Tak umierał Chopin. „Bez ciebie byłbym zdechł – jak świnia”

Tak umierał Chopin. „Bez ciebie byłbym zdechł – jak świnia”

Marzena Nykiel  kultura/tak-umieral-chopin-bez-ciebie-bylbym-zdechl-jak-swinia

Chwila śmierci Fryderyka Chopina jest równie poruszająca jak jego muzyka. Zmarł 176 lat temu, 17 października 1849 r. w Paryżu, mając zaledwie 39 lat. Następnego dnia Cyprian Kamil Norwid ogłosił w „Dzienniku Polskim”: „Rodem Warszawianin, sercem Polak, a talentem – świata Obywatel, Fryderyk Chopin, zeszedł z tego świata”.

Ostatnie momenty jego życia opisał ks. Aleksander Jełowicki, który wyspowiadał kompozytora i opatrzył sakramentami. „W końcu on, co zawsze był wykwintnym w mowie, chcąc mi wyrazić całą wdzięczność swoją, a oraz i nieszczęście tych, co bez Sakramentów umierają, nie wahał się powiedzieć: „Bez ciebie, mój drogi, byłbym zdechł — jak świnia!” W samym skonaniu jeszcze raz powtórzył Najsłodsze Imiona: Jezus, Maria, Józef, przycisnął krzyż do ust i do serca swego i ostatnim tchnieniem wymówił te słowa: „Jestem już u źródła szczęścia!…” I skonał. Tak umarł Chopin. Módlcie się za nim, ażeby żył wiecznie”.

Prośba o „Requiem” i zabranie serca do Polski

Fryderyk Chopin odchodząc, wyraził kilka ważnych próśb. Chciał, by ludzie w przyszłości uprawiali tylko wartościową muzykę, by na pogrzebie zagrano mu „Requiem” Mozarta, by jego serce powróciło do Ojczyzny, a do grobu złożona została ojczysta ziemia. Serce przewiozła potajemnie do Warszawy siostra artysty, Ludwika Jędrzejewiczowa, w wypełnionym alkoholem słoju, który ukryła pod ubraniem. Przekazała je do kościoła św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu, parafialnej świątyni rodziny Chopinów, gdzie trzymano je w skrzynce złożonej w katakumbach. W 1879 roku, w tajemnicy przed władzami rosyjskimi, serce wmurowano w jeden z filarów w nawie kościoła, ozdobiono marmurowym popiersiem kompozytora dłuta Leonarda Marconiego i tablicą z napisem: „Fryderykowi Chopinowi – rodacy” oraz cytatem z Ewangelii św. Mateusza: „Gdzie skarb Twój, tam serce Twoje”.

Co roku przy sercu Chopina, w dniu jego śmierci, zbierają się czciciele jego pamięci, by modlić się wspólnie przy uroczystym „Requiem”, które sam wybrał. Podobnie będzie i dziś, choć niestety mniej uroczyście z uwagi na zmiany, jakie od kilku lat wprowadza Narodowy Instytut Fryderyka Chopina. Dzieło Mozarta nie zabrzmi w postaci, jakiej oczekiwał największy polski kompozytor, czyli z orkiestrą i chórem, ale zostanie wykonane na fortepianie solo przez ukraińskiego pianistę.

Łzy, spowiedź i spotkanie z Bogiem

Fryderyk Chopin nie prowadził życia religijnego, choć katolickie wychowanie wyniósł z domu. Jego matka, Justyna z Krzyżanowskich, była gorliwą patriotką i oddaną katoliczką. Pomimo życiowych zawirowań, kompozytor postanowił na łożu śmierci odzyskać wiarę i do Kościoła. Przyczynił się do tego jego przyjaciel – ks. Aleksander Jełowicki, niezwykły duszpasterz Wielkiej Emigracji, który widząc pogarszający się stan zdrowia wirtuoza, usilnie zabiegał o jego nawrócenie. Prowadził z Fryderykiem rozmowy o domu rodzinnymi i Ojczyźnie, próbował ożywić ducha wiary i gorliwie modlił się w intencji nawrócenia kompozytora. Ks. Jełowicki był postacią niezwykle barwną, dobrym duchem Polaków w Paryżu. Był nie tylko kapłanem, ale i poetą, pisarzem, tłumaczem, a także uczestnikiem Powstania Listopadowego. W Paryżu poza opieką duchową nad polskimi emigrantami, zajmował się krzewieniem polskiej kultury. Własnym nakładem wydawał dzieła polskich poetów, krzepiących naród w walce o niepodległość, m.in. III część „Dziadów”, „Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego” oraz „Pana Tadeusza”.

Modlitwy i starania ks. Jełowickiego przyniosły upragnione owoce. Fryderyk Chopin doświadczył płomiennego nawrócenia. Świadectwo towarzyszącego mu w tym przyjaciela dowidzi, jak wielką przeżył przemianę, pełen pokory i gorliwego żalu. Ks. Jełowicki opisał ostatnie dni i sekundy życia Chopina w liście do Ksawery  Grocholskiej.

