Surogacja – nieformalny handel dziećmi, homo-macierzyństwo, in vitro i zagrożenie życia kobiet.Rynek w 2025 r. może osiągnąć wartość 28 mld dolarów.

Surogacja – nieformalny handel dziećmi, homo-macierzyństwo, procedura in vitro i zagrożenie dla życia kobiet.Rynek w 2025 r. może osiągnąć wartość 28 mld dolarów.

[Bardzo złagodzony tekst, głównie merytorycznie, ale i językowo. Ale.. na bezrybiu… Może ktoś z czytelników znajdzie i prześlie mi o „fabrykach dzieci” na eksport na obecnej Ukrainie. MD]

https://pch24.pl/surogacja-nieformalny-handel-dziecmi-homo-macierzynstwo-nieetyczne-in-vitro-i-zagrozenie-dla-zycia-kobiet/

Surogację zwykle przedstawia się jako lek na cierpienie, jakim dla par oczekujących upragnionego potomstwa jest brak dzieci. Problem jednak w tym, że ów obraz daleki jest od rzeczywistości, a za radością jednych często stoi krzywda drugich. Co więcej, do problemów zdrowotnych – w tym psychicznych – dołączyć należy długą listę poważnych zastrzeżeń moralnych.

Problemowi surogacji (szczególnie w USA) gruntownie przyjrzała się na łamach portalu „Tygodnika TVP” Anna Gwozdowska. Jak zauważa, zjawisko jest niezwykle skomplikowane, ale jego pozytywny obraz znany z liberalnych mediów nie oddaje rzeczywistości. Można wręcz powiedzieć, że macierzyństwo zastępcze ma więcej cieni, a nawet mroku, niż blasków.

Zjawisko prezentowane jako pomoc dla bezdzietnych par to wielki rynek, którego wartość w roku 2018 wyceniano na 6 mld dolarów, zaś w roku 2025 może osiągnąć wartość aż 28 mld dolarów. Wzrost jest związany m.in. z coraz częstszymi problemami z płodnością, jednak nie tylko, bowiem rośnie grupa klientów singli oraz par homoseksualnych. Co więcej, środowiska LGBT uważają surogację za swoje prawo i walczą o jej legalizację w tych amerykańskich stanach, w których jak dotąd jest ona nielegalna (Michigan) lub utrudniona.

„Prawodawcy Michigan wciąż jednak stoją na stanowisku ukształtowanym w latach 80. XX wieku, kiedy Amerykę bulwersowała sprawa Baby M, dziecka urodzonego za 10 tys. dolarów przez tradycyjną surogatkę [pojęcie „tradycyjna” oznacza, że biologicznie było to dziecko matki, inna sytuacja to surogacja zastępcza, gdy kobieta nosi dziecko poczęte z materiału genetycznego pary zamawiającej-red.] z New Jersey. Po narodzinach baby M kobieta zmieniła zdanie i nie chciała go oddać parze, która za nie zapłaciła. To wtedy w wielu stanach zabroniono surogacji, która bardzo długo kojarzyła się powszechnie z handlem dziećmi i ich krzywdą. W Michigan zapłacenie surogatce za urodzenie dziecka jest wciąż przestępstwem, karanym nawet więzieniem i grzywną w wysokości 50 tys. dolarów” – czytamy na stronie tygodnik.tvp.pl. Dziś jednak zwolennicy surogacji wolą prezentować nowszy przykład Tammy i Jordana Myersów, którzy zamówili dziecko u surogatki i przyjaźnili się z nią w trakcie ciąży.

„Głosy krytyków, którzy uważają, że w tej procedurze dzieci traktowane są jak towar, w którym w dodatku można przebierać i dopasowywać go do swoich upodobań, są dziś w Stanach słabo słyszalne. O przeciwnikach surogacji mówi się, że niesłusznie ją stygmatyzują i nie rozumieją jej znaczenia” – pisze Anna Gwozdowska zauważając, że presja na legalizację surogacji jest w USA potężna.

„Z usług surogatek korzystają także gejowscy politycy, którzy mają olbrzymi wpływ na liberalizację prawa regulującego w USA surogację. W efekcie surogatka może w niektórych stanach urodzić dziecko, które powstało z pochodzących z donacji: komórki jajowej i spermy, a jego prawni rodzice nie mają z nim genetycznie nic wspólnego. Nie są nawet w żaden sposób sprawdzani, aby wykluczyć dramaty podobne do tego, który przechodziło surogacyjne dziecko Australijczyka Marka J. Newtona, skazanego na 40 lat więzienia za pedofilię” – pisze autorka dodając, że „w przypadku adopcji potrzebny jest szczegółowy screening kandydatów na rodziców, ale kiedy w grę wchodzi surogacja zastępcza wystarcza ważna umowa”.

Jak pisze, przyspieszenie rozwoju surogacyjnego rynku w USA to efekt zamykania się biednych krajów Azji na takie praktyki dokonywane tam przez zamożnych białych. „Kilka lat temu, tak właśnie postąpiły władze Tajlandii zrażone do turystyki surogacyjnej skandalem wywołanym przez australijską parę, która porzuciła dziecko z zespołem Downa urodzone przez tajską surogatkę” – czytamy.

Co ciekawe, postępów w surogacyjnym biznesie nie hamują nawet konserwatyści. Np. w roku 2019 na Marszu dla Życia publicysta Ben Shapiro określił surogację jako czasem wspaniałą i pożyteczną, zaś jego zdaniem to nie jest kwestia moralna. Trudno jednak zgodzić się z takim postawieniem sprawy, gdyż lista zastrzeżeń moralnych jest w tej sprawie olbrzymia.

