A może te ryby nie zostały zaszczepione przeciwko odrze no i teraz mają za swoje –
Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5233 18 sierpnia 2022
Połowa sierpnia. Kto nie zdążył wypocząć w lipcu, ten korzysta z okazji teraz, bo już od września, wiadomo – bolesny powrót do rzeczywistości, a zwłaszcza – konfrontacja z rachunkami za czynsz, gaz, prąd i w ogóle – z inflacją – która powinna wygasać, ale jucha jakoś nie wygasa i na koniec lipca osiągnęła prawie 16 procent. To znaczy – oficjalnie – bo tak naprawdę to pewnie więcej, ale konkretnie ile – nikt tego nie wie, oczywiście z wyjątkiem tych, którzy wiedzą. [Nad jeziorami, gdzie byłem – w ostatnich 5 latach pobyt w „gospodarstwie turystycznym”zdrożał z 50 na 150 zł, a utrzymanie na biwaku – u nas zdrożało z 5 na 15 zł, tj. też trzy razy. M. Dakowski]
Ale i wypoczynek to niełatwa sprawa. Odpowiadając na pytanie dziennikarza, czy praca go nie męczy, 94-letni prof. Władysław Tatarkiewicz powiedział: „proszę pana, w moim wieku to już tylko praca człowieka nie męczy!”
Toteż po wypoczynku trzeba jeszcze jakoś przyjść do siebie, żeby wykrzesać z siebie energię potrzebną do bolesnej konfrontacji z rzeczywistością, która – jak to zauważył ktoś jeszcze za komuny – otacza nas coraz ciaśniej. Ale nie wszystkim dano wypoczywać, bo niezależne media głównego nurtu, których zadaniem jest informowanie obywateli, co myślą, pracują na okrągło, bo nie można nikogo pozbawić tak zwanej „strawy duchowej”. Ale z czego przyrządzić tę strawę, skoro większość albo jeszcze wypoczywa, albo odpoczywa po wypoczynku? To jest okres chudości tematycznej, z którą niezależne media radzą sobie, jak potrafią. Już było o tajemnicach łechtaczki, już było o siostrze Łucji z Fatimy, która została podstawiona przez jakąś przebierankę, już wszystkim przejadły się zdjęcia celebrytek w bikini, pokazujących w ten sposób swoje zalety intelektualne – i tak dalej.
Chudości tematycznej nie rozprasza nawet wojna na Ukrainie, bo gdyby przynajmniej można było o niej pisać, jak jest naprawdę, to jeszcze-jeszcze. Tymczasem nic z tych rzeczy; jest rozkaz, żeby pisać o zbliżającym się nieuchronnie ostatecznym zwycięstwie, ewentualnie o bestialstwie rosyjskich żołnierzy, którzy z zagadkowych powodów uwzięli się na cywilów. Akurat Amnesty International wyłamała się z konwencji i napisała, że niezwyciężona armia ukraińska używa tamtejszych cywilów, jako żywych tarcz. Oburzeniu nie było końca, a tu jeszcze na dodatek ukraińscy dziennikarze, pewnie też z pragnienia dodania na własną rękę dramatyzmu do budujących relacji, zaczęli snuć rozważani na temat taktyki, za co skarcił ich prezydent Zełeński, przypominając, że oni mają informować, że jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej, bo jak zaczną się bisurmanić taktycznie, to zaraz SBU zrobi z nimi porządek.
Okazuje się jednak, że porządki robi nie tylko SBU. Oto do domu byłego prezydenta USA Donalda Trumpa wtargnęło FBI. Czego szukali – nie wiadomo – podobnie, jak nie wiadomo, czy coś znaleźli, ale chyba nie o to chodziło, by złowić tam jakiegoś króliczka, ale raczej – by gonić go. Z powodu panującej w Stanach Zjednoczonych hipokryzji, jeśli jakimś osobnikiem interesuje się FBI („wiecie, rozumiecie obywatelu; z wami jest brzydka sprawa”), to – w odróżnieniu od wszystkich innych obywateli – podobno nie może on kandydować na prezydenta.
