Sandomierz, znów Sandomierz… Tuman krwawej mgły (17). Andrzej Juliusz Sarwa

Andrzej Juliusz Sarwa Tuman krwawej mgły (17) (fragment powieści)

Książkę można nabyć tutaj: https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html

Sandomierz

Rzeczny statek dobił do nabrzeża wiślanego portu. Rzucono mocne konopne liny, które przytwierdzono do solidnych żelaznych pierścieni cumowniczych.
– Sandomierz, pani hrabino. Oto Sandomierz – ozwał się po francusku jeden z podróżnych, ubrany w polski strój szlachecki.
– Dziękuję.
Pani Białecka wyszła na brzeg i bezradnie rozejrzała się dookoła. Szlachcic chrząknął raz i drugi. Pani Białecka spojrzała w jego stronę.
– Hrabino, już podczas rejsu z Gdańska zastanawiałem się, dlaczego nie ma pani nawet dziewki służebnej, nie mówiąc o innym towarzystwie.
– Cóż… los… srogi los. Jakaś choroba zmogła moją służkę i nim dopłynęliśmy do Gdańska, gdzieś w cieśninach duńskich pochowaliśmy ją w morskiej toni… bo zmarła. No i jestem sama w obcym mieście, w obcym kraju, nie znając języka… – skłamała, bo z czasów komedianckich wędrówek od miasta do miasta, od miasteczka do miasteczka, umiała być sama sobie i panią i służebną. Zapatrzyła się na panoramę Sandomierza, na to miasto cudne, zatopione w sadach i winnicach, które stąd mogła podziwiać w całej jego krasie. Słońce chyliło się już ku zachodowi, rozpalając płomieniste, krwią nasiąkłe, ale i złotem i fioletami, rozsnute na nieboskłonie zorze.
Ziemia stygła, na źdźbłach traw, co tu i ówdzie powyrastały rachityczne spomiędzy wyszczerbionego bruku nabrzeża, poczynały srebrzyć się pierwsze krople rosy drżące od lekkich muśnięć oddechu parującej ziemi. Jaskółki śmigały hen, wysoko, po niebie, wieszcząc piękną pogodę na nadchodzący dzień. Od czasu do
czasu dało się słyszeć pluśnięcie ryby rzucającej się w rzecznej toni.
– A zatem? – zapytał szlachcic.
– Jest tu gdzieś dwór po moich teściach, po mężu. Tam bym chciała dotrzeć.
– A gdzież on?
– Gdzieś na wzgórzu.
– Tu same wzgórza, pani hrabino.
– Niedaleko kościoła.
– Tu wiele kościołów.
Wytężyła umysł, próbując odszukać jego wezwanie.
– Mam to zapisane i skryte w sakwojażu, muszę sięgnąć, zerknąć. Mam. Niech pan czyta, panie kawalerze.
Szlachcic spojrzał na podaną mu kartkę.
– Kościół św. Pawła.
– Czy zechce mi pan być przewodnikiem? – zapytała błagalnym głosem i wymownie zerknęła na swój nader wielki już brzuch.
Szlachcic pomilczał czas jakiś, podkręcił wąsa raz i drugi.
– Niechże i będzie. O tam, niedaleko stoi moja bryka. Ruszajmy zatem – odezwał się po chwili.
Pani Białecka popatrzyła na niego z ulgą ogromną i niekłamaną wdzięcznością.
Podał rękę kobiecie, pomógł jej zająć miejsce, a sam usiadł obok.
Woźnica szarpnął lejcami i konie ruszyły stępa.
– W którą stronę pojedziemy? – zapytał pani Białecka.
– Tędy, prosto, potem parowem, a gdy wyjedziemy na szczyt wzniesienia, dokąd nas ten parów zaprowadzi, to znajdziemy się nieomal na podworcu domu. Ale do jutra musi pani jakoś wytrzymać, bo dopiero jutro, koło południa, przyślę dziewczynę, sierotę, ubożuchną szlachcianeczkę znającą francuski. Będziesz ją mogła, hrabino, mieć po trosze za pannę pokojową, a po trosze za damę do towarzystwa. Tak sobie pomyślałem, bo widzę, że sama sobie pani tu nie poradzi.
Diana z wdzięcznością skinęła głową.
– Jest pan aniołem, panie kawalerze.
Nic nie odrzekł na to, zmieszał się tylko odrobinę, pomagał bowiem owej Francuzce wyłącznie z czystej uprzejmości.

Stangret zaciął konie, a gdy przyspieszyły, kareta ostrzej zaturkotała na wybojach…


– Jeszcze raz! Mocniej! Mocniej! Niechże pani prze! – komenderowała akuszerka, a panna pokojowa, Krzysia Łodwigowska, odwracając wzrok, tak z zawstydzenia, jak i z powodu nieprzyjemnego widoku, drżącym głosem tłumaczyła jej słowa na francuski.
Nie był to lekki poród, wreszcie jednak, po pięciu czy sześciu godzinach cierpień hrabiny, skończył się szczęśliwie.
– Syn! Pani hrabino syn! Chłop jak dąb, zdrowy, piękny, zaraz go obmyję.
Gdy akuszerka oporządzała noworodka, Krzysia pomagała położnicy. Przetarła jej ciało mokrym ręcznikiem, przyczesała pozlepiane potem włosy…
– Pani hrabino, proszę wziąć synka.
Białecka ze wstrętem spojrzała na dziecko, odepchnęła je i z wściekłością krzyknęła:
– Precz!
Akuszerka i panna Łodwigowska ze zdumieniem spojrzały po sobie i nic nie mówiąc, opuściły sypialnię, zabierając chłopca.

=-====================

Książkę w wersji papierowej można, klikając w poniższy link, kupić tu:
https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html