O Hodyszu , wybuchu wieżowca i księdzu Tischnerze
Mirku,
czytając Twoją notkę spod Turbacza o księdzu Tischnerze, przypomniałam sobie te wydarzenia, a właściwie ciąg wydarzeń. [Czy: „Każdy ma swoją prawdę”? Może: „Prawdę osiągamy drogą kompromisu”?.]
Otóż w 1995 roku, w odium chwały i popularności, ksiądz Tischner przybył do Gdańska. Akurat w okolicach Wielkanocy. Tutejsi żurnaliści dostali wzmożenia i w sam Wielki Piątek opublikowali duży wywiad z Tischnerem. Była w nim i taka konstatacja księdza, że na poziomie parlamentarnym dyskusja o aborcji, o zgodzie na aborcję /dla katolika?/ może być dopuszczona.
On to sformułował jakoś ostrzej, dosadniej – już nie pamiętam w szczegółach.
Zaraz potem, rankiem w Wielki Poniedziałek wyleciał w powietrze blok we Wrzeszczu. Wydawało się w pierwszej chwili, że to Pan Bóg zsyła karę…
No ale dlaczego karze niewinnych ludzi za zaprzaństwo swojego sługi?
Nam do przekonania trafiła wersja Cenckiewicza:
“Trzecia hipoteza pojawiła się w sierpniu 2016 r. za sprawą historyka Sławomira Cenckiewicza, który na profilu społecznościowym zamieścił wpis sugerujący, że związek z wybuchem gdańskiego wieżowca w 1995 r. mogły mieć “służby specjalne”.
Celem miało być dostanie się do mieszkania jednego z lokatorów – płk. Adama Hodysza – który rzekomo był w posiadaniu „kwitów” potwierdzających współpracę Lecha Wałęsy z SB. Cenckiewicz powołał się na anonimowych rozmówców, z których jeden miał powiedzieć: „Upozorowali wybuch gazu – mówił – żeby wyprowadzić później wszystkich mieszkańców i wejść do mieszkania Hodysza. Przesadzili, budynek się zawalił i zginęli ludzie. Ale do mieszkania i tak weszli”.
Na potwierdzenie tej wersji Cenckiewicz zamieścił dokument z 2005 r., z którego wynika, że Urząd Ochrony Państwa wiedział od swojego informatora, że Hodysz trzyma w mieszkaniu dokumenty SB i takie archiwalia znaleziono po wybuchu wieżowca. “Może więc wstrząsające opowieści moich źródeł informacji polegały na prawdzie?” – spuentował swój wpis Sławomir Cenckiewicz.” – tamże.
Pięć lat później, gdy Tischnerowi w końcu zamontowano telefon, na który czekał latami, już chyba z niego nie skorzystał, gdyż zmarł na raka krtani…
Pan Bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy. Wobec kaznodziei.
Pamiętam świetny rysunek Arkadiusza Gacparskiego: idą tata z synkiem, a za nimi pomyka ksiądz Tischner. Synek się odwraca i widząc księdza pyta tatę: Tato, czy ksiądz Tischner chodzi do tego samego kościoła co my?
Serdeczności
Hanka