Śmierć lwowskich profesorów. Zabicie ich dzieci i wnuków. Symbol uniwersalny
Ks. prof. Franciszek LONGCHAMPS DE BÉRIER
Ksiądz katolicki, profesor nauk prawnych, kierownik Katedry Prawa Rzymskiego na Wydziale Prawa i Administracji UJ, członek prezydium Komitetu Nauk Prawnych PAN, wybrany do Wspólnego Komitetu Zarządzającego (kadencja 2016-2018) China-EU School of Law w China University of Political Science and Law w Pekinie.
Ryc.Fabien Clairefond
O profesorach lwowskich zamordowanych w lipcu 1941 roku powiedziano i napisano już sporo. Dlaczego nigdy nie będzie za wiele? Zastrzeleni przez niemieckie komando, ponieważ byli Polakami i profesorami – polskimi profesorami we Lwowie
Egzekucja na Wzgórzach Wuleckich nie odbiegała zbytnio od innych okupacyjnych rozstrzelań. Wyobrażam sobie wykopane świeżo doły z przerzuconymi nad nimi deskami, na których stają po cztery osoby. Strzały na chwilę rozświetlają ciemność i ciała wpadają do zbiorowej mogiły. Nie pierwszy raz i nie ostatni podczas okupacji. Jednak morderstwo z 3 na 4 lipca, a więc tuż po wejściu Niemców do Lwowa, urasta do rangi symbolu. Dla epoki antyintelektualnych totalitaryzmów odpowiada śmierci Archimedesa w Syrakuzach. W 212 roku przed Chrystusem pokonano miasto po dwuletnim oblężeniu, ale ponoć był rozkaz dowodzącego rzymską armią Marka Klaudiusza Marcellusa, aby odnaleźć i oszczędzić uczonego. Nie dotarł do świadomości żołdaka, który bezceremonialnie zarąbał Archimedesa nad morskim brzegiem, przeszkadzając w kreśleniu figur i rozmyślaniu o matematycznych diagramach. We Lwowie rozkaz musiał być inny. Podobno wydał go generalny gubernator Hans Frank pomny „zamieszania” po wysłaniu profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego „tylko” do obozów koncentracyjnych. Wygodniej zabić na miejscu.
Morderstwo z 3 na 4 lipca 1941 roku, a więc tuż po wejściu Niemców do Lwowa, urasta do rangi symbolu. Dla epoki antyintelektualnych totalitaryzmów odpowiada śmierci Archimedesa w Syrakuzach.
Dziś o prześladowaniu krakowskich profesorów jest komu opowiadać potomnym. Szczęście, że dzieje się to instytucjonalnie w jagiellońskiej Alma Mater, która wspomina uczonych nie tylko przy okazji rocznicy tzw. Sonderaktion Krakau. Ich los stanowi część pamięci uniwersytetu, która tworzy jego tożsamość.
Nie tak samo jest w przypadku profesorów Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Nikt też z nich nie wrócił (jeśli pominąć jednego z „zatrzymanych” lipcowej nocy). Ci jednak, którzy wspominają ofiarę ich życia: we Wrocławiu, w Lublinie, jak Polska długa i szeroka oraz w dzisiejszym Lwowie, widzą w tym symbol mówiący o wielkości nauki, o „zagrożeniach” wynikających z jej uprawiania, o sile i potędze myśli, o mocy sprawczej i odnowicielskiej, której obawiają się wrogowie. Ludzie przecież ginęli z ręki Niemców, bo byli uczonymi i tylko za to, że byli uczonymi. Zastrzeleni nocą byli Polakami, jak wielu innych naszych Rodaków, pozabijanych w XX wieku często właśnie tylko dlatego, że byli Polakami. Kaźń profesorów to jednak symbol uniwersalny, ważny dla każdego, kto ceni rozum. Ostrzeżenie. Umiłowanie prawdy i poszukiwania naukowe mogą sprowadzić wyrok śmierci. Ale i tak warto je prowadzić, jak Archimedes czy uczeni z Uniwersytetu Jana Kazimierza.
W zeszłym roku sugestywną okazję, aby o nich rocznicowo i nie rocznicowo wspomnieć dał Instytut Pamięci Narodowej. Rocznicowo, bo w 2016 roku minęło 75 lat jak siły bezpieczeństwa III Rzeszy pozbawiły życia polskich profesorów we Lwowie. Nie rocznicowo, gdyż IPN przygotował piękną wystawę do przedstawiania na ulicach i placach, którą 30 sierpnia pokazano na Esplanadzie Solidarności przed gmachem Parlamentu Europejskiego w Brukseli. Potem we wrześniu pojawiła się we Wrocławiu przed Bazyliką św. Elżbiety, aby następnie zawitać w Krakowie: w listopadzie przed Ignatianum, a w pierwszych tygodniach grudnia na pl. Szczepańskim.
