Mała Figurka i wielki cud

Mała Figurka i wielki cud

styczeń 16, 2022 | Ks. Marek Studenski

Chciałbym dzisiaj opowiedzieć historię figurki Matki Bożej, która jest bardzo mała, ale historia jest bardzo ciekawa, a działanie Pana Boga wokół tego miejsca jest niesamowite. Ta figurka znajduje się w sanktuarium w Harmężach u ojców franciszkanów niedaleko Oświęcimia. Figurka wykonana z drewna nosi bardzo ciekawy tytuł: “Matka Boża zza drutów”.

Pasjonująca jest historia tej figurki. Otóż w 1940 roku do obozu Auschwitz trafiło sześciu braci z Poronina. W domu zostali rodzice pozostawieni na pastwę losu. Bracia zostali wzięci z dnia na dzień do obozu, a tam rodzice bez najbliższej rodziny. Ci bracia cały czas w obozie przeżywali nie dość, że gehennę życia obozowego, to jeszcze niesamowity koszmar troski o rodziców pozostawionych samym sobie.

Jeden z tych braci był bardzo utalentowanym rzeźbiarzem, absolwentem szkoły Kenara w Zakopanem. Dostał się do pracy w warsztacie stolarsko rzeźbiarskim, który Niemcy uruchomili przy obozie. Więźniowie szczególnie uzdolnieni wykonywali tam różne rzeczy z drewna, drewniane przedmioty czy figurki, które oczywiście służyły pracownikom obozu. W tym warsztacie stolarskim kwitnął ruch oporu. Więźniowie wsadzali grypsy, różne listy z informacjami, które mogły się wydostać na zewnątrz w drewniane przedmioty, a potem grupa współwięźniów, która wychodziła do pracy w zakładach chemicznych w Oświęcimiu poza obóz wrzucała te niewielkie drewniane przedmioty do przydrożnego rowu. Tam członkowie partyzantki podnosili te drewniane elementy i w ten sposób listy znajdowały się w ich rękach. I pan Bolesław Kupiec, jeden z tych braci postanowił w ten sposób ratować swoich rodziców. Wykonał potajemnie w tym rzeźbiarskim zakładzie, warsztacie przy obozie piękną figurkę Matki Bożej. W środku wydrążył otwór i w ten otwór wsadził list następującej treści: “Prosimy o pomoc dla naszych rodziców, ponieważ sześciu braci zostało zamkniętych 17 stycznia 1940 roku. Adres: Kupcowie, Poronin koło Zakopanego ulica Kasprowicza 7. Figurkę tę wykonał jeden z tych synów.” A na odwrocie karteczki: “Matko Boża, w Twoje ręce powierzamy tę wiadomość. Miej nas nadal w swojej opiece”. Wsadził kartkę w tę figurkę, zasklepił wejście w ten otwór kołkiem w sposób idealny, żeby nikt nie domyślił się, że w środku może być jakaś wiadomość i więźniowie wychodzący poza obóz do pracy wrzucili tę figurkę do przydrożnego rowu. 


Ks. Grohs


Bracia nie wiedzieli, jakie były losy tej figurki. Część tych braci przeżyła obóz. Kiedy wrócili do domu do Poronina, zastali swoich rodziców całych i zdrowych. Dobrzy ludzie z sąsiedztwa zaopiekowali się ich rodzicami. Ale figurki nikt nie znalazł i losów figurki nikt nie znał. Dopiero 30 lat później, w październiku 1971 roku, dochodząc po nitce do kłębka odnaleźli figurkę. Zastukali do mieszkania księdza Władysława Grohsa, który był wikariuszem w Wieliczce, a w czasie drugiej wojny światowej pracował jako kapłan w Oświęcimiu. Dowiedzieli się, że on może mieć tę figurkę. Kiedy weszli do jego mieszkania, pytają o taką figurkę, opisują jej wygląd i wtedy ksiądz Grohs od razu poszedł do biurka i podał im właśnie tę figurkę Matki Bożej, która dziwnym trafem trafiła w jego ręce. Patrzą a kołek dalej tkwi w otworze. Odbili ten kołek. Ze środka figurki wypadł nieprzeczytany list. Po prostu kołek był tak dokładnie dobrany, zgadzały się słoje nawet drewna, że nikt nie zorientował się, że tam w środku jest list. Matka Boża sama zaopiekowała się ich rodzicami. Prośba nie dotarła do ludzi, ale Maryja sama wzięła ich rodziców w opiekę.

