Fikołki: „How dare you?!”. Bill Gates wyłącza klimatyczny alarm.

„How dare you?!”. Bill Gates wyłącza klimatyczny alarm

Piotr Relich https://pch24.pl/how-dare-you-bill-gates-wylacza-klimatyczny-alarm

Wielu propagandystom klimatycznym, również tym nad Wisłą, Bill Gates zrobił ostatnio niezłe kuku. W ostatnim wpisie na swoim blogu, tuż przed konferencją COP30 w Belem, właściwie podważył wszelkie założenia narracji rozwijanej konsekwentnie od 2015 roku.

Miliarder i samozwańczy naprawiacz świata ogłosił, że zamiast radykalnie ciąć emisje CO2, lepiej przygotować ludzi na zachodzące zmiany. Jakby tego było mało, uznał mierzenie wzrostu globalnych temperatur za nie-najlepszy wyznacznik postępu w „walce z klimatem”.

Chociaż zmiany klimatyczne będą miały poważne konsekwencje – szczególnie dla mieszkańców najbiedniejszych krajów – nie doprowadzą one do zagłady ludzkości. W najbliższej przyszłości ludzie będą mogli żyć i prosperować w większości miejsc na Ziemi – wyznał Gates.

Jeden z największych promotorów tak zwanego „zrównoważonego rozwoju” z rozbrajającą szczerością przyznaje: dajcie spokój z tym katastrofizmem – nie ma aż takiego zagrożenia (zapewne przez fakt, że wyznaczone cele są i tak poza zasięgiem). Zamiast przeznaczać biliony na dekarbonizację, lepiej zapewnić ludziom lepszą opiekę zdrowotną, zainwestować w zabezpieczenia (systemy irygacyjne, zbiorniki retencyjne, regulowanie rzek, nowe, odporne gatunki roślin). Jego przekaz brzmiał: walczmy ze skutkami, zamiast zawracać kijem Wisłę w karkołomnej próbie regulacji całej planety.

Jakby tego było mało, Amerykanin wezwał pozostałych uczestników konferencji, by uderzyli się w piersi i przyznali, że dotychczasowe metody wcale nie pomogą najbiedniejszym i najbardziej narażonym na skutki zmian klimatu.

Przypomina to trochę apele twórców Wielkiego Resetu, którzy narzekali, że świat poszedł w złym kierunku, choć to przecież elity Światowego Forum Ekonomicznego w dużej mierze odpowiadały za wyznaczanie tego kierunku w przeszłości.

Bo dzisiaj do przemyślenia agendy klimatycznej wzywa człowiek, który jeszcze w 2019 roku napisał CAŁY PODRĘCZNIK o tym, jak wygrać ze zmianami klimatu. Jego refleksja obejmowała światowy transport, energetykę, produkcję żywności, „zielone” technologie, nastroje społeczne i wiele, wiele innych obszarów wymagających rzekomo drastycznej zmiany. Sam był również żywo zainteresowany postępem agendy z powodów finansowych. Inwestował gigantyczne pieniądze w innowacje (Breakthrough Energy), produkcje mięsa in vitro (Beyond Meat), ośrodki pracujące nad GMO (International Rice Research Institute), a nawet rozwiązania z zakresu geoinżynierii – takie jak próby blokady światła słonecznego czy wywoływanie deszczu.

Ale czy miliarder przypadkiem nie przyznał, że do tej pory straszono ludzi bez powodu? Półki dzisiaj uginają się od opracowań z tytułami krzyczącymi o „katastrofie”, „apokalipsie” czy „końcu świata”. Hollywood ugniatało społeczeństwa swoimi hitami („Nie patrz w górę”), największe światowe media celowo zmieniały język na bardziej niepokojący. Nagłówki straszyły zdjęciami huraganów, wysuszonych rzek, płonących lasów, wysp śmieci, wyrzucanych na brzegi zwierząt: w każdym przypadku przypominając o czekającej nas wszystkich katastrofie. Straszono, że mamy zaledwie dekadę, zanim zmiany staną się nieodwracalne.