Świadectwo spowiednika — przyjaciela Chopina

List paryskiego jezuity jest tak poruszający, że trzeba go odczytać w całości. Poniżej jego pełna treść:

Przezacna Pani! Jeszcze pod wrażeniem śmierci Chopina piszę o niej słowo. Umarł 17 października 1849 roku o godzinie drugiej z rana.

Od lat mnogich życie Chopina było jak na włosku.

Ciało jego, zawsze mdłe i słabe, coraz bardziej się wytrawiało od ognia jego geniuszu. Wszyscy się dziwili, że w tak wyniszczonym ciele dusza jeszcze mieszka i nie traci na bystrości rozumu i gorącości serca. Twarz jego jak alabaster zimną była, białą i przejrzystą; a oczy jego, zwykle mgłą przykryte, iskrzyły się niekiedy blaskami wejrzenia. Zawsze słodki i miły, i dowcipem wrzący, a czuły nad miarę, zdawał się już mało należeć do ziemi. Ale niestety, o Niebie nie myślał. Miał on niewiele dobrych przyjaciół, a złych, tj. bez wiary, bardzo wielu; ci zwłaszcza byli jego czcicielami. A triumfy jego w sztuce najwnikliwszej zagłuszyły mu w sercu Ducha Św. jęki niewypowiedziane. Pobożność, którą z łona matki Polki był wyssał, była mu już tylko rodzinnym wspomnieniem. A bezbożność towarzyszów i towarzyszek jego lat ostatnich wsiąkała coraz bardziej w chwytny umysł jego i na duszy jego jak chmurą ołowianą osiadła zwątpieniem. I tylko już mocą wykwintnej przyzwoitości jego się stawało, że się nie naśmiewał głośno z rzeczy świętych, że jeszcze nie szydził.

W takim to opłakanym stanie schwyciła go śmiertelna piersiowa choroba. Wieść o tym, blada zbliżającą się śmiercią Chopina, spotkała mię więc przy powrocie moim z Rzymu do Paryża. Wnet po biegłem do tego od lat dziecinnych przyjaciela mego, którego dusza tym droższa mi była. Uścisnęliśmy się wzajem, a, wzajemne łzy nasze wskazały nam, że już ostatkami gonił. Nędzniał i gasł widocznie; a jednak nie nad sobą, ale nade mną raczej zapłakał użalając się morderczej śmierci brata mego Edwarda, którego też kochał. 

Skorzystałem z tej tkliwości jego, aby mu przypomnieć Matkę… i jej wspomnieniem rozbudzić w nim wiarę, której go była nauczyła. „Ach, rozumie cię, rzekł mi, nie chciałbym umrzeć bez Sakramentów, aby nie zasmucić Matki mej ukochanej; ale ich przyjąć nie mogę, bo już ich nie rozumiem po twojemu. Pojąłbym jeszcze słodycz spowiedzi płynącą ze zwierzenia się przyjacielowi; ale spowiedzi jako Sakramentu zgoła nie pojmuję. Jeżeli chcesz, to dla twej przyjaźni wyspowiadam się u ciebie, ale inaczej to nie”. Na te i tym podobne słowa Chopina ścisnęło mi się serce i zapłakałem. Żal mi było, żal mi tej miłej duszy. Upieszczałem ją, czym mogłem, już to Najświętszą Panną, już Panem Jezusem, już najtkliwszymi obrazami miłosierdzia Bożego. Nic nie pomagało. Ofiarowałem się przyprowadzić mu, jakiego zechce, spowiednika. A on mi w końcu powiedział: „Jeśli kiedy zechcę się wyspowiadać, to pewno u Ciebie.” Tego się właśnie po tym wszystkim, co mi powiedział, najbardziej lękałem.

Upłynęły długie miesiące w częstych odwiedzinach moich, ale bez innego skutku. Modliłem się wszakże z ufnością, że nie zaginie ta dusza. Modliliśmy się o to wszyscy zmartwychwstańcy, zwłaszcza czasu rekolekcji. Aż oto 12 bm. wieczorem przyzywa mię co prędzej doktor Cruveiller mówiąc, że za nic nie ręczy. Drżący od wzruszenia stanąłem u drzwi Chopina, które po raz pierwszy przede mną zamknięto. Jednak po chwili kazał mię wpuścić, lecz tylko na to, aby mi rękę uścisnąć i powiedzieć: „Kocham cię bardzo, ale nic nie mów, idź spać”.

Wystaw sobie, kto możesz, jaką noc przebyłem! Nazajutrz przypadł dzień św. Edwarda, patrona ukochanego brata mojego. Ofiarując za jego duszę mszę świętą, tak prosiłem Boga: O Boże, litości! Jeżeli dusza brata mego Edwarda miłą jest Tobie, daj mi dzisiaj duszę Fryderyka!