https://diecezjabielsko.pl/2022/01/16/mala-figurka-i-wielki-cud

Cztery naprawdę niesamowite fakty dotyczące wizerunku Matki Bożej z Guadalupe

Cztery naprawdę niesamowite fakty dotyczące wizerunku Matki Bożej z Guadalupe

pch24/fakty-matki-bozej-z-guadalupe

Dzisiejsze media obfitują w nagłówki zawierające słowo „niesamowite”. W ten sposób wydawcy chcąc przyciągnąć widza – i często im się udaje. Jednak to, co reklamowane jest jako niesamowite, często okazuje się zwykłą tanią sensacją lub rzeczą zupełnie niewartą uwagi. Wizerunek Matki Bożej z Guadalupe, na kawałku meksykańskiego ubrania – tilmy – jest naprawdę niesamowity. Naprawdę niesamowity! Zobacz dlaczego.

1. To niemożliwe, by człowiek mógł go odtworzyć!

Tilma – wykonana głównie z włókien kaktusowych, była zazwyczaj bardzo słabej jakości i miała szorstką powierzchnię, co utrudniało jej noszenie, a tym bardziej utrudniało namalowanie na niej trwałego obrazu.

Niemniej jednak, obraz Matki Bożej powstał i istnieje do dziś, a naukowcy, którzy go badali twierdzą, że w czasie gdy powstawał nie znano techniki stosowanej do obróbki powierzchni. Powierzchnia, na której znajduje się obraz w dotyku przypomina jedwab, podczas gdy niewykorzystana część tilmy pozostaje gruba i chropowata.

Co więcej, eksperci od fotografii w podczerwieni studiujący tilmę pod koniec lat 70. XX wieku, stwierdzili, że nie można tam zobaczyć pociągnięć pędzlem, tak jakby obraz był „nakładany” na powierzchnię jednorazowo.

Phillip Callahan, biofizyk z Uniwersytetu Florydy odkrył, że różnice w fakturze i zabarwieniu, które powodują, że skóra Matki Bożej wygląda inaczej z bliska i z daleka, są niemożliwe do odtworzenia! Taka technika byłaby czymś niemożliwym do zrealizowania przez ludzi. Często zjawisko to występuje w przyrodzie, w barwie piór ptaków i łusek motylkowych, albo jaskrawo kolorowych chrząszczy. Mówiąc precyzyjnie, chodzi o to, że gdy powoli oddalamy wzrok od obrazu, na odległość mierzoną w milimetrach, gdzie pigment i rzeźba powierzchni mieszają się ze sobą, wydaje się, jakby warstwa farby… unosiła się nad materiałem.

To, wraz z nieco zmieniającymi się kolorami w zależności od kąta, pod jakim patrzymy na obraz, i fakt, że farby użyte do stworzenia obrazu nie zawierają elementów odzwierzęcych czy mineralnych (a przecież syntetyczne barwniki nie istniały w 1531 roku), dostarcza nam wielu powodów do zdumienia!

To po prostu niesamowite.

2. Ludzie mówią, że to tylko obraz, ale tilma przeżył ich wszystkich, nie tracąc na jakości

Jedną z najczęściej powtarzanych przez sceptyków rzeczy, jest sugestia, że wizerunek musi być jakimś rodzajem fałszerstwa. Jednak po każdej próbie odtworzenia obrazu, podczas gdy oryginał nigdy nie wydaje się blaknąć, duplikaty uległy pogorszeniu w krótkim czasie.

Miguel Cabrera, artysta z połowy XVIII wieku, wykonał trzy z najbardziej znanych kopii – jedną dla arcybiskupa, jedną dla papieża, jedną dla siebie. Napisał kiedyś o trudnościach w odtworzeniu obrazu nawet na najlepszych powierzchniach: „Wierzę, że najbardziej utalentowany i ostrożny malarz, gdyby chciał wykonać kopię tego świętego obrazu na płótnie o tak złej jakości, przyznałby wreszcie po wielkich bólach, że mu się to nie udało. Można to wyraźnie sprawdzić w licznych egzemplarzach, które zostały wykonane z wykorzystaniem lakieru, na starannie przygotowanych płótnach, przy użyciu tylko jednego medium, oleju, który oferuje największe udogodnienia”.

Adolfo Orozco, fizyk z Narodowego Uniwersytetu Meksykańskiego, mówił w 2009 roku o niezwykłej warstwie ochronnej tilmy, którą najłatwiej dostrzec porównując ją do jej licznych kopii.