Ekspozycję „Kaźń profesorów lwowskich. Wzgórza Wuleckie 1941” mogło ze zrozumieniem obejrzeć wielu, gdyż opisy przygotowano równolegle po polsku, niemiecku, ukraińsku i angielsku. Na zakończenie odbyła się 16 grudnia w Collegium Maius sesja o tytule „Sprawa mordu na profesorach lwowskich nadal jest otwarta”. Inspirowana była zakończeniem pamiętników Karoliny Lanckorońskiej. Brakuje słów wdzięczności dla Uniwersytetu Jagiellońskiego za uczczenie ich pamięci: jak od dawna tablicą na półpiętrze Collegium Novum, tak teraz spotkaniem, zorganizowanym przez prof. Andrzeja A. Ziębę, pana Macieja Wojciechowskiego i dyrektora Collegium Maius prof. Krzysztofa Stopkę. Z kilku powodów ucieszyło mnie zaproszenie do znakomitego kręgu strażników pamięci, którzy mieli podzielić się wtedy refleksjami. Wspomnienie kaźni na Wzgórzach Wuleckich zdaje się wyzwaniem dla każdego. Mnie przyszło się na nią zastanowić jako księdzu, jako osobie noszącej nazwisko aż czterech ofiar i jako profesorowi Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Cieszy, że spotkanie w Krakowie, gdzie serca otwarte i trwa pamięć nie tylko o własnych profesorach. W ich zresztą gronie został aresztowany w Sonderaktion członek naszej rodziny – historyk prawa i były rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego prof. Stanisław Estreicher. Mogę napisać wuj, gdyż jego żona Helena z domu Longchamps de Bérier była najstarszą siostrą mego pradziadka Bogusława („ochrzczonego na szablach powstańczych”). Wuj nie wrócił – zmarł w Sachsenhausen 28 grudnia 1939 roku. Ona, piękna i kochająca szybko podążyła za nim, odchodząc 14 marca 1940 roku.
Czterech Longchamps de Bérier: Bronisław, Zygmunt, Kazimierz – synowie Romana. Ojciec profesor prawa cywilnego i rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza w Lwowie. Tragedia rodzinna, dlatego bliska i bardziej dotkliwa, choć inni pewnie mieli straszniejsze: więcej ludzi lub okrutniej zginęło. Nie mnie o tym pisać. Trzeba spytać stryja Jana, którego jako trzynastolatka zostawiono z matką. Ja zastanawiam się głośno, co wyjątkowego było w kaźni profesorów lwowskich? Tak wiele za nami rozważań o zbrodni, zbrodniarzach, winie, braku odpowiedzialności, białych plamach.
Sporo, choć nie wszystko wiemy o lipcowej nocy 1941 roku. Morderstwo nie zakończyło dla nazistów sprawy polskich profesorów. Nie bez znaczenia symbolicznego było to, co zdarzyło się z nimi później. W 1943 roku zbliżał się front. O tym w książce „Kaźń profesorów lwowskich. Lipiec 1941” prof. Zygmunta Alberta, szczególnego strażnika pamięci: „Ekshumowane zwłoki rozstrzelanych na Wzgórzach Wuleckich profesorów i ich współtowarzyszy przewieziono bezzwłocznie na Lasu Krzywczyckiego i następnego dnia, tj. 9 października, dorzucono je do kilkuset innych trupów i spalono wspólnie na olbrzymim stosie. Zachowane resztki kości zmielono w żwirowym młynie i wraz z popiołami rozrzucono w okolicznym lesie”. Zabity, spalony, a prochy rozsypane – tylko dlatego, że był profesorem. Pozostał pył na wietrze.
Zastrzeleni „bez sądu” i bez wyjaśnień. Co jednak uderza – zamordowani z żonami, dziećmi, a nawet wnukami. O każdym z rozstrzelanych profesorów daje się wiele powiedzieć, bo mieli piękny dorobek życiowy. Łatwiej się o nich pamięta przez dzieła, jakie zostawili. Wszelako nie wszyscy z zamordowanych byli profesorami, za to wszyscy byli równi w śmierci. Wśród ofiar znalazły się żony – panie Grekowa, Ostrowska, Ruffowa, synowie – Jerzy Nowicki, Andrzej Progulski, Adam Ruff, Józef Weigel, Eustachy i Emanuel Stożkowie, nasi Bronisław, Zygmunt i Kazimierz. I Adam Mięsowicz, wnuk prof. Sołowija. Oni także bez miejsca pochówku; rozsypani w Lesie koło Krzywczyc.
Profesorowie zastrzeleni „bez sądu” i bez wyjaśnień. Zamordowani z żonami, dziećmi, a nawet wnukami. Tylko dlatego, że ich zastano w domach polskich uczonych.
Kiedyś wnosiłem o otwarcie nowego wykładu na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zdziwienie wzbudził tytuł – „Reflektorem w mrok. Prawo rzymskie o współczesnym”. Sugerowano zmianę i należało w radzie wydziału z niego wytłumaczyć. Przy tej okazji – ale potem też wielokroć od studentów – padało pytanie: dlaczego „reflektorem w mrok”? Mało kto dał się zbyć odpowiedzią, że to po prostu dobrze brzmi. Przecież wiedzieli, że wyrażenie kojarzy się z Tadeuszem Boyem-Żeleńskim, krytykiem i tłumaczem francuskiej literatury. Powszechnie wiadomo o jego wyraziście nie-kościelnych poglądach, a tu ksiądz proponuje taki tytuł…? Proponowałem i proponuję między innymi po to, aby przypomnieć człowieka, który zginął razem z profesorami lwowskimi zabrany z domu prof. Jana Greka. Razem w śmierci, każdy zatem bliski nam, którzy pamiętamy. Patrzyłem na moją radę wydziału – polskich profesorów w Krakowie: „nie mam dzieci, ale wielu ze słuchających mnie ma córki, synów, a nawet wnuki. Proszę pomyśleć, że zostają zamordowane tylko dlatego, że są dziećmi, wnukami polskich profesorów”. Pamięć należy się nie tylko profesorom, lecz i tym, co zginęli z nimi. A zginęli dlatego, że ich zastano w w domach polskich uczonych.