Więc ze zdwojoną troską szedłem do Chopina. Zastałem go u śniadania, do którego gdy mię prosił, ja rzekłem: „Przyjacielu mój kochany, dziś są imieniny mego brata Edwarda.” Chopin westchnął, a ja mówiłem tak dalej: „W dzień mego brata daj mi wiązanie.” „Dam ci, co zechcesz”, odpowiedział Chopin, a ja odrzekłem: „Daj mi duszę twoją!” „Rozumiem cię, weź ją!”, odpowiedział Chopin i usiadł na łóżku.

Wtedy radość niewymowna, ale oraz i trwoga ogarnęły mię. Jakżeż wziąć tę miłą duszę, by ją oddać Bogu? Padłem na kolana, a w sercu moim zawołałem do Pana: „Bierz ją sam!” I podałem Chopinowi Pana Jezusa ukrzyżowanego, składając Go w milczeniu na jego dwie ręce. I z obu oczu trysnęły mu łzy.

„Czy wierzysz?”, zapytałem. Odpowiedział: „Wierzę.” „Jak cię matka nauczyła?” Odpowiedział: „Jak mię nauczyła matka”! I wpatrując się w Pana Jezusa ukrzyżowanego, w potoku łez swoich odbył spowiedź świętą. I tuż przyjął Wiatyk i Ostatnie Pomazanie, o które sam prosił. Po chwili kazał dać zakrystianowi dwadzieścia razy tyle, co zwykle się daje, a ja rzekłem: „To za wiele.” „Nie za wiele – odpowiedział – bo to, com przyjął, jest nad wszelką cenę.” I od tej chwili przemieniony łaską Bożą, owszem, samym Bogiem, stał się jakoby innym człowiekiem, rzekłbym, że już świętym.

Tegoż dnia poczęło się konanie Chopina, które trwało dni i nocy cztery. Cierpliwość, zdanie się na Boga, a często i rozradowanie towarzyszyły mu aż do ostatniego tchnienia. Wpośród najwyższych boleści wypowiedział szczęście swoje i dziękował Bogu, że aż wykrzykiwał miłość swą ku Niemu i żądzę połączenia się z Nim co prędzej. I opowiadał swe szczęście przyjaciołom, co go żegnać przychodzili, a i w pobocznych izbach czuwali. Już tchu nie stawało, już się zdawał, że kona, już jęk nawet był umilkł, przytomność odbiegła. Strwożyli się wszyscy i tłumem się do pokoju jego byli nacisnęli czekając z biciem serca już ostatniej chwili. Wtem Chopin otworzywszy oczy i ten tłum ujrzawszy, zapytał: „Co oni tu robią? Czemu się nie modlą?” I padli wszyscy ze mną na kolana, i odmówiłem Litanię do Wszystkich ŚŚ., na którą i protestanci odpowiadali.

Dzień i noc prawie ciągle trzymał mię za obie ręce, nie chcąc mię opuścić, a mówiąc: „Ty mnie nie odstąpisz w tej stanowczej chwili.” I tulił się do mnie, jak zwykło dziecię czasu niebezpiecznego tulić się do matki. I co chwila wołał: „Jezus, Maria!”, i całował krzyż z zachwytem wiary i nadziei, i wielkiej miłości. Niekiedy przemawiał do obecnych, z największą tkliwością mówiąc: „Kocham Boga i ludzi!… Dobrze mi, że tak umieram… Siostro moja kochana, nie płacz. Nie płaczcie, przyjaciele moi. Jam szczęśliwy! Czuję, że umieram. Módlcie się za mną! Do widzenia w Niebie”.

To znowu do lekarzów usiłujących przytrzymać w nim życie powiadał: „Puśćcie mię, niech umrę. Już mi Bóg przebaczył, już mię woła do siebie! Puśćcie mię; chcę umrzeć!” I znowu: „O, pięknaż to umiejętność przedłużać cierpienia. Gdybyż jeszcze na co dobrego, na jaką ofiarę! Ale na umęczanie mnie i tych, co mnie kochają, piękna umiejętność!” I znowu: „Zadajecie mi na próżno cierpienia srogie. Możeście się pomylili. Ale Bóg się nie pomylił. On mię oczyszcza, O, jakże Bóg dobry, że mię na tym świecie karze! O, jakże Bóg dobry!”

W końcu on, co zawsze był wykwintnym w mowie, chcąc mi wyrazić całą wdzięczność swoją, a oraz i nieszczęście tych, co bez Sakramentów umierają, nie wahał się powiedzieć: „Bez ciebie, mój drogi, byłbym zdechł – jak świnia!”.

W samym skonaniu jeszcze raz powtórzył Najsłodsze Imiona: Jezus, Maria, Józef, przycisnął krzyż do ust i do serca swego i ostatnim tchnieniem wymówił te słowa: „Jestem już u źródła szczęścia!…”.

I skonał.

Tak umarł Chopin! Módlcie się za nim, ażeby żył wiecznie.

