Mity, które próbują uzasadnić budowę europaństwa
Tomasz Cukiernik pch24.pl/mity-ktore-probuja-uzasadnic-budowe-europanstwa
Pojawienie się propozycji zmian unijnych traktatów, które prowadzą do bardzo ścisłej integracji krajów członkowskich w ramach Unii Europejskiej, wymagało jakiegoś choćby i najmniej wiarygodnego, ale przynajmniej oficjalnego uzasadnienia. Tych uzasadnień – raczej mniej niż bardziej sensownych – pojawiło się całe mnóstwo.
Pozostające dotychczas kompetencje na poziomie krajowym zostaną przesunięte na poziom unijny, a na dodatek zostanie zlikwidowane prawo weta w kilkudziesięciu obszarach. Oznacza to, że wiele spraw kraje członkowskie będą musiały realizować nie tylko mimo braku na nie zgody, ale i wbrew ich woli i interesom. W ten sposób krajom członkowskim zostaną odebrane resztki suwerenności. Niektórym to pasuje. Na przykład Wojciech Orliński z „Dużego Formatu” stwierdził, że „dla kraju wielkości Belgii czy Polski, pełna suwerenność oznacza czekanie na kolejnego Stalina czy Hitlera”. Takich bredni dawno nie słyszałem. Ale czy to czasem Unia Europejska nie jest nową Trzecią Rzeszą? Skoro kraj członkowski zostanie przegłosowany, to znaczy, że nie będzie realizowana jego racja stanu, a racja stanu jakaś inna. Jaka? Powstanie centralistyczne państwo unijne, które będzie suwerenem – z niemiecko-francuskim centrum decyzyjnym. Interes tych krajów, a nie żadnych innych, będzie brany pod uwagę przy uchwalaniu dyrektyw i ustalaniu, co jest dla Unii dobre, a co złe.
Czyja racja stanu?
Lewicowy europoseł Leszek Miller napisał w mediach społecznościowych, że „celem weta jest dalsze osłabianie Unii”. Nie wiem, jakie „dalsze” osłabienie miał na myśli, bo jak na razie Unia Europejska ciągle się wzmacnia, ale jest dokładnie odwrotnie. Ja rozumiem, że ekskomunista myśli w tych samych kategoriach jak towarzysze w Polsce Ludowej, ale to centralizacja oznacza osłabienie, co uzasadnię poniżej. Tak naprawdę likwidacja prawa weta oznacza, że niektóre kraje członkowskie będą decydowały o losie wszystkich pozostałych. Te pozostałe będą mogły zostać zmuszone do działania wbrew własnemu interesowi. W istotnych dla nas sprawach będziemy mieli do powiedzenia tyle, ile miały republiki w byłym ZSRR. Nie będzie można się sprzeciwić Brukseli w kwestiach polityki zagranicznej (na przykład kwestia wojsk USA czy wojny na Ukrainie), klimatycznej, czy odnośnie polityki imigracyjnej. Wszystkie te sprawy inaczej wyglądają z polskiego punktu widzenia, a zupełnie inaczej z niemieckiego lub francuskiego. Przewodniczący grupy liberalnej w Parlamencie Europejskim arcyszkodnik Guy Verhofstadt powiedział wprost, o co w tym chodzi: „Jednomyślność blokuje rozwiązanie problemu migracji”. To właśnie jeden z przykładów, który pokazuje, że mamy do czynienia z różnymi punktami widzenia.
W tak jasnej sytuacji wskazującej na to, że korzyść z pogłębionej integracji, która całkowicie pozbawia suwerenności krajów członkowskich na rzecz Unii Europejskiej i od tej chwili realizowana będzie wyłącznie niemiecko-francuska racja stanu, próbuje się argumentować, że są ważniejsze kwestie niż przestarzała suwerenność państwowa czy anachroniczna racja stanu państwa narodowego. Na przykład skuteczna walka z tzw. kryzysem klimatycznym, ekonomicznym, pandemiami czy nielegalną imigracją. Zdaniem zwolenników głębokiej integracji zcentralizowane państwo o nazwie Unia Europejska łatwiej poradzi sobie z takimi globalnymi zagrożeniami. Tymczasem centralizacja zawsze jest gorszym rozwiązaniem niż decentralizacja. Już dzisiaj widzimy, jak bardzo eurokraci na wysokich szczeblach, eurpodeputowani, a nawet urzędnicy drobniejszego płazu z Brukseli są odklejeni od spraw zwykłych ludzi. Narzucają swoje urojone wizje, strategie i programy, które najbardziej uderzają w osoby najbiedniejsze, w szczególności żyjące w uboższych krajach członkowskich. Dla eurokratów nawet potrojenie cen energii elektrycznej nie będzie problemem, ale dla zwykłych ludzi może to oznaczać katastrofę. Tak naprawdę eurokraci chcą rozwiązywać swoje urojone problemy, które nie istnieją. To znaczy one istnieją na papierze i w chorych głowach tych społecznych szkodników, ale nie istnieją w realnym świecie.
