To, co trafia do sklepów, byłoby trudno wziąć do ust, gdyby nie stosowane na masową skalę barwniki, aromaty, wzmacniacze smaku, konserwanty

Czy to jeszcze żywność? Konsumencie, płać i choruj! (cz. 2)

Roman Motoła

pch24.pl/czy-to-jeszcze-zywnosc-konsumencie-plac-i-choruj

Powszechne w przemyśle spożywczym zastępowanie białka hydrokoloidami – w tym również szkodliwymi: karagenem i modyfikowaną soją – ma skutek nie tylko w postaci drastycznego spadku wartości odżywczej. To, co trafia do naszych sklepów, byłoby trudno w ogóle wziąć do ust, gdyby nie stosowane przez fabryki na masową skalę barwniki, aromaty, wzmacniacze smaku, konserwanty – wyjaśniała profesor Grażyna Cichosz podczas kwietniowego posiedzenia sejmowej Parlamentarnego Zespołu ds. Ochrony Życia i Zdrowia Polaków. 

Naukowiec zajmuje się od pół wieku technologią żywności a od ponad dwóch dekad – jej bezpieczeństwem. Wyjaśniała parlamentarzystom i gościom posiedzenia, jak wygląda w Polsce troska o zdrowie i życie konsumentów w wydaniu powołanych do tego urzędów, a także producentów wysoko przetworzonych wyrobów.

Wesprzyj nas już teraz!

25 zł

50 zł

100 zł

Jak relacjonowała, około 20 procent białka obecnego w przemysłowym jedzeniu jest niepełnowartościowe: – To albo genetycznie modyfikowana soja, albo tak zwany MOM, czyli mięso oddzielone mechanicznie, albo jedno z drugim wymieszane, co się nawinie – wskazywała.

Dostępne w ofercie handlowej mięso kulinarne – to, które kupujemy na wagę, również zawiera hydrokoloidy, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie tego traktował jako żywność przetworzoną, bo wygląda na naturalną, ale nie jest naturalna. Hydrokoloidy, barwniki, fosforany, błonnik – de facto jest to „dwuwodzian mięsa”. Dokładnie na kilogram mięsa serwuje się około 200 gramów tych wynalazków i 800 gramów wody – wyliczała.

Receptury fabrykowania takiej „paszy dla ludzi” są oczywiście utajnione. Profesor zdobywała przez lata składy produktów od studentów, którzy w ramach seminariów praktykowali w laboratoriach największych koncernów przetwórczych mięsa w Polsce.

– Czy my, pani profesor, nie jesteśmy przypadkiem na tropie genezy „choroby szalonych wyborców”, którzy na skutek niedostatków pełnowartościowego białka głosują za taką polityką, która to umożliwia? „Choroba szalonych wyborców”… – wtrącił się w tym miejscu do wykładu półżartem współorganizator posiedzenia, poseł Grzegorz Braun.

– Panie pośle, podzielam w pełni pańską opinię. W mojej książce są dowody na to, że jest to świadome działanie. Bo jeżeli w 2001 roku zespół naukowców z Wielkiej Brytanii stwierdza, że jodan jest szkodliwy, a kilka lat później wprowadza się do obiegu sól z jodanem, i jeszcze dodaje się żelazocyjanek, to jest świadome i celowe działanie. Jednak przebicie szklanego sufitu braku świadomości młodych ludzi jest praktycznie niewykonalne, bo „jeżeli ma certyfikat, to jest bezpieczne” – padła odpowiedź udzielona z perspektywy kilkudziesięcioletniej praktyki.

Dodatek soi radykalnie obniża wartość odżywczą jedzenia. Po pierwsze, dostarcza niepełnowartościowe białka. Po drugie: powoduje, że fundujemy organizmowi czynniki „antyżywieniowe”, hamujące wydzielanie enzymów trawiennych – przede wszystkim w trzustce.

Proszę zapamiętać: przyczyną raka trzustki wcale nie jest nadmiar słodyczy i alkoholu, tylko dityrozyna, która występuje w żywności przetworzonej. Białka sojowe są niestrawne, nawiasem mówiąc, po to są stosowane – ostrzegała profesor Cichosz.

Jak zauważyła, jeszcze 30 lat temu nie diagnozowało się praktycznie tak „popularnej” dzisiaj choroby Leśniowskiego-Crohna. Podobnie – wrzodziejącego zapalenia jelit, które dzisiaj występuje nawet u przedszkolaków. Immunoreaktywne globuliny: beta-konglicynina i beta-glicynina nie są trawione i nie są wchłaniane w jelicie cienkim. Białka te uszkadzają kosmki jelitowe. Oprócz nich w genetycznie zmodyfikowanej soli znajdziemy toksynę Bt i pozostałości stosowanego powszechnie w rolnictwie środka chwastobójczego Roundup.

