Procesy o czary w Polsce – liczby, statystyki i sto lat czarnej propagandy
Jacek Laskowski pch24.pl/procesy-o-czary-w-polsce-liczby-statystyki-i-sto-lat-czarnego-pr

(Pch24.pl)
Polowania na czarownice to jeden z tych zmyślonych „faktów” historycznych, którymi stale oczernia się Kościół. Świadomość tego, że Kościół w Polsce nie spalił żadnej czarownicy, jest bliska zeru.
Wiele mówi to o skali antyklerykalizmu badaczy tematu, bo oni sami wiedzą o tym od stu lat. A jednak wciąż piszą tak, że Kościół okazuje się winien nieswoich stosów.
Sam po raz pierwszy usłyszałem o tym fakcie w specyficzny sposób 25 lat temu w szkole. O ile pamiętam, nauczycielka o antyklerykalnych poglądach napomknęła, że w Polsce egzekucji czarownic było mniej niż w Europie, bo na szczęście procesy o czary prowadziły sądy świeckie, a nie kościelne. W świetle aktualnych danych było dokładnie odwrotnie. Egzekucji czarownic było najmniej w tych krajach katolickich, gdzie sprawy o czary pozostały w sądach kościelnych. Polska prawdopodobnie wypada gorzej od średniej, bo sprawy te na skutek antyklerykalizmu szlachty przeszły w połowie XVI w. z sądów kościelnych do sądów świeckich.
Akta kościelne od dawna badane
Teoretycznie polscy historycy wiedzą o tym od bardzo dawna. Archiwa średniowiecznych sądów kościelnych zaczęły być bowiem publikowane już w końcu XIX w. przez Bolesława Ulanowskiego, choć tylko fragmentarycznie. Ulanowski zastrzegł, że opublikował w całości akta spraw najdonioślejszych dla historii Polski. Wśród takich wymienił procesy związane z życiem państwowym i procesy o herezję. Spraw o czary indywidualnie nie wskazał.[1] Z uwagi na to polskie badania kościelnych procesów o czary do dziś bazują na niezweryfikowanym założeniu, że B.Ulanowski mimo to nie pominął w swoich publikacjach żadnych procesów o czary.
Po raz pierwszy akta te przebadał już w 1928 r. prawnik i historyk Karol Koranyi w 27-stronnicowej broszurce „Czary i gusła przed sądami kościelnemi w Polsce w XV i w pierwszej połowie XVI wieku”. Na wstępie zauważył, że niewielka liczba znanych średniowiecznych procesów o czary w Polsce może wynikać ze znikomości źródeł. Najstarsze opublikowane zapiski z kościelnych ksiąg konsystorskich pochodzą dopiero z 1404 r.[2] O procesach z okresu wcześniejszego, czyli pierwszych 450 lat Polski nie ma więc danych. Tyle, że już z XV w. opublikowano kilkanaście tysięcy zapisków sądowych i jak zauważył Koranyi, dalej nie ma w nich prawie żadnych wzmianek o procesach o czary. Stan ten dotyczy akt do końca XVI w., kiedy procesy o czary w Polsce przejęły już sądy świeckie.[3]
Koranyi przytoczył w swojej pracy kilkadziesiąt wzmianek sądowych związanych z czarami w średniowiecznej Polsce. Ustalił, że pierwszy przypadek spalenia czarownicy na stosie pochodzi dopiero ze świeckiego procesu z 1511 r.[4] Malutka objętość jego broszury mogłaby sugerować, że jest to tylko praca przyczynkarska, opisująca wyrywkowe sprawy. Tak jednak nie jest. Po prostu liczba odnalezionych kościelnych procesów o czary była tak mikroskopijna.