Uniżony wasz w Chrystusie sługa. Z. A. Jełowicki.

Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/743340-tak-umieral-chopin-bez-ciebie-bylbym-zdechl-jak-swinia

Rocznica śmierci Chopina i kolejny zgrzyt! Ciche „Requiem”

Rocznica śmierci Chopina i kolejny zgrzyt! Ciche „Requiem”

Marzena Nykiel


https://wpolityce.pl/kultura/743304-rocznica-smierci-chopina-i-kolejny-zgrzyt-ciche-requiem

17 października 1849 roku odszedł Fryderyk Chopin. 176. rocznica jego śmierci wypada podczas XIX Konkursu Chopinowskiego, a więc w chwili, gdy pamięć o najwybitniejszym polskim kompozytorze można uczcić wyjątkowo uroczyście. Jak co roku w bazylice św. Krzyża, gdzie spoczywa serce wirtuoza, wybrzmi „Requiem” Mozarta. I tu pojawia się kolejny zgrzyt. Okazuje się, że zaraza remontów, która dotknęła Filharmonię Narodową i Pomnik Chopina, ma swoją mutację. Do kościoła nie można się swobodnie dostać, ponieważ warszawski ratusz wydał zgodę na zamknięcie tej części Krakowskiego Przedmieścia przez ekipę filmową „Lalki”. Nawet na niedzielną Mszę Świętą do bazyliki trzeba wchodzić przez zakrystię. Wątpliwości budzi też sam koncert, którego charakter NIFC zmienia od kilku lat. Zamiast podniosłego wykonania „Requiem” przez orkiestrę, chór i solistów, co miało miejsce przez dziesięciolecia, usłyszymy fortepianowe solo. Rodzą się więc kolejne pytania o stracone szanse, o utrzymanie chopinowskich tradycji i przyszłość konkursowego dziedzictwa. 

Powiedzmy wyraźnie, najsłynniejszy na świecie Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny, odbywający się co 5 lat w Warszawie i ściągający do Polski ludzi z całego globu, powinien być wydarzeniem absolutnie centralnym. To niepowtarzalna szansa promocji Polski, której nie zdołają zrównoważyć żadne kosztowne działania PR-owe. Jeśli wydaje się 19 milionów zł na organizację wydarzenia, obowiązkiem jest wykorzystanie wszystkich jego możliwości, a co za tym idzie należyte przygotowania miasta na przybycie gości. To podstawa, którą rozumie cały świat. Konkurs Chopinowski powinien stać w centrum wydarzeń. Dlaczego Rafał Trzaskowski nie jest w stanie tego pojąć? Czy chaos koordynacyjny i tak spektakularny kretynizm organizacyjny może być dziełem przypadku. Dopełnieniem tego barbarzyńskiego obrazu jest stan grobu rodziców Fryderyka Chopina na Warszawskich Powązkach.

„Ciało w Paryżu, serce w Warszawie”

Fryderyk Chopin zmarł w Paryżu, gdzie został pochowany. Odchodząc, wyraził kilka ważnych próśb. Chciał, by ludzie w przyszłości uprawiali tylko wartościową muzykę, by na pogrzebie zagrano mu „Requiem” Mozarta, by jego serce wróciło do Ojczyzny, a do grobu złożona została ojczysta ziemia, którą przywiózł do Paryża.

Nie było łatwo spełnić te życzenia w ówczesnych realiach, a jednak tego dokonano. Serce przewiozła potajemnie do Warszawy siostra artysty, Ludwika Jędrzejewiczowa, w wypełnionym alkoholem słoju, który ukryła pod ubraniem. Przekazała je do kościoła św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu, parafialnej świątyni rodziny Chopinów, gdzie trzymano je w skrzynce złożonej w katakumbach. W 1879 roku, w tajemnicy przed władzami rosyjskimi, serce umieszczone w podwójnej puszce (ołowianej i drewnianej), wmurowano w jeden z filarów w nawie kościoła. Ozdobiono go marmurowym popiersiem kompozytora dłuta Leonarda Marconiego i tablicą z napisem: „Fryderykowi Chopinowi – rodacy” oraz cytatem z Ewangelii św. Mateusza: „Gdzie skarb Twój, tam serce Twoje”.

W czasie Powstania Warszawskiego serce ukryto w Milanówku, a cała historia jego przechowania i ocalenia to materiał na odrębną opowieść. Dość powiedzieć, że okupujący Polskę Niemcy uznawali Chopina za niebezpieczny symbol polskości. Jego pomnik w Łazienkach Królewskich był bodaj pierwszym, który w maju 1940 r. wysadzono w powietrze na polecenie gubernatora Hansa Franka. Dodatkowo pocięto go na części i wszczęto akcję zniszczenia wszelkich jego kopii.