W Księdze Życia zapisano każde imię i po zostaniemy wezwani na Sądzie. Tak tedy rozsypywanie prochów po lasach było głęboko niechrześcijańskie. A skoro o tym mowa: jako księdzu miło mi, że w gronie zabranych z lwowskimi profesorami znalazł się dwudziestodziewięcioletni wykładowca biblistyki ksiądz Władysław Komornicki. Zanim zginął, miał szansę zaopiekować się duchowo zwieziony na Wzgórza Wuleckie. Przecież pozostała jeszcze chwila, sporo czasu na pojednanie się z Bogiem. Zawsze pozostaje wybór, choćby droga wiodła na szafot: nie przebaczyć czy przebaczyć?
Fot. Wystawa „Kaźń profesorów lwowskich. Wzgórza Wuleckie 1941” – Wrocław, wrzesień 2011, IPN [LINK].
Po sześćdziesięciu latach
W trybie większego przypisu: skoro o profesorach zawsze daje się powiedzieć więcej, przedkładam mój wstęp do sławnego, klasycznego i do dziś ciągle powoływanego podręcznika prof. Romana Longchamps de Bérier pt. „Polskie prawo cywilne. Zobowiązania”. Do ponownego ogłoszenia drukiem na podstawie wydania drugiego z 1939 roku doszło w Poznaniu w 1999 roku. Zatem „Po sześćdziesięciu latach” – i taki był tytuł wstępu:
Wielkiego dzieła podjęli się Polacy, gdy po z górą wieku niewoli rozpoczęli odbudowę państwowości. Nie chodziło tylko o wskrzeszenie Polski, jako o akt sprawiedliwości dziejowej. Trzeba było od podstaw stworzyć nowoczesne państwo. Wymagało to większego wysiłku niż ten, przed jakim stanęliśmy po przełomie roku 1989. Podobnie jak dziś, prawo miało wtedy szczególną rolę do odegrania w budowie Rzeczypospolitej. Jednak ówczesna sytuacja wydawała się znacznie trudniejsza. W samej tylko sferze prawa prywatnego w różnych częściach kraju obowiązywały odmienne, obce regulacje: kodeks cywilny austriacki, kodeks cywilny niemiecki, kodeks Napoleona, zwód praw, a na Spiszu i Orawie prawo węgierskie. W pierwszym rzędzie należało więc zadbać o ujednolicenie prawa, aby mogło stać się skutecznym instrumentem nie tylko tworzenia państwa, ale i zaprowadzania w nim trwałego ładu. Choć stworzenie polskich unormowań stanowiło poważne wyzwanie, prawnicy tamatych czasów byli do tego chyba lepiej niż my przygotowani. Studiowali na najlepszych europejskich uniwersytetach. Znali doskonale zarówno w teorii, jak i w praktyce prawo kilku państw, przodujących w świecie pod względem nowoczesności unormowań. Mogli tedy z pełną świadomością skutków wybierać najlepsze rozwiązania normatywne. W powołanej w 1919 roku Komisji Kodyfikacyjnej zasiedli najwybitniejsi znawcy prawa. Łącząc swą wiedzę i umiejętności stworzyli zespół, któremu do dziś trudno znaleźć równy. Pracowali solidnie, systematycznie i bez pośpiechu. Stąd rozpoczęte w początku lat dwudziestych prace nad kodeksem zobowiązań, ukończyli dopiero w 1933 roku. Dzięki temu jednak stał się on najwybitniejszym osiągnięciem polskiej myśli prawniczej w XX wieku.
Kluczową rolę w tworzeniu kodeksu zobowiązań odegrał Roman Longchamps de Bérier. Do udziału w pracach kodyfikacyjnych zachęcił go prof. Ernest Till. Już od 1922 roku jako członek lwowskiego komitetu, brał Profesor Roman udział w obradach nad przygotowanym przez E. Tilla projektem części ogólnej prawa zobowiązań. Potem wspólnie już opracowali projekt części szczegółowej[1], zaś po śmierci E. Tilla w 1926 roku, Profesor Roman przejął cały ciężar prac, będąc głównym referentem tej dziedziny prawa cywilnego w Komisji Kodyfikacyjnej[2]. Uczestniczył oczywiście także w przygotowywaniu jednolitego polskiego prawa rodzinnego, autorskiego, handlowego i morskiego, jednak kodyfikacja i wykładnia prawa zobowiązań stanowiły główne pole jego działalności. Jak się miało później okazać, stały się one najważniejszym dziełem jego przedwcześnie przerwanego życia. Prawu zobowiązań poświęcił liczne prace, wśród których poczesne miejsce zajmuje Uzasadnienie projektu kodeksu zobowiązań z uwzględnieniem ostatecznego tekstu wydane w Warszawie: tom I w 1936, a tom II w 1937 roku[3].