Jeszcze pamiętamy zmanipulowaną młodzież wychodzącą na ulice w „strajkach klimatycznych”; zachęcaną nierzadko przez nie mniej otumanionych nauczycieli. W konsekwencji na naszych oczach wyrosło pokolenie żyjące w przekonaniu, że nie ma przed sobą żadnej przyszłości. Niektórzy pod wpływem alarmistycznej atmosfery drastycznie zmieniali styl życia; przestawali jeść mięso, przesiadali się na rower i „zbior-kom”, z segregowania śmieci i recyklingu stworzyli całą filozofię „zero-waste”, a w skrajnych wypadkach rezygnowali z dzieci, gdyż miałyby one dorastać w świecie skazanym na rychłą zagładę.

Tymczasem dzisiaj jeden z arcykapłanów klimatycznej apokalipsy, jakby nigdy nic stwierdza: dajcie spokój, nie ma co przesadzać! Jakby powiedziała Greta Thunberg – „How dare you?!”…

Najzabawniejsze jest jednak to, że stary zwolennik degrowthu, fan takich autorytetów zwijania gospodarki jak Vaclav Smil, dzisiaj odwołuje się do argumentu dobrobytu. Kiedy w 2018 r. w Katowicach odbywał się klimatyczny szczyt COP24, zgromadzeni na alternatywnej konferencji w Gliwicach specjaliści przekonywali, że to właśnie budowanie dobrobytu i stawianie na lokalną przedsiębiorczość jest najlepszą metodą walki z kryzysem ekologicznym. Wtedy uznawano takie podejście za „foliarstwo”. Dzisiaj, jak widać, to już mainstream.

Czyżby amerykański miliarder przyznał w końcu rację sceptykom takim jak Bjørn Lomborg, przekonującym, że katastrofizm i działanie pod wpływem strachu nie sprzyja innowacyjności? Dokładnie takie same podejście sugerował ponad pół wieku temu von Hayek, co później zaktualizował William Easterly w książce „Tyrania ekspertów”; mechanizm centralnego planowania ze strony globalnych elit i ekspertów, szantaż polityczny i strach nie jest najlepszą metodą na ratowanie świata.

Jakie płyną z tego wnioski? Gates albo nie znał konsekwencji proponowanych dotychczas działań, albo sam zaufał robionym na własne zlecenie raportom ONZ, albo – co najbardziej prawdopodobne – prawdziwe cele agendy klimatycznej pozostawały przed opinią publiczną ukryte.

W całej tej układance nie sposób nie dojrzeć ręki obecnej administracji Białego Domu. U Gatesa flaga zmieniła się bardzo szybko, gdy tylko Trump wygrał wybory. Podobnie jak u „techno-panów” z Doliny Krzemowej, którzy porzucając sztandar Demokratów, przywdziali czapki MAGA i złożyli „hołd lenny” nowemu władcy. Nie jest tajemnicą, że Gates jeszcze przed zaprzysiężeniem spotkał się osobiście Donaldem Trumpem. Później przynajmniej raz spotkał się z przedstawicielami nowej administracji.

Tymczasem Europa wciąż za punkt honoru obiera sobie bycie prymusem „zrównoważonego rozwoju”. Dobijamy portfele nowym ETS2, zarzynamy produkcję samochodów, płacimy haracz za ideologiczne fanaberie i bawimy się własnym bezpieczeństwem energetycznym, w nadziei, że zakup samochodu elektrycznego czy zwalnianie górników uratuje Polskę przed suszą czy upałami.

Podczas gdy Chiny i Ameryka odjeżdżają nam w coraz szybszym tempie, Europa dokłada wszelkich starań by stać się skansenem, uzależnionym od importu samochodów, energii, a nawet żywności. Skansenem, w którym klepie się biedę – tę samą, która jak głosi dzisiaj Gates – jest największym wrogiem ludzkości w zapobieganiu skutkom zmian klimatu.

Piotr Relich