O zmroku. Tuman krwawej mgły (19). Andrzej Juliusz Sarwa

Andrzej Juliusz Sarwa Tuman krwawej mgły 19 (fragment powieści)

Książkę można nabyć tutaj: https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html

O zmroku

Późnojesienny listopadowy zmierzch. Nad Sandomierzem wisiała zimna mgła. Gęsty tuman zasnuwał ulice. Szare bryły kamienic ledwie majaczyły w zawiesistym oparze. Resztki dnia kryły się gdzieś po wąwozach, aż w końcu zagasł jego ostatni poblask, a lepki mrok rozpełzł się i obsiadł wszystko… Skądś z oddali dało się słyszeć żałosne wycie psa…
Środkiem opustoszałej ulicy szedł jakiś człowiek. Sądząc z sylwetki, był to mężczyzna w sile wieku. Echo ciężkich kroków odbijało się od ścian domów i rozpływało w mgielnym mlecznym tumanie, który je tłumił. Ale mężczyzna maszerował pewnie, jakby wiedział dokąd zmierza i to tak pewnie, jakby ani noc, ani mgła nie utrudniały mu widzenia.
Naraz w białawym wyziewie zamajaczyła bryła dworu Tryburcych.

Mężczyzna podszedł do bramy, która bezszelestnie bez niczyjej pomocy otwarła się na oścież. Zbliżył się do głównego wejścia i rękojeścią szpady ostro załomotał w drzwi.
– Pan do kogo? – zapytał służący.
– Prowadź do państwa.
– Ale z kim mam zaszczyt?
– Jestem diuk Atanas, markiz Balletti, hrabia de Montferrat, hrabia Bellamarre, hrabia de Saint-Germain.
– O!… – służący oszołomiony tytułami, tyle tylko wydusił z siebie, po czym wziąwszy z rąk gościa bilet wizytowy podążył w głąb domu.
– Proś! – diuk usłyszał głos gospodarza.
Atanas postąpił za służącym, który przyszedł po niego.
– Z kim mamy zaszczyt, bo pańskie nazwisko i tytuły nic nam nie mówią.
– Może to i lepiej?… – odparł na to przybysz. – Jestem starym przyjacielem rodu Białeckich. A zjawiłem się tutaj dowiedziawszy, iż oto przyszedł na świat i powrócił do rodzinnego miasta ostatni z tegoż rodu…
– I po cóż to? Syn Stanisława, Paweł, dzieckiem jest jeszcze. Nawet nie nauczył się dobrze mówić. Więc…
Diuk nie pozwolił mu dokończyć.
– Tylkom go chciał ujrzeć i dać mu moje błogosławieństwo. Tylko tyle, a może… aż tyle? Czy będzie to możliwe?
Luiza zawahała się i skłonna była odmówić, ale Maciej wzruszył ramionami i powiedział:
– Skoro tylko tyle… niechże będzie… zgoda… przyprowadź panicza – zwrócił się do panny pokojowej.
– W tej chwili.
Chłopiec, wszedłszy do salonu z przestrachem spojrzawszy na Atanasa, podbiegł do pani Luizy i objąwszy ją za nogi przywarł do niej mocno, a potem zaczął popłakiwać.
– Nie lękaj się! – uspokajał go Tryburcy. – Wszak rycerska krew w tobie płynie, nie możesz się mazać! Książę, przyjaciel waszego rodu, przyszedł cię zobaczyć.


Diuk, podszedłszy do malca, położył mu obie ręce na głowie i coś wyszeptał. W tym samym momencie chłopiec dziwnie zesztywniał, a potem jęły nim wstrząsać drgawki.
– Mości książę! – proszę już dziecko zostawić w spokoju! Kim pan jest?! Kimże pan naprawdę jest?! –
Luiza była przerażona.
Atanas spojrzał na nią z wściekłością i warknął:
– Kimś przyzwoitszym niż ty… kobieto, któraś zdradziła i porzuciła wiarę ojca i wróciła do katolickiego zabobonu.
– Wypraszam sobie! Proszę wyjść! Proszę natychmiast opuścić nasz dom! – Maciej energicznie postąpił w kierunku diuka, a wściekłość odmalowała mu się na twarzy.
I w tejże samej chwili ich uszu doleciał głos dzwonu z kolegiackiej dzwonnicy, który jął bić, jak każdego wieczora, w intencji spokoju dusz sandomierskich rycerzy poległych przed wiekami pod Warną.[1]

Maciej się zatrzymał i przeżegnawszy nabożnie rzekł:
– Miej Panie Jezu ich dusze w swojej opiece. A także i nas, żywych, którzy ich Twemu miłosierdziu polecamy.
Atanas na te słowa wykrzywił się jakby z bólu, twarz mu poczerniała przybierając wygląd trupiej maski i z bolesnym skomleniem, skomlenie katowanego psa przypominającym, wybiegł z salonu i… znikł.

A kiedy gospodarze zaraz podążyli za nim ze zdumieniem ujrzeli, że już go nie ma, jakby się rozsnuł w powietrzu, za to skądś, nie wiadomo skąd, powoli przypełzł do nich obrzydliwy zapach asafetydy, gnijącego mięsa i siarki, mułu, pleśniejących wodorostów, końskiego potu i starego moczu…
– Kto to był? – zbielałymi ze strachu wargami zapytała pani Luiza.
– Boże miej nas w opiece… – wychrypiał Maciej i nakreślił na piersiach znak krzyża.

=-====================

Książkę w wersji papierowej można, klikając w poniższy link, kupić tu:

https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html

[1]Dzwon ten bije po dziś dzień, o dziewiątej wieczorem.