Odbudowany po wojnie jest jednym z trzech głównych miejsc „pielgrzymek” wielbicieli polskiego kompozytora, obok bazyliki św. Krzyża i Filharmonii Narodowej. O tym, jak przygotowano te miejsca na XIX Konkurs Chopinowski, wie dziś cały świat. W powyższym kontekście sprawa nabiera dodatkowego niesmaku.

i

17 października – Requiem i modlitwa przy sercu Chopina

17 października 1945 r., w 96. rocznicę śmierci kompozytora, serce Fryderyka Chopina w asyście przedstawicieli władz państwowych oraz tysięcy warszawiaków wróciło do  kościoła św. Krzyża. Co roku, zgodnie z jego życzeniem i pielęgnowaną tradycją, w bazylice wybrzmiewa koncertowe wykonanie Requiem d-moll Wolfganga Amadeusa Mozarta. Jak będzie w tym roku?

Po pierwsze, od niemal pierwszych dni trwania Konkursu Chopinowskiego nie ma swobodnego dostępu do kościoła, ponieważ od 9-22 października trwają zdjęcia do „Lalki”. Nawet na Mszę Świętą trzeba wchodzić przez zakrystię. Być może na czas trwania koncertu filmowcy przesuną plan zdjęciowy i odblokują wejście do bazyliki, ale fakt jest taki, że na co dzień ta część Krakowskiego Przedmieścia jest zamknięta. Można oczywiście uznać to za atrakcję, ale czy naprawdę nie da się tak skoordynować działań, by godnie przyjąć ludzi przyjeżdżających na Konkurs Chopinowski często tylko raz w życiu? Dlaczego nie można było przygotować miasta tak, by mogli poczuć i poznać Chopina bez absurdalnych ograniczeń?

Po drugie, przez dziesięciolecia w dniu śmierci Chopina, „Requiem” wybrzmiewało w pełni – z chórem i orkiestrą. Tak, jak chciał tego sam Chopin i jak pielęgnowała to tradycja. Od pewnego czasu Narodowy Instytut Fryderyka Chopina dokonał zasadniczej zmiany,rezygnując z rozmachu. Przed rokiem – w 175 rocznicę – zaprezentowano arcydzieło Mozarta w transkrypcji na fortepian solo. Na fortepianie historycznym zagrał ukraiński pianista Vadym Kholodenko. Rok wcześniej chór i orkiestrę ograniczono do kwartetu smyczkowego. Tym razem także usłyszymy solową wersję fortepianową w wykonaniu tego samego, ukraińskiego pianisty.

A przecież rocznica śmierci kompozytora podczas Konkursu Chopinowskiego powinna zostać uczczona w sposób szczególnie podniosły. Jesienny termin został wybrany 100 lat temu nieprzypadkowo. Właśnie dlatego, by co 5 lat pianiści i wielbiciele Chopina gromadzili się na wspólnej zadumie i modlitwie przy jego sercu. Widać jednak, że wydarzenie to jest kameralizowane z premedytacją.

autor: Marzena Nykiel

Ostatnie chwile życia Chopina

Chwila śmierci Fryderyka Chopina jest równie poruszająca jak jego muzyka. Różnie było z wiarą w jego życiu. Po wyjeździe do Paryża traktował ją raczej swobodnie. Jednak w obliczu śmierci, zapałał pragnieniem nawrócenia, co opisał szczegółowo jego przyjaciel, kapelan Wielkiej Emigracji, ks. Aleksander Jełowicki:

— pisał ks. Jełowicki w liście do Ksawery Grocholskiej, informując że Chopin wyspowiadał się i przyjął Najświętszy Sakrament.

Patriotyzm i polska „soft power”

Muzyka Fryderyka Chopina tętni polskością. „Gdyby car rosyjski był człowiekiem rozumnym, powinien by zabronić w Polsce grywania polonezów i mazurków Chopina. To nie muzyka – to zarzewie powstańcze” – twierdził XIX wieczny muzyk austriacki. Z kolei Ignacy Jan Paderewski, wybitny pianista, kompozytor i premier II Rzeczypospolitej, jeden z ojców polskiej niepodległości, w Filharmonii Lwowskiej 23 października 1910 roku mówił tak:

„Zabraniano nam wszystkiego: mowy ojców, wiary przodków, czci dla świętych przeszłości pamiątek, strojów, obyczajów, pieśni narodowych… Słowackiego, Krasińskiego, Mickiewicza. Nie zabroniono nam tylko Chopina. A jednak w Chopinie tkwi wszystko, czego nam wzbraniano: barwne kontusze, pasy złotem lite, posępne czamarki, krakowskie wyzywające rogatywki, szlacheckich brzęk szabel, naszych kos chłopskich połyski, jęk piersi zranionej, bunt spętanego ducha, krzyże cmentarne, przydrożne wiejskie kościółki, modlitwy serc stroskanych, niewoli ból, wolności żal, tyranów przekleństwo i zwycięstwa radosna pieśń. Przez długie lata udręczeń, męki i prześladowań, przez długie lata znękanych myśli naszych najtajniejsze nici z nim się wiązały, ku niemu się tuliły zbolałe serca nasze. Ileż ich on ukoił, pokrzepił… a może i nawrócił”…

W muzyce Fryderyka Chopina wybrzmiewa wszystko, co polskie. Jak pisał Marian Hemar, „Polakom, gdy będą bezdomni, on muzyką ojczyznę zastąpi”. Zastępował, krzepił i jednoczył i umacniał rodaków, którzy nigdy nie rezygnowali z działań na rzecz sprawy polskiej i przywracania ojczyźnie niepodległości. To wielki przywilej mieć w narodzie ludzi wybitnych, których podziwia i za którymi chce podążać cały świat. 

