Izabela Brodacka
Senat Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu przegłosował kilka dni temu projekt „polityki równościowej i antydyskryminacyjnej”. W dokumencie przyjętym przez Senat stwierdzono, że zwracanie się do drugiej osoby zgodnie z jej płcią biologiczną jest formą molestowania. Odtąd wykładowcy poznańskiego uniwersytetu będą zmuszeni w stosunku do osób z zaburzeniami tożsamości płciowej używać zaimków i określeń zgodnych subiektywnymi odczuciami tych osób. Studenci i naukowcy, którzy się do tego nie zastosują staną przed komisją dyscyplinarną i będą odpowiadać za naruszanie zasad „równości i antydyskryminacji”.
Przed komisją dyscyplinarną uczelni student mógł być dotąd postawiony gdy złapano go na sciąganiu na egzaminie, a pracownik dydaktyczny gdy dopuścił się czynu niegodnego wykładowcy lecz nie podlegającego penalizacji, na przykład pił ze studentami alkohol. Łatwo sobie wyobrazić złośliwych gorliwców, którzy będą prześladować wykładowców za naruszenie „zasad równości” tak jak za czasów stalinowskich tak zwani „pryszczaci” prześladowali profesorów Uniwersytetu Warszawskiego za naruszenie „zasad marksizmu”. Choć termin „pokolenie pryszczatych” odnosi się w zasadzie do literatów można do nich zaliczyć również młodych filozofów takich jak Leszek Kołakowski czy Roman Zimand. Zimand bardzo wstydził się tego etapu swego życia i wielokrotnie publicznie to powtarzał. Kołakowski szybko stał się guru kontraktowej opozycji i mogliśmy tylko z nabożeństwem śledzić jego długie i bolesne intelektualne rozstawanie się z marksizmem. Rzadko kto chce pamiętać, że w marcu 1950 Kołakowski był w gronie ośmiu studentów, członków PZPR, którzy wystąpili z listem otwartym atakującym Władysława Tatarkiewicza za dopuszczenie na prowadzonym przez niego seminarium do „politycznych wystąpień o charakterze wyraźnie wrogim socjalizmowi”. Tatarkiewicz wkrótce został zwolniony z pracy.
W 1966 roku sam Kołakowski został usunięty z partii za „odchodzenie w nauczaniu od kanonu marksizmu” co jego wielbiciele potraktowali jako karę i domagali się ( o grozo) przywrócenia go do PZPR. Można by stwierdzić, że: „kto mieczem wojuje ten od miecza ginie” ale Kołakowskiemu wyrzucenie z PZPR i represje za udział w wydarzeniach marcowych pomogły zamiast zaszkodzić. Zapoczątkowały jego międzynarodową karierę.
Wracając do UAM. Przeszło sześćdziesiąt osób spośród pracowników naukowych i dydaktycznych uczelni zaprotestowało przeciwko projektowi dyscyplinarnego ścigania za odstępstwa od ideologii gender wyrażając obawę, że wdrożenie projektu „pogorszy realne warunki pracy naukowej i dydaktycznej na uczelni, w praktyce ograniczy wolność słowa i badań, a służyć będzie polityce niezgodnej z misją Uniwersytetu”. Reszta milczy z obawy przed postępowaniami dyscyplinarnymi, które mogą doprowadzić do utraty przez nich pracy.
To co się obecnie dzieje jest jak w rosyjskim przysłowiu „i straszne i śmieszne”. Jeżeli płeć odczuwana nie ma wyraźnej definicji i jeżeli te odczucia mają prawo być zmieniane z dnia na dzień sterroryzowany tym profesor będzie się zwracał do studenta bezosobowo. Powie na przykład „ niech siada i wyjmie kartkę”, albo: „ niech podejdzie do tablicy”. Ja w każdym razie tak bym robiła.
Jak za czasów stalinowskich ideologizacja dotyczy również najmłodszych. W czasach stalinowskich uczniowie byli zmuszani do składania przed całą szkołą albo przed swoją klasą samokrytyki gdy zostali oskarżeni przez jakiegoś gorliwego młodocianego donosiciela. W tych czasach jako wzór osobowy przedstawiano Pawlika Morozowa, który w czasie kolektywizacji rolnictwa w ZSRR doniósł na swego ojca kułaka.
Warszawskie liceum im. Jana III Sobieskiego przeznaczyło jedno z pomieszczeń na specjalną toaletę dla „osób niebinarnych, transpłciowych i nieokreślających się”. To nie tylko idiotyczne lecz wręcz niebezpieczne, a przede wszystkim nieestetyczne.
W efekcie wprowadzenia takich genderowych toalet w amerykańskim stanie Wirginia, podający się za dziewczynę uczeń zgwałcił 15-letnią koleżankę. Oczywiście moglibyśmy przyjąć, że do takiej toalety będą wchodzić tylko osoby chętne, więc zgodnie z zasadą: „Volenti non fit iniuria” (chcącemu nie dzieje się krzywda) nie musimy się o nie troszczyć gdyby nie fakt, że zasada ta nie stosuje się do nieletnich.
Najistotniejsze jest jednak, że troszcząc się o ewentualny dyskomfort osób z zaburzeniami identyfikacji płciowej naruszamy prawa i bezpieczeństwo innych osób. Dziewczynka, która spotka w toalecie rozebranego chłopaka ma prawo czuć się skrepowana lub wręcz molestowana płciowo. To zabawne, że lewactwo traktuje jako molestowanie seksualne banalny komplement skierowany pod adresem kobiety a nie chce tak traktować przymusu wspólnej toalety. Właśnie na tym polega problem, że przepisy chroniące rzekomo prześladowane czy dyskryminowane mniejszości faktycznie dyskryminują większość albo inne grupy społeczne. Na przykład tak zwane parytety czyli ustalanie procentowego udziału kobiet, inwalidów czy Afroamerykanów przy rekrutacji na studia i do pracy dyskryminuje odpowiednio mężczyzn, białych, zdrowych. Jest więc też dyskryminacją tyle, że à rebours .
Wszelkie przepisy wyrównawcze są poza tym sprzeczne z ideą wolnego rynku, która jest podstawą liberalnej demokracji. Jeżeli mamy prawo wybierać najlepszego lekarza, czy fryzjera to może powinniśmy się zastanowić jak czuje się ten najgorszy? Może w trosce o samopoczucie kiepskiego fryzjera powinniśmy zmuszać klientki do korzystania z jego usług? A może zwycięzcą maratonu powinna być osoba która przybiegnie ostatnia?
Nie zamierzam twierdzić, że osoby z nieprawidłową identyfikacją płciową należy leczyć [sądzę, że powinno się zamykać w domu wariatów. To by szybko wyleczyło pacjenta. MD] . Ale nie można również wymagać abyśmy ulegali ich aberracjom i zwracali się do nich w stosownej do ich rojeń formie. Czy jeżeli ktoś uważa się za Napoleona powinniśmy zwracać się do niego sire? A jeżeli uważa się za Ramzesa powinniśmy padać przed nim na twarz?
W matematyce taki sposób dowodzenia nazywa się sprowadzeniem do niedorzeczności.