Jednak najwybitniejszym osiągnięciem Profesora Romana są Zobowiązania[4]. Zaplanowano je jako drugi tom systematycznego podręcznika Polskie prawo cywilne, którego pozostałe części miały wychodzić w miarę postępów prac kodyfikacyjnych. Do wybuchu wojny ukazał się jeszcze tylko tom VI – Kazimierza Przybyłowskiego Prawo prywatne międzynarodowe[5]. Pierwsze wydanie Zobowiązań drukowano w pięciu zeszytach w latach 1934-1938. Po uzupełnieniu i drobnych poprawkach drugie wydanie ukazało się w roku następnym i jako najpełniejsze, a przy tym w pełni oryginalne, jest podstawą niniejszego wznowienia. Trzecie wydanie opracował w 1948 roku w Poznaniu prof. Józef Górski, który wprowadził szereg uzupełnienień, ale i pominął pewne ustępy, aby dostosować podręcznik do stanu prawnego w dniu 1 stycznia 1948. Mając przed oczyma ujednolicone już przepisy prawa cywilnego, zastąpił uchylone normy obowiązującymi, a w szeregu przypadków, np. w rozważaniach dotyczących najmu czy umowy o pracę, przedstawił też najważniejsze postanowienia nowych regulacji.
Podręcznik Romana Longchamps de Bérier pojawił się bezpośrednio po ogłoszeniu polskiego prawa obligacyjnego[6] i był oparty o wygłoszone wykłady uniwersyteckie. Obie okoliczności wydatnie wpłynęły na charakter dzieła. W Zobowiązaniach nie chodziło bowiem o szczegółowy komentarz do poszczególnych artykułów kodeksu zobowiązań, lecz o systematyczne przedstawienie zasad nowego prawa. Nie uwzględniono orzecznictwa ani literatury, które były wówczas bardzo skromne. Kontekst prawnoporównawczy ograniczano do praw obowiązujących w danej materii w Polsce przed 1 lipca 1934. Pojawiał się zresztą tylko dla wyjaśnienia stanowiska nowego prawa w kwestiach zasadniczych. Autor zastrzegł też sobie prawo do pominięcia rozważań teoretycznych nad zagadnieniami spornymi w literaturze prawa cywilnego[7].
Już w momencie wydania, Zobowiązania zostały zaliczone do klasyki przedmiotu[8]. Zawierały bowiem nie tylko autorytatywny wykład głównego referenta kodeksu. Przedstawiały całość doktryny, nie stroniąc od wszelkich odcieni i subtelności myśli prawniczej. Stanowiły nadto doskonały pod każdym względem podręcznik. Zmarły niedawno badacz prawa rzymskiego prof. Jan Kodrębski pisał: „Erudycja autora, równie kompetentnego w czterech prawach obowiązujących na ziemiach polskich, jak i we współczesnych mu prawach zachodnioeuropejskich i tamtejszej literaturze prawniczej, wiąże się tu z wielkim talentem konstrukcji prawnej, mistrzostwem dydaktycznym i precyzyjną, elegancką formą… Dzieło Romana Longchamps znakomicie uwydatnia romanistyczny podkład współczesnych zobowiązań i – będąc wykładem współczesnego prawa – może równocześnie służyć jako największy polski podręcznik rzymskiego prawa zobowiązaniowego. Traktat Romana Longchamps jest też wzorem znakomitej formy prawniczego pisania”[9]. Ta ze wszech miar wybitna książka, cytowana we wszystkich liczących się pracach cywilistycznych, trafia ponownie do rąk czytelników dzięki entuzjazmowi prof. Władysława Rozwadowskiego oraz zgodzie syna Autora Zobowiązań – Jana Longchamps de Bérier.
Być może pisanie do niej wstępu nie powinno przypaść komuś, kto w swych skromnych poszukiwaniach naukowych próbuje poprzez prawo rzymskie i historię prawa zgłębiać czym jest prawo, jakie rządzą nim prawidłowości. Po pierwsze jednak, Zobowiązania należałoby poddać analizie, która umożliwiłaby kompleksowe wprowadzenie w zagadnienia w nich przedstawiane. Pozwoliłaby też na osadzenie wielu z przewijających się tam wątków w całym kontekście, uwzględniającym również późniejszy rozwój doktryny. Po wtóre zaś, na uważne studia i pełniejsze opracowanie zasługuje cały dorobek Romana Longchamps de Bérier. Tymczasem Profesor doczekał się dotąd tylko kilku wspomnień[10], zaś reakcji na jego poglądy naukowe należałoby szukać w szczegółowych rozważaniach całej polskiej cywilistyki. Niestety, nikt nie podjął się jeszcze ani jednego, ani drugiego. Prawda, że to zadania trudne, lecz wybitnych prawników dzisiaj nie brakuje. Ponadto dzieło Profesora Romana nie pozostało poza granicami III Rzeczypospolitej, jak miejsce jego kaźni. Przeciwnie, wpisało się na trwałe w polski porządek prawny. Przetrwało nawet ciemną noc bezprawia. Skoro jednak zaszczyt skreślenia kilku słów wprowadzenia do wznawianych Zobowiązań przypadł prawnukowi stryjecznego brata Autora, trudno aby nie zarysował sylwetki wielkiego uczonego.