Zachowanie nienaruszalności tego dziedzictwa jest oczywistym obowiązkiem. Nie może być przyzwolenia na jego rozmywanie, odpuszczanie, oddawanie w ręce wąskiego grona, które wykorzystuje wielkie sprawy do realizacji małych interesów. Jeśli więc odpowiedzialne za chopinowską spuściznę instytucje, polski rząd i władze Warszawy do tej pory nie rozumieją, że marnują kolejną wielką szansę na wzmacnianie siły Polski, to znaczy że nie są zdolni myśleć w kategoriach narodowego interesu.

Post scriptum

Po publikacji tego tekstu, otrzymałam informację, o tym jak wygląda dziś grób rodziców Fryderyka Chopina – Mikołaja i Justyny z Krzyżanowskich – na Warszawskich Powązkach. Czy w tej nawale rażących zaniedbań można jeszcze mówić o przypadku??…

„Bez ciebie, mój drogi, byłbym zdechł – jak świnia!”. Jak Chopin przed śmiercią przyjął Pana Jezusa

„Bez ciebie, mój drogi, byłbym zdechł – jak świnia!”. Jak Chopin przed śmiercią przyjął Pana Jezusa

https://pch24.pl/bez-ciebie-moj-drogi-bylbym-zdechl-jak-swinia-jak-chopin-przed-smiercia-przyjal-pana-jezusa/

#Fryderyk Chopin #ks. Aleksander Jełowicki #nawrócenie #Zmartwychwstańcy

(Fryderyk Chopin, Eugene Delacroix)

Świat nie chce słyszeć o tym, że znana i kochana osoba zakochała się w doskonałości Bożej i dostrzegła marność swego dotychczasowego życia. Tak było z Fryderykiem Chopinem, którego zna każdy, ale mało kto wie, jak gwałtowne nawrócenie przeżył przed śmiercią.

Gdy w europejskich salonach rozbrzmiewały dźwięki utworów Chopina, nikt nie zastanawiał się, z jakiego duchowego podłoża wyrasta ich estetyka. Podobnie jak Mickiewicz, również Chopin miał szczęście posiadać głęboko wierzącą matkę, która zrobiła wszystko, by wpoić mu zamiłowanie do religii.

Muzyka Chopina wyrasta z polskiej gleby, unosząc z sobą wszystko, co składa się na polskość. Właśnie dlatego jest w niej zapisana ta niezwykła moc przenoszenia do korzeni, do ojczyzny, o której tak pięknie świadczy anegdota z życia emigracji polistopadowej opisana przez Chopina w liście do Delfiny Potockiej:

Mickiewicza widuję – onegdaj był u mnie. Zmienił się bardzo. Tak sponurzał, że go ani piosenkami naszymi, ani Filonem jak dawniej rozruszać nie mogę. Wiem, po co przychodzi i zaraz grać siadam, każąc wszystkich od drzwi odprawić, że to niby mam lekcje… Ostatnio bardzo długo mu grałem, bojąc się na niego oglądnąć, a słyszałem, że płacze. Jak wychodził, sam pomogłem mu się ubrać. Mickiewicz za głowę mię ścisnął najczulej, a w czoło mocno pocałował, pierwsze tego wieczora wymówiwszy słowa: „Bóg Ci zapłać, przeniosłeś mię…” – nie dokończył, bo łzy go za gardło ścisnęły. I tak pasując się z tym płaczem, wyszedł.

I podobnie, jak w przypadku Adama Mickiewicza – w którego życiorysie pamięć narodowa „anulowała” jedenaście lat, podczas których przeżywał nawrócenie i poszukiwanie drogi do katolickiej ortodoksji – również Fryderyka Chopina dotknęła na narodowa i kulturowa amnezja.

Chodzi mianowicie o ostatnie dni jego życia, w których nieustępliwe zabiegi o uratowanie jego duszy czynił ks. Aleksander Jełowicki ze zgromadzenia zmartwychwstańców, które położyło nieśmiertelne i nieocenionej wagi zasługi dla Polski. To właśnie ten zakon – do powstania którego przyczynił się Mickiewicz – był niemal jedyną ostoją rozumu politycznego i konserwatywnej, katolickiej wizji dziejów, podczas gdy cała Polacy w kraju i na emigracji pławili się w coraz to nowych pomysłach, jak odreagować tragedię zaborów – z pominięciem własnej za nią odpowiedzialności.