Kościelne procesy, których nie było
Systematycznego ich omówienia podjęła się w 2007 r. Joanna Adamczyk w pracy „Czary i magia w praktyce sądów kościelnych na ziemiach polskich w późnym średniowieczu (XV-połowa XVI wieku)”[5] Podała dokładną liczbę 60 odnalezionych w źródłach kościelnych spraw, w których przewija się temat czarów.[6] Zwracam uwagę, że podobnie jak u K.Koranyi nie jest to liczba procesów o czary, a procesów, w których w jakikolwiek sposób pojawia się temat czarów. Liczba ta zawiera 20 procesów o unieważnienie małżeństwa, w których jako przyczynę podano albo próbę otrucia albo impotencję męża (przypisywaną czarom lub miksturom),[7] zaś 9 spraw to procesy o zniesławienie epitetem czarownika.[8] 8 spraw w zasadzie w ogóle nie wiązało się z czarami, a znajdowało się w zestawieniu z tak nieistotnych przyczyn, jak opowiadanie przez świadka, że jego żona wykryła złodzieja dzięki czarom albo że świadek słyszał coś o czarach na uboczu procesu.[9]

Wykres 1. Czary w sądach kościelnych w Polsce w XV-XVI wieku wg. zestawienia Joanny Adamczyk
Czary jako rzeczywisty przedmiot procesu Joanna Adamczyk zakwalifikowała w zaledwie 23 sprawach.[10] 5 z nich to faktycznie: dwa trucicielstwa, profanacja hostii, trzymanie heretyckiej księgi i czarna msza. Z pozostałych 18 przypadków w 5 nie ma w aktach informacji, na czym czary polegały (nie ma więc pewności, że o nie chodziło). [11]

Wykres 2. Ścisły przedmiot spraw uznanych przez Joannę Adamczyk za kościelne procesy o czary w Polsce w XV-SVI w.
Odrębne zestawienie procesów kościelnych do połowy XVI w. sporządziła Małgorzata Pilaszek w tabelarycznym aneksie do książki „Procesy o czary w Polsce w wiekach XV-XVIII”. Ustaliła ich liczbę na 76.[12] W przeciwieństwie do J.Adamczyk nie omawiała ich szczegółowo. Przedmiot spraw określiła tylko hasłowo. 21 sklasyfikowała jako procesy o zniesławienie, 17 jako trucicielstwo, 9 różnych przypadków herezji, bluźnierstw, satanizmu, 3 faktycznie nie miały związku z czarami, 6 określiła jako „impotencja”. Po ich odliczeniu zostaje 20 spraw jednoznacznie zaliczonych do kategorii czarów, wróżb i alchemii (z tego jedna jest policzona podwójnie).
J.Adamczyk i M.Pilaszek znacznie różnią się w kategoryzacji przypadków. (Hasłowe przedmioty spraw u M.Pilaszek nie odpowiadają prawnym typom procesu). Ich większa liczba u M.Pilaszek nie wynika z dodatkowego materiału, a raczej z uwzględnienia przypadków, których J.Adamczyk nie uznała za zawierające element czarów. Analizując te zestawienia można stwierdzić, że znane źródłowo kościelne procesy o czary w Polsce do połowy XVI w. zamykają się liczbą kilkunastu, z tego tylko 13 pewnych.
Rzeczywistość odwrotna od wyobrażeń
Akta żadnego procesu nie zachowały się w całości. Ze znanych fragmentów literalnie żaden nie odpowiada współczesnym zjadliwie antyklerykalnym wyobrażeniom o średniowiecznych procesach o czary. W żadnym nie ma wzmianek o torturach, narzucania przez sędziów zeznań, opowieści o sabatach czarownic, sławnych dowodów z pławienia czarownic. To są elementy pojawiające się w 100 lat późniejszych procesach świeckich, przypisywane Kościołowi.
Nigdzie nie ma rzekomej atmosfery strachu, spirali wzajemnych donosów, histerii nakręcanej przez księży, ani masowych aresztowań. Zachowały się za to pojedyncze wzmianki, wskazujące na zupełne ignorowanie przez sędziów uzyskanych w toku procesu informacji o czarach nieobjętych postępowaniem.
Motyw diabła pojawia się incydentalnie tylko w tych sprawach, które faktycznie dotyczą herezji, a nie czarów. Czary odnotowane w szczątkowych aktach są głównie prostymi zabobonami i wróżbami, jakie bez liku można spotkać również we współczesnych zateizowanych społeczeństwach.