Tymczasem kiedy u nas albo CBA, albo ABW, albo jeszcze jakaś inna bezpieczniacka wataha do kogoś wtargnie, to nie musi pociągać to za sobą żadnych konsekwencji, co pokazuje przykład pana mecenasa Romana Giertycha. Nie tylko nic mu się nie stało, ale jest na najlepszej drodze do powiększenia grona autorytetów moralnych. Tymczasem w USA – patrzcie Państwo! Wygląda na to, że w obliczu niesłabnącej popularności Donalda Trumpa, Partia Demokratyczna postanowiła użyć tamtejszej bezpieki, żeby w ten sposób zneutralizować byłemu prezydentowi marzenia o ponownej prezydenturze.
Jest to znakomita ilustracja trafności teorii konwergencji, sformułowanej jeszcze w latach 60-tych przez prof. Zbigniewa Brzezińskiego. Chodziło o to, że trwające w permanentnym, zimnowojennym klinczu zantagonizowane mocarstwa: ZSRR i USA, z biegiem czasu coraz bardziej się do siebie upodabniają. I rzeczywiście! U nas, u zarania transformacji ustrojowej, pan red. Adam Michnik na czele „komisji”, która jakimści sposobem zyskała pozwolenie na buszowanie w archiwach MSW bez konieczności pozostawiania jakichkolwiek śladów, ani bez konieczności złożenia sprawozdania, czego szukali, czy to znaleźli i jaki zrobili z tego użytek, wszedł w posiadanie największych tajemnic. Dzięki temu pan red. Michnik do dzisiejszego dnia zażywa reputacji autorytetu moralnego, którego w dodatku wszyscy się boją, bo nie wiedzą, co on tam wtedy znalazł. Donalda Trumpa najwyraźniej nikt się nie bał, nawet gdy jeszcze był prezydentem, bo zuckerbergi bez ceregieli go ocenzurowały, a on nie mógł nawet jęknąć, no a teraz FBI mu „wtargnęło” i też mu nie wolno nawet jęknąć.
Co ci przypomina widok znajomy ten? Tak jest, PRL, kiedy to – jak pisał Janusz Szpotański – „Berman oraz Minc Hilary, ludowej władzy dwa filary, leżą strzaskane Gnoma ręką i nawet im nie wolno jęknąć”. Co tu dużo gadać; konwergencja, aż miło!
Tymczasem albo widocznie ktoś się zlitował nad niezależnymi mediami głównego nurtu, albo zwyczajnie – „z władzą radziecką nie będziesz się nudził” – i Odrą zaczęły spływać ku morzu tysiące zdechłych ryb. Od razu pojawiły się fałszywe pogłoski, że te ryby nie zostały zaszczepione przeciwko odrze no i teraz mają za swoje – ale pojawiły się również fałszywe pogłoski, że ktoś wpuścił do Odry jakąści truciznę. Kto wpuścił? – Tajemnica to wielka i wszyscy zainteresowani, łącznie z kilkoma biurokratycznymi strukturami, odpowiedzialnymi za ochronę środowiska, przerzucają się między sobą tą „katastrofą ekologiczną”, niczym gorącym kartoflem. Na domiar złego, po kilku dniach Niemcy odkryli w Odrze rtęć i wszczynają energiczne śledztwo. Podejrzliwcy powiadają, że celem tego śledztwa jest przykrycie podejrzeń, jakoby w Odrze pojawiła się nie żadna tam rtęć, tylko stary, poczciwy Cyklon B – ale kto by tam wierzył tym wyssanym z podejrzliwego palca opowieściom?
Coś jednak musi być na rzeczy, bo dotychczas nikt nie wpadł na najprostsze rozwiązanie zagadki, że mordercą odrzańskich ryb jest Putin. Skoro Putin może prokurować w naszym nieszczęśliwym kraju inflację i inne paroksyzmy, to dlaczego do długiej listy swoich zbrodni nie mógłby dorzucić rybiego holokaustu? Możliwe, że to wyjaśnienie nasi Umiłowani Przywódcy zostawiają sobie na koniec, na wypadek, gdyby się okazało, że nie da się przerzucić odpowiedzialności na Tuska, a przynajmniej – na prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego, albo Dulczessę Wolnego Miasta Gdańska. Oni też prześladowali ryby, tylko – jak wyjaśnił szef „Polskich Wód” – błagali go o przebaczenie, a on wielkodusznie puścił im rybobójstwo w niepamięć.
Tymczasem okazja raz stracona, jest stracona na zawsze, więc chyba nie będzie rady, jak zwalić wszystko na Putina, bo – jak oskarżać, to oskarżać!