Intelekt w niebezpieczeństwie śmierci

Zawsze Wierni nr 2/2025 (237)

Marcel de Corte

Intelekt w niebezpieczeństwie śmierci

Jako wzór dla świata umieszczony został nagle na piedestale nowy typ człowieka, odmienny od wszystkich, jakie istniały kiedykolwiek w przeszłości – intelektualista. Nie jest to człowiek, który wykorzystuje swój intelekt, aby zrozumieć świat zewnętrzny i podporządkować się temu, czym jest on ze swej istoty, ale człowiek tworzący nowy świat zgodnie ze swymi marzeniami oraz wyobrażeniami.

W ten sposób buduje się ziemski raj, niemający precedensu w historii: z nową ludzkością jako swym nieruchomym centrum grawitacji, zgodny z marzeniem myślicieli, którzy zainaugurowali epokę nowożytną, dzieło wyłącznie – ubóstwionego niejako – ludzkiego umysłu. Człowiek nie jest już istotą rozumną żyjącą w świecie i zależną od niego oraz od kierującej nim Opatrzności, ale istotą suwerenną, która nieustannie przeobraża świat, aby ostatecznie poddać go swemu intelektowi.

W tamtym czasie kryzys, którego skutki odczuwamy obecnie, dopiero się zaczynał. Obecnie nabrał on tempa niespotykanego w dziejach narodzin i upadków wszystkich wcześniejszych cywilizacji i stanowi – jak twierdzimy – pierwszy etap upadku człowieka, jak definiowali go starożytni, istoty rozumnej o naturze społecznej, przez zastąpienie go (człowieka) wynalazkami, które ostatecznie skazane są na niepowodzenie, przynosząc – o ile nie pojawi się jakaś reakcja – koniec ludzkości jako takiej. Dzisiejszy człowiek, którego przeznaczenie zdegradowane zostało do przeobrażania świata zgodnie z jego najbardziej materialnymi pragnieniami pod płaszczykiem humanizmu, staje w obliczu katastrofy o narastających codziennie rozmiarach. Mamy do czynienia z całkowitą prawie dominacją jego inteligencji przeobrażającej i tworzącej nowy świat.

Jednak kryzys ów, który nas zabije, o ile nie tchniemy w nasze obyczaje – zwłaszcza te intelektualne – nowego życia, pozostaje niemal niezauważany przez uczonych, którzy zainicjowali go i którzy tworzą coraz bardziej sztuczny świat wokół nas, a nawet w nas samych. Przeciwnie – kiedy nawet przyznają jego istnienie, czynią to jedynie po to, aby zachęcić pacjenta do podejmowania na nowo tych samych nieudanych prób na tym samym poziomie świata utopii. Czytałem o grupie uczonych, którzy zaproponowali jako lekarstwo na współczesną zarazę, rozlewającą się po całej planecie, pewnego rodzaju nowe, ultra-specjalistyczne maszyny obsługiwane wyłącznie przez elitę doświadczonych techników. Maszyny owe w istocie już działają. Obecna choroba dotyka każdego aspektu ludzkiego życia, a jedyną nadzieją, wedle większości intelektualistów, jest przede wszystkim wzmocnienie wszystkich mechanizmów, które ją spowodowały. Prędzej czy później ludzie zostaną wyparci przez maszyny, konkret przez abstrakcję, a rzeczywistość przez utopie.

Kto jeszcze mówi o rzeczywistości? Chcemy, by nasze współczesne pseudo-społeczeństwo funkcjonowało bez obrzędów czy ceremonii (zwłaszcza religijnych), bez odwoływania się do patriotyzmu czy narodu, pokładając swą nadzieję wyłącznie w handlu i przemyśle (z którego to powodu możemy się spodziewać wzrostu i tak już znacznego bezrobocia), który w coraz mniejszym stopniu obejmować będzie małe i średnie przedsiębiorstwa, by ostatecznie pozostawić jedynie gigantyczne korporacje czy też doprowadzić do powstania globalnego państwa socjalistycznego. Racjonalny język zredukowany zostanie do technicznego, specjalistycznego słownictwa zrozumiałego jedynie dla garstki wtajemniczonych. Język codzienny stanie się niezrozumiałym żargonem (…), ponieważ nie będzie już wyrażał rzeczywistości. Publikowane przez media reklamy przekonywać będą, że jedynym prawem życia ludzkiego jest produkcja i konsumpcja. Bycie obywatelem oznaczać będzie bycie niewykwalifikowanym pracownikiem, wytwórcą i równocześnie nabywcą rzeczy stricte materialnych, w niekończącym się nigdy cyklu.