Nie ma też strasznej inkwizycji. Jedynym znanym procesem z elementem czarów, który współprowadził inkwizytor (razem ze sławnym biskupem Zbigniewem Oleśnickim) był proces husyty Henryka z Brzegu z 1429 r. Nie był to proces o czary, tylko o recydywę herezji, w którym dodatkowo pojawiło się podejrzenie stosowania magicznych lub diabelskich praktyk do szukania skarbów.[13]

Wykres 3. Czary w sądach kościelnych w Polsce w XV – XVI wieku wg zestawienia Małgorzaty Pilaszek
Nie było stosów, nie było kar
Joanna Adamczyk zestawiła kary wymierzone przez sądy kościelne.[14] Zachowały się informacje o wyrokach tylko w 15 sprawach (z tego 3 faktycznie nie były procesami o czary) w stosunku do łącznie 19 osób. Z tego 5 uniewinniono, a pozostałym wymierzono łącznie 18 kar. 11 polegało na odwołaniu błędów (czyli obiecaniu porzucenia czarów), a 3 na pokucie. Zachował się opis takiej pokuty z 1492 r. Kobieta musiała w czasie jednej mszy uroczyście odwołać swoje błędy i w czasie procesji stać przed drzwiami kościoła z zapaloną świecą, a na koniec złożyć ją na ołtarzu i przez rok pościć o chlebie i wodzie w wigilie świąt maryjnych.[15]
Podobne „kary” można wymierzyć na zwykłej spowiedzi, co byłoby tańsze biorąc pod uwagę, że na przykład proces bakałarza oskarżonego w 1491 r. o alchemię miał trwać 15 lat, żeby zakończyć się zakazaniem mu jej praktykowania.[16]
W 4 sprawach J.Adamczyk odnotowała kary w rzeczywistym sensie tego słowa, a dokładnie kary więzienia. Z tego dwie zostały darowane i zamienione na odwołanie błędów. Autorka nie wskazała pozostałych dwóch, w których kary miano wykonać. Ze znajdującej się w przypisie listy spraw oraz wcześniejszych ich opisów można stwierdzić, że chodziło o proces księdza z 1497 r., który wydał hostię do bliżej nieokreślonych praktyk magicznych w celu poszukiwania skarbów[17] oraz o wspomniany wcześniej proces z 1429 r. Henryka z Brzegu. Nie były to więc kary wymierzone za czary, tylko za świętokradztwo oraz herezję husycką.[18]
W dwóch przypadkach odnotowano groźbę spalenia czarownicy na stosie. W obu od groźby odstąpiono i wypuszczono winowajczynie za poręczeniem chłopów.[19] (Wyobraźmy więc sobie tę satyryczną śmieszność kościelnych procesów o czary: „Czarownico, za swoje grzechy pójdziecie na stos… . Prze sądu, ale ja Adaś kmieć porynczam, że baba ju gusłów odprawiać ni byndzie… . A skoro tak, to weźcie ją sobie do domu”).
Podsumowując, w znanych źródłach nie tylko nie zachował się żaden przypadek spalenia czarownicy przez średniowieczne sądy kościelne, ale nawet żaden przypadek ukarania kogokolwiek za czary. Obraz działania sądów Kościoła w Polsce to obraz zupełnego lekceważenia i obojętności wobec wiary w magię, wróżby, talizmany, która zapewne była powszechna, tak jak obecnie, a która jest przecież śmiertelnym grzechem przeciw pierwszemu przykazaniu.
Gdyby, jak badacze średniowiecznych akt kościelnych, zaliczać otrucia, zniesławienia, czy oszustwa wróżbiarskie do procesów o czary, to by się okazało, że corocznie sądy w jaśnie oświeconej współczesnej Polsce przeprowadzają więcej procesów czarownic, niż znanych jest z akt kościelnych całego średniowiecza.

Wykres 4. Kary orzeczone za czary przez sądy kościelne w Polsce w XV-XVI wieku wg zestawienia Joanny Adamczyk
Opisać fakty tak, by odwrócić wrażenie
Porównajmy te fakty z nienawistnymi antykościelnymi wyobrażeniami, którymi karmią się przez całe pokolenia miliony Polaków, o fanatycznych średniowiecznych księżach masowo mordujących na stosie bezbronne kobiety i węszących wszędzie wspólniczki diabła.
Można by odnieść wrażenie, że Joanna Adamczyk w 2007 r. dokonała sensacyjnych ustaleń, przewartościowujących dotychczasowe poglądy. Tymczasem spośród 23 spraw uznanych przez nią za kościelne procesy o czary, 20 zostało już sto lat temu opisanych w broszurce K.Koranyi. Jakim więc cudem wciąż nikt tych danych nie kojarzy?
