Dlaczego nas nienawidzicie?!

Dlaczego nas nienawidzicie?!

https://pch24.pl/dlaczego-nas-nienawidzicie

(Oprac. PCh24.pl)

W tym niepewnym i zmiennym świecie jest jedna rzecz niezmienna i pewna: miłość Boga do ludzi i Jego obietnica. Ludzie pewni Bożej obietnicy zbawienia byli w stanie przetrwać kryzysy światowe: upadek – czy raczej metamorfozy – imperium rzymskiego, chaos polityczny wieków ciemnych, konfrontację z imperializmem islamskim, destrukcję reformacji. Kościół i wiara w zbawczą Ofiarę Chrystusa mogłyby być i powinny być również remedium na współczesny kryzys naszej kultury i cywilizacji – mówi w rozmowie z PCh24.pl prof. Tomasz Panfil (KUL, IPN).

Szanowny Panie profesorze, pozwoli Pan, że przedstawię dwa spojrzenia na współczesny świat. Konserwatyści ubolewają, że świat chrześcijański, cywilizacja chrześcijańska jest na skraju upadku. Liberałowie z kolei twierdzą, że Kościół jest wszechpotężny, i to chrześcijanie są dziś najbardziej wpływową grupą na świecie. Która strona ma rację?

Niestety rację ma strona konserwatywna. To co robią bowiem liberałowie to jeden z najbardziej prymitywnych zabiegów. Mam tu na myśli znany od wieków zabieg demonizacji przeciwnika. W wojnie cywilizacyjnej, a z taką mamy obecnie do czynienia, przeciwnika zawsze przedstawia się, jako demona. Demona nie diabła…

Dlaczego?

Ponieważ „największym zwycięstwem diabła, szatana jest to, że udało mu się przekonać ludzi, iż nie istnieje”, jak pisał zmarły pod koniec ubiegłego stulecia szwajcarski intelektualista Denis de Rougemont.

Postępowa Europa, postępowy świat multi-kulti, nie wierzą w diabła, ale wierzą w demony, te z haloweenowych i japońskich horrorów. Liberałowie robią to, co robili im podobni przez stulecia – starają się wzbudzać strach przed tym, kogo obsadzają w roli przeciwnika. Ludzie stygmatyzowanych wrogów zaczynają się bać i/albo nienawidzić i wtedy są skłonni do wielu różnych zachowań, przede wszystkim do aprobowania rozmaitych metod, jakich walczący rzekomo w ich imieniu z wrogiem – w tym wypadku z wszechwładnym Kościołem – będą używać.

Bardzo wyraźnie obserwujemy to w ostatnich miesiącach, że przypomnę chociażby zabiegi władzy i jej propagandy zmierzające do przedstawienia w oczach szerokiej publiczności księdza Olszewskiego i zakonu Sercanów jako gigantycznej, niemalże wszechwładnej mafii, która jak pasożyt żeruje na organizmie państwa. Najgorsze jest to, że ta akcja się udała… Nikt już właściwie nie pamięta, a często nawet nie wie, o co chodzi w sprawie księdza Olszewskiego. Zamiast tego pamiętane są puste, bardzo często niemające pokrycia w rzeczywistości slogany, że ks. Olszewski, jego współbracia tworzą jakąś tajemniczą, potężną strukturę; że nakradli ogromne sumy pieniędzy, że robili biznes na śmiesznych skarpetkach i budowali sobie niemalże pałace.

A co tak naprawdę zrobił ksiądz Olszewski, którego tak się dziś demonizuje? Czy ktoś to jeszcze pamięta?

Raczej mało kto…

No właśnie! Mało kto pamięta, o co naprawdę chodzi… Mało kto wie, jak wyglądają fakty związane z Fundacją Profeto i z wygranym przez nią konkursem grantowym. Wszyscy za to wiedzą, że to jest złowroga struktura, która zapuściła macki w instytucje państwowe, która okradła społeczeństwo na gigantyczne pieniądze.