Samoodnawiająca się utopia zastąpi wszędzie prawdziwą rzeczywistość społeczną, z korzyścią jedynie dla nowego rodzaju „intelektualistów”, wywołując w ten sposób poważniejszy jeszcze kryzys, w wyniku którego niemożliwe stanie się odróżnienie prefabrykowanej fikcji od resztek rzeczywistości. Zunifikowana Europa, którą zaślepieni politycy oferują nam w miejsce naszych ojczyzn, rozległy kontynent, gdzie nikt już nie będzie naprawdę znał nikogo innego, jest utopią w utopii.

Większość ludzi oderwanych jest dziś od rzeczywistości społecznej dzięki manipulatorom przemysłowym i handlowym; dzięki bankierom, których uległymi sługami często się stają; dzięki państwom, zredukowanym do roli zarządców pieniędzy publicznych; dzięki wszystkim piewcom „nowego świata”, pojawiającym się wciąż na nowo pomimo dotykających go kryzysów. Rządzący dziś nami nie są otwarci na otaczającą ich wieloaspektową rzeczywistość oraz jej ostateczną przyczynę. Mam tu na myśli przywódców naszej pseudodemokracji, liderów związkowych (nie same związki), a zwłaszcza nominalnych przywódców partii politycznych (nie same partie oraz ludzi oddających na nie swe głosy). Ponieważ nie są oni już częścią tych prawdziwych rzeczywistości społecznych (rodziny, regionu, ojczyzny), nie pozostają już w kontakcie z tymi rzeczywistościami, które jeszcze nie tak dawno nadawały kształt światu, ponieważ jedyne relacje utrzymują z anonimowymi jednostkami znajdującymi się na tej samej drodze do oderwania ze społecznego organizmu, zdolni są zaspokoić swe pragnienie dominacji, jedynie posługując się sloganami czy też zawoalowaną lub jawną przemocą, ukrytą za nowymi, zbawiennymi rzekomo prawami. Obecnie u sterów władzy są tylko dobrzy mówcy i ci, którzy wiedzą, jak manipulować masami. Jest to powrót romantyzmu skrytego pod maską nauki, czy też, mówiąc ściślej, nowa koncepcja świata przywiązująca znaczenie wyłącznie do umiejętności technicznych i tzw. artystycznej kreatywności, owych dwóch budowniczych nowej ludzkości…

Żyjemy w świecie skoncentrowanym na człowieku otaczającym się nimbem boskości, którą rodzaj ludzki zawsze rezerwował dla rzeczywistości względem niego transcendentnych. Obecnie ludzie rzadziej niż kiedykolwiek zwracają swój wzrok na wielkie, autentycznie społeczne sukcesy przeszłości czy też na Boga, który wydobył je z ludzkiej natury. Skupiają się na świecie, który zbudowali sami, oderwani od rzeczywistości i pozbawieni wszystkiego, co ponad nimi, skoncentrowanym na człowieku, który jest jego centrum.

„Romantyczny racjonalizm” to nie żart. Jest on wrogi wszelkiej metafizyce oraz moralności. Posługuje się rozumem jako swym jedynym fundamentem, budując – jak sądzi – doskonale skalkulowany nowy świat, odpowiadający temu prymatowi wyobraźni, kiedy stricte ludzka kreatywność zastąpić ma niewygodną rzeczywistość.