To wielka zasługa badaczy polskich procesów o czary – przez sto lat opisywać je tak, by przylepić je do Kościoła, wiedząc, że nie miał on z nimi nic wspólnego.
Charakterystyczna jest pod tym względem książka Bohdana Baranowskiego z 1952 r. „Procesy czarownic w Polsce w XVII i XVIII wieku”, do dziś uznawana za najważniejszą syntezę polskich procesów o czary. Pochodzi z niej upowszechniona do dziś a wątpliwa kalkulacja 10 tys. ofiar wyroków i podana po uważaniu liczba 5-10 tys. ofiar samosądów.[20] Średniowieczne procesy kościelne wspomina ona tylko w pierwszym rozdziale (skądinąd opartym głównie na K.Koranyi). Już jednak w połowie rozdziału przechodzi do procesów świeckich, tak że osoba nieznająca istoty sprawy odnosi wrażenie, że przedmiotem pracy jest tylko nowy XVI-XVIII-wieczny typ świeckiego procesu o czary.
Już na początku książki Baranowski podaje za K.Koranyi (i to aż trzykrotnie!), że pierwsza egzekucja czarownicy miała miejsce w 1511 r.[21] Tyle, że podaje to tak, że odnosi się wrażenie, że chodzi o pierwszą świecką egzekucję, a nie pierwszą w ogóle. O czasach wcześniejszych procesów kościelnych pisze ogólnikowo, że jeszcze sprawy te były u nas nieliczne, a kary niezbyt surowe w porównaniu ze stosami na zachodzie. Odbiorca może pomyśleć, że „nieliczne” to może setki albo tysiące ofiar, skoro już w pierwszych zdaniach książki Baranowski twierdzi, że w Europie życie straciło od miliona do kilku milionów ofiar a procesy o czary rozpowszechniły się na skutek polityki papieży, rozwoju inkwizycji, walki z wrogami Kościoła i średniowiecznej obsesji diabła.
Ponieważ praca dalej zajmuje się wiekiem XVII i XVIII, czytając ją w młodości odniosłem wrażenie, że średniowieczne kościelne procesy o czary w Polsce pozostają bliżej niezbadane, a liczby nieokreślone. Osoba nieznająca tematu z zapomnianej broszurki K.Koranyi nie zauważy, że B.Baranowski nie opisywał kościelnych procesów o czary, bo nie miał o czym pisać.
Omawiając natomiast procesy świeckie regularnie łączył je z interesami klasowymi kleru i szlachty, „katolicką reakcją” tak, iż odnosi się wrażenie, że te świeckie procesy, z którymi Kościół nie miał nic wspólnego i którym się sprzeciwiał, były w zasadzie wykonywane pod jego patronatem i w jego interesie a nawet pod jego kontrolą.
W zasadzie tezy o religijnej nietolerancji i walce klasowej jako przyczynie procesów czarownic powtórzył Janusz Tazbir w eseju z 1978 r. Tupetem błysnął Władysław Korcz. W komunistycznym PRL-u wydając monografię na temat procesów na Śląsku, wyjaśnił, że z historii usuwa się wiele niewygodnych dla Kościoła faktów, takich jak procesy czarownic. W rzeczywistości z lubością się je Kościołowi przypisuje, żeby go oczernić.
Upadek PRL w zasadzie nie zmienił antyklerykalnego sposobu opisywania zjawiska. Przykładem jest monografia procesów z Kleczewa autorstwa Jerzego Stępnia. We wstępie historycznym podaje wyraźnie informację, że polskie egzekucje czarownic zaczynają się od 1511 r. a inkwizycja w Polsce przestała działać w XVI w. Zarazem zaś cały ten wstęp jest wielkim oskarżeniem wobec „jednej z najmroczniejszych kart” chrześcijańskiego świata i Kościoła walczącego przy pomocy straszliwej inkwizycji z herezją (mieszaną z czarami). Okazuje się, że za pochodzące z renesansu procesy odpowiada średniowiecze.[22]
Wydane w 2004 r. „Staropolskie polowania na czarownice” Alicji Zdziechiewicz są głównie beletrystyką powtarzającą antyklerykalne schematy o odwiecznej kościelnej obsesji na punkcie diabła, kobiet, ludowych zielarek i reliktów pogaństwa.
