołem i nie mogą być zbawieni, jeśli się nie nawrócą do jedynego prawdziwego Kościoła Chrystusowego. Prawdę tę powtórzył najwybitniejszy papież XX wieku – św. Pius X. Pisał on jednoznacznie o konieczności powrotu schizmatyckich wyznawców prawosławia do Kościoła katolickiego. W mało znanej encyklice z 1910 r. Ex quo stwierdził, że wszelkie wysiłki podejmowane na rzecz zjednoczenia z prawosławnymi
będą daremne, jeśli najpierw i nade wszystko nie będą oni [prawosławni] wyznawać prawdziwej i całej katolickiej wiary, która została uświęcona i przekazana przez Pismo św., Tradycję Ojców, zgodę Kościoła, sobory powszechne i dekrety papieskie.
Na zakończenie Pius X wyraził pragnienie, by Bóg „przyśpieszył dzień, w którym narody Wschodu powrócą do katolickiej jedności i zjednoczone ze Stolicą Apostolską, po odrzuceniu swych błędów, dotrą do portu wiecznego zbawienia”.
Święty papież powtarza więc, że prawosławni:
- wyznają heretyckie doktryny, które muszą porzucić;
- z powodu schizmy nie pozostają w jedności z Kościołem Chrystusowym;
- nie dotrą do portu zbawienia, o ile nie porzucą swych błędów i nie przyłączą się do jedynego prawdziwego Kościoła Chrystusowego przez podporządkowanie się prawowitej władzy apostolskiej Następców św. Piotra.
Wbrew ekumenicznej ideologii, wyznawanej obecnie przez większość przywódców Kościoła i obecnej w nauczaniu abpa Kondrusiewicza oraz kard. Pouparda, nawrócenie może mieć tylko jedno znaczenie: powrót schizmatyków, heretyków i dysydentów do prawdziwego Kościoła ustanowionego przez Jezusa Chrystusa – Kościoła katolickiego.
Termin ten został obecnie zawłaszczony przez modernistów i jest przez nich używany w nowym, niekatolickim sensie. Pogodzenie się z jego nowym znaczeniem oznaczałoby de facto kapitulację wobec modernizmu.
Należy stawiać opór modernizmowi
Jak wspomnieliśmy, modernizm polega zasadniczo na wierze w możliwość pewnych modyfikacji w obrębie odwiecznej nauki dogmatycznej Kościoła. Zgodnie z tym poglądem katolicka prawda dnia wczorajszego musi ulec transformacji i zostać zastąpiona (albo inaczej przedstawiona), aby utorować drogę dla nowych katolickich „prawd” jutra. Zasady religijne muszą się więc zmieniać ze względu na zmiany w otaczającym nas świecie. Sto lat temu św. Pius X potępił tę herezję w Syllabusie błędów modernistów (4 lipca 1907), w encyklice Pascendi (8 września 1907) oraz poprzez zaprowadzenie obowiązku składania przysięgi antymodernistycznej (1 września 1910).
Wypowiadając słowa przysięgi antymodernistycznej, składa się wobec Boga m.in. taką uroczystą obietnicę: „Szczerze przyjmuję naukę wiary, którą Apostołowie przekazali nam przez Ojców prawowiernych w tym samym sensie i w tym samym zawsze rozumieniu; przeto jako herezję całkowicie odrzucam zmyśloną teorię o ewolucji dogmatów, według której dogmaty zmieniają jedno znaczenie na drugie i do tego odmienne od rozumienia, uprzednio istniejącego w Kościele”.
Ktoś mógłby powiedzieć, że wiąże to jedynie tych, którzy składali przysięgę antymodernistyczną. W rzeczywistości jednak Pius X posłużył się w jej formułowaniu tekstem ogłoszonym przez I Sobór Watykański, nauczającym nieomylnie w konstytucji Dei Filius: „Niech zatem wzrasta (…) a wielorako rozwija się rozumienie, wiedza i mądrość tak poszczególnych ludzi, jak i wszystkich razem, tak pojedynczych osób, jak i całego Kościoła, wszystkich pokoleń i wieków, ale w swoim tylko rodzaju, tj. w tej samej nauce, w tym samym znaczeniu i w tej samej myśli”.