Pomimo kryzysu mamy coraz większe zaufanie do świata, który budujemy i którego mamy nadzieję stać się panami, nawet jeśli poddaje on nas oczywistej niewoli. […]

Dowodem na to jest nasza niewzruszona wiara w Demokrację przez duże „d”, którą współcześni liberałowie i socjaliści codziennie upijają się coraz bardziej. Demokracja ta nie istnieje poza retoryką. Pomimo tego jednak większość ludzi uznaje ją za ostateczny, transcendentny system polityczny, a niektórzy nawet za „głos Boga”. Jak przekonywał Pius XII w wielu swych encyklikach oraz alokucjach, demokracja jest systemem prawowitym, jednak możliwym do funkcjonowania jedynie na ograniczonym, konkretnym terytorium. Ostrzeżenia te okazały się jednak daremne: coraz więcej ludzi marzy dziś o globalnej demokracji. Aby się o tym przekonać, wystarczy poczytać gazety. Czy może być inaczej? Kiedy formy ustrojowe oparte na rodzinie, regionie, rzemiośle, kraju i ojczyźnie zanikają, pozostają jedynie oddzielone od siebie jednostki, z których każda udaje się na głosowanie do oddzielnej małej kabiny wyborczej – wraz ze swoimi upośledzonymi koncepcjami pseudo-rzeczywistości, którą pragnęłyby zobaczyć. W jaki sposób można zjednoczyć takie bezcielesne jednostki, które zerwały z prawdziwymi realiami wpisanymi w ich ludzką naturę, jeśli nie dzięki fałszywym obietnicom dotyczącym świetlanej przyszłości, dzięki nierealnym marzeniom i bezsensownym słowom?

Tłumaczy to całą gadaninę o demokracji wypełniającą współczesną literaturę, czy też to, co za literaturę obecnie uchodzi. Przekonują nas, że powodem kryzysu jest to, iż nie jesteśmy jeszcze dostatecznie demokratyczni, oraz że globalna demokracja ocali nas przed wciągającym nas bagnem. Najmniejszy nawet z powstających obecnie narodów musi być demokratyczny, o ile nie chce ściągnąć na siebie najostrzejszej krytyki. Co jeszcze przeczytać możemy każdego dnia? Co jeszcze wbijają nam do głowy codziennie środki masowego przekazu, [które w tym samym czasie] zdają się nie wymagać od nas niczego poza „walką” o zaspokojenie naszych osobistych potrzeb, nawet gdyby zginąć miało przez to społeczeństwo, czy też to, co z niego zostało?

Ogromne zadłużenie systemu ubezpieczeń społecznych, które przygniata większość państw na całym świecie, jest konsekwencją tej samej choroby lub iluzji. Tworzymy gigantyczną biurokratyczną strukturę, rodzaj gigantycznej biurokratycznej utopii mającej zapewnić utrzymanie jednostkom niezdolnym do pracy z najróżniejszych powodów, a w miarę jak kryzys zwiększa ich liczbę, struktura ta okazuje się być coraz bardziej niewydolna. Wszystko to czyni się w pogoni za mrzonkami, zamiast pozwolić samym pracownikom decydować, jaki rodzaj ubezpieczenia wybierają w obrębie kontrolowanych przez siebie instytucji. W tym samym czasie jednostka staje się niezdolna do prostego zarządzania nawet w sferach, na które wciąż jeszcze ma wpływ, oraz nieodpowiedzialna w relacjach, które jeszcze łączą ją z kimkolwiek innym. Ubezpieczenia społeczne dosłownie pożerają współczesne państwa socjalistyczne.