Nikt się nie zastanawia, że właściwie dowód prawidłowego wydawania tych pieniędzy jest dosyć naoczny. A są nim stojące budynki, które Fundacja Profeto wybudowała dla osób pokrzywdzonych, potrzebujących. Okazuje się, że dla stygmatyzującej propagandy – na której usługi oddano również instytucje związane z wymiarem sprawiedliwości – te budynki żadnym dowodem żadnym nie są….

Główny zarzut polega na tym, że Fundacja Profeto wystartowała w konkursie, mimo że nie spełniała warunków, których zresztą w warunkach tego konkursu nie było. Ale to nie ważne, że ich nie było. Ważne, że Fundacja ich nie spełniała i za to trzeba księdza oraz urzędniczki, które rozpatrywały podania w tym konkursie trzymać pod kluczem.

No i między innymi w taki sposób demonizuje się przeciwnika…

Kościół jest straszny, Kościół jest wszechwładny… Dlaczego? Bo przecież wszyscy już wiedzieli, że ojciec Rydzyk zajmuje się tym, tamtym i owym i na pewno wyłudzał pieniądze na geotermię… Tutaj znowu – może z wyjątkiem tych, którzy mają ciepło w mieszkaniach – niemal nikt nie analizuje dowodów, z których wynika jasno, że Fundacja, której założycielem był ojciec Tadeusz Rydzyk, rzeczywiście do tych wód geotermalnych się dowierciła i znaczna część Torunia jest ogrzewana właśnie tymi wodami. Ale propaganda zdołała przekonać, że złowroga wszechwładna, struktura Lux Veritas, naciągała państwo na pieniądze, a państwo PiS finansowało jej działania…

Tak to wygląda od wieków i tutaj raczej nic się nie zmieni…

Ludzie z współczesnej nam rzeczywistości w znacznej części przestali rozumieć i rozróżniać coś, co kiedyś, jeszcze nie tak dawno było dobrze rozróżniane. Współczesna publiczność, współczesne społeczeństwo żyjące w znacznej części w rzeczywistości wirtualnej przestało odróżniać fakty od faktów wirtualnych. Fakty, czyli zdarzenia, które zaszły naprawdę od tego, co zostało powiedziane, pokazane, skonstruowane w warstwie… Dzisiaj mówimy o warstwie wirtualnej, a kiedyś mówiliśmy o warstwie kulturowej.

Odróżnienie zdarzeń rzeczywistych od zdarzeń wytwarzanych przez kreatorów propagandy – dzisiaj takimi kreatorami rzekomych zdarzeń są przede wszystkim media – to jest klucz do rozumienia świata. Niestety społeczeństwo daje się nabierać, nie odróżnia świata rzeczywistego od wirtualnego…

Kiedyś człowiek, nawet w czasach komuny wiedział na przykład, że na pierwszej stronie choćby wybitnego szmatławca, jakim była „Trybuna Ludu”, podawano informacje, a opinie odredakcyjne znajdowały się na dalszych stronach. Dzisiaj już tej zasady niegdyś przez wszystkie media respektowanej, że rolą mediów jest to, żeby dostarczyć czytelnikowi informacje o faktach (również tych kulturowych), a dopiero na dalszych stronach jest miejsce odredakcyjnych komentarzy, opinii, podsumowań, wniosków.  Dzisiaj jest wszystko ze sobą pomieszane. Odredakcyjne opinie są na pierwszej stronie. Komentarze, których autorzy wcale się nie silą nawet na to, żeby one były obiektywne dominują i są zamieszczone wśród informacji i faktów.