Jeden z egzemplarzy, wykonany w 1789 roku, został namalowany na podobnej powierzchni przy użyciu najlepszych dostępnych wówczas technik, a następnie zamknięty za szkłem i przechowywany obok właściwej tilmy. Po namalowaniu wyglądał pięknie, ale nie minęło osiem lat, a gorący i wilgotny klimat Meksyku spowodował, że duplikat zaczął zanikać i strzępić się. Wkrótce został wyrzucony.

Jednak, jak powiedział Orozco, żadne naukowe wytłumaczenie tego nie jest możliwe, ponieważ „oryginalna tilma była wystawiona na działanie promieni podczerwonych i ultrafioletowych przez około 116 lat i pozbawiona jakiejkolwiek ochrony, otrzymując całą podczerwień i promieniowanie ultrafioletowe z dziesiątek tysięcy świec w jej pobliżu i wystawiona na działanie wilgotnego i słonego powietrza wokół świątyni”.

To niesamowite!

3. Tilma wykazała cechy zaskakująco podobne do… ludzkiego ciała

W 1979 roku, gdy Callahan, biofizyk z Florydy, analizował tilmę przy użyciu podczerwieni, odkrył również, że tilma utrzymuje stałą temperaturę około 37 stopni Celsjusza, taką samą jak temperatura ciała żywego człowieka.

Kiedy Carlos Fernandez del Castillo, meksykański ginekolog, zbadał tilmę, po raz pierwszy zauważył namalowany tam czteropłatkowy kwiat nad tym, co było łonem Maryi. Kwiat, nazwany przez Azteków Nahui Ollin, był symbolem słońca i symbolem pełni.

Po dalszych badaniach Castillo doszedł do wniosku, że wymiary ciała Matki Bożej na obrazie to wymiary ciała matki spodziewającej się porodu w niedługim czasie. 9 grudnia, dzień odsłonięcia, to zaledwie dwa tygodnie od Bożego Narodzenia.

Jednym z najczęstszych atrybutów i najczęściej badanych fragmentów obrazu są oczy Dziewicy.

Kiedy Jose Aste Tonsmann, peruwiański okulista, przeprowadził badanie, jednym z jego testów było zbadanie oczu narysowanych na tilmie przy powiększeniu 2.500 razy. Dzięki obrazom powiększonych oczu, naukowiec miał podobno zidentyfikować obraz aż 13… osób w obu oczach.  

Być może jest to coś w rodzaju fotografii tamtej chwili, w której Juan Diego rozwinął tilmę przed arcybiskupem.

To jest niesamowite!

4. Wydaje się, że tilma jest praktycznie niezniszczalna

Na przestrzeni wieków dwa wydarzenia mogły zaszkodzić tilmie, jedno w 1785 roku i jedno w 1921 roku.

W 1785 r. robotnik oczyszczał szklaną obudowę obrazu i przypadkowo rozlał na dużą część obrazu silny rozpuszczalnik – kwas azotowy.

Obraz i reszta tilmy, która powinna była zostać rozpuszczona niemal natychmiast po rozlaniu, podobno samoistnie, odrestaurowały się w ciągu następnych 30 dni i pozostają nienaruszone do dnia dzisiejszego, poza małymi plamami.

W 1921 roku szalony antyklerykał ukrył bombę zawierającą 29 lasek dynamitu w garnku z różami i umieścił ją przed obrazem wewnątrz bazyliki na Guadalupe. Kiedy bomba wybuchła, rozbiła się marmurowa szyna ołtarzowa i okna. Zniszczeniu uległ też potężny mosiężny krucyfiks. Ale tilma i jej szklana obudowa pozostały nienaruszone.

To jest rzeczywiście niesamowite.

Źródło: Crux Now

UZDROWIENIE PIOTRA RUDDERA

UZDROWIENIE PIOTRA RUDDERA

 [artyuł z mego Archiwum, to przygotowanie do nowego tekstu. MD]

[ks. St. Bartynowski – Apologetyka podręczna

Należy ono do cudów najbardziej głośnych, albowiem stwierdzone zostało prawdziwie klasycznie, tak ze strony świadków naocznych, jak i powag lekarskich:

Kiedy w 1867 r. Piotr Rudder, robotnik, przechodził przez las, ścięte drzewo padając nań zgruchotało mu nogę poniżej kolana, tak że końce złamanych kości sterczały przez otwartą ranę. Wezwany do nieszczęśli­wego kaleki dr Affenaer tak opisuje stan pacjenta: “Rudder miał nogę złamanq. Kości w miejscu złamania były potrzaskane na tak liczne kawałki, że poruszając chorą nogą, słyszeć można było chrzęst, jak gdyby ktoś potrząsał wor­kiem orzechów. Część dolna nogi wisiała i obracała się na wszystkie strony”.