Dla każdej inteligentnej osoby istnienie zjawiska, które moglibyśmy określić mianem „deformującej formacji”, jest faktem bezdyskusyjnym. Powiemy jedynie bardzo krótko na temat współczesnej sztuki religijnej lub współczesnej sztuki w ogólności. Sztuka staje się zawiła, niezdolna do przekazywania idei i niezrozumiała, ponieważ jej twórcy to indywidua odseparowane od innych ludzi i świata. […] Większość sztuki współczesnej „formuje” jej odbiorców, usiłując ich zdeformować. Indywidualność artysty daremnie próbuje dotrzeć do innych, gdyż z definicji jest on do tego niezdolny. Może jedynie przerażać, szokować, zaskakiwać, a ostatecznie zamykać się w sobie samym oraz swoim głuchym niezrozumieniu. Nie ma przesady w twierdzeniu, że po raz pierwszy w historii, nawet biorąc pod uwagę okresy dekadencji, sztuka znajduje się na drodze do zaniku. Jak można się było spodziewać, większość krytyków sztuki i literatury nie zdiagnozowała tej śmiertelnej choroby, a nawet przedstawiała ją jako niezaprzeczalną odnowę zdrowia intelektualnego człowieka współczesnego. Dowodzi tego dobitnie całkowity niemal zanik poezji godnej tego miana, zdolnej jednoczyć poetę i czytelnika jego utworów z poetyckim uniwersum. Triumfuje poezja w swej współczesnej deformującej postaci.

To samo odnosi się do misji formacyjnej, którą przypisuje sobie współczesne państwo. Stała się ona misją deformacyjną. […] Jednak współczesna pedagogika nie jest tym w najmniejszym nawet stopniu zaniepokojona. Brnie dalej w kierunku zaprowadzenia najgorszego rodzaju chaosu intelektualnego poprzez wynajdywanie coraz to nowych piszących i liczących maszyn, mających zastąpić i udoskonalić ludzki umysł. Efekty tego mogę zaobserwować u niektórych z moich wnuków, które poddawane są tym metodom i których rodzice zmuszeni są codziennie korygować ich błędy ortograficzne i matematyczne. Dyktatura pedagogiczna poczyniła wielkie postępy w deformowaniu tych bezbronnych, uległych umysłów. Państwa jednak zdaje się to nie niepokoić. Coraz bardziej koncentruje się ono wyłącznie na kryzysie ekonomicznym, który działaniami swymi nierzadko samo jedynie potęguje. […] W wielu szkołach patriotyzm wyszydza się i przedstawia jako formę ksenofobii czy rasizmu. Język będący jedynie narzędziem wyrażania myśli jest odtąd wszystkim i niczym, „deformatorem” rzeczywistości, której powinien się podporządkować.

Któż nie dostrzega, że współczesna młodzież, pozbawiona swej naturalnej relacji z otaczającym ją prawdziwym światem oraz z jego transcendentnym Bogiem, zamyka się w sobie i szuka ucieczki w narkotykach, które sprzyjają izolacji jednostki w jej indywidualności, odseparowanej od wszystkiego innego? Ten rodzaj patologicznej, deformującej „formacji” jest bezpośrednio związany z pierwszym. Nasza biedna młodzież pozbawiona jest wszystkiego poza swoim „ja”, wszelkich relacji z tym, co nie jest nią samą, i znudzona swymi marzeniami. Pozostaje uwięziona w samej sobie. Uwolniona w sferze ekonomii, produkcji i konsumpcji rzeczy – napojów, żywności, ubrań, lekarstw, rozrywki itp. – jest nieustannie nakłaniana do przyswajania sobie wszystkich zalewających ją treści deformującej formacji. Zrozumiałe jest, że w tym „dys-społeczeństwie” (ang. dis-society) coraz bardziej skupionym na odizolowanej jednostce, pozbawionej wszelkich duchowych i fizycznych więzi z rówieśnikami, przyjemności – przede wszystkim fizyczna, a następnie umysłowa, będąca owocem iluzji – odgrywać będą coraz bardziej znaczącą rolę, jako iż przyjemność jako taka jest nierozerwalnie związana z „ja” i zamyka człowieka w nim samym.

