Fikcja biernego prawa wyborczego. Partyjna oligarchia wyborcza.
Wojciech Błasiak [z Archiwum. 26.02.2019. MD]
Właściwe wybory parlamentarne
Wczoraj kierownictwo partii Prawo i Sprawiedliwość przedstawiło publicznie nazwiska swoich kandydatów do Parlamentu Europejskiego w zbliżających się wyborach majowych, z miejsc na partyjnych listach wyborczych o numerach 1 i 2. Odbiło się to szerokim echem dziennikarskim wraz z komentarzami o kandydatach, prawie już pewnych zostania europosłami.
Nikomu jakoś nawet do głowy nie przyszło zapytać o to, jak to się ma do demokracji wyborczej? Dlaczego ten wybór numerów 1 i 2 jest tak ważny, jakby to były wręcz wybory do europarlamentu? I po co aż posiedzenia władz partii i klubu parlamentarnego, aby tego dokonać?
Fikcja biernego prawa wyborczego
Otóż to posiedzenie było posiedzeniem wyborczym, gdzie dokonały się pierwotnie właściwe wybory do europarlamentu. Będą jeszcze wtórne w maju, gdzie w zależności od fali poparcia tej partii i jej regionalnego zróżnicowania oraz indywidualnych korekt w głosowaniu na kandydatów, dokona się wybór ostateczny posłów PiS do Brukseli. To bowiem kierownictwo partii i klubu PiS, a nie wyborcy, dokonuje w sposób zasadniczy faktycznych wyborów europosłów. Tak jak dokona faktycznego wyboru posłów PiS do polskiego Sejmu.
Ustalanie bowiem kolejności nazwisk kandydatów na partyjnych listach wyborczych w wyborach w ordynacji proporcjonalnej, to zasadnicze określanie szans wyborczych kandydatów w takich wyborach. Po pierwsze więc, aby zostać posłem trzeba znaleźć się na partyjnej liście wyborczej. Nikt, kto się na takiej liście nie znajdzie, nie może znaleźć się w Sejmie czy Parlamencie Europejskim. Nie można po prostu zarejestrować się jako obywatel i wystartować jako kandydat do parlamentu. Mimo iż Konstytucja daje każdemu obywatelowi jego niezbywalne obywatelskie prawo polityczne bycia wybieranym, czyli bierne prawo wyborcze.
To prawo okazuje się fikcją, gdyż nie można z niego w Polsce skorzystać będąc obywatelem. Trzeba być zaakceptowanym przez władze partii kandydatem na partyjnej liście wyborczej. To jest sedno liberalnej demokracji wyborczej III Rzeczpospolitej Polskiej. To władze partii wybierają w rzeczywistości kandydatów do parlamentu. Bierne prawo wyborcze obywateli jest fikcją. I nikogo to nie obrusza i nie obchodzi, od Rzecznika Praw Obywatelskich poczynając, przez Państwową Komisję Wyborczą, a na uniwersyteckich polskich prawnikach, politologach i socjologach polityki kończąc.
Wyborcze „miejsca biorące”
Skąd takie znaczenie kolejności miejsc na partyjnej liście wyborczej? To znaczenie wynika z faktu, iż w głosowaniu na kilkanaście list partyjnych i co najmniej stu kilkudziesięciu kandydatów, nikt z wyborców nie zna kandydatów. Nawet z nazwiska, o poglądach i dokonaniach już nie wspominając.
Wyborca odszukuje więc listę wyborczą znanej mu jedynie z przekazów medialnych partii politycznej. Bierze ją do ręki i patrzy od góry na kilka pierwszych nazwisk spośród kilkunastu na niej zwykle umieszczonych. Potem przesuwa wzrokiem po liście i zwykle zatrzymuje się na ostatnim nazwisku. I tak dokonuje wyboru. Jeśli żadne nazwisko z niczym szczególnie pozytywnym mu się nie kojarzy, to zakreśla numer 1 na liście. Jeśli kojarzy mu się z czymś pozytywnym, to bierze pod uwagę jeszcze zwykle numery 2, 3, a nawet czasem 4, acz również i numer ostatni, gdyż zatrzymuje na nim wzrok.