Pochodził Roman Longchamps de Bérier z osiadłej w Polsce hugenockiej rodziny francuskiej, która emigrowała po odwołaniu przez Ludwika XIV edyktu nantejskiego w 1685 roku. Już pierwszy Longchamps przeszedł na katolicyzm, a jego syn Franciszek (zmarły w 1784 roku) był kapitanem gwardii królewskiej w czasach saskich i uzyskał zatwierdzenie szlachectwa[11]. W rodzinnym archiwum zachowały się dwa dokumenty podpisane w roku 1753 i 1760 przez Augusta III, przyznające mu serwitoriat, czyli przywilej kupiecki wyjmujący spod prawa i władzy miasta Lwowa, zwalniający z podatków i ograniczeń celnych oraz oddający pod jurysdykcję marszałka wielkiego koronnego. Zachowały się też druki urzędowe, na których Franciszek podpisał się jako prezydent Lwowa[12]. Jego syn Jan (1762-1834) służył w Legionach Dąbrowskiego[13], a w 1807 roku został kapitanem w I Regimencie Huzarów Polskich[14]. Synowie jego brata Aleksandra (1766-1810), bliźniacy Wincenty (1808-1881) i Bogusław (1808-1888), przerwali studia w Wiedniu na wieść o powstaniu listopadowym, w którym niezwłocznie wzięli udział. Wincenty był potem jeszcze powstańcem 1846 roku, zaś syn Bogusława – Franciszek (1840-1915), a stryj Romana, powstańcem 1863 roku[15].
W rodzinie nie brakowało nigdy prawników i lekarzy. Wincenty rozpoczął w Wiedniu studia prawnicze, które po upadku powstania ukończył w Pradze. Również jego bratanek Franciszek studiował prawo. Rodzony brat Romana Andrzej został sędzią Najwyższego Trybunału Administracyjnego w Warszawie, zaś stryjeczny brat, ochrzczony na szablach powstańczych Bogusław Karol (1884-1947) był znanym lwowskim adwokatem. Natomiast lwowskim lekarzem był już ojciec bliźniaków – Aleksander. Medycynę studiował również jego syn Bogusław, dziadek Romana, który praktykował w Lesku, by osiąść później we Lwowie, gdzie został nawet lekarzem miejskim. Jego syn Bronisław, ojciec Romana, był wojskowym lekarzem w randze generała austriackiej armii[16].
Roman Józef Longchamps de Bérier urodził się 9 sierpnia 1883 we Lwowie. Po ukończeniu szkoły średniej rozpoczął studia na Wydziale Prawa Lwowskiego Uniwersytetu. Stopień doktora praw uzyskał w 1906 roku, a od 2 lutego tego roku pracował w Prokuratorii Skarbu, potem w lwowskim oddziale Prokuratorii Generalnej RP. Trwało to do 30 kwietnia 1920, kiedy podjął obowiązki profesorskie w Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie: najpierw jako profesor nadzwyczajny, a od 1 sierpnia 1922 już jako profesor zwyczajny[17].
Pracy naukowej poświęcał się odkąd ukończył studia, zawsze pod troskliwym okiem swego mistrza prof. E. Tilla. W roku akademickim 1907/1908 studiował w Berlinie u profesorów Thodora Kippa i Josepha Kohlera[18]. Wkrótce przedłożył monograficzne Studya nad istotą osoby prawniczej[19] oraz zestawił polską bibliografię prawniczą za lata 1911-1912[20]. Przygotował szereg prac poświęconych zagadnieniom związanym z rękojmią[21], a wkrótce światło dzienne ujrzała rozprawa habilitacyjna pt. Rękojmia z powodu wad i braków a obowiązek świadczenia – Studyum z austyackiego prawa cywilnego[22]. „Bronił w niej poglądu, że chodzi tu o odrębny rodzaj odpowiedzialności, który różni się od odpowiedzialności za niewykonanie zobowiązań zarówno podstawą, jak warunkami (niezależność od winy) i skutkami (odszkodowanie w granicach ujemnego interesu)”[23].
Prócz nauczania w katedrze prawa cywilnego, od 1920 roku aż do wybuchu wojny prowadził wykłady na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W związku z nimi przygotował podręcznik Wstęp do nauki prawa cywilnego ze szczególnym uwzględnieniem kodeksów obowiązujących w b. Królestwie Kongresowym, Małopolsce i W. Ks. Poznańskim[24]. „Jest to znakomite dzieło, które do dziś dnia zachowało swoją wartość jako najpełniejsze wprowadzenie do historii prawa cywilnego ziem polskich XIX i początków XX wieku, a równocześnie swą precyzją i zwięzłością korzystnie odbiegające od współczesnego odpowiednika”[25]. Choć przedstawiał w nim aktualny stan prawny, nie przestawał wskazywać na korzyści z unifikacji prawa, jakie przyniesie opracowanie polskiego kodeksu cywilnego. Podobnie, po opracowaniu kodeksu zobowiązań marzył, że posłuży on jako projekt dla wspólnej, europejskiej regulacji, którą proponował rozpocząć od przyjęcia jednakowych unormowań w Polsce, Czechosłowacji i Jugosławii. Wiedziony tą myślą współorganizował I zjazd prawników państw słowiańskich w Bratysławie w 1933 roku, gdzie wygłosił referat główny[26].