Jednak to w Kościele katolickim deformująca formacja, bo odcięta od swej konstytutywnej relacji z nadprzyrodzonym Objawieniem, widoczna jest najlepiej, wraz z jej bezpośrednią konsekwencją: zerwaniem z naturą człowieka oraz społeczeństwa, w którym rodzi się on i rozwija. Natura i nadprzyrodzoność idą ręka w rękę – nie można mieć jednej bez drugiej. W co wcielić się ma nadprzyrodzoność, jeśli nie w to, co jest naturalne dla człowieka: jego intelekt, jego wolę i samo jego ciało? W jaki sposób natura osiągnąć może swą pełnię istnienia, jeśli nie poprzez nadprzyrodzoność, która opiera się na niej jako na solidnym fundamencie, realizując cały swój potencjał? Pojęcia „natury” i „nadprzyrodzoności” zniknęły – poza rzadkimi wyjątkami – ze słownictwa dzisiejszych duchownych na każdym praktycznie poziomie hierarchii. Jak zatem można przywrócić naturę człowieka zdenaturalizowanego wskutek narzucanego przez przywódców politycznych czysto ekonomicznego sposobu myślenia? Jak nadprzyrodzoność mogłaby zaszczepić się w niej w sposób solidny oraz trwały? Miejsce nauczania o rzeczywistościach transcendentnych zajmuje pustosłowie, czego konsekwencją jest wypaczanie idei o znaczeniu tak podstawowym, jak cnoty teologalne. Współcześni teologowie zwykle już o nich nie wspominają, nie mówi o tym również współczesne duchowieństwo, ślepo posłuszne swym przywódcom.

Analizę naszą potwierdza dom Gérard Calvet, opat benedyktyński z Le Barroux. Pisał on przed laty:

Jestem przekonany, że Boża transcendencja została utracona we mgle ostatnich 30 lat oraz że ci, którzy już o niej nie pamiętają, wyrzekli się godności gorliwych o cześć swego Ojca synów.

Sytuacja Kościoła po II Soborze Watykańskim pokazuje nam, że ta współczesna herezja, która podważa podstawowe prawdy teologiczne, wypiera wszelką nadprzyrodzoną wiarę – przy całkowitej niemal beztrosce wyższego duchowieństwa. Celem tego nowego, abstrakcyjnego chrześcijaństwa, oderwanego od swej zasadniczej i egzystencjalnej orientacji na Boga Objawienia, jest człowiek w ogólności oraz dobra doczesne, które należy mu odtąd zapewnić. Nie chodzi już o człowieka jako członka rodziny, mieszkańca regionu czy swej ojczyzny – pojęcia te znikły praktycznie ze świadomości Kościoła wraz z obowiązkami, jakie za sobą pociągają, oraz więziami, jakie implikują.

Chodzi o konceptualnego Człowieka zrodzonego z rewolucji [anty]francuskiej, idei komunizmu oraz masonerii, których hasła przyjęte zostały w sposób tak kompletny, iż w konsekwencji tego można odnieść wrażenie, że pomiędzy ideami masońskimi a chrześcijaństwem nie ma żadnych sprzeczności – zaś hierarchia katolicka bynajmniej tego błędnego przekonania nie rozwiewa.

Współczesny Kościół nie posiada już przed utopistami ochrony, jaką stanowiły należycie egzekwowane prawa. Panuje anarchia, ugruntowana – zwłaszcza we Francji – przez despotyzm wyższego duchowieństwa, które zdecydowanie opowiedziało się za Człowiekiem demokratycznym i którego członkowie – niczym zwykli politycy – zwracają się do jednostki wyrwanej [już] z jej odwiecznych warunków społecznych, aby z kolei zmielić ją, wtłoczyć w formę pseudoreligijnej, deformującej formacji i w ten oto sposób nad nią zapanować. Ekskomunika nałożona przez bp. Noëla Boucheix na zakonników tradycyjnego klasztoru św. Marii Magdaleny oraz ekskomunika dotycząca wspólnoty parafialnej Port-Marly, gdzie kapłan został siłą oderwany od ołtarza przez policjantów podczas odprawiania Mszy św., dowodzą, że duchowieństwo francuskie zdominowane jest przez komunistyczny „faszyzm”, który nie odważa się używać swej prawdziwej nazwy. Owe środki przymusu zaaprobowane zostały przez prymasa Galii, Alberta kard. Decourtraya (1923–1994). Oficjalnym językiem francuskiego duchowieństwa stała się deformująca indoktrynacja.