Ludzie przestają odróżniać. Ludzie wychowywani już od dziesięcioleci przez rozmaitego typu mydlane opery nie odróżniają co jest informacją, a co opinią…

Jeden z aktorów grających rolę niedobrego dyrektora Kalarusa ze szpitala Leśnej Górze opowiadał, że mu ekspedientka w sklepie odmówiła sprzedaży towaru, bo on był wrednym dyrektorem i zwalniał z pracy Zosię Burską. Kobiecie się pomieszały światy… To tylko jeden z przykładów osób, którym miesza się rzeczywistość z fikcją, z fabułą, z narracją wykreowaną przez scenarzystów, pisarzy, redaktorów.

Takich ludzi są dziś miliony i to oni są adresatami różnych działań manipulacyjnych.

Wśród nich znajduje się może nieco mniejszy zbiór – ale też całkiem pokaźny – wierzący, że Kościół jest wszechpotężny, i że rację ma Nitras mówiąc, że trzeba opiłować katolików.

W rzeczywistości jednak – i mówię to z bólem serca – Kościół jest tak słaby jak chyba jeszcze nigdy w ciągu dwóch tysięcy lat swojego istnienia.

Nigdy w dziejach Kościoła samo jego centrum, rdzeń, czyli władze w Rzymie nie działały na niekorzyść Kościoła i sformułowanie „niekorzyść” jest wybitnym eufemizmem z mojej strony. Właściwie należałoby powiedzieć, że wśród hierarchów Kościoła, zwłaszcza kurialistów watykańskich, jest bardzo dużo takich, którzy usiłują Kościół katolicki zniszczyć. Oczywiście zniszczyć nie w znaczeniu burzenia murów świątyń. W imię tolerancji, ekumenizmu, sztucznej jedności, ekspiacji za winy wydumane, usiłują Kościół katolicki pozbawić tożsamości tak jasno określonej w Credo, zatomizować, sprotestantyzować, tak żeby przestał być święty, katolicki, apostolski.

Czy sami wierni nie widzą, co się dzieje?

Wiernym – jako się rzekło wyżej – mylą się sfery. Bardzo rzadko w ostatnim czasie chodzę do Kościoła, w którym Msza Święta jest po polsku. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy miało to miejsce może z trzy razy, ale za każdym razem z przerażeniem patrzyłem na to, co się w tym Kościele dzieje.

Przede wszystkim celebrans przestał być celebransem, a stał się celebrytą. Kazanie wygłasza jakiś kapłan, który w trakcie Mszy wyłania się z zakrystii ni stąd, ni zowąd i zaczyna opowiadać przedziwne rzeczy. Historie, które można wyczytać w „Strażnicy” świadków Jehowy albo historie żywcem wzięte z opowieści zielonoświątkowców, czy też innych protestanckich odłamów. Opowieści sprytnie opracowane, bardzo dobre z punktu widzenia propagandy narracji protestanckich. Opowieści, w których często Bóg się nie pojawia. A ludzie tego nie zauważają… ludzie się wzruszają, bo ksiądz daje świadectwo.

Gdybyśmy spojrzeli spod sklepienia tych nowoczesnych kościołów (tak często przypominających skocznie narciarskie) na nawę, to zobaczylibyśmy, że celebrujący Mszę i wierni stoją w takim kręgu, w którego środku jest pustka. Bóg jest na zewnątrz… Tabernakulum jest gdzieś w bocznej nawie.

Powtórzę raz jeszcze, bo to naprawdę ważne! Spójrzmy na nowoczesny kościół z góry, unieśmy się pod sklepienie. Zobaczymy, że stojący przy ołtarzu, zwróceni twarzą do wiernych kapłani i wierni tworzą krąg z pustym centrum, w którym nie ma Boga. Bóg jest w tabernakulum umieszczonym w bocznej nawie, na bocznej ścianie, tak jakby był wyłączony z tego, co się odprawia w Jego świątyni. Wierni patrzą na kapłana, a kapłan patrzy na wiernych. Taki krąg wzajemnej adoracji, w którym nikt nie stoi twarzą do Boga, nikt się nie zwraca do Boga, wszyscy zwracają się wzajemnie do siebie. Kapłan mówi coś do wiernych, wierni odpowiadają kapłanowi, potem biegają po kościele podając sobie ręce etc. W tym czasie toczy się liturgia. Kapłan dzieli hostię, a wierni odwróceni do tyłu, na boki przybijają piątki… Dla mnie jest to takie… dziwne.