Do współpracy międzynarodowej przywiązywał zresztą ogromną wagę. Oprócz działań wśród prawników państw słowiańskich, brał udział w kongresach prawa porównawczego w Hadze w 1932 i w 1937 roku, publikował w niemieckich i francuskich czasopismach i dziełach zbiorowych. Przygotował prawnicze porozumienie polsko-francuskie i przewodniczył polskiej grupie działającej w jego ramach.
Profesor nie stronił od angażowania się w pracę na rzecz wspólnoty akademickiej. Wielokrotnie pełnił funkcję dziekana Wydziału Prawa UJK: w latach 1923/1924, 1929/1930, 1930/1931 i 1931/1932. Prorektorem był od 1934 aż do 1938 roku, a w roku następnym wybrano go rektorem Uniwersytetu Jana Kazimierza. Godność tę obejmował 1 września 1939[27].
Od 1920 roku brał udział w pracach Polskiego Towarzystwa Naukowego we Lwowie. Przez 32 lata działał w lwowskim Towarzystwie Prawniczym. W 1931 roku został członkiem korespondentem Polskiej Akademii Umiejętności. Wiele wysiłków poświęcił pracy w Przeglądzie Prawa i Administracji. W 1939 roku wszedł do komitetu redakcyjnego Orzecznictwa Sądów Polskich. Od 1936 roku był członkiem Trybunału Kompetencyjnego. Za zasługi w pracy nad kodeksem zobowiązań wyróżniono go w 1934 roku krzyżem komandorskim orderu Odrodzenia Polski. Natomiast za rozwijanie prawniczej współpracy polsko-francuskiej otrzymał Legię Honorową[28].
Roman Longchamps de Bérier pozostał w pamięci potomnych nie tylko jako wybitny uczony. Uosabiał to, co w jego rodzinie ceniono najbardziej: był dobrym człowiekiem. Kazimierz Przybyłowski bardzo pięknie i prawdziwie ujął ten profil wielkości Autora Zobowiązań:
„Cechowała go wielostronność zainteresowań i upodobań. Uprawiał sport. Miłośnik muzyki – poświęcał jej niejedną chwilę. W życiu towarzyskim chętnie brał udział. W czasie letnich ferii lubił pobyt na wsi w Hatowicach. Najlepiej czuł się w umiłowanym gronie rodzinnym (żona Aniela ze Strzeleckich i czterej synowie). Był pełen dobroci i pogody ducha, łagodny i wyrozumiały. Łatwo wybaczał urazy i innych do tego skłaniał, łagodził nieporozumienia, czuwając jak dobry duch opiekuńczy nad koleżeńskimi stosunkami na Uniwersytecie. Cechował go pogodny humor bez cienia złośliwości. Obce mu były wszelkie przejawy zawiści. Nie powodował się ambicją. Z natury optymista, skłonny dopatrywać się wszędzie raczej dobrych stron, w taki właśnie sposób odnosił się do otoczenia. Toteż daleki był od nieufności i podejrzliwości, z drugiej strony jednak nie był łatwowierny, szybko i trafnie orientował się w ludziach. Obowiązki swe traktował poważnie i wypełniał gorliwie; niezwykle pracowity i sumienny, nie znosił powierzchownej roboty. Postępował zgodnie z tym, co mu dyktowało sumienie, nie oglądając się na opinię. W obejściu łatwy i zazwyczaj życzliwie uśmiechnięty – odznaczał się niezwykle ujmującą wytwornością, która przejawiała się w każdym słowie i ruchu, a świadczyła o wysokiej kulturze osobistej. W słowach raczej powściągliwy, w zachowaniu się zawsze idealnie opanowany – był uosobieniem rozumnego umiaru, który zawsze i we wszystkim wysoko cenił. Ten styl życiowy narzucał mimowoli każdemu, kto z nim przestawał[29]„.
Po wkroczeniu wojsk sowieckich do Lwowa uważał za swój obowiązek pozostać na Uniwersytecie. Nie będąc oczywiście rektorem, na Wydziale Prawa Radzieckiego wykładał prawo zobowiązań i prawo obligacyjne państw zachodnioeuropejskich[30]. Późnym wieczorem 3 lipca 1941, parę dni po wejściu Niemców, został aresztowany wraz z trzema synami: Bronisławem, lat 25 i Zygmuntem, lat 23 – absolwentami Politechniki Lwowskiej oraz Kaziemierzem, osiemnastoletnim maturzystą. Moment ten relacjonował Zygmunt Albert: „Wtargnąwszy do domu prof. Longchamps de Bérier zachowywali się brutalnie, wytrącili profesorowi papierośnicę z ręki, nie pozwolili wziąć płaszczy, krzyczeli, że nie będą im potrzebne, nie pozwolili żonie i matce pożegnać ani odprowadzić do bramy swych najbliższych”[31]. Aresztowania udało się uniknąć tylko najmłodszemu Janowi. Tej nocy zabrano też innych profesorów Uniwersytetu i Politechniki, niejednokrotnie z członkami rodzin lub osobami zastanymi w ich domach. Rozstrzelano ich jeszcze tej samej nocy, 4 lipca około 4.00 nad ranem. Na Wzgórzach Wuleckich zginęło wtedy 40 osób. Pochowano je w miejscu stracenia. Jednak 9 października 1943, najwyraźniej dla zatarcia śladów zbrodni, ich doczesne szczątki ekshumowano i kremowano w Lesie Krzywczyckim, rozrzucając po nim popioły[32]. Ogromna widać bywa cena naukowej wielkości polskiego uczonego.