Mogą one dotyczyć chociażby porzucania dzieci „nieidealnych” – innych niż oczekiwania zamawiającego, na przykład chorych. Czynnikiem dyskwalifikującym surogację jest również stosowanie metody zapłodnienia pozaustrojowego. Istotnym problemem pozostaje także przedmiotowe traktowanie surogatek, których ciąże stanowią o wiele większe zagrożenie dla ich zdrowia i życia niż ciąże zwyczajne – gdy kobieta nosi pod sercem życie wywodzące się od jej komórki jajowej. Niejednokrotnie dochodziło zresztą do zgonów kobiet będących matkami zastępczymi.

„Brooke Brown, matka trojga dzieci nie przeżyła porodu bliźniąt, które zamówiła para z Hiszpanii. To było aż piąte jej surrobaby. Z początku ciąża Brown przebiegała bez komplikacji, ale dzień przed zaplanowanym cesarskim cięciem pojawiły się powikłania i kobieta zmarła. Według Jennifer Lahl, znanej w USA przeciwniczki surogacji, lekarze musieli wiedzieć, że ryzyko piątej ciąży zastępczej było dla Brooke Brown zbyt wysokie, a mimo to jej nie powstrzymali. Lahl jest przekonana, że tak właśnie działa multi-miliardowy przemysł surogacyjny, oparty na ryzyku, które ponoszą kobiety i dzieci” – czytamy na tygodnik.tvp.pl.

„Na podstawie badań przeprowadzonych dotąd w USA, opublikowanych m.in. na łamach czasopisma Fertility and Sterility można śmiało powiedzieć, że surogacja zastępcza wiąże się ze statystycznie znacznie wyższym ryzykiem powikłań w porównaniu z naturalną, spontaniczną ciążą. Mówimy m.in o wyższym ryzyku cesarskiego cięcia, w tym awaryjnego cesarskiego cięcia czy rzucawki, o cukrzycy ciążowej i nadciśnieniu nie wspominając. Komplikacje dotyczą też dzieci, którym grozi przedwczesny poród i niska masa urodzeniowa. Takie niemowlęta częściej też trafiają na oddział intensywnej opieki. Potwierdziliśmy te wyniki także w naszych [Center for Bioethics-red.] badaniach, w których porównaliśmy przebieg ciąż naturalnych z zastępczymi donoszonych przez tę samą kobietę. Poza tym surogacja zastępcza polegająca na umieszczeniu w macicy surogatki obcego w sensie genetycznym zarodka wiąże się z natychmiastową odpowiedzią jej układu odpornościowego, co wymaga zażywania odpowiednich leków w czasie ciąży” – mówi Jennifer Lahl zauważając, że także kontrakty zawierane z matkami zastępczymi są dla nich niekorzystne i je częściowo ubezwłasnowolniają. To jednak nie wszystko, gdyż umowy często zawierają klauzulę… obowiązkowej aborcji selektywnej w sytuacji ciąży mnogiej. Ponadto „znam przypadek surogatki, która musiała się zgodzić na warunek, że jeśli zajdzie potrzeba, to docelowi rodzice decydują, jak długo będzie utrzymywana sztucznie przy życiu” – opowiada pielęgniarka mówiąc o skandalicznych „wycenach” strat zdrowotnych, jakie mogą pojawić się w związku z macierzyństwem zastępczym. Jej zdaniem pozycja matek zastępczych względem bogatych par zamawiających jest fatalna. Mogą liczyć na zapłatę wyłącznie w sytuacji dostarczenia dziecka.

Koszt zakupu dziecka – bo ciężko nazwać zjawisko w inny sposób – to około 100 tys. dolarów. Cenę podnosi potrzeba powtórzenia procedury in vitro, chęć selekcji zarodków pod kontem płci lub wad genetycznych, a także oczekiwanie ciąży mnogiej. Surogatka dostaje jednak tylko część z tej kwoty. Zarabiają bowiem także „prawnicy, agencje rekrutujące przyszłe matki, kliniki płodności, lekarze czy wreszcie przemysł farmaceutyczny, który dostarcza niezbędnych dla podtrzymania ciąży zastępczej leków”.

„Muszę przyznać, że sprawa więzi powstających między matką i niemowlęciem, które ma innych genetycznych rodziców, nie jest zbyt dobrze zbadana. Z pewnością zawiązuje się między nimi jakiś rodzaj więzi, o czym świadczą kłopoty psychiczne, które miewa po porodzie surogatka. Z rozmów, które przeprowadziłam w grupie 98 matek zastępczych, wynika, że po urodzeniu własnych dzieci nie miały depresji poporodowej, a po urodzeniu cudzych już tak” – mówi Jennifer Lahl. „Mnie to nie dziwi. Dlaczego surogatka miałaby traktować ciążę zastępczą jak rutynową pracę? Nie jesteśmy robotami. Trudno nie przywiązać się do dziecka, które przez dziewięć miesięcy rośnie w naszym ciele, które czujemy, tym bardziej, że większość surogatek, które poznałam, to kochające matki. One po prostu lubią macierzyństwo” – dodaje. Jak zauważa, brakuje badań dotyczących wpływu rozdzielenia od matki zastępczej na dziecko, dlatego też cały proceder uznaje „największy eksperyment społeczny naszych czasów”.

Źródło: tygodnik.tvp.pl