Ale przecież od wielu lat papieże, kardynałowie, biskupi wzywają kapłanów i wiernych, aby dawali świadectwo…

Szanowny Panie redaktorze, co ja chwilę temu powiedziałem? Nigdy w historii Kościoła nie był on narażony na tak straszliwie skuteczny atak od środka. Większość zjawisk szkodliwych dla Kościoła w ciągu dwóch tysięcy lat jego istnienia, działo się na peryferiach Kościoła. Rozmaite herezje pojawiały się na peryferiach. Ktoś odpadał, ktoś się kłócił. Protestanci, Katarzy, Pelagianie, Arianie, Nestorianie, monofizyci, monoteleci, gnostycy etc. To wszystko były spory jakby na zewnątrz Kościoła, na zewnątrz tego pnia drzewa, w którym jedna gałąź usychała, inna owocowała, inna się wynaturzała etc. To było normalne, tak się działo przez stulecia.

Jakby liczyć herezje, czy nawet może nie herezje, tylko właśnie jakieś takie myśli odszczepieńcze, trochę kontestujące nauczanie Kościoła, to było tego mnóstwo. Natomiast zawsze to były ruchy peryferyjne, z dala od centrum.

Centrum bywało chore. Papieże, antypapieże, Alessandro Borgia… Różne rzeczy się działy, ale nawet Borgia nie próbował zniszczyć Kościoła. On ustanawiał swoje dzieci kardynałami, niemal gloryfikował swoją kochankę, gromadził majątek, natomiast nie niszczył doktryny. A w tej chwili biskupi, kardynałowie niszczą doktrynę, niszczą liturgię. I to jest coś, z czym Kościół jeszcze się nigdy nie musiał mierzyć. Jest to niebezpieczeństwo absolutnie straszliwe i wcale nie wiem, jak to się skończy.

Biskup Rzymu Franciszek zatwierdził nową liturgię meksykańską i częścią tej liturgii uczyniono tupanie.

Tupanie?

Tak, tupanie. Tupanie jest częścią liturgii. Nie wiem czy kapłani mają tupać, żeby w ten sposób przywołać… No właśnie kogo? Bożków azteckich?

Przez wieki tupanie raczej było kojarzone z wywoływaniem diabła…

Bóstw chtonicznych, generalnie…

Komunikat Dykasterii ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów mówi, że ryt meksykański dotyczy niektórych grup etnicznych z południowego Meksyku, grup wywodzących się z dawnych Majów. Wprowadzony do liturgii katolickiej taniec oznacza, że stopy wiernych (?) „pieszczą twarz Matki Ziemi, wykonując lekkie ruchy. Twarz Boga jest witana przez ruch w czterech kierunkach wszechświata”. Jak wyglądały religie przedchrześcijańskie w Meksyku? Majowie, w porównaniu do swych północnych sąsiadów Azteków, byli stosunkowo łagodni. Ofiary z ludzi, w tym z małych dzieci, składano tylko niektórym bogom. Watykan twierdzi, że w rycie meksykańskim nawiązuje do tych kultów tradycyjnych. Obok cywilizacji Majów rozwijała się cywilizacja Azteków.

Religia aztecka to jedna z najpotworniejszych rzeczy, które w ogóle ludzkość wymyśliła. Trudno znaleźć coś podobnego do tego, co robili Aztekowie składający swym bóstw tysiące ofiar ludzkich w ofierze, wycinający serca żywym. Chyba tylko małoazjatycki kult Baala mógł się równać z obrzędami azteckimi. I teraz co robi Kościół katolicki? Wprowadza do liturgii jakieś obrzędy przedchrześcijańskie, na razie z religii Majów, a za chwilę może Azteków?