Śmierć lwowskich profesorów budzi nieutulony żal. Milczenie wokół złożonej przez nich ofiary zastanawia i przeraża. Cóż, na zapomnienie skazano po wojnie całą polską obecność we Lwowie. Na pomniku wzniesionym przez Międzyuczelniany Komitet Uczczenia Pamięci Lwowskich Pracowników Nauki w 1964 roku we Wrocławiu władze nakazały umieścić napis głoszący, że upamiętnia wszystkich polskich uczonych zabitych i zmarłych podczas okupacji. Tablicę z nazwiskami lwowskich profesorów wmurowano natomiast w 25. rocznicę śmierci w krakowskim kościele oo. Franciszkanów. Jednak dopiero sierpniowy zryw Solidarności dał szansę oddania im należytego hołdu i odsłonięcia we Wrocławiu trzech okolicznościowych tablic (w tym przy pomniku). Także we Lwowie próbowano uczcić pamięć pomordowanych profesorów. Na stoku Wzgórz Wuleckich rozpoczęto w 1956 roku budowę pomnika. Stanęły rusztowania i wyłoniły się jego kontury, ale wkrótce prac zaprzestano: ślady usunięto, a teren wyrównano[33]. Nic to jednak, bo najokazalszym, choć niedokończonym pomnikiem pozostało dzieło ich życia. To właśnie Zobowiązania stanowią najwspanialsze, trwałe epitafium Romana Longchamps de Bérier. O pięknie i doskonałości tego monumentu myśli prawniczej przekonuje się każdy, kto pochyla się nad jego stronicami. Im bardziej wgłębia się w lekturę, tym silniej rośnie w nim przekonanie, że Profesor mógłby powtórzyć za starożytnym wieszczem: Exegi monumentum aere perennius… non omnis moriar, multaque pars mei…[34]
Na zakończenie pozostaje zasadnicze pytanie. Co sprawia, że po sześćdziesięciu latach dochodzi do wznowienia książki poświęconej prawu? Nowoczesne, dobrze działające wydawnictwo z pewnością nie kieruje się chęcią uzupełnienie zniszczonych zbiorów archiwalnych. Prawda, że dzieło Romana Longchamps de Bérier może być wzorem dla wszystkich piszących podręczniki prawnicze. Jednak jak ostrzeżenie brzmią słowa pewnego pruskiego prokuratora z czasów Wiosny Ludów: „trzy słowa poprawki do ustawy, a całe biblioteki idą na makulaturę”[35]. A przecież w ciągu sześćdziesięciu lat przez nasze prawo więcej zmian się przetoczyło. Zastanawia przeto, że stan prawny przedstawiony w Zobowiązaniach jest stale dość aktualny. Na szczęście, inaczej niż w wielu innych krajach tzw. demokracji ludowej, przejęto z niewielkimi zmianami przedwojenną regulację prawa obligacyjnego. Czy sekret tkwi wszelako tylko w utrzymaniu jej pozytywną wolą ustawodawcy?
Wznowienie dzieła prawniczego nie jest zjawiskiem niespotykanym, także w rodzinie Longchamps de Bérier. W 1949 roku nakazano zniszczenie całego nakładu rozprawy habilitacyjnej Profesora Franciszka (1912-1969) pt. Założenia nauki administracji[36]. Wydaje się, że ograniczenie prawa do woli ustawodawcy oraz obawa przed podważeniem jej niepodzielnego panowania, stały u podstaw zakazu uprawiania nauki administracji, a wkrótce również filozofii prawa – w zasadzie aż do 1989 roku. Jednak Założenia wydano ponownie w 1991 roku, a potem znów w 1994 roku[37] – po przeszło dwudziestu latach od śmierci Autora. Najwyraźniej w prawie, w jego konkretnych unormowaniach jest coś więcej niż tylko pozytywna wola skłanienia do konkretnych zachowań. Można chyba wskazać na swoistą ponadczasowość prawa, warunkowaną pragmatyzmem i użytecznością rozwiązań oraz otwarciem na zmieniające się potrzeby obrotu. Niezmienne prawidłowości prawne ujawniają się przecież w naturze regulowanych stosunków. Ustawodawcy odkrywają je i przyjmują w wybranej przez siebie formie, choć podlegają im nawet wówczas, gdy nie są ich świadomi czy wręcz je odrzucają. Warto przeczytać dziś Zobowiązania również pod tym kątem.