Ręcznie sterowane mocarstwo europejskie
Argumentuje się, że bez integracji Unia Europejska zostanie zmarginalizowana. Dlatego trzeba uczestniczyć w grze i konieczne jest sumowanie potencjałów krajów członkowskich, aby wygrać światową rywalizację. Eurokratom roi się ręcznie sterowane mocarstwo europejskie. A doskonale wiemy z historii, jak kończy gospodarka zarządzana planowo. Tak naprawdę Unia Europejska sama się marginalizuje swoimi szkodliwymi strategiami i regulacjami. Co zostało ze strategii lizbońskiej, która miała spowodować, że Unia w ciągu dekady przegoni gospodarczo Stany Zjednoczone? Po 10 latach żaden eurokrata nie zająknął się, że w ogóle była jakaś strategia lizbońska z 2010 roku, bo zakończyła się ona totalną eurokatastrofą, a kraje Unii stały się jeszcze biedniejsze w porównaniu do USA.
Aby szybko się rozwijać, nie jest potrzebna głębsza integracja, a wręcz przeciwnie. Należy krajom członkowskim pozwolić dobrowolnie się rozwijać, w jakim kierunku tylko zechcą, a jedyne co powinna zrobić Unia, to dokończyć budowę Europejskiego Obszaru Gospodarczego, który coraz bardziej kuleje z powodu coraz to nowszych regulacji. W szczególności w zakresie swobody usług. Zamiast ułatwić korzystanie ze wspólnego rynku, Bruksela cały czas serwuje kolejne tony niepotrzebnych i szkodzących rozwojowi przepisów. W ten sposób unijne regulacje – takie jak Fit for 55, ESG czy BDO – są kulą u nogi działających w Unii przedsiębiorstw i obniżają ich konkurencyjność wobec firm z państw trzecich, całą Unię ciągnąc w dół. Unijnym firmom potrzebna jest deregulacja i decentralizacja, a nie centralizacja i integracja polityczna. Jak się ma dobry produkt, to można handlować z każdym na świecie. Trzeba tylko być konkurencyjnym, a to właśnie Bruksela udaremnia swoimi działaniami. Należy przypuszczać, że scentralizowana Unia będzie narzucać coraz więcej coraz gorszych przepisów, bo bez weta i po przejęciu kontroli nad kolejnymi obszarami gospodarki i życia publicznego stanie się to znacznie łatwiejsze. Jakoś Tajwan czy Korea Południowa potrafili bardzo szybko się rozwinąć, nie będąc w żadnej Unii, a tym bardziej Europejskiej. Niezależne państwo może prowadzić politykę wolnohandlową korzystną dla rozwoju gospodarczego. Będąc w Unii – musi robić to, co każe Bruksela.
Jednym z obszarów, nad jakim kontrolę chciałaby przejąć Unia Europejska są sprawy fiskalne. Już teraz znaczna część prawa podatkowego de facto pochodzi z Brukseli. Aktualnie dotyczy to jednak przede wszystkim podatków pośrednich – VAT i akcyzy oraz ceł. Teraz Unia chciałaby się dorwać do podatków bezpośrednich. Przede wszystkim eurokratom chodzi po głowie ich harmonizacja. Nie daje im spokojnie spać to, że niektóre kraje członkowskie (na przykład Polska) mają niższe stawki podatków dochodowych i przez to ich firmy są bardziej konkurencyjne. Chcieliby to wszystko zglajszachtować, aby firmy z całej Unii były jednakowo mało konkurencyjne, tak jak mniej konkurencyjne są firmy z Niemiec, Włoch, Francji czy Belgii, gdzie stawki podatków dochodowych od osób prawnych są wyższe. Pamiętajmy, że w unijnej nowomowie zharmonizowanie podatków oznacza ich podniesienie do najwyższego poziomu występującego w krajach członkowskich. Socjaliści rzadko zmniejszają obciążenia fiskalne. To zrujnuje konkurencyjność naszych firm. Dlatego nie należy dopuścić do tego, by to Bruksela decydowała o wszystkich podatkach. I nie należy wierzyć w brednie, że wspólne opodatkowanie ochroni firmy przed korporacjami. To tylko wygodny pretekst do tego, by nie sprzeciwiano się harmonizacji.