W chwili, kiedy rozmawiamy jeszcze nie wiadomo w którym kierunku to pójdzie i jaki przybierze kształt, ale wygląda to źle. Przywoływanie bóstw chtonicznych w liturgii chrześcijańskiej… Brrr…

Wie Pan profesor, co jest w tym najbardziej podłe? To, że ludzie, którzy tego bronią powołują się na Sobór Trydencki, który przecież nie wprowadził nowej Mszy Świętej, tylko skodyfikował wszystko, co było do tej pory, a poza tym zezwolił na stosowanie rytów starszych niż 200 lat. No to skoro tutaj to tupanie ma ponad 500 lat, to czemu tego nie dopuścić?

Przypomnę, że Pius XII uznał archeologizm za poważny błąd.

Moim zdaniem nie ma takiego plugastwa, którego się dziś nie popełni, żeby rewolucja w Kościele poszła naprzód. Zawsze znajdzie się jakiegoś papieża sprzed II Soboru Watykańskiego, zawsze znajdzie się jakiś przedsoborowy dokument, zawsze znajdzie się coś, na co moderniści i liberałowie w Kościele powołają się poprzez zafałszowanie, zmanipulowanie etc., żeby na końcu powiedzieć: zobaczcie, tak było w przeszłości…

Archeologizm, czyli te wszystkie uprawiane dzisiaj tak chętnie „paschy” zamiast Mszy Świętej, nawiązania do obrzędów pierwszych chrześcijan, święty Pius XII nazywał nierozsądnymi i nieroztropnymi.

Składanie bochenków chleba na ołtarzu, też jest uzasadnianie, że tak robili pierwsi chrześcijanie. No dobrze, ale wtedy Kościół się dopiero tworzył, nie było jeszcze sprecyzowanej doktryny, nie mówiąc o rycie, czy liturgii. Czy z faktu, że w I wieku po Chrystusie chrześcijanie się spotykali w katakumbach i spożywali posiłek, ma wynikać, że również my mamy przynosić sałatkę cezar do kościoła?

Jest ryt wieczysty. Sobór Trydencki dokonał przeglądu wszystkich rytów i liturgii, i opracował jedną liturgię, mówiąc bardzo wyraźnie na wszystkie warianty: jeżeli ktoś uważa, że… niech będzie wyklęty; jeżeli ktoś się nie zgadza, niech będzie wyklęty etc. I jest to Sobór, który bardzo jasno, precyzyjnie dokonał dzieła, ujął wszystkie swoje postanowienia w księgi soborowe, które później przez władców poszczególnych państw były przyjmowane.

Wymyślanie czegoś, co przez Sobór Trydencki zostało zabronione, podpada pod klątwę po prostu, zgodnie z postanowieniami Soboru Trydenckiego.

Aktualnie klątwa, czy też ekskomunika jest nakładana nie na modernistów, tylko bardziej na wiernych Tradycji, ale to temat na inną dyskusję i mam nadzieję, że kiedyś uda nam się ją przeprowadzić.

Wracając do naszego głównego wątku: może jest tak, że upadek cywilizacji, upadek świata chrześcijańskiego już nastąpił? Imperium Osmańskie przez 100 ostatnich lat swego istnienia było „Imperium w głowach”, a samo mocarstwo już dawno dogorywało. Może z cywilizacją chrześcijańską jest to samo, jest to cywilizacja już „tylko w głowie”.

Zadał mi Pan redaktor strasznie skomplikowało pytanie. Chce Pan, aby moja odpowiedź była szczegółowa, czy ogólna? Szczegółowa powinna mi zająć jedynie pięć, może sześć godzin…

Pozwoli Pan profesor, że spojrzę na zegarek… Mamy 5 minut…

No to odpowiem bardzo ogólnie. Imperium Rzymskie trwało w ludzkich umysłach przez lat kilkaset po jego rzekomym upadku i to we wszystkich aspektach.