W konsekwencji u konsumentów dochodzi do przewlekłych stanów zapalnych jelita i do jego rozszczelnienia. Zaburzony zostaje mikrobiom. Rozszczelnienie jelita powoduje wnikanie toksyn, antygenów białkowych do całego organizmu. – To, że mamy ponad 410 tysięcy dzieci z problemami psychicznymi, nie jest przypadkiem. Mało tego, w soi genetycznie modyfikowanej zawartość fitoestrogenów jest pięcio-, siedmiokrotnie większa niż w soli tradycyjnej – mówiła współautorka skonfiskowanego przez prokuraturę 15-tomowego opracowania pt. „Rolnictwo ekologiczne”.

Fitoestrogeny sojowe blokując receptory estrogenowe, już w życiu płodowym zaburzają współpracę komórek nerwowych i gruczołów wydzielniczych w regulowaniu kluczowych funkcji organizmu.

Zaburzają też rozwój narządów płciowych i zachowania seksualne, stanowiąc zagrożenie dla rozrodczości ludzi i zwierząt.

Gdyby wyeliminować z naszej diety genetycznie modyfikowaną soję i sól z dodatkiem jodanu oraz żelazocyjanku, w ciągu dwóch, trzech lat zachorowalność na nowotwory tarczycy, piersi, przewodu pokarmowego zmaleje co najmniej dwu- jeśli nie trzykrotnie – wskazywała profesor.

Soja GMO stosowana jest w przemysłowej żywności od około dwudziestu lat, gdzie tylko się da. Profesor Cichosz z myślą o studentach w 2019 roku usiłowała sporządzić listę dopuszczonych na rynek produktów z jej dodatkiem. Gdy doszła do liczby 360 artykułów, zrezygnowała z dalszych poszukiwań.

Jednym z najnowszych „wynalazków” branży spożywczej stosowanym w celu ponadnormatywnego pomnażania zysków, jest transglutaminaza. Enzym ten powoduje łączenie się białek pomiędzy sobą. Moczenie mięsa w roztworze wodnym z jego dodatkiem powoduje wzrost masy o 20 procent, kosztem trwałości i wartości odżywczej.

Transglutaminaza wykorzystywana jest do przetwarzania produktów ubocznych przemysłu spożywczego, z których powstają smaczne wędliny drobiowe, paluszki rybne, nuggetsy czy wyroby garmażeryjne. – Nie byłoby problemu, bo produkty odpadowe przemysłu mięsnego są jadalne. Problemem jest to, że wiązania, które powstają pod wpływem transglutaminazy, nie są trawione w przewodzie pokarmowym, który jeszcze nie nauczył się ich rozpoznawać. Czyli znajduje się tam białko, które jest oporne dla procesu trawienia, nierozpoznawalne przez układ odpornościowy. Jeżeli trafia do jelita grubego, znajdująca się tam mikroflora robi tam rewolucję – mówiła profesor.

Wysokowydajne technologie w hodowli zwierzęcej, w przetwórstwie mięsa to nic innego jak maksymalizacja zysków kosztem wartości odżywczej produktów – pół biedy, ale również kosztem naszego zdrowia. I tu się zaczyna problem – podkreśliła uczona.

Smażenie na olejach: prosta droga do raka

Jednym z powszechnych „kuchennych” zagrożeń dla naszego zdrowia jest zwyczaj smażenia na olejach roślinnych – ze względu na łatwość, z jaką podlegają one utlenianiu. – To jest prawie samobójstwo – oceniła dosadnie prof. Cichosz.

Oleje utleniają się w postępie geometrycznym. Kwas linolowy omega-6 utlenia się 10 razy szybciej niż kwas oleinowy z jednym wiązaniem nienasyconym – obecny w oleju rzepakowym i w oliwie z oliwek. A linolenowy omega-3 z trzema wiązaniami utlenia się aż 100 razy szybciej.

Proces ten dokonuje się już na etapie tłoczenia, a profesor tłumaczyła, na czym polega jego szkodliwość. Utlenione kwasy tłuszczowe działają jak wolne rodniki. Są bardzo reaktywne i powodują utlenianie białek, zwłaszcza aminokwasów siarkowych – tych najcenniejszych dla naszych szarych komórek.

Nadtlenki lipidowe rozkładają witaminy zarówno te rozpuszczalne w tłuszczu, jak i witaminy z grupy B. W konsekwencji naturalne witaminy obecne w żywności o działaniu przeciwutleniającym nie mogą być aktywne ani w produktach spożywczych, ani w naszym organizmie. Stąd smażone na olejach frytki, chipsy stanowią prostą drogę do nowotworów i zaburzeń psychicznych. Zawierają akroleinę i akrylamid, które blokują wytwarzanie energii w mitochondriach. Zaburzenia w funkcjonowaniu mitochondriów jest pierwszym krokiem i wspólnym mianownikiem wszystkich chorób nowotworowych oraz wszystkich chorób związanych z neurodegeneracją.