Liczby przyćmiewane przez oceny
Nowa, najlepsza obecnie, synteza polskich procesów o czary z 2008 r. autorstwa M.Pilaszek, ma szczególny walor, że w oparciu o kwerendę źródłową podważa powtarzaną za B.Baranowskim od 1952 r. liczbę 10 tys. ofiar stosów. (Autorka odnalazła źródłowo tylko 558 egzekucji). Ponadto w niewielkim rozdziale i aneksach podaje jednoznacznie rzeczywistą mikroskopijną skalę procesów kościelnych. Jednakże i w niej liczby są przyćmiewane przez obszerne rozdziały ocen zjawiska, powielanych w dużej mierze za autorami zagranicznymi podającymi niespójne uzasadnienia, ale mające wspólny mianownik. Ostatecznie winny jest Kościół i chrześcijaństwo. Ludzie rzadko spamiętują dane z książek. Za to lepiej utrwalają sobie ogólne wrażenia.
Sama M.Pilaszek pisze, że nie ma prostej zależności między okresami nieurodzajów, wojen i zmian klimatu a apogeum świeckich procesów o czary w Polsce w latach 1675-1725. Za to stawia tezę, że najbardziej przyczyniła się do nich kontrreformacja i pogłębienie katechizacji wśród ludu a przez to zwiększenie jego czujności wobec diabła.[23] Przeczy temu odrębny rozdział, w którym analizuje źródłowo stosunek Kościoła czasu kontrreformacji do świeckich procesów. Przywołuje jednolicie negatywne stanowiska biskupów i synodów wobec tych procesów, jako prowadzonych przez świeckich dyletantów, kierujących się własnymi fantazjami a nie doktryną katolicką i niesłusznie skazujących oskarżonych.[24] (Już w 1988 r. stanowiska te zestawił ks. Henryk Karbownik). Księżom hierarchia zabraniała udziału w tych procesach,[25] a katechizacja kontrreformacyjna dążyła do wyplenienia wiary w czary i ich skuteczność, jako sprzecznej z nauką Kościoła[26] (Nauka ta była dokładnie taka sama co dziś i zawsze).
Antyklerykalna publicystyka ma się dobrze
Oklepane antychrześcijańskie kalki wciąż uzupełniają wstępy historyczne nowych publikacji. Tak jest np. w rysie historycznym w monografii Adama Górskiego z 2013 r. o procesach w Kolsku (Powiela ona nawet księżycową liczbę 9 mln ofiar stosów).[27] Znacznie rzetelniej streściła stan wiedzy naukowej Magdalena Kowalska-Cichy w wydanej w 2019 r. monografii procesów w Lublinie. Nieco oględniejsze (mimo lewicowości autorów) w ocenie Kościoła w stosunku do dawnych publikacji są dwie anglojęzyczne monografie polskich procesów autorstwa Michaela Ostlinga z 2011 r. i Wandy Wyporskiej z 2013 r.
Może zatem precyzyjniejsze dane zmienią wcześniejsze oceny? Chyba nieprędko, sądząc po wywiadach takich jak Jacka Wijaczki dla Gazety Wyborczej z maja 2024 r., jednego z najbardziej znanych aktualnych badaczy procesów czarownic. Jest on m.in. autorem książki o stosunku Kościoła do tych procesów, a także monografii o procesach w Prusach Książęcych (bardzo rzeczowej i uporządkowanej, unikającej psychoanalitycznej beletrystyki na temat zjawiska).
Poświęcił cały wywiad ponownemu przylepianiu do Kościoła odpowiedzialności za płonące stosy, chociaż sam dla Prus nie znalazł ani jednej egzekucji przed sądem kościelnym z czasów, gdy istniało tam zakonne Państwo Krzyżackie.[28] Powielił stare stereotypy o rzekomych powiązaniach między głoszoną przez Kościół teologią, chrześcijańską wiarą w diabła, ściganiem heretyków a procesami czarownic.
Nieopatrznie jednak w wywiadzie padło pytanie o jeden konkret, czy księża brali udział w tych procesach. I tu się niechcący okazało, że Jacek Wijaczka nie znalazł w źródłach żadnego takiego przypadku w Polsce, by ksiądz oskarżył kobietę o czary, powodując jej proces przed sądem świeckim.