Wszystko zmierza ku temu, aby stała się ona również oficjalnym językiem całego duchowieństwa katolickiego, pod kierownictwem obecnego papieża (Jana Pawła II – przyp. tłum.), którego cała filozofia, leżąca u podstaw jego teologii, oparta jest na prymacie jednostki zakamuflowanej jako „osoba”, wbrew augustiańskiej i tomistycznej tradycji Kościoła wszystkich wieków. Jan Paweł II jest bez wątpienia pobożnym duchownym, jednak jego pobożność jest przede wszystkim indywidualnym uczuciem, co niesie za sobą poważne ryzyko przeobrażenia nauczania Ewangelii, o ile pobożność ta nie będzie łączyć się z filozoficznym i teologicznym realizmem, czego dowodzi przykład II Soboru Watykańskiego – narzucanie nowej Mszy całemu światu katolickiemu i osłabianie (jeśli nie wręcz eliminacja) różnic między obrzędami katolickimi oraz protestanckimi. Papież po cichu popiera zakazywanie celebracji tradycyjnej Mszy przez biskupów, zwłaszcza francuskich. W podobny sposób milcząco wspiera zakazywanie przez heterodoksyjne duchowieństwo posługiwania się katechizmem Soboru Trydenckiego i katechizmem św. Piusa X. Popiera wszystko to, co Jean Madiran krytykuje u współczesnego duchowieństwa – wraz z jego „inklinacjami socjalistycznymi, aprobatą dla CCFD (Comité Catholique contre la Faim et pour le Développement – Katolicki Komitet przeciw Głodowi i na rzecz Rozwoju – przyp. red.), bezmyślną kampanią w celu przyznania praw wyborczych imigrantom, publicznym sojuszem ze skrajnie lewicowym skrzydłem masonerii (listopad 1985)” – które to działania całkowicie podkopały jego autorytet moralny i religijny, doprowadzając do opustoszenia i zamykania licznych kościołów, seminariów oraz klasztorów.

Widzimy więc ponownie, jak deformująca formacja, odrzucenie nadprzyrodzoności, aż nazbyt ludzki kreacjonizm oraz niezdrowy klerykalizm zatriumfowały praktycznie bez żadnego oficjalnego oporu ze strony papiestwa.

Potrzebujemy pilnie nowego św. Piusa X, który ożywiłby Kościół katolicki i osadził go ponownie na solidnym fundamencie Tradycji. Dowodem tej potrzeby jest spotkanie ekumeniczne w Asyżu (1986 r.) zorganizowane przez Jana Pawła II. Wybrani przedstawiciele różnych religii chrześcijańskich i pogańskich zgromadzili się, aby ogłosić – o czym zawsze wiedzieliśmy – że wiara w Boga jest zjawiskiem normalnym w życiu ludzkości oraz że konieczne jest jej ożywienie. Taki „sobór” w oczywisty sposób odziera religię katolicką z powierzonej wyłącznie jej nadprzyrodzonej misji. Zafałszowuje fakt historyczny, iż Kościół katolicki jest jedynym depozytariuszem Bożej prawdy. Co tragiczne, równocześnie i formuje, i deformuje, z pełnią autorytetu, jakim wciąż jeszcze cieszą się współcześni papieże.

Powtórzmy raz jeszcze: kluczowe znaczenie ma dla nas stawianie oporu oraz przylgnięcie do integralnej natury ludzkiej, którą zostaliśmy obdarzeni, oraz do objawionych nam prawd nadprzyrodzonych. Módlmy się nieustannie.

Niniejszy tekst stanowi przedmowę do tak samo zatytułowanej książki1, którą pierwotnie opublikowano w 1969 r., a wznowiono w 1987 r. Za „The Angelus”, czerwiec 2007, tłumaczył Tomasz Maszczyk2.

Przypisy

  1. M. de Corte, L’intelligence en péril de mort, Dion-Valmont 1987.
  2. tinyurl.com/MdeCorte [dostęp: 8.03.2024].