Wszyscy katolicy mają obowiązek wierzyć, że dogmaty się nie zmieniają, że musimy wierzyć w katolicką prawdę „w tej samej nauce, w tym samym znaczeniu i w tej samej myśli”, jaka zawsze była nauczana. Tragedia polega na tym, że znajdujemy się w wyjątkowym punkcie historii, gdy większość ludzi zajmujących odpowiedzialne stanowiska w Kościele stała się ofiarami błędu modernizmu – wiary w to, że pewne aspekty doktryny katolickiej mogą się z czasem zmieniać. (…)
Możemy teraz lepiej zrozumieć, dlaczego kard. Ciappi, teolog papieski służący pięciu kolejnym biskupom Rzymu, powiedział: „W trzeciej tajemnicy fatimskiej czytamy między innymi, że wielka apostazja w Kościele rozpocznie się od jego szczytów”. Możemy też lepiej zrozumieć słowa s. Łucji wypowiedziane do ks. Fuentesa w 1957 r., wedle których Bóg zamierza ukarać świat, a „diabeł czyni wszystko, by zwyciężyć dusze poświęcone Bogu, ponieważ w ten sposób może pozbawić dusze wiernych ich pasterzy, przez co łatwiej będzie mógł ich pochwycić”.
Proroctwo to spełnia się na naszych oczach: doświadczamy Bożej kary w postaci tych, którzy – zajmując odpowiedzialne stanowiska w Kościele – nie uznają już niezmienności obiektywnej prawdy i na różne sposoby nauczają nowej doktryny, sprzecznej z tym, co Kościół zawsze przekazywał. Zostaliśmy opuszczeni przez naszych pasterzy, ponieważ nie możemy już od nich oczekiwać, że będą stać na straży katolickiej wiary i dyscypliny. Nie możemy oczekiwać, że będą nas nauczali integralnej wiary katolickiej, „całej i nienaruszonej”, jak to nakazuje wyznanie wiary św. Atanazego. Wyraźnym na to dowodem jest choćby fakt, że tysiące katolickich rodziców muszą brać na siebie obowiązek nauczania swych dzieci w domach z powodu gorszącego programu nauczania w szkołach diecezjalnych.
Apostoł Paweł ostrzegał św. Tymoteusza: „Przyjdzie bowiem czas, gdy zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich pożądliwości zgromadzą sobie nauczycieli – mając uszy chciwe na pochlebstwa i od prawdy słuch z pewnością odwrócą, a obrócą się ku baśniom” (2 Tm 4, 3–4). Ponieważ oczywiste jest, że żyjemy w czasie powszechnego „odwrócenia się” od prawdy, naszym obowiązkiem jest czynić co w naszej mocy na rzecz powrotu do niej.
Musimy:
- Przyjmować jako pewnik niezmienność katolickiej prawdy.
- Akceptować to, że wiara katolicka się nie zmienia, i trzymać się katolickiej doktryny w takiej postaci, w jakiej zawsze jej nauczano, „w tym samym znaczeniu i w tym samym wyjaśnieniu”.
- Modlić się za zarażonych współczesnymi błędami i publicznie się im sprzeciwiać.
- Żyć orędziem fatimskim, odmawiać codziennie różaniec, praktykować nabożeństwo pięciu pierwszych sobót, ofiarować codzienne obowiązki Bogu jako akt zadośćuczynienia.
W walce tej, w której ostatecznym zwycięzcą będzie – jak wiemy – Najświętsza Maryja Panna, powinniśmy czerpać inspirację ze słów s. Łucji do ks. Fuentesa:
Dlatego właśnie jest konieczne, żebyśmy wszyscy zaczęli zmieniać się duchowo. Każdy z nas musi nie tylko ratować swoją własną duszę, ale również pomóc tym wszystkim, których Bóg postawi na naszej drodze.
Za „Catholic Family News” tłumaczył Tomasz Maszczyk.