Europejska armia i waluta
Jednymi z kompetencji, będących obecnie wyłączną prerogatywą krajów członkowskich, są kwestie bezpieczeństwa i ochrony granic. Po zmianach traktatów mają one stać się kompetencjami dzielonymi, co oznacza, że w ich ramach kraje mogą stanowić własne prawo tylko wtedy, jeśli wcześniej nie zrobi tego Bruksela. Chodzi o to, by Unia miała własną armię. Tym samym Wojsko Polskie stałoby się prawdopodobnie częścią armii unijnej i już nie słuchałoby rozkazów ze Sztabu Generalnego w Warszawie, tylko z Brukseli. Taka wspólna armia miałaby zapewnić nam bezpieczeństwo. Pamiętajmy jednak, że aktualnie unijne armie są małe, źle uzbrojone i nie przedstawiają zbyt dużego potencjału militarnego ani wartości bojowej, może wyłączając broń atomową w posiadaniu Francji. Produkowana przez państwowe przedsiębiorstwa broń w Europie jest gorszej jakości niż broń wytwarzana przez amerykańskie firmy prywatne. W porównaniu z USA w krajach UE wydaje się znacznie mniej na obronę. Dlatego jak na razie to NATO skutecznie zapewnia nam bezpieczeństwo, a nie Unia. Niestety Niemcom i Francji docelowo chodzi o to, by armię amerykańską wyprzeć z Europy i by wszystkie kraje Unii Europejskiej kupowały europejską broń, taką jak przestarzałe francuskie helikoptery typu Caracal. A to przecież amerykańska armia i amerykańska broń zapewnia Polsce bezpieczeństwo. Czy chcemy, żeby Bruksela nam dyktowała, jaką i od kogo mamy kupować broń, jak liczne ma być nasze wojsko i żeby to Niemcy, które wywołały dwie wojny światowe, były odpowiedzialne za utrzymanie pokoju w Europie?
Kolejnym mitem zwolenników głębszej integracji jest teza, że jedna waluta ułatwia handel. Oczywiście, jest to jakieś ułatwienie, bo nie trzeba przeliczać kursów, ale nie ma co przesadzać. Przeliczanie kursów i wymiana walut nie jest jakimś znowu strasznym utrudnieniem w prowadzeniu handlu. A przed ryzykiem kursowym można się zabezpieczyć na różne sposoby. Jednak nadal większość światowego handlu bazuje na dolarze, nie euro. Natomiast wspólna waluta niesie ze sobą wiele niebezpieczeństw: wzrost cen dla konsumentów i firm, co z kolei spowoduje pogorszenie konkurencyjności tych ostatnich. Strefa euro zawsze notuje słabsze wyniki ekonomiczne niż cała Unia Europejska. Ale najistotniejsze byłoby to, że Polska nie mogłaby już prowadzić suwerennej polityki monetarnej, która przeszłaby z Narodowego Banku Polskiego w Warszawie do Europejskiego Banku Centralnego we Frankfurcie nad Menem.
Jedno jest pewne: jeśli ma dojść do jeszcze głębszej integracji w ramach Unii Europejskiej, Polska powinna bez żadnych głębszych przemyśleń jak najszybciej opuścić ten twór. No chyba że jeszcze bardziej chcemy pracować na dobrobyt Francuzów i Niemców. Ci ostatni mają doświadczenie w rządzeniu niemal całą Europą i aż się palą, by to powtórzyć. Wzorem zbudowanej przez narodowych socjalistów Trzeciej Rzeszy aktualna – również lewicowa koalicja – marzy o rządzeniu Europą. Staniemy się czymś na kształt Generalnego Gubernatorstwa i nie będziemy mieli kompletnie nic do gadania. Jak stwierdził redaktor Stanisław Michalkiewicz, „w Generalnym Gubernatorstwie nie będzie miejsca na polskie safandulstwo, tylko wszystkie zbrodnicze zamachy na niemieckie dzieło odbudowy będą tępione – jakby to powiedział wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler – z fanatyczną konsekwencją”. A na tych, co się wychylą, będą czekały obozy reedukacyjne stręczące LGBT i nawracające na polityczną poprawność.
Tomasz Cukiernik