Janusz Szpotański, Caryca i zwierciadło, wyjątki
[—-]
Ech, job jewo, płaz bez znaczenia!
Bo wszystko się na dobre zmienia
i oto nagle Tricky Dicky,
potężny władca Ameryki,
który pół świata ma u stóp,
po pocałunkach w Waszyngtonie
miłością dziką do mnie płonie
i zaraz chciałby zawrzeć ślub!
Przyjechał tu profiesor w swaty,
chotia jewrej, choroszyj parień,
czełowiek umnyj i bogatyj,
no fiksa ma na punkcie baryń.
Zachodzim w um z Podgornym Kolą
i trudno się nadziwić nam,
czto ciągnie go do naszych dam,
przecież to barachło i chłam!
Możet tam oni takie wolą?
Da, czełowiek eto zagadka!
Profiesor mówił umno, gładko
i mnie łogiczno wywiódł tak,
że dołżen dojść do skutku brak!
Bo choć zamieszki są w Senacie
o jakiś skandał w Watergacie,
że założyli gdzieś podsłuchy,
a wyszły z nich śmierdzące dmuchy
(nie tak kak u nas; ja słuszaju
dokładnie, co się dzieje w kraju),
no Dick i ichnie KGB,
FBI — znaczyt, stłumią je!
„Ach, profiesor — ja mu przerwała —
pal sześć tę waszą Amerikę!
Ty opowiadaj mi o Dickie.
Kak ja go dawno nie widziała!
Czto on diełajet, Dick moj miłyj?
Ach, mów, bo żdat’ już nie mam siły!”
Naliwaj stakan! Po bierieg!
Nie wodka! Koniak! Extra sec!