Ale i tak wynalazł związek Kościoła z tymi procesami. Mianowicie taki, że do niesławnych dowodów z pławienia czarownic świeccy podobno używali święconej wody. A wiadomo, że święconą wodę święcą księża. Kończąc ten atak na Kościół, chytrze stwierdził, że opór przed zaakceptowaniem dowiedzionych faktów historycznych bierze się stąd, że dla wielu osób w Polsce pisanie o procesach o czary to atak na religię i Kościół.
Kiedy fakty uśmiercą temat?
Być może takim wywiadom nie należy się dziwić. W końcu tak naprawdę ogólnoświatowe zainteresowanie procesami czarownic ma jedno paliwo, zajadłą wrogość do Kościoła. Antyklerykalni ideolodzy oświecenia wykreowali opowieść o straszliwej karcie historii, za którą odpowiedzialne miały być średniowieczna ciemnota, religijny fanatyzm, nienawiść kleru do kobiet i światopoglądowych odmienności. Zauważmy, że diagnozy te powstały już 200-250 lat temu – całe pokolenia przed jakimkolwiek naukowym zbadaniem tematu, bez analizy źródeł i ustalenia statystyk.
Po dwóch stuleciach źródła zaczęły zadawać kłam poszczególnym „faktom” – stosów nie było w średniowieczu, tylko w hołubionym renesansie, nie palił ich Kościół, a liczby ofiar okazały się zmyślone. A mimo to wszystkie te „diagnozy”, będące rodzajem antychrześcijańskiej psychiatrii historycznej, pozostają całkowicie w mocy zarówno w ocenach historyków, w popkulturze jak i wyobraźni zwykłych ludzi. Można odnieść wrażenie, że coraz precyzyjniejsze dane w zasadzie nie mają znaczenia dla oceny zjawiska.
Rzeczywistą funkcją tych „diagnoz” nie jest bowiem naukowa prawda, tylko karmienie najbardziej zajadle antychrześcijańskich ideologii. Dla ateistów stosy czarownic funkcjonują jako dowód na słuszność oświeceniowego wyzwolenia państwa z okowów religijnej bigoterii, dla feministek tworzą mit kobiecego męczeństwa pod hasłem „jesteśmy wnuczkami czarownic, których nie zdołaliście spalić”, a dla neopogan i wyznawców alternatywnych duchowości oferują bajkę o prześladowanej przez wstrętnych chrześcijan pradawnej mistycznej tradycji.
Gdy ustalenia historyków obalą fałsze o mrocznych „czasach stosów” i nie będzie już można eksploatować sprawy do pałowania Kościoła, powszechne zainteresowanie tematem skończy się na zawsze w jeden dzień. Badacze staną się pierwszą i największą ofiarą swojego naukowego sukcesu, któremu poświęcili całe życie.
Przed uśmierceniem tematu pozostaje jednak ustalenie prawdziwych przyczyn pojawienia się stosów czarownic. Może dla odmiany od wymyślanych przez 250 lat bez żadnych dowodów antychrześcijańskich psychoanaliz, rozważyć odmienną teorię. Na przykład taką, że ściganie czarownic w świeckich sądach było skutkiem pojawienia się w renesansie nieznanego średniowieczu zjawiska świeckich literatów – ćwierć i półinteligentów, którzy liznąwszy wiedzy na skutek upowszechnienia druku, zaczęli pasjonować się wiedzą tajemną i sprawami metafizycznymi w oderwaniu od wiary i doktryny oraz kontroli Kościoła. I te swoje świeckie wyobrażenia zaczęli przenosić na działalność publiczną, w tym do sądów karnych, prowadzących procesy o czary.
W tym oryginalnym ujęciu warto by rozważyć, czy ideolodzy oświecenia nie przylepili na 250 lat do Kościoła odpowiedzialności za stosy, za które w rzeczywistości odpowiadają ich właśni duchowi ojcowie, a zarazem duchowi pradziadkowie współczesnych z-ateizowanych lewicowych wykształciuchów, znajdujących substytut duchowości w pasjonowaniu się literaturą fantasy, horrorami i zjawiskami paranormalnymi.
Ta moja teoria (nie gorsza od tych antyklerykalnych) mignęła nawet w głowie Bohdana Baranowskiego w jego książce z 1952 r.[29] Oczywiście w żadnym wypadku jej nie rozwijał. Może któryś ze współczesnych badaczy by się tego podjął?
Jacek Laskowski