Po 5 tygodniach otworzyła się na złamanej nodze ropiejąca rana i kość się zaczęła psuć. Dr. Affenaer widząc swoją niemoc wezwał in­nych lekarzy, ale i ci nic nie pomogli. Biedny robotnik leżał rok znosząc męczarnie, poczym przez lat 8 nie mógł ani kroku o własnej sile zrobić – wlókł się tylko na kulach. Rana w nodze była ciągle otwarta i usta­wicznie sączyła się z niej ropa.

P. Rudder miał od dziecka wielkie nabożeństwo do Matki Boskiej. Wi­dząc tedy, że mu lekarze nic pomóc nie mogą, postanowił w intencji swe­go wyzdrowienia odbyć pielgrzymkę do Ooslackel~ miejsca łaskami słyną­cego, w którym urządzono grotę Matki Boskiej na wzór groty w Lourdes.

W dzień przed uzdrowieniem, 6 kwietnia 1875 r., odwiedził go są­siad, J. v. HOOl’en, z synem i sąsiadką, i – jak w pisemnym świadectwie zeznali – byli obecni przy tym, kiedy chory odkrył nogę do bandażowa­nia. Przy tej sposobności widzieli dwa końce złamanych kości; były one rozdzielone raną na 3 cm wielką, a dolna część nogi była ruchoma tak, że można nią było obracać.

Nazajutrz zawlókł się Rudder na kulach do stacji kolejowej, o pół godziny drogi od mieszkania – idąc przeszło dwie godziny! – Konduk­tor szydził sobie z jego pielgrzymki; ponieważ zaś rana wydawała woń nieznośną, a sącząca się z niej materia zanieczyściła wagon – robił jesz­cze choremu wyrzuty. Woźnica, który go wiózł z Gandawy do Oostac­ker, widząc jego nogę, wiszącą tylko na skórze, wykrzyknął: “Ten zgubi jeszcze nogę po drodze!”.

Wyczerpany cierpieniem, znużony dotarł wreszcie Rudder do groty, usiadł na ławce naprzeciw statuy Matki Najświętszej i zaczął się mo­dlić, błagając o uleczenie, aby móc zarabiać i własną pracą wyżywić żonę i dzieci.

– Nagle odczuł wstrząs i uczuł, że traci przytomność, a po chwili wstał o własnych siłach bez kul, przebiegł wzdłuż ławek i rzucił się na kolana przed statuą Matki Najświętszej.

Po kilku minutach modlitwy przyszedłszy do siebie, ze zdziwieniem zapytał: “Gdzie ja jestem?”. Spostrzegłszy, że klęczy o własnej mocy i że kule, bez których przedtem nie mógł się ruszyć, leżą opodal – wstał, wziął je i oparł o grotę, wołając: “Dzięki Ci, Maryjo!”.

Żona, która tuż przy nim klęczała i była naocznym świadkiem na­głego uleczenia, była bliska zemdlenia na widok tego, co się stało… Tłum obecnych otoczył uzdrowionego, chcąc obejrzeć cudownie uleczoną nogę; on sam – jakby nic nie wiedząc i nie słysząc, trzykrotnie obszedł grotę, potem odsłonił nogę i przekonał się, a z nim świadkowie cudu, że obie kości w nodze były zupełnie zrośnięte, a noga nie była skrócona, mimo że dr Affenaer zaraz przy pierwszych opatrunkach wyjął z niej duży kawałek odłamanej kości. Rana ropiejąca, która bezpośrednio przed cudem rozdzielała przełamane kości na 3 cm, znikła, zostawiwszy bli­znę. Noga spuchnięta, przybrała od razu zwykłą objętość.

Kiedy Rudder wrócił do domu, mały syn jego August nie poznał ojca, albowiem nigdy nie widział go bez kul. Cudownie uleczony zrobił nazajutrz pieszo kilka mil drogi, ciesząc się, że mógł użyć przechadzki, której przeszło osiem lat był pozbawiony.

Dr Affenaer, badając nogę Ruddera i przesuwając powoli palcem wzdłuż kości od góry do dołu, znalazł pewną nierówność w miejscu zrośnięcia (tak jak ją późniejsza fotografia wykazała) oraz małą bliznę na skórze. Widząc to, rozpłakał się i zawołał: ,.Jesteś zupełnie uzdrowiony. a twoja noga jest tak zdrową, jak u nowonarodzonego dziecka. Wszystkie środki były wobec twojej choroby bezsilne lecz czego nie potrafili dokonać lekarze, uczyniła Maryja!”.

