Niespodzianka. Tuman krwawej mgły (7). Andrzej Juliusz Sarwa

Andrzej Juliusz Sarwa

Tuman krwawej mgły (7)
(fragment powieści)

Książkę można nabyć tutaj: https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html

Niespodzianka

Chociaż państwo Białeccy opuścili Sandomierz już pod koniec sierpnia roku 1787, to w podróży zbytnio się nie śpieszyli. A to z dwu powodów – pierwszym z nich była chęć zobaczenia przez hrabinę kawałka Europy, co też i realizowali, jadąc przez Wiedeń i Zurych, by potem skręcić na Besançon i dopiero stamtąd skierować się ku Paryżowi. Drugim zaś ten, że z początkiem września hrabiego jęły dopadać ataki podagry. Cierpiał niezmiernie, dlatego co rusz musieli się zatrzymywać, bo ból palucha, zmęczenie i gorączka uniemożliwiały jazdę. Cierpiący pan Białecki odwiedził w drodze niejednego medyka, lecz nie na wiele się owo zdało. Hrabina, troszcząc się o niego, a chcąc mu jakoś zrekompensować cierpienia, starała się jak mogła, by nie zabrakło tego, co mężowi najbardziej smakowało, a on uwielbiał, a więc: świńskiej golonki i mocnego piwa. W podróży
przez niemieckie kraje zdobycie owych przysmaków nie sprawiało żadnych trudności, ale już we frankofońskich kantonach Szwajcarii nie było o to łatwo.
Za to we Francji, tuż przy szwajcarskiej granicy, któregoś dnia, nie znalazłszy żadnego lekarza, przypadkiem trafili do jakiegoś faiseur de secrets[1], który zaoferował cierpiącemu panu Białeckiemu zamiast choćby ziół, czy innych naturalnych specyfików tylko odmówienie tajemnych formuł i pewne rady. A te ostatnie brzmiały: nie jeść mięsa, a już szczególnie wieprzowego, wołowego, dziczyzny, podrobów, odrzucić wszelkie trunki, a w szczególności piwo, jeść kapustę, sałatę, rukolę i nabiał – byle nie za dużo tego ostatniego, a z trunków co najwyżej lekkie wino i to tylko od święta.
I o dziwo, gdy się hrabia do owej rady, choć z przykrością, bo lubił dużo i tłusto zjeść, zastosował, choroba ustąpiła! Mogli wreszcie tedy przyśpieszyć i pod koniec stycznia minęli rogatki stolicy Francji. Pani Białecka z rozrzewnieniem patrzyła na mijane domy, kościoły, na płynącą dostojnie przez miasto Sekwanę, której nie skuły lody, które co roku skuwały Wisłę, na tłumy na ulicach, na niebo jakiejś innej barwy niż to nad Sandomierzem. Z lubością wdychała paryskie powietrze, przypominające jej lata młodości, chociaż bynajmniej nie przesycały go kwietne wonie, ale raczej niezbyt przyjemne zapaszki.
– Już, duszko, niedaleko. Jeszcze niewielki kęs drogi do ujechania i znajdziemy się przed naszym domem przy rue de la Tannerie! – rzekł hrabia.
– Wiem, wiem, poznaję przecie okolicę, ale oby jak najszybciej, bom mocno strudzona – odparła hrabina.


– Moi kochani! – wicehrabia rzucił się w objęcia najpierw matki, a potem ojca. – Jakże za wami tęskniłem!
– I my za tobą, synku, też – pani Białecka nieskazitelnie białą batystową chusteczką osuszyła łzy, które zaszkliły się jej w kącikach oczu.
Trochę z boku, bliżej okna, stała piękna młoda kobieta.
Wicehrabia skinął głową, zachęcając ją w ten sposób, by zbliżyła się do przybyłych.
– A to… pozwolę sobie przedstawić… – Stanisław jąkał się i zacinał. – A to… to jest… de domo Maria Amelia Luísa Diana Pereira de Barbacena de Arau y Osório…
Ta dziwna prezentacja i jeszcze dziwniejsze nazwisko zaniepokoiły starego hrabiego.
– De domo, powiadasz wicehrabio? A po mężu?… – zwiesił głos i z niepokojem wpatrywał się w usta syna.
– Białecka… – wykrztusił Stanisław i poczerwieniał aż po czoło.
– Boże jedyny! – hrabina zachwiała się i byłaby upadła, gdyby lokaj w porę nie podsunął jej krzesła.
Zapadło drażniące milczenie. Nikt z obecnych nie miał odwagi, aby odezwać się pierwszy. Wreszcie hrabia się przełamał:
– Nie rozumiem, synu, nie rozumiem… pojąć nijak nie mogę… dlaczego? W skrytości? Potajemnie przed nami? Wszak wiedziałeś, że niedługo przybędziemy do Paryża. Bez rodzicielskiego błogosławieństwa? Jakże to? Jakże?
– Ojcze! Matko! Pokochałem ją tak żarliwą miłością, że każdy dzień zwłoki byłby dla mnie wiecznością piekielną!
Hrabia wzruszył ramionami, hrabina natomiast znów osuszyła łzy.
– Powiedz mi, pani… pani synowo… a ty? Czy kochasz wicehrabiego, czy tylko jego pieniądze?
Stanisław porwał się na nogi, ale zmilczał tę obelgę wymierzoną w jego wybrankę.
– A czy jedno nie może z drugim iść w parze? – Diana arogancko odpowiedziała pytaniem na pytanie.
– Miarkuj się! Nie jest ważne, i żeś żoną mojego syna!
Hrabia jął bacznie przyglądać się bezczelnej synowej.
– Pani mi kogoś bardzo, ale to bardzo przypomina… jakbym panią już gdzieś widział, chociaż to przecie niemożliwe… zapewne to podobieństwo… niebywałe… znałem przed laty pewną kobietę… tu w Paryżu… i to dobrze znałem…
– Istotnie, nie jest to ojcze możliwe, przecie Diana jest Meksykanką, chociaż wychowaną w górskich rejonach Katalonii.
– A bliżej?
– Niedaleko Núrii[2]
– A nie w bliskości zamku hrabiów d’Urgel y d’Osona aby?
– Nie, nie znam tamtych okolic – Diana wytrzymała spojrzenie teścia, który wgryzał się nieomal oczyma w jej oczy. Nawet nie mrugnęła, nie przymknęła powiek, on pierwszy odwrócił wzrok.
– Cóż, może to przypadkowe podobieństwo. Może…
– Skoroś nam, synku, taką grande surprise[3] sprawił, to nie pozostaje już nic innego, jak się nią ucieszyć – rzekła ze smutkiem w głosie hrabina.

=-====================

Książkę w wersji papierowej można, klikając w poniższy link, kupić tu:
https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html

[1]Uzdrowiciel leczący za pomocą tajemnych formuł inkantacyjnych, często inwokacji do świętych, które zazwyczaj są przekazywane z ojca na syna – w jakimś sensie odpowiednik słowiańskiego szeptuna.
[2]Núria – miasto w Katalonii nieopodal granicy francuskiej.
[3]Wielką niespodziankę (fr.).