Cesarz Otton III w roku 1000 przyjechał do Gniezna, jako cesarz czego?

Świętego Imperium Rzymskiego…

Tak właśnie. W czasach dynastii ottońskiej dodano – choć nieformalnie – do tej nazwy frazę „Narodu Niemieckiego”. Otton przyjechał do Gniezna jako cesarz Świętego Imperium Rzymskiego.

Thietmar jak pisze o Ottonie, to pisze na przykład: „przesunął swoje legiony ze wzgórz w doliny” albo odwrotnie. Nie pisze o oddziałach wojowników niemieckich, pisze o legionach. Pisze o Senacie, pisze o imperatorze, o orłach legionowych… Chrobry używa tytułu Princeps. To jest tytuł rzymski, który trudno w jakikolwiek sposób przetłumaczyć na łacinę średniowieczną, czy na średniowieczną strukturę władzy, bo w średniowiecznej strukturze władzy po prostu czegoś takiego nie było.

Więc to Imperium trwa. Łacina była językiem, którym się wszyscy posługiwali. Wszyscy płacili denarami, wszyscy posługiwali się prawem rzymskim, wszyscy maszerowali rzymskimi drogami. Wszyscy modlili się w kościołach wybudowanych przez Rzymian, na których szczytach zatknięto krzyże.

To Imperium trwało! Ono się zmieniło. Stało się imperium chrześcijańskim, ale to nadal był Rzym.

Więc pytanie, czy Rzym upadł, czy trwał?

I tak samo można sobie zadać pytanie, czy jeżeli ludzie wierzą w Jezusa Chrystusa, Boga i człowieka, który umarł na Krzyżu za człowieka, to czy chrześcijaństwo upada, czy istnieje?

Jeżeli patrzymy na kardynała Fernandeza, możemy powiedzieć, że tak, chrześcijaństwo upadło. Jeśli spojrzymy na tych, którzy wprowadzają tupanie do liturgii również możemy powiedzieć, że chrześcijaństwo upadło. Ale ludzie wciąż wierzą… Niestety są oni zwodzeni na manowce, ponieważ nie są biegli w doktrynie.

Teologia to bardzo trudna nauka, dzieląca się w dodatku jeszcze na całe mnóstwo działów. Wierni nie są teologami. Wierni ufają kapłanom, a to kapłani sprowadzają wiernych na manowce. Niektórzy w dobrej woli, myśląc, że skoro mądrzy hierarchowie tam w Watykanie coś takiego wymyślili, to znaczy, że jest to dobre… Jeżeli Sobór coś postanowił, to chyba to jest dobre, prawda?

A tymczasem bywa różnie…

Ja myślę, że wciąż jeszcze pełne kościoły ludzi świadczą o tym, że tam gdzie powinien być, to tam Chrystus jest: w ludzkich tęsknotach, nadziejach, pobożności czy chociażby wierności obyczajom ojców, dziadów, przodków. To znaczy, że chrześcijaństwo istnieje. Natomiast znacznie poważniejszy problem pojawia się, jeżeli zaczniemy się zastanawiać nad innymi aspektami cywilizacji. Wiara w ludziach jest. Niestety często jest sprowadzana na manowce przez pasterzy. Owieczki błądzą, kiedy pasterze błądzą. Owieczki idą bowiem za pasterzem. Nie bez przyczyny właśnie taką przypowieść Chrystus opowiadał. Zresztą Chrystus powiedział bardzo wyraźnie: uderz w pasterza, a owce się rozproszą.