Franciszek Longchamps de Bérier
[1]) Por. E. Till – R. Longchamps de Berier, Polskie prawo zobowiązań, Lwów 1928. [2]) Prace nad kodeksem zobowiązań opisuje sam R. Longchamps de Berier, Zobowiązania, wyd. 2, Lwów 1939, str. 1-3. [3]) K. Przybyłowski, ś. p. Roman Longchamps, Państwo i Prawo, 1947, Zesz. 5-6, str. 64-68, ; Tenże, Longchamps (Longchamps de Berier) Roman Józef (1883-1941), Polski Słownik Biograficzny, T. XVII, Wrocław-Warszawa-Kraków 1972, str. 543-544. [4]) „Inaczej niż jego koledzy z innych wydziałów, czasem nawet ku ich zgorszeniu, uważa prawnik pisanie podręcznika nie za rezygnację, ale za godne pochwały dopełnienie twórczości naukowej”. F. Longchamps de Berier, O prawniku w rzeczypospolitej nauk, Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Wrocławskiego, 1958, Seria A, Nr 15, str. 10. [5]) Lwów 1935. [6]) Rozporządzenie Prezydenta Rzeczypospolitej kodeks zobowiązań z dnia 27 października 1933 poz. 598 Dz. U. [7]) Zobowiązania, Zesz. 1, Lwów 1934, Przedmowa. [8]) Por. Zobowiązania, wyd. 3, Poznań 1948, Przedmowa J. Górskiego. [9]) J. Kodrębski, Roman Longchamps de Berier, w: Lwowskie środowisko naukowe w latach 1939-1945. O Jakubie Karolu Parnasie, wyd. 4, red. I. Stasiewicz-Jasiukowa, Warszawa 1993, str. 120-126, 125. [10]) Oprócz cytowanych w przyp. 3: J. Fedynskyj, Prominent Polish Legal Scholars of the Last One Hundred Years, w: J. W. Wagner, Polish Law Throughout the Ages, Stanford, California 1970, str. 469-473; W. Wojtkiewicz-Rok, Sylwetki uczonych polskich pomordowanych we Lwowie w lipcu 1941 r., w: Kaźń profesorów lwowskich. Lipiec 1941, Studia oraz relacje i dokumenty zebr. i oprac. przez Z. Alberta, Wrocław 1989, str. 359; T. Giaro, .Longchamps de Berier, Roman (1883-1941), w: Juristen. Ein biographisches Lexicon. Von der Antike bis zum 20. Jahrhundert, red. M. Stolleis, München 1995, str. 390. Ponadto ukazały się krótkie noty: A. Szpunar, Prawo cywilne, w: A. Szpunar, K. Przybyłowski, W. Siedlecki, Nauka prawa prywatnego i procesowego w Polsce, Kraków 1948, str. 14; W. Bonusiak, Kto zabił profesorów lwowskich?, Rzeszów 1989, str. 90-91. [11]) B. Longchamps de Berier, Ochrzczony na szablach powstańczych… Wspomnienia (1884-1918), Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk-Łódź 1983, str. 26. [12]) Dokumenty w posiadaniu Jana Longchamps de Berier. [13]) B. Longchamps de Berier, Ochrzczony…, str. 26. [14]) Kopia dokumentu w posiadaniu autora przedmowy. [15]) Por. Polski Słownik Biograficzny, T. XVII, Wrocław-Warszawa-Kraków 1972, str. 540-545. [16]) Tamże. [17]) Por. K. Przybyłowski, ś. p…, str. 64; Tenże, Longchamps…, str. 543. [18]) Tamże. [19]) Przegląd Prawa i Administracji, 1910, 1911, 1912 i odbitka Lwów 1911. [20]) Polska bibliografia prawnicza 1911, 1912. Rejstr alfabetyczny, Lwów 1916. [21]) Por. np. R. Longchamps de Berier, Czy nabywca rzeczy wadliwej w rozumieniu § 922 nast. u. c. może domagać się jej naprawy z tytułu rękojmi?, Księga Pam. ku czci Orzechowicza, T. II, Lwów 1916, str. 1-9. [22]) Lwów 1916. [23]) K. Przybyłowski, ś. p…, str. 64. [24]) Lublin 1922. [25]) J. Kodrębski, l. c., str. 123. [26]) Zjednoczenie prawa obligacyjnego w państwach słowiańskich, Przegląd Prawa i Administracji, 1933, str. 3-14, 9. [27]) K. Przybyłowski, ś. p…, str. 67. [28]) Tamże, str. 65-68. [29]) Tamże , str. 67. [30]) J. Fedynskyj, Prominent, str. 472; J. Kodrębski, l. c., str. 126. [31]) Z. Albert, Mord profesorów lwowskich w lipcu 1941 roku, w: Kaźń…, str. 40. [32]) Tamże, str. 37-62. [33]) Tamże, str. 65-66. [34]) Horacy, Pieśń III.30. [35]) Cytowane za F. Longchamps de Berier, O prawniku…, str. 10. [36]) Wrocław 1949. Por. K. Jonca, Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego 1945-1995, Wrocław 1996, str. 31. [37]) Wyd. 1, Wrocław 1991; wyd. 2, Wrocław 1994.