Tenże Jełowicki opisuje w liście do Ksawery Grochowskiej. Jeszcze pod wrażeniem śmierci Chopina, piszę o niej słowo. Umarł 17 października 1849 roku o godzinie drugiej z rana. Od lat mnogich życie Chopina było jak na włosku. Ciało jego, zawsze mdłe i słabe, coraz bardziej się wytrawiało od ognia jego geniuszu. Wszyscy się dziwili, że w tak wyniszczonem ciele dusza jeszcze mieszka i nie traci na bystrości rozumu i gorącości serca. Twarz jego jak alabaster zimną była, białą i przejrzystą; a oczy jego, zwykle mgłą przykryte, iskrzyły się niekiedy blaskami wejrzenia – czytamy.

Zawsze słodki i miły, i dowcipem wrzący, a czuły nad miarę, zdawał się już mało należeć do ziemi. Ale niestety, o Niebie nie myślał – dramatycznie dodaje duchowny, jeszcze z lat dziecinnych przyjaciel kompozytora. Ks. Jełowicki wskazuje, że Chopin niewielu miał wokół siebie ludzi dobrych, którzy o zbawienie duszy się troszczyli, a jego czcicielami byli szczególnie ci, którym nie po drodze było ze Stwórcą.

A tryumfy jego w sztuce najwnikliwszej zagłuszyły mu w sercu Ducha Św. jęki niewypowiedziane. Pobożność, którą z łona matki Polki był wyssał, była mu już tylko rodzinnym wspomnieniem. A bezbożność towarzyszów i towarzyszek jego lat ostatnich wsiąkała coraz bardziej w chwytny umysł jego i na duszy jego jak chmurą ołowianą osiadła zwątpieniem. I tylko już mocą wykwintnej przyzwoitości jego się stawało, że się nie naśmiewał głośno z rzeczy świętych, że jeszcze nie szydził – opisuje zmartwychwstaniec.

W takich okolicznościach Fryderyk Chopin zapadł na śmiertelną chorobę, stanowiącej powikłanie po gruźlicy, która była już ostatnim epizodem jego cierpienia na tej ziemi. Ks. Jełowicki zaklinał go, by przystąpił do spowiedzi, ale Chopin wyznawał, że jest w związku z tym rozdarty: Ach, rozumiem cię, rzekł mi, nie chciałbym umrzeć bez Sakramentów, aby nie zasmucić Matki mej ukochanej; ale ich przyjąć nie mogę, bo już ich nie rozumiem po twojemu. Pojąłbym jeszcze słodycz spowiedzi płynącą ze zwierzenia się przyjacielowi; ale spowiedzi jako Sakramentu zgoła nie pojmuję. Jeżeli chcesz, to dla twej przyjaźni wyspowiadam się u ciebie, ale inaczej to nie.

Przywoływanie żadnych świętości nie odnosiło skutku. Ks. Jełowicki postawił zatem na modlitwę, w którą zaangażował wszystkich współbraci. W końcu, gdy lekarz wezwał go, mówiąc, iż za nic nie ręczy, Chopin poprosił do siebie ks. Jełowickiego i powiedział tylko jedno zdanie: Kocham cię bardzo, ale nic nie mów, idź spać. Po nocy duchowej walki o duszę przyjaciela, rano odprawił Mszę Świętą w intencji swego brata Edwarda, w dniu wspomnienia jego patrona. Tak się składało, że Edward Jełowicki był również serdecznym przyjacielem Fryderyka.

Ofiarując za jego duszę Mszę świętą, tak prosiłem Boga: O Boże, litości! Jeżeli dusza brata mego Edwarda miłą jest Tobie, daj mi dzisiaj duszę Fryderyka! – wspomina autor listu. I kontynuuje: Więc ze zdwojoną troską szedłem do Chopina. Zastałem go u śniadania, do którego gdy mię prosił, ja rzekłem: „Przyjacielu mój kochany, dziś są imieniny mego brata Edwarda”. Chopin westchnął, a ja mówiłem tak dalej: „W dzień mego brata daj mi wiązanie”. „Dam ci, co zechcesz”, odpowiedział Chopin, a ja odrzekłem: „Daj mi duszę twoją!”. „Rozumiem cię, weź ją!”, odpowiedział Chopin i usiadł na łóżku.

Następnie jednak sprawa przybrała dla samego duchownego nieco nieoczekiwany obrót. Jak pisze: Wtedy radość niewymowna, ale oraz i trwoga ogarnęły mię. Jakżeż wziąć tę miłą duszę, by ją oddać Bogu? Padłem na kolana, a w sercu moim zawołałem do Pana: „Bierz ją sam!”. I podałem Chopinowi Pana Jezusa ukrzyżowanego, składając Go w milczeniu na jego dwie ręce. I z obu oczu trysnęły mu łzy. „Czy wierzysz?”, zapytałem. Odpowiedział: „Wierzę”. „Jak cię matka nauczyła?”. Odpowiedział: „Jak mię nauczyła matka!”. I wpatrując się w Pana Jezusa ukrzyżowanego, w potoku łez swoich odbył spowiedź świętą. I tuż przyjął Wiatyk i Ostatnie Pomazanie, o które sam prosił.