Więc dlaczego ci, którzy walczą z Kościołem uderzają w księży? Po to, żeby owce się rozproszyły. Po to, żeby wierni byli zdezorientowani. Żeby nie wiedzieli komu wierzyć, w co wierzyć, jak wierzyć. Ale ludzie chcą wierzyć. I to jest wciąż jeszcze wielka szansa i nadzieja, że może się uda. Ale to znowu jest temat na zupełnie inną rozmowę.

Wracając do Pana pytania: nie da się przeprowadzić prostej granicy między „głowami” a „budynkami”. To jest znacznie bardziej skomplikowane. W głowach ludzie często mają miszmasz, bałagan, chaos, dezorientację.

Ludzie chcą, tylko nie wiedzą jak. Albo myślą, że to co robią jest… O właśnie, tu powinno paść te słowa, od których powinniśmy zacząć i wokół których właściwie krążymy… Chodzi o „wartości absolutne”.

Walka z cywilizacją chrześcijańską przede wszystkim jest walką z wartościami i to wartościami absolutnymi. Nie ma ich wiele: prawda, dobro i piękno. To są trzy wartości absolutne. I to z nimi trwa walka.

Właściwie każdemu z tych pojęć powinniśmy poświęcić jakby osobny rozdział, bo są to pojęcia absolutne, tak jak Bóg jest Absolutem. Tak samo te pojęcia się łączą z Bogiem.

Chrystus mówi wyraźnie: „Ja jestem prawdą”. Więc walka z prawdą jest w gruncie rzeczy walką z Bogiem.

A co się ludziom wciska do głów? Całe mnóstwo ludzi powtarza jakieś bzdurne slogany typu, prawda leży po środku. Ja najczęściej słyszałem ten zwrot przy okazji spotkań poświęconych powojennemu podziemiu antykomunistycznemu. Zawsze na takim spotkaniu trafił się ktoś mówiący: Kto miał rację, to nie wiadomo, bo prawda leży pośrodku”. No i wtedy ja pytałem: czy naprawdę sądzi pani, pan, że prawda leży między wylotem lufy pistoletu kata, a karkiem wiernego Polsce żołnierza? Bo tam jest ten środek… między wylotem lufy a potylicą. Czy tam jest prawda? No i wtedy najczęściej była konsternacja.

I możemy równie płynnie tutaj podejść do drugiego pojęcia, czyli do dobra. Jeżeli dziewięćdziesięciu dziewięciu opowie się po stronie zła, a tylko jeden po stronie dobra, czy będzie to znaczyć, że zło stało się dobrem? Nie! I odwrotnie!

Dobro jest po prostu dobrem, niezależnie od tego, co mówią sondaże. Proszę zwrócić uwagę:  bardzo usilnie forsuje się pomysł referendum w sprawie tzw. aborcji. No ale cóż to będzie znaczyć? Że jeśli większość poprze zło, to wówczas to zło stanie się dobrem? To przecież tak nie działa…

I tutaj wracamy, Panie profesorze, to problemu pasterzy i owiec. W roku 2023 kardynał Matteo Zuppi stwierdził w wywiadzie, że ustawy 194 [zezwalającej na tzw. aborcję we Włoszech]” nie można dotykać” i że stanowi ona „ważne świeckie prawo”… 

Kiedyś Kościół stał na stanowisku bardzo mądrym i słusznym, że żadna władza świecka nie może ingerować w prawa przyrodzone, w prawa naturalne, ponieważ one nie podlegają prawu stanowionemu. Dlatego mówimy o prawo naturalnym i prawie stanowionym, to są w znacznej części odrębne sfery. Na tym polega nasz związek z cywilizacją rzymską.

Rzymianie też mieli dwie sfery, IUS i LEX. LEX, czyli prawo stanowione i IUS, czyli to prawo naturalne, wynikające z wartości absolutnych.

W latach 30. na KUL-u pracował jeden z najmłodszych profesorów prawa w historii Polski, czyli profesor Czesław Martyniak. I on sformułował takie stwierdzenie, że nic co moralnie naganne nie powinno być prawnie dozwolone. W przepiękny sposób połączył prawo naturalne z prawem stanowionym, moralność i prawo.

