Epilog. Polska umierała, Francja zaś krwawiła. Tuman krwawej mgły (20). Andrzej Juliusz Sarwa

Andrzej Juliusz Sarwa

Tuman krwawej mgły 20 (fragment powieści)

Książkę można nabyć tutaj: https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html

Epilog

Polska umierała, zdało się, że nieodwołalnie i na zawsze. Francja zaś krwawiła, gniła budziła grozę, przerażała, a jej powietrze przesiąknięte było trupimi miazmatami.
Rok 1793 był bodaj najohydniejszy dla tego znikczemniałego czasu. To tego roku król Ludwik XVI został ścięty. To tego roku zgilotynowano również i królową Marię Antoninę. To tego roku wybuchło powstanie w Wandei, a ościenne państwa ruszyły do wojny ze zbrodniarzami. Niebezpieczeństwu miał zaradzić Komitet Ocalenia Publicznego na czele z arcyłotrem Dantonem. A potem rozpętała się walka szakali: jakobini, pozbywszy się żyrondystów, uchwalili konstytucję głoszącą piękne hasła i dającą piękne – a jakże – przywileje, ale zaraz potem wprowadzili rządy niebywałego terroru.
Madame Guillotine nie miała już chwili wytchnienia, a lud wręcz oczadział wdychając opary krwi. To wszystko stawało się niemożliwe do zniesienia, dlatego w końcu zamach stanu zmiótł i jakobinów, a obłąkanego krwią i śmiercią demonicznego Robespierre’a w roku 1794 również powiedziono na gilotynę. Lecz wcale nie stało się lepiej. Diabeł wciąż włodarzył, srożył się i potężniał. Ludzie uczciwi usiłowali tedy ponownie przegnać jego sługi i w 1795 roku wzniecili powstanie przeciw bestialskim obłąkańcom, ale krwawo je stłumił Napoleon Bonaparte.[1]

Tego też roku i Polska umarła, zda się, że nieodwołalnie i że na zawsze, a we Francji Zło wciąż prezentowało się w różnych maskach i odsłonach. Spętany przez nie naród nadal niewyobrażalnie cierpiał. Kiedy więc tenże Bonaparte przepędził Dyrektoriat i sam objął władzę, odetchnięto z ulgą. Wreszcie zaczęło być nieco normalniej i odrobinę spokojniej.
Ale nastał już wtedy rok 1799…
Dziesięciolecie niesłychanych zbrodni wraz z XVIII wiekiem dobiegało końca pokazując, że cywilizacja, która się odwróciła od Boga, jednym skokiem może powrócić do brutalnej krwiożerczości dzikusów, a tenże wiek XVIII, taki dumny ze swego oświecenia i swego humanizmu skończył się ludożerstwem… bynajmniej nie w przenośni…
Owa apokaliptyczna, infernalna rewolucja stała się – niestety – jakby matrycą dla kolejnych rewolucji, jakie miały następować po niej – dla francuskich komunardów, bolszewików w Rosji, narodowych socjalistów w Niemczech… a gdy ci wzięli się za bary, rozpętując w roku 1941 wojnę niemiecko-sowiecką, sprowadzili na ludzkość kolejną wstrząsającą, porażającą, demoniczną katastrofę. Do milionów wcześniejszych ofiar, dołożyli następne miliony…
Ale to już inne czasy i innej potrzebujące opowieści.
Tak… rok 1941 – jakby nie patrzeć – dał początek nowemu okresowi w dziejach świata… okresowi, który wciąż trwa…


A Białeccy? Co z nimi? Przez wszystkie te lata żyli mniej lub bardziej spokojnie, mniej lub bardziej przyzwoicie, mniej lub bardziej zamożnie, nie opuszczając już Sandomierza, a przynajmniej nigdy na dłużej. Jedyny syn Stanisława, Paweł, licząc sobie lat trzydzieści sześć, pojął za małżonkę Apolonię Marcelinę Fijałkowską, szesnastoletnią pannę z parafii katedralnej i w roku 1854 został ojcem Benedykta Józefa. Tenże zaś ożenił się późno, bo dopiero w roku 1913, z Anną Florentyną Łukawską, licząc sobie lat 59 i spłodził syna Klemensa Józefa, a ów pojąwszy za żonę Apolonię Kiełkiewicz, w roku 1964 doczekał się syna Władysława, który był jedynakiem i który zaraz po maturze wstąpił do miejscowego, sandomierskiego seminarium duchownego, a więc na to, że ród Białeckich herbu Leszczyc nie wygaśnie nie było już większych nadziei.
Czyżby tak mdło, zwyczajnie i nieciekawie miał ród ów zejść ze sceny dziejów?
Być może tak… ale może jednak nie?…

=-====================

Książkę w wersji papierowej można, klikając w poniższy link, kupić tu:
https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html