Andrzej Juliusz Sarwa
WIESZCZBA KRWAWEJ GŁOWY (17)
Kasia. Bękart, bo bękart, ale senatorskiej krwi…
– Dziewczyno! Nie plącz mi się po kuchni! Panicz nauki pobiera! Nie masz co czekać, że będzie jak dawniej. Zresztą idzie ci już na szesnasty rok, to i pora by ci o zamęściu zacząć myśleć, a nie po polach ganiać i na zabawach a psotach czas mitrężyć – złościła się kucharka. – Lepiej byś mi cokolwiek pomogła, a nie przeszkadzała.
Na te słowa mleczna siostra Jerzego wygięła usta w podkówkę, a potem zaniosła się szlochem.
– O co znów chodzi?
– Matuś ciężko się pochorowała, nie wiadomo, co będzie.
– A co jej jest?
– Boli ją w sobie. Bardzo. Aż od tego bólu jęczy i łzy jej z ócz cieką.
– A był kto u niej?
– Była, taka jedna babka-zielarka. Mięty jej naparzyła z dziurawcem, ale nic nie pomogło.
– Hm… to niedobrze… – zasępiła się kucharka. – Może samo z siebie jej przejdzie?… Ale, ale! A czemu ty tutaj się plączesz, a nie pilnujesz matki? Co z ciebie za córka?
– Nie mogę…
– Jakże to – „nie mogę”? I czemuż niby?
– Ojciec mnie z chałupy powrozem precz przegnali.
– A to czemu?
– Nie wiem, naprawdę nie wiem. Sponiewierał mnie, zwyzywał od najduchów1 i precz kazał iść. A gdziem miała się podziać jak nie przyjść do dworu? Tum całe życie przepędziła, więc jeżeli i stąd mnie wyganiacie, to już nie wiem, gdzie mam się podziać…
– Kto cię niby skąd wygania? – zapytała, wchodząc do kuchni, pani Czerenowska. A w ogóle, to o co chodzi, skąd te zapłakane śliczne oczęta chabrowe? Te łzy na krasnych policzkach?
– Matka Kasina zachorzała, ojciec pobił ją powrozem i wygnał z chałupy, wyzywając od najduchów.
– Matkę? – zdumiała się pani Anastazja.
– Co też pani dziedziczka mówi, Kasię przecie!
Pani Czerenowska się zasępiła i zrazu nic nie rzekła, dopiero za czas jakiś zapytała:
– A matuś twoja, Kasiu, bardzo licha?
– Oj bardzo. Babka-zielarka powiedziała, że może jeszcze co najwyżej dzień-dwa pociągnie i zemrze…
– Zdałoby się, co by ją jakiś doktor obejrzał… hm… tylko skąd tu wziąć doktora?
– No przecie jest – wtrąciła się kucharka. – Preceptor panicza.
– At! – pani Czerenowska machnęła ręką, ale on nie od leczenia doktor.
– A od czego?
– Od filozofii.
– To ja już nic nie powiem, bo nawet nie rozumiem, co też jaśnie pani dziedziczka do mnie mówią.
– No to się nie odzywaj. Tak sobie jednak myślę, że chociaż Cadaver nie jest medykiem, to może jakąś wiedzę i w tym zakresie posiada. Pójdę do niego.
* * *
Doktor Cadaver Illuminatus pochylał się nad chorą, mierzył puls, zaglądał w oczy, odciągając powieki, a na koniec zadarłszy zgrzebną koszulinę, jął obmacywać słabującej kobiecinie brzuch. Kładł też rozpostartą lewą dłoń na nim i stukał w nią palcami prawej, a potem tę lewą uciskał prawą dłonią i wodził tak nimi po napiętej skórze, a chora jęczała. Na koniec kazał kobiecie podnosić prawą nogę, a jak ją opuszczała to aż stękała z bólu. Przeprowadzając badanie, zapytał jeszcze:
– A nudności, a womity miała?
– Miała – przytaknął mąż.
Illuminatus badanie skończył, koszulinę obciągnął i krzywiąc usta, pokręcił głową.
– I co doktorze?! Co?! – nieomal jednocześnie zadali to pytanie pani Czerenowska i mąż chorej.
– Nic. Poślijcie po księdza. Brzuch twardy jak kamień. Na mój rozum to appendicitis acuta2 i to już w ostatnim stadium, może i pękł ów wyrostek i ropa się rozlała po wnętrznościach, a na to ratunku nie ma. Chyba żeby cud. Ale na to bym zbytnio nie liczył.
* * *
Ksiądz przybył z Panem Bogiem. Zaopatrzył konającą na wieczność i poszedł sobie. W dłoń wetknięto jej zapaloną gromnicę. Baby poklękały i jęły zawodzić pieśni nabożne i litanie odmawiać.
Kasia upadła przy posłaniu matki na kolana i przylgnęła policzkiem do jej bledniejącej dłoni.
A potem wszystko się skończyło…
* * *
– I co aśćka myślisz? Co teraz z dziewczyną? – zagadnął żonę pan Czerenowski.
– Ty, kochaneczku coś kryjesz przede mną i wyczuwam, iż nie jest to rzecz błaha. Gadaj mi co rychlej, o co tu chodzi! – zirytowała się pani Anastazja.
– Cóż, wszak wiesz, że o Kasię, mleczną siostrę naszego Jurka trzeba by zadbać.
– A to niby czemu, aż tak ci na tym zależy?
– No bo i co ona teraz pocznie, skoro ją ojciec z chałupy wyrzucił.
– To akurat najmniejszy problem. Zamieszka we dworze. A jego zdałoby się wybatożyć.
– O! Jakaś ty dobra, duszko! A gdzie zamieszka? W czworakach?
– No wiesz? Panie mężu, toż to nie przystoi! Dam jej izdebkę na poddaszu. Przecie ona prawie jak domownik. To jednak rzecz drugoplanowa. Ty mi lepiej powiedz, co kryjesz przede mną, bo skoro ojciec ją wyrzucił, nazywając najduchem, to jakiś powód musiał mieć ku temu. Patrz mi w oczy. No! Patrz! Nie odwracaj głowy. Tu się patrz!
Pani Anastazja aż wstała, a twarz miała purpurową od gniewu.
– Przyznaj się mopanku, to twoje nasienie, to tyś Kasię spłodził?
Pan Krzysztof na owe słowa też porwał się na nogi i nie hamując się wcale, rąbnął pięścią w stół:
– Na Mękę Pańską! Nie ja! Jam cię nigdy i z nikim nie zdradził! Pierwszą mi byłaś i jedyną! Ale jak tak będziesz gadać, to cię zacznę zdradzać, choćby i z kucharką, choć waży ona niczym dobry wieprz i jest jego urody i powabu!
– No to kto?! A jeśli nie ty, to czemuś się tak zmieszał?
– Bom maczał w tym palce, ale o tyle tylko, iżby niewinnej, a pokrzywdzonej dziewczynie pomóc.
– Tedy opowiadaj. Czyja ona. Co ty wiesz i jak to było?
– Pamiętasz skarbeńku, jak to we żniwa roku Pańskiego 1574, przejeżdżał tędy pan Olbracht Łaski herbu Korab3, wojewoda sieradzki. Jam wtedy był na polu żniwiarzy doglądać, a on zatrzymał się, zagadnął coś tam do mnie, ale jakoś tak bez składu i sensu, bo podpity był, a potem jął się przyglądać dziewkom, które za żniwiarzami szły i zbierały garści z pokosu. Widziałem, że szczególnie jedna z nich bardzo mu się spodobała. Powiedział wtenczas – wybacz pani małżonko, ale ja tylko jego słowa przytaczam, że „przyrodzenie tak mu nabrzmiało, że jeśli sobie zaraz nie ulży, to chyba się rozpęknie”. I zaraz też zaczął sięgać w stronę mojego krocza i za kolana łapać i za tyłek.
Wyciągnąłem tedy szablę i odskoczyłem w bok, ale on się tylko roześmiał i ruszył ku jednej z dziewek, chwycił ją wpół, przerzucił przez koński grzbiet i ruszył cwałem ku dość odległej gruszy rosnącej na miedzy. Tam się zatrzymał, dziewkę na ziemię zrzucił i na oczach moich i żniwiarzy gwałt jej zadał, biorąc ją siłą. Nimem dobiegł, bo w nerwach zapomniałem, żeby konia dosiąść, było już po wszystkim. Wyzwałem go na ubitą ziemię, ale on się znów tylko roześmiał, mówiąc: „Zepsowałem ci dziewkę, nieruszana jeszcze była, ale co ci do tego?” „Co? – stawaj mi tu zaraz łajdaku, już ja cię nauczę, co przystoi, a co nie przystoi. Najechałeś mnie, na mojej ziemi zhańbiłeś moją poddankę…” Nie dał mi dokończyć. „Wiesz ty, lichoto, z kim chcesz zadzierać?” „To, panie, iżeś wojewodą i senatorem akurat mnie nie przestraszy. Szlachcic jestem, polski szlachcic, więc żem królom równy!” „A całujże mnie w dupę, królu! Ja diabła mam za pana, zadrzesz ze mną, to i z nim zadrzesz”. Potem sięgnął do sakiewki i rzucił złotą monetę leżącej na ziemi i zanoszącej się od płaczu dziewczynie. „Poznajcież, żem prawdziwy wielmoża!” Mnie cisnął drugą taką monetę pod nogi – „to za kłopot i zepsowanie poddanki”. Wskoczył na konia, spiął go ostrogami i precz odjechał. Jakbym go wtenczas mógł dopaść, to bym go chyba na miejscu ubił, tak mnie poniżył i tak rozwścieczył. Ale jemu towarzyszyło jeszcze trzech kozaków, po zęby uzbrojonych, a ja byłem sam, a i konia miałem lichego, nie dognałbym ich, choćbym nie wiem jak się starał…
Podszedłem do dziewczyny, otarłem jej łzy i powiedziałem tak głośno, iżby wszyscy tam obecni dobrze usłyszeli:
– Jak się który z parobków z nią ożeni, to do tej monety dodam jeszcze dziewięć takich samych. No i trafił się jeden. Prawie po pół roku, kiedy ciąża już była mocno widoczna. Jakiś chyba wyjątkowo zachłanny, ale czemu aż tyle czasu zwlekał? Pewnie chciał mieć pewność, czy dziewka z Łaskim zaciążyła, czy też nie. W końcu jednak ożenił się z nią, a ona urodziła Kasię. Resztę już znasz.
– Tedy Kasia, to nie taka zwykła Kasia… bękart, bo bękart, ale senatorskiej krwi… tyle że niczego, niestety, w jej sytuacji owo nie zmienia. Choćby się i Łaski przyznał, to dziewka i tak do stanu szlacheckiego ma zamkniętą drogę.
Książkę w wersji papierowej można kupić tu:
Wydawnictwo Armoryka
wydawnictwo.armoryka@armoryka.pl
ul. Krucza 16
27-600 Sandomierza
e-book tu:
audiobook tu:
1Najduch, znajda, bękart.
2Zapalenie wyrostka robaczkowego – w XVI wieku śmiertelne.
3 Olbracht Łaski herbu Korab (1536-1605) – wojewoda sieradzki od 1566 r.