Plaga “dobrych ludzi”

Pomidor na flecie. O „dobrych ludziach”, którzy nie wierzą w Boga

o-dobrych-ludziach-ktorzy-nie-wierza-w-boga

W ostatnim stuleciu świat dziwnie wypełnił się dobrymi ludźmi. Jako że zjawisko jest stosunkowo nowe, a przy tym rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie, warto pochylić się nad nim w krótkiej refleksji.

Do niedawna śmierć ludzka, w naszej przynajmniej szerokości geograficznej, wiązała się z pamięcią o ludzkiej nędzy. Prochem był i w proch się obrócił – to jedno. Ale z drugiej strony, mówiliśmy również o nędzy moralnej. Na pogrzebie rozbrzmiewało Dies irae z jego potężnymi strofami:

Jakiż będzie płacz i łkanie,

Gdy dzieł naszych sędzia stanie,

Odpowiedzieć każąc za nie. (…)

Śmierć z naturą się zadziwi,

Gdy umarli wstaną żywi,

Win brzemieniem nieszczęśliwi.

Księgi się otworzą karty,

Gdzie spis grzechów jest zawarty,

Za co świat karania warty.

Obecnie jednak świat i ludzie karania warci nie są – teraz kogo się kładzie do grobu, nieledwie się go kanonizuje. Trudno się oprzeć wrażeniu, że taka nadreprezentacja ludzi dobrych na cmentarzach wypływa z prostej niewiary. Jeśli Bóg nie jest Sędzią i jeśli za zło nie karze, to cóż szkodzi powiedzieć parę miłych słów (czego zresztą domaga się uprzejmość). Tyle tylko, że zatraca się w ten sposób poczucie potrzeby modlitwy – nie tylko zresztą za zmarłych, ale i za żywych.

Dobro ontologiczne to nie wszystko

Powierzchowny nawet znawca arystotelesowskiej metafizyki może oczywiście mówić o dobru ontologicznym, które charakteryzuje każdy byt. Wszystko jest dobre, o ile istnieje. Nawet piekło, nawet diabeł, który jest wszak Bożym stworzeniem i jako takie jest dobry. Taki metafizyczny wybieg może być niekiedy bardzo pomocny, na przykład kiedy na pytanie żony albo matki, czy obiad jest dobry, można z całą szczerością odpowiedzieć, że jest. Zgódźmy się jednak, że nie to mamy zwykle na myśli, kiedy coś nazywamy dobrym.

Co jest więc dobre? Dobre jest to, co dobrze osiąga swój cel. Dobry nóż dobrze kroi to, do czego krojenia został zrobiony (inne wszak właściwości ma dobra piła do chleba i dobry skalpel chirurgiczny); dobry młotek dobrze wbija gwoździe. Dobry flet dobrze gra – i skądinąd nie byłby dobry flet, który by wydawał dźwięk najczystszy, ale saksofonowy.

Rzeczywista dobroć człowieka podobnie wiąże się z jego celem. To z kolei prowadzi nas do kwestii dobra moralnego, bo człowiek nie jest li tylko fletem albo młotkiem. Dobry obiad czwartkowy w piątek mógłby się okazać obiadem złym – bynajmniej nie dlatego, że w ciągu dwudziestu czterech godzin zdąży się zepsuć, ale dlatego, że w piątek pościmy. W ogóle – o czym niestety zbyt często zapominamy – człowiek, nie będąc bydlęciem, ma w każdej swojej czynności zdumiewające bogactwo wymiarów. Pozostańmy jednak przy naszym obiedzie. Ma on wymiar bydlęcy, boć i ze zwierzętami mamy to i owo wspólnego. Człowiek jest głodny i dobry obiad to taki, który zaspokoi jego głód. Ale o ile niektóre zwierzęta poprzestają na tym, że z równym smakiem i obojętnością przeżują cokolwiek znajdą, o tyle człowiek stara się, żeby jego posiłek był też smaczny. I o ile nasycił pierwszy głód, dobrym nazwie posiłek smaczny, a nie tylko zapełniający żołądek. To jednak nie koniec.

Obiad rzeczywiście dobry wymaga dobrej kompanii, relatywnej bodaj elegancji, dobrej atmosfery, braku pośpiechu. A ponad tym wszystkim jest Bóg, którego wielbimy czy to jedzeniem, czy postem. Tak więc dobry może się stać chleb, woda i milczenie – byle w swoim czasie (świętej Teresie z Avili przypisuje się mądre zdanie: Zapamiętaj: kiedy kuropatwa, to kuropatwa, a kiedy post, to post).