To wszystko wynika z logiki patrzenia wyborcy na partyjną listę wyborczą i logiki dokonywania wyborów w ordynacji proporcjonalnej w Polsce. Ustalając więc kolejność nazwisk kandydatów na liście, a zwłaszcza tych z numerami 1, władze partii politycznych w Polsce dokonują zasadniczych właściwych wyborów do parlamentu. Określają kto może kandydować i z jakimi szansami. Określają nade wszystko „miejsca biorące”, jak się mówi w ich slangu partyjnym.
Fasadowa demokracja
Wyborcy w tej sytuacji sprowadzeni są zasadniczo do biernej roli głosujących, gdyż zasadniczego wyboru dokonali już za nich partyjni bossowie. Wyborcy wybierają bowiem tylko spośród tych, których już w procesie partyjnej selekcji wyborczej wybrano. Dlatego czynne prawo wyborcze jest w istocie fasadowe. Wybory parlamentarne są istotnie fasadowe, gdyż wybór jest zredukowany tylko do tych, których wybrały władze partii politycznych. Głosowanie wyborcze na już wybranych, zastępuje wybory parlamentarne spośród możliwych chętnych do kandydowania do parlamentu.
Dlatego pójdziemy w maju na wybory do Parlamentu Europejskiego, weźmiemy do ręki listę wyborczą partii Prawo i Sprawiedliwość i zdecydujemy, czy zakreślić 1 czy może wybierzemy między 1 a 2, a być może nawet 3. Reszty i tak nie znamy.
Dlatego w pewnie w październiku pójdziemy na wybory do polskiego parlamentu, weźmiemy do ręki partyjną listę kandydatów do Sejmu i zdecydujemy, czy zakreślić 1, czy może wybierzemy między 1 a 2, a być może nawet 3 i 4, czy nawet numerem ostatnim. Jeśli go znamy, a pewnie nie.
I potem będziemy się dziwić, jak taki dureń i oszust znalazł się w Sejmie. A o wyborze listy partyjnej zadecyduje obraz medialny partii i ich liderów, z wszystkimi jego zmanipulowanymi przekazami włącznie.
Partyjna oligarchia wyborcza
Dzięki temu żyjemy w ustroju politycznym partyjnej oligarchii wyborczej, a nie jak nam się wydaje i jak nam wmawiają wszelakie autorytety III Rzeczpospolitej, w ustroju politycznym parlamentarnej demokracji obywatelskiej. W tym ustroju oligarchii wyborczej w istocie bowiem nie jesteśmy obywatelami. Jesteśmy głosującymi na już wybranych nominatów partyjnych politycznymi tubylcami. Mamy swoje konstytucyjne prawa wyborcze, tak czynne, jak i bierne, ale nie możemy z nich skorzystać. Odbiera nam je proporcjonalna ordynacja wyborcza. Ba, sami nawet nie możemy w swoim podobno własnym kraju kandydować. Możemy tylko potulnie głosować na kandydatów już wybranych.
I można by drwić do woli z naszej roli tubylców, do jakiej zostaliśmy jako wyborcy sprowadzeni, gdyby nie tragiczne skutki tego proporcjonalnego sposobu wybierania dla polskiego państwa. Ta ordynacja stała się politycznym wehikułem czasu, który przenosi nam stale układ sił czasów „okrągłego stołu”, acz i czasów nam bliższych. W tej ordynacji nie da się wyrzucić hołoty politycznej z polskiego parlamentu, a w konsekwencji zrobić porządek w polskim państwie.
W tej ordynacji fakt ustalania list partyjnych i doboru przez kierownictwa partii swoich kandydatów jest samoreprodukcją środowisk politycznych. Ich samopowielaniem. Jest kluczowym mechanizmem negatywnej samoselekcji partyjnych grup władzy w Polsce. Z ich głupotą, bezideowością, prostactwem, sprzedajnością i skorumpowaniem.
I jeśli nie zmienimy tego sposobu selekcji polityków do najważniejszego organu władzy polskiego państwa, jakim jest Sejm, nie zrobimy nigdy w tym państwie porządku, a sami będziemy tu tylko politycznymi tubylcami, bez najważniejszych praw obywatelskich – biernego i czynnego prawa wyborczego.
21 lutego 2019