Prawo stanowione nie może być sprzeczne z prawem moralnym, nie może dopuszczać zła, nie może zabraniać dobra. Oczywiście, ta historia ma smutny epilog: kiedy do Polski wkroczyli niemieccy Kulturträgerzy w roku 1939, to profesora Martyniaka rozstrzelali w Wigilię Bożego Narodzenia 1939 roku. Można powiedzieć, że w ten oto obrazowy sposób cywilizacja zła zwyciężyła.

Profesor Martyniak przegrał, leży w grobie, a ci, którzy go zabili, zdaniem niektórych polityków powinni wyznaczać kierunek rozwoju Europy. Ale to on miał rację! Nie ma znaczenia, że on zginął, a ci, którzy go zabili, być może wojnę przeżyli. Prawda nie przeszła na ich stronę! Prawda po prostu jednocześnie i została pogrzebana w tym samym grobie razem z profesorem Martyniakiem, i jest wciąż żywa.

Bo on mówił prawdę.

Nie da się prawdy ustalić w drodze referendum, głosowania, ani tym bardziej w drodze jakiegokolwiek sondażu. To jest sprzeczne z fundamentami naszej cywilizacji.

Jest zbrodnią wobec cywilizacji ludzkiej, naszej, rzymsko-łacińskiej, separowanie prawa od moralności.

Ta rozmowa jest częścią cyklu PCh24 pt. „Miejsca ginącej cywilizacji”. Będziemy rozmawiać m. in. o opactwie Cluny, świątyni Hagia Sophia, opactwie Canterbury i innych miejscach, które na pierwszy rzut oka przegrały z rewolucją, ale nadal „istnieją w głowach” niczym Cesarstwo Rzymskie. Co Pana zdaniem musiałoby się stać, aby wybuchła katolicka kontrrewolucja, aby zatrzymać te wszystkie szaleństwa, o których rozmawialiśmy i pokazać światu Chrystusa na nowo, ale ortodoksyjnie?

Pokazywać Chrystusa na nowo próbował – i niestety wciąż próbuje – Kościół posoborowy. I tak się w tej koncepcji zapędza, że odrywa się od skały, na której powinien stać niewzruszenie. Najważniejszym zadaniem Kościoła jest nieustannie aktualizować Ofiarę Chrystusa, uzmysławiać wiernym, że Zbawiciel jest z nimi w każdej godnie odprawionej Mszy Świętej, która winna kończyć się zapewnieniem, że możemy iść spokojnie, bo Ofiara za nas i za cały świat właśnie została spełniona.

Przeraża mnie coraz częstsze udzielanie Komunii w milczeniu. A przecież powinny padać – jak padały przez tysiąclecia i jak padają w rycie nadzwyczajnym – słowa nadziei Corpus Domini nostri Iesu Christi custodiat animam tuam in vitam aeternam – Ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa niech strzeże duszy twojej na żywot wieczny.

W tym niepewnym i zmiennym świecie jest jedna rzecz niezmienna i pewna: miłość Boga do ludzi i Jego obietnica. Ludzie pewni Bożej obietnicy zbawienia byli w stanie przetrwać kryzysy światowe: upadek – czy raczej metamorfozy – imperium rzymskiego, chaos polityczny wieków ciemnych, konfrontację z imperializmem islamskim, destrukcję reformacji. Kościół i wiara w zbawczą Ofiarę Chrystusa mogłyby być i powinny być również remedium na współczesny kryzys naszej kultury i cywilizacji. Jak mówią słowa hymnu Veni Creator Spiritus:  

Nieprzyjaciela odpędź w dal,
I Twym pokojem obdarz wraz,
Niech w drodze za przewodem Twym
Miniemy zło, co kusi nas.

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek