Korzenie współczesnej Francji. Zbezczeszczenie królewskich grobów Saint-Denis, w 1793 roku

Bunt Szatana objawia się w odwróceniu porządku stworzonego przez Stwórcę, piękno zastępuje brzydotą, zmienia znaczenie znaczeń, wartości – wszystko na przeciwieństwo Bożego porządku. Sprowadza człowieka do aktu nie posłuszeństwa – wypowiedzenia przyjaźni z Bogiem. Ponieważ Stwórca szanuje wybór człowieka, akt wypowiedzenia posłuszeństwa musi być świadomy. Widać że Francja jako kraj upadła – jednym z z punktów zwrotnych w historii tego kraju, prowadzących do tego czym się stała, jest przejmująco opisane w powieści Sire przez Jean Raspail’a, zbezczeszczenie grobowców w Saint-Denis.

Książkę można nabyć tu: Jean Raspail,  Sire; też jest ten opis w jego KRÓL ZZA MORZA, Klub Książki Katolickiej , ul. Dąbrówki 7, 62-006 Dębogóra, e-mail: klub@kkk.com.pl  MD]

—————————————

Oto zatem odczytujemy znamienną kartę naszej rewolucji – zbezczeszczenie grobów Saint-Denis, dokonane z rozkazu Konwentu, w dniach 12-25 października 1793 roku. Trzynaście dni hańby. W śród zachęcających okrzyków podnieconego tłumu rozpoczęto w pobliżu bazyliki kopanie dwóch kwadrato­wych dołów. Pierwszy był przeznaczony na kości Bur­bonów, drugi zaś na szczątki Walezjuszy i Kapetyngów oraz innych królów spokrewnionych z tymi dwoma roda­mi, o ile by takowych znaleziono. Potem taranem wywa­żono drzwi krypty, w której na kilku różnych poziomach rzędami leżały trumny królów.

Pierwszym “tyranem” wyrwanym z wiecznego odpoczynku był dobry król Henryk IV. Kiedy odbito wieko trumny, jego ciało zdało się niemal nietknięte. W rozrzedzonym powietrzu krypty rozszedł się silny, aromatyczny zapach. Pięknie pachniał ten król. Czego nie można powiedzieć o pozostałych. Jego twarz zachowała się w niemal idealnym stanie ­broda śnieżnobiała, rysy niezmienione. Trupa wywle­czono z trumny i postawiono – niczym manekina ­opierając go o kolumnę. Otaczający go tłum z wrażenia wstrzymał oddech. Czy upadnie na kolana na znak na­leżnego władcy szacunku? Ale prawo tłumu nie zna wyjątków – ton nadaje zawsze najpodlejszy z podłych. Przepchnąwszy się do pierwszego rzędu, jakiś zuchwały żołdak “)’ciągnął z pochwy szablę i odciął pukiel kró­lewskiej brody, po czym – przy wtórze śmiechów i oklasków – uczynił z niej sobie sztuczne wąsy. Po nim do króla zbliżyła się jakaś megiera, która z całej siły spo­liczkowała władcę i ciało upadło na ziemię. Po kilku go­dzinach obelg i poniewierki, doprowadzone do niewy­obrażalnego stanu zwłoki króla bez ceremonii wrzucono – jako pierwsze – do przeznaczonego dla Burbonów dołu.

Ludwik XIII trafił doń nie poczęstowany nawet obelgą – za bardzo cuchnął. Za to z Ludwikiem XIV lud miał swoje porachunki. Jego ciało zostało rozprute nożem ­z brzucha wydostały się pakuły, którymi zastąpiono wnętrzności. Potem oprawca, tym samym nożem, siłą otworzył królowi usta, rozwierając zaciśnięte od siedem­dziesięciu lat szczęki. Wyrwawszy stamtąd spróchniały pieniek zęba, ukazał go tłumowi niczym trofeum. Tym ra­zem, obojętny na wydostający się z królewskich ust smród, lud zawył z rozkoszy. Do dołu wrzucono też kró­lową Marię Teresę – małżonkę Ludwika XIV i córkę Filipa IV Hiszpańskiego. Wpadła tam z głową wykrę­coną do tyłu i rozrzuconymi, uniesionymi ku górze no­gami – ona, tak cnotliwa za życia – co tłum powitał wulgarnym rechotem.

Nie lepiej potraktowano Marię Medycejską. Ciśnięto ją do dołu bardzo szybko, ponie­waż jej ciało miało konsystencję starego, lejącego się sera. Patrioci wydzierali sobie z rąk kilka włosów, które unosiły się na powierzchni tej smrodliwej mazi. Anna Austriaczka, dumna Anna, królowa płaszcza i szpady, została wrzucona do dołu w wielkim pośpiechu. Jej członki nie trzymały się już ciała, a zgromadzony wokół cuchnących jam motłoch zatykał sobie nosy.

Do dołu zwalono Burbonów, delfinów, następców tronu – doj­rzałych i małoletnich, dorosłe i niepełnoletnie królewny, kilku Orleańczyków, paru książąt Burgundii, Andega­wenii, Akwitanii, Bretanii i Montpensier, kilkoro zmar­łych przy narodzinach, których oklaskiwały zgromadzo­ne megiery, bowiem “ci przynajmniej długo nie pożyli”, jedną zabłąkaną tutaj księżniczkę z rodu Stuartów, księż­ne Parmy, Artois, Berry, Palatynatu i Turenne, Wielkie­go Kondeusza, a także wiele cór Francji, noszących imiona Maria, Maria Zefiryna, Maria Adelajda, Ludwika Maria, Maria Elżbieta, Maria Anna, których ciała wy­pływały z ołowianych trumien niczym zdroje śmierci. W bazylice trudno już było oddychać. Motłoch dyszał wściekle.Wtedy odkryto ciało Ludwika XV.

Bóg jeden wie, jak bardzo na niego czekano, by poka­zać, jak ów “umiłowany” król straszliwie był znienawi­dzony! Czyż nie mówiono, że umarł na syfilis, że zgnił za życia, a po śmierci nie został nawet zabalsamowany, gdyż balsamiści padali jak muchy, ledwie-się go dotknę­li? Wszystkich rozczarował. Jego trumna nawet nie cuchnęła. Ciało było dobrze zakonserwowane, skóra biała i świeża – zupełnie jakby dopiero go pochowano. Można by rzec, że król bierze kąpiel, gdyż ciało jego unosiło się na powierzchni obficie wypełniającego trum­nę roztworu morskiej soli. Gdy jednak wodę wylano, stała się rzecz straszna. Ciało “Umiłowanego” zaczęło się błyskawicznie rozkładać, aż został z niego jakby cień na dnie trumny, z której unosił się obłok potwornego smrodu. Podpalono mnóstwo prochu, wystrzelono nawet kilka salw w nadziei na oczyszczenie powietrza – jak podczas epidemii dżumy. Tak oddano hołd królowi Lu­dwikowi XV. Było to dnia 16 października 1793 roku, dokładnie w godzinie, w której na rozklekotanym wózku wieziono na szafot królową Marię Antoninę, stojącą tyłem do konia, z rękoma związanymi za plecami i wło­sami luźno opadającymi na kark. . .

Czy mam mówić dalej, Miłościwy Panie? Przyznaję, że to bardzo nieprzyjemny sposób wspominania dziejów Twego rodu w tamtych dniach 1793 roku, gdy Francja i Francuzi przestali kochać swoich królów. A może ta nienawiść ludu była tak naprawdę rodzajem hołdu zło­żonego sponiewieranemu Majestatowi? Znienawidzono  was tak bardzo, bo tak długo byliście wszystkim. Wasza kaźń była ceną za dobro, które kraj był wam winien, i wielkość, którą mu zapewniliście. Gdy dnia 21 stycznia 1793 roku, o dziesiątej dwadzieścia dwie, głowa Ludwi­ka XVI spadła do wiklinowego kosza, nad Paryżem, aż po ogrody Tuileries, zawisła wielka cisza i spoczęła na nieprzebranym tłumie. Nienawiść na chwilę zwolniła biegu i dokonała się ostateczna komunia Francji i jej kró­lów. Tej komunii już nie ma, Miłościwy Panie. Jej miej­sce zajęły obojętność i ignorancja, a w najlepszym razie – u tych Francuzów, którzy wiedzą o Twoim istnieniu (powinienem napisać: o tym, że przeżyłeś) – ta odrobi­na współczucia i wzruszenia, które wywołują sprawy z góry spisane na niepowodzenie. Sprawy przegrane. Czy to Ci wystarczy na całe życie? 

Ale wróćmy do bezczeszczenia grobów Saint-Denis. Może właśnie stamtąd mógłbyś czerpać siły i wolę bycia czymś więcej niż tylko wspomnieniem… Kiedy dół Burbonów się zapełnił, zajęto się tym prze­znaczonym dla Walezjuszy. W tej samej upiornej atmo­sferze przez dwa dni wrzucano doń ciała, których stos rósł tak szybko, że jeden z robotników zauważył, iż “zabrak­nie miejsca dla wszystkich”. Potem sprawy się skompli­kowały. By znaleźć wejście do grobowca Franciszka l, potrzeba było wielu próbnych wykopów i kreciego pełzania. Twórca College de France spoczywał tam wraz ze swą rodziną – matką, królową Ludwiką, żoną Klau­dią i trójką spośród ich dzieci. W zetknięciu z powie­trzem ich ciała zmieniły się w kleistą i cuchnącą maź, którą wiadrami – niczym ekskrementy – przeniesiono do dołu. To był ostatni władca, który śmierdział i wielu bardzo tego żałowało, gdyż smród podżegał do niena­wiści.

Ale od XVI wieku nie robiono już ołowianych trumien, zastępując je kamiennymi sarkofagami. Ciała zmarłych obracały się w nich w proch. Niektóre zostały wygotowywane, by w ten sposób oddzielić kości od mię­sa i pochować tylko szkielety obciągnięte skórą. Teraz kości i czaszki zagęszczały tę zupę w nieokreślonym ko­lorze, zmieszaną z gaszonym wapnem, niemal przele­wającą się przez brzegi dołu i będącą swego rodzaju kon­centratem, kwintesencją naszych królów. Przedstawiciele ludu pluli do niej, gdyż łup w postaci drogocennych przedmiotów nie spełnił ich oczekiwań. Nasi książęta często chowani byli w samej koszuli, bez biżuterii ani in­sygniów władzy królewskiej – na znak chrześcijańskiej pokory. Wraz z nimi do dołu wrzucono cały tłum dygni­tarzy, opatów, ministrów, konetabli, szambelanów, se­neszala de Beaucaire, kawalera de Barbazan, wielkiego Sugera, opata Saint-Denis, Bernarda Duguesclin i Leona de Lusignan, ostatniego frankońskiego króla Armenii i pierwszego z długiej listy chrześcijańskich uchodźców we Francji.. .Nigdy nie odnaleziono grobu Ludwika Świętego, także pochowanego w Saint-Denis. Łatwo sobie wyobrazić, jak gorliwie szukano tego króla – znienawidzonego podwój­nie: jako władca i jako święty – drążąc tunele z jednej krypty do drugiej. Na próżno. Jego wielki, opiekuńczy cień wciąż pochylał się nad starą, plądrowaną bazyliką. A najeźdźcy nie przestawali kopać. Było coś przerażająco świętego – jakaś świętość ludu, która przeciwstawia się świętości Boga i każe w Niego wątpić – w tym zapamię­taniu rabusiów cmentarnych, ryjących niczym termity w fundamentach pierwszych wieków, jakby nad prze­szłością panowało teraz nowe prawo życia i śmierci­, prawo wynikające w sposób naturalny z Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela.

Wyczerpani, plujący i dławiący się padlinożercy zaczęli przekopywać tunel ku najstar­szym poziomom nekropolii. Szło im ciężko. Dnia 21 paź­dziernika 1793 roku, załatwiwszy się z grobowcem zmar­łego w 1223 roku Filipa Augusta, natrafili na teren zupełnie nieznany, po którym poruszali się bez planu i punktów orientacyjnych, kopiąc tunele, które trzeba było stemplo­wać i napowietrzać. Być może, prócz ciężaru wieków, za­częli czuć na swych barkach ciężar wstydu. Trudno im od­mówić zadziwiającej odwagi. Na światło dnia wywleczono i ciśnięto do dołu króla Ludwika VII Młodego i jego ojca, Ludwika IV Grubego, z którego została jedynie garstka jasnego prochu, potem Henryka I i jego małżonkę Annę, córkę króla wikingów z Kijowa, i jeszcze wielu innych, aż po Roberta II Pobożnego, drugiego z Kapetyngów, urodzo­nego w roku 970. Wraz z nim łupieżcy grobów przekroczy­li próg tysiąclecia, zmieniając jednocześnie dynastię, i za­puścili się w labirynt wąskich i pochyłych korytarzy nekropolii, leżących pod płytami chóru bazyliki.

Tutaj na wielu poziomach tłoczyli się Karolingowie i Merowingowie. Napisy na grobach były zatarte. W ka­miennych korytkach odnaleziono stosy kości, których anonimowość nie uchroniła przed wylądowaniem w dole Walezjuszy. Zidentyfikowano natomiast szczątki Karo­la Łysego, odnalezione wewnątrz małego, drewnianego i świetnie zachowanego kuferka, na którym widniał wy­raźny monogram. Wszystko to spoczywało wewnątrz kamiennego sarkofagu. Karol II Łysy, król Francji, sy­gnatariusz słynnego traktatu z Verdun podpisanego w 843 roku, być może prawdziwy twórca Twojego kró­lestwa po podziale cesarstwa Karola Wielkiego… Jego kuferek pływał przez kilka chwil na powierzchni wypełniającej dół mazi, wśród wielkich i smrodliwych bąbli, po czym zakołysał się niczym tonący okręt i znik­nął w odmętach królewskiej magmy.

Jednak ostatecznym tryumfem podłości stało się odna­lezienie szczątków Dagoberta I. Nareszcie! Zniszczono opactwo, zdewastowano bazylikę, unicestwiono nekropo­lię – wszystko po to, by teraz móc radośnie rozprawić sięz despotą, który dał ternu wszystkiemu początek, twórcą opactwa podniesionego do rangi królewskiego grobow­ca, Dagobertem, Salomonem Franków! Gdy po długiej, podziemnej harówce synowie ludu dotarli wreszcie do jego sarkofagu, ze zdurnieniem stwierdzili, że nie spo­czywał tam samotnie. Jego małżonka, królowa Nantylda, którą w tak romantycznych okolicznościach porwał z kla­sztoru, leżała obok niego w dwudzielnej skrzyni, teraz już będąc tylko małą kupką kości zawiniętych w kawałek jedwabnej tkaniny. Na skrzyni dało się jeszcze odczytać dwie wyryte inskrypcje: Hic jacet corpus Dagoberti oraz Hic jacet corpus Nantildis. Tryumf szybko przerodził się we frustrację, gdyż ten lubujący się w zbytku władca Me­rowingów kazał się pochować jak ostatni żebrak. Kości obojga rozłożono na kamiennych płytach posadzki. Ani jednego klejnotu, ani jednego złotego pierścienia! Ło­patą i miotłą połączono Dagoberta z Nantyldą i bez cere­monii wrzucono do dołu.

Dół Burbonów został zasypany dnia 16 października 1793 roku. Dół Walezjuszy i innych władców – dnia 25 tego samego miesiąca. W ten oto sposób dokonała się druga śmierć naszych królów, druga śmierć, Miłościwy Panie, wszystkich władców, których jesteś potomkiem. Oba doły wypełniono po brzegi. Oba zasypano ziemią. Oba starannie udeptano. Po obu przejechały ciągnięte przez konie walce. Przy obu postawiono straże, by unik­nąć ewentualnych manifestacji niewczesnej ludowej żar­liwości. Niepotrzebnie. Lud utracił pamięć. I do tej pory jej nie odzyskał. Na skutek licznych i przemyślanych za­machów na ciągłość historii Francji, po przeszło stu la­tach walczącego laicyzmu republikańskiego i gorliwego niszczenia wszystkiego, co święte, pamięć ludu zapadła w ciemną otchłań, skąd wydobyć ją może jedynie cud. Czy wierzysz w cuda, Miłościwy Panie?