Ks. Aleksander Jełowicki opisuje, jak Chopin przemieniony łaską Bożą, stał się jakoby innym człowiekiem. Rozpoczęła się trwająca cztery doby agonia. Cierpliwość, zdanie się na Boga, a często i rozradowanie towarzyszyły mu aż do ostatniego tchnienia. Wpośród najwyższych boleści wypowiedział szczęście swoje i dziękował Bogu, że aż wykrzykiwał miłość swą ku Niemu i żądzę połączenia się z Nim, co prędzej. I opowiadał swe szczęście przyjaciołom, co go żegnać przychodzili, a i w pobocznych izbach czuwali – czytamy.

Wówczas miała miejsce piękna scena, gdy Chopin, ocknąwszy się, ujrzał tłum ludzi zgromadzonych wokół jego łóżka i powiedział: Co oni tu robią? Czemu się nie modlą? Ks. Jełowicki zaintonował litanię do Wszystkich Świętych, którą śpiewali wszyscy, w większości niewierzący, zgodnym głosem, a na wezwania modlitewne mieli – według świadectwa zmartwychwstańca – odpowiadać nawet obecni na miejscu protestanci.

Chopin co chwilę przywoływał najświętsze imiona Zbawiciela, Jego Niepokalanej Matki oraz jej oblubieńca Józefa. Wypominał przy tym lekarzom, że bez celu przedłużają jego życie, gdy on wybiera się już do Pana: Zadajecie mi na próżno cierpienia srogie. Możeście się pomylili. Ale Bóg się nie pomylił. On mię oczyszcza, O, jakże Bóg dobry, że mię na tym świecie karze! O, jakże Bóg dobry!

Jełowicki daje wreszcie świadectwo, jak dobitna była świadomość Chopina tego, co zyskuje dzięki nawróceniu i tego, czym jawi mu się jego dotychczasowe życie w świetle miłości, dobroci i doskonałości Bożej. W końcu on, co zawsze był wykwintnym w mowie, chcąc mi wyrazić całą wdzięczność swoją, a oraz i nieszczęście tych, co bez Sakramentów umierają, nie wahał się powiedzieć: „Bez ciebie, mój drogi, byłbym zdechł – jak świnia!” – czytamy.

A tak autor listu opisuje ostatnie tchnienie genialnego kompozytora i miłośnika Ojczyzny: W samym skonaniu jeszcze raz powtórzył Najsłodsze Imiona: Jezus, Maria, Józef, przycisnął krzyż do ust i do serca swego i ostatnim tchnieniem wymówił te słowa: „Jestem już u źródła szczęścia!…”. I skonał. Tak umarł Chopin! Módlcie się za nim, ażeby żył wiecznie.

Ta niesamowita i całkowicie zapomniana historia pokazuje, jaką „perłą ukrytą” w historii naszego narodu jest wiara. Ta wiara, która niegdyś krzepiła naszych wojowników, z okrzykiem Jezus, Maryja, bij – zabij! ruszających do boju z nieprzyjaciółmi Krzyża Świętego; że już ponad sto siedemdziesiąt lat temu, gdy umierał Chopin, perspektywa wieczności bynajmniej nie stawiła dla Polaków – a przynajmniej dla elit – głównego punktu odniesienia. Trudno się zatem dziwić, że tę opowieść o ostatnich dniach kompozytora przykrył kurz niepamięci.

Z drugiej strony przychodzi refleksja, że wówczas – choć na Boga już się nie oglądano – to przynajmniej piękno sztuki zrodzone w ludzkiej duszy było jeszcze w cenie. Właśnie to piękno było siłą, przez którą działała miłość, która wkładała w usta protestantów wezwania litanii do Wszystkich Świętych i która nawróciła swego czasu tak wiele osób, gdy Adam Mickiewicz przeżywał lata swego katolickiego rozkwitu.

Podejmując tę refleksje w czasach, gdy muzyką nazywa się zbiór chaotycznych dysonansów, a w galeriach podziwiane są bohomazy, których nie sposób zrozumieć bez pisemnego „manifestu” osoby uważającej się za artystę, warto wspomnieć nie tylko same okoliczności śmierci Fryderyka Chopina, ale także ową niepowtarzalną wartość piękna – należącej do triady dóbr, obok prawdy i dobra, o które tak gorliwie walczył inny wielki Polak – Cyprian Kamil Norwid, piszący:

Bo nie jest światło, by pod korcem stało,
Ani sól ziemi do przypraw kuchennych,
Bo piękno na to jest, by zachwycało
Do pracy – praca, by się zmartwychwstało.

Filip Obara