Cel człowieka

Celem człowieka jest Bóg. Poznawać Go, kochać Go, służyć Mu tu, na ziemi, a potem radować się Nim w wieczności – oto jest ludzki cel. Oto cudowna melodia naszego życia – każda inna jest kakofonią.

Z tej perspektywy wiara (i, konkretniej, wiara ożywiana miłością) jest fundamentem, bez którego wszystko się wali. Sobór Trydencki słusznie określił właśnie wiarę jako początek, fundament i korzeń naszego usprawiedliwienia. I rzeczywiście, dwie cnoty bywają wskazywane jako fundament całego duchowego gmachu: pokora (która jest prawdą o nas samych) oraz wiara właśnie, będąca prawdą o Bogu. Bez wiary – nie można Boga kochać; bez wiary – nie można pokładać w Nim ufności; bez wiary – jak można do Niego zmierzać, jak się z Nim jednoczyć, jak Mu służyć?

Ojciec Réginald Garrigou-Lagrange pisał, że wiara wlana jest jakby zmysłem duchowym wyższym, pozwalającym nam słyszeć harmonię Bożą, niedostępną dla żadnego innego środka poznania. Sprawia ona, że wierzymy we wszystko, co Bóg objawił, ponieważ jest On samą Prawdą. Wiara wlana jest jakby wyższym zmysłem słuchu wrażliwym na symfonię duchową, której twórcą jest Bóg. Ta symfoniczna metafora ma swoje dalsze rozwinięcie: Między studiującymi Ewangelię niewierzącym i wierzącym zachodzi różnica taka, jak między dwoma słuchaczami symfonii Beethovena, z których jeden jest muzykalny, a drugi nie.

Dobrzy ludzie?

Jakże żałosne jest więc mówienie o „dobrych ludziach”, których wszędzie jest pełno, a którzy nie wierzą w Boga, nie kochają Boga, nie ufają Bogu! Czy można nazwać dobrym flet, który nie gra, ale wbity w ziemię jako-tako spełnia funkcję tyczki, na której opiera się pomidor?

Człowiek, którego powołanie jest nieskończenie wielkie, a który je odrzuca (ale poza tym jest „dobrym człowiekiem”), jest jak auto bez silnika, kierownicy i kół, ale poza tym jest świetnym samochodem – nie spełnia swego fundamentalnego celu, nawet jeśli nadaje się do tego, żeby mieszkały w nim kury.

Nie wystarczy być sympatycznym i punktualnie przychodzić do pracy, nawet jeśli jedno i drugie jest czymś dobrym. Nie nazwiemy „dobrym człowiekiem” kogoś, o kim wiemy, że zamordował własną żonę i dzieci, nawet jeśli jest duszą towarzystwa, świetnym wicedyrektorem firmy i wielkim miłośnikiem zwierząt. A jednak o kimś, kto zamordował własną duszę, a nierzadko także cudze dusze – o kimś, kto poniósł kompletne fiasko na najważniejszej płaszczyźnie swojego życia – jakże często nie wahamy się mówić, że jest „dobrym człowiekiem”. Mówimy więc tak, jak gdyby Boga nie było – nawet jeśli nie posuwamy się do zaprzeczenia wprost, że człowiek został stworzony na Jego obraz i podobieństwo i że celem naszego życia jest zjednoczenie się z Nim!

Owszem, naturalna dobroć wielu ludzi, którym nie było dane poznać Boga, jest wspaniałą zapowiedzią ich nawrócenia. Wrażliwość ich serc to oznaka otwarcia na łaskę. Szukając prawdy, dobra i piękna, choćby nieświadomie – szukają oni Boga. Ale i w tym przypadku to za mało, by mówić o autentycznej dobroci. Jeśli i ich mielibyśmy porównać do fletu, to może do tego, który dopiero wychodzi z rąk twórcy. Widać już, że to dobry materiał; widać, że ma duży potencjał. Ale jeszcze nie zagra, jeszcze nie jest dobrym fletem!

Powtórzmy zatem raz jeszcze: wiara jest fundamentem, bez którego wszystko się wali. I dobrze by było, żebyśmy byli o tym przekonani – zarówno na własny pożytek, żeby dbać o wzrost naszej wiary, jak i dla dobra tych, którzy potrzebują naszej pomocy, bo wiary nie mają…

O. Wawrzyniec M. Waszkiewicz