Siarczany, aspartam i inni zabójcy

Największą fikcję i hipokryzję stanowi zapalone obecnie zielone światło dla stosowania dodatków funkcjonalnych do żywności – uważa gość sejmowego posiedzenia. Aktualnie dopuszczonych na rynek przetwórczy pozostaje aż około 10 tysięcy takich „przypraw”. Formalnie rzecz biorąc, każda z nich, bez wyjątku, jest przebadana. Po eksperymentach przeprowadzonych na szczurach ustalono „bezpieczną” dawkę dopuszczalną dla ludzi. Jednak, jak podkreśla prof. Cichosz, nie wzięto pod uwagę kumulacji dodatków z różnych produktów żywnościowych, a także możliwych interakcji z lekarstwami.

Nie uwzględniona została też w ogóle biodostępność (przedostawanie się do układu krążenia) związków mineralnych, pierwiastków śladowych czy witamin. Na przykład: wszystkie napoje alkoholowe są „wzbogacane” siarczynami, co powoduje z miejsca zablokowanie obecnych w nich witamin z grupy B.

Piwo jest doskonałym źródłem witamin z grupy B, ale one nie są wchłaniane w obecności siarczynów, więc piwo trzeba robić sobie w domu, podobnie jak i wino. W przystosowaniu i zatwierdzaniu dodatków w ogóle nie uwzględnia się wartości odżywczej, biologicznej produktu. Co więcej, tematem tabu pozostaje wpływ dodatków na zdrowie dzieci i młodzieży, na zdrowie diabetyków, seniorów, alergików, na zdrowie chorób z nieswoistymi stanami zapalnymi jelita, na przykład z chorobą Leśniowskiego-Crohna, czy też w przypadku rekonwalescentów po chemio- oraz radioterapii, a nawet antybiotykoterapii – wskazywała uczona.

Większość stosowanych przemysłowo dodatków jest szkodliwa dla dzieci czy dla osób przyjmujących leki. Szczególne zagrożenie stanowią te substancje, które przenikają barierę krew – mózg. Chodzi o aspartam, glutaminian i syntetyczne barwniki spożywcze. Pierwsza z wymienionych tutaj substancji została, przykładowo już w 2015 roku wycofana we Francji ze względu na udowodnione jej rakotwórcze właściwości.

Naukowcy węgierscy wykazali, że aspartam aż trzykrotnie zwiększa ryzyko chłoniaka i białaczki. Te badania zostały totalnie zakwestionowane na branżowych konferencjach przez ludzi „z tytułami”. Powtórzono je więc we Włoszech, uzyskując… identyczne wyniki.

U nas, niestety aspartam znajduje się w 6 tysiącach różnych produktów. Nie znajdą państwo w aptece leków dla dziecka – syropu, tabletek od bólu gardła czy innych – bez aspartamu. Pretekstem była cukrzyca: żeby do lekarstwa nie dawać cukru, bo przybywa diabetyków, serwuje się aspartam. Przerobiłam to na własnej skórze. W siedmiu aptekach nie znalazłam leków bez aspartamu, więc moje wnuki musiały się zadowolić syropem z cebuli. Wyzdrowiały – mówiła profesor.

Aspartam wykazuje działanie neurotoksyczne. Powoduje zmiany ultrastrukturalne w nerwach, uszkodzenia osłonki mielinowej. Zwiększa to ryzyko neuropatii, co się przekłada na zwiększone ryzyko chorób nerki wątroby, czyli osłabione zdolności detoksykacyjne organizmu. Uwalniane z aspartamu wszystkie bez wyjątku metabolity są tak samo toksyczne jak on.

Szczególną szkodliwość dla układu nerwowego wykazuje metanol. Z jednego litra napoju sugar-free (czyli z aspartamem) uwalnia się go 60 miligramów. Zdrowa, dorosła osoba bez uszczerbku na zdrowiu jest w stanie zmetabolizować zaledwie 7 mg tej substancji. Zgodnie z obecnym prawem żywnościowym producenci nie muszą jednak podawać w opisach produktów, że zawierają one aspartam.

Sądzę, że wszechobecna głupawka, która dotyczy, jak sądzę, 50 procent społeczeństwa – albo więcej – bierze się przede wszystkim z dodatków żywnościowych przełamujących barierę krew – mózg – podkreśliła ćwierć-żartem profesor Grażyna Cichosz.

Roman Motoła

https://pch24.pl/czy-to-jeszcze-zywnosc-konsumencie-plac-i-choruj/embed/#?secret=kUCd5edrTl#?secret=HgDIxLRRXg