Dr von Hoestenberghe, który przedtem badał nogi Ruddera, dowie­dziawszy się o nagłym jego wyzdrowieniu nie chciał temu dać wiary. Uwierzył dopiero, kiedy ujrzał dawnego pacjenta, podskakującego we­soło na uzdrowionej nodze, aby tak przekonać lekarza, że uleczenie było zupełne.

Dr Royer z Lens-St.Remy nie wahał się porzucić swojej praktyki lekarskiej, aby przenieść się do miejscowości, w której mieszkał Peter Rud­der i tu zbierać świadectwa lekarzy, oraz świadków naocznych cudu

i wszystkich, którzy bliżej znali uzdrowionego. Temu lekarzowi wła­śnie zawdzięczać należy, że dużo pisemnych dokumentów, poświad­czających prawdziwość całego zdarzenia, zachowało się do dnia dzi­siejszego.

Rudder po swym uzdrowieniu żył jeszcze i pracował jako ogrodnik lat 24. Umarł na zapalenie płuc w 1899 r. W 14 miesięcy po jego śmierci wspomniany dr von Hoestenberghe wyjął z grobu kości obu nóg zmar­łego, aby je obfotografować i podać osteologicznemu zbadaniu.

Trzej doktorzy, którzy Ruddera przez 8 lat nie mogli uleczyć, opisali cały przebieg tej choroby oraz nagłe i zupełne jego uzdrowienie w ob­szernym sprawozdaniu lekarskim, w którym dochodzą do następują­cego wyniku.

l. Nagłego zrośnięcia dwóch kości w nodze Ruddera, które przez 8 lat zróść się nie mogły i w miejscu złamania psuć się zaczynały, nie można w sposób naturalny wytłumaczyć. Chodzi tu bowiem o wytworzenie się nowej tkanki, zamiast zniszczonej, na co potrzeba kilka tygodni czasu.

2. Również jest niemożliwe, aby rana, przez 8 lat ropiejąca, według zwykłych praw natury zabliźniła się całkowicie w jednej chwili; tu tak­że musi się wytworzyć nowa tkanka, na co w niniejszym wypadku medycyna wymaga bezwarunkowo dłuższego czasu.

Biolog ks. E. Wasmann SI, objaśniając w obszernym artykule wy­nik badania lekarskiego, oświadcza, iż przy każdym zrastaniu się kości czy zabliźnianiu rany, dzielą się dawne komórki dla wytworzenia są­siednich nowych. Otóż nauka wykazuje, że do powstania jednej ko­mórki potrzeba pokaźnej chwili; zatem według tej samej nauki musi być stanowczo wykluczone, aby w krótkiej chwili mogły się wytworzyć w naturalny sposób całe miliony komórek, potrzebnych do uzupełnie­nia wyjętego kawałka kości oraz wypełnienia miejsca, objętego przez zaropiałą ranę wielkości kurzego jaja.

Że sugestia nie mogła nagłego uleczenia sprawić, jest także nauko­wo stwierdzone, bo nie może być zastosowana tam, gdzie idzie o wy­tworzenie tkanek nowych zamiast zniszczonych.

Wobec naukowo stwierdzonego cudu rozgłos nagłego uleczenia Ruddera był wielki, a lekarze z różnych stron przybywali, aby się na­ocznie przekonać o wypadku.

Nie dziw też, że we wsi rodzinnej Ruddera, Jabeke, jego cudowne wyzdrowienie wywarło wstrząsające wrażenie. Kiedy dawniej miejscowość znana była z niedowiarstwa i rozpusty – od czasu cudu zmieniła się zupełnie; współziomkowie Ruddera stali się wzorowymi katolikami.

Maryja: W chwilach najgorszego zamętu, kiedy ludziom będzie się wydawało, że zło triumfuje, wtedy wybije Moja godzina. Quito.

Objawienia Matki Bożej w Quito w 16/17 wieku Mariannie Berriochoa – za XX wiek.

W chwilach najgorszego zamętu, kiedy ludziom będzie się wydawało, że zło triumfuje, wtedy wybije Moja godzina: zdetronizuję pysznego, przeklętego szatana, zetrę go pod moimi stopami i zrzucę w przepaść piekielną. W ten sposób Kościół uwolniony zostanie na końcu od jego okrutnej tyranii.

https://www.przymierzezmaryja.pl/cierpienia-matki-marianny,6084,a.html


Na przełomie XV i XVI wieku żyła w Quito, w Ekwadorze pewna zakonnica hiszpańska, której mało znane, ale niezwykłe życie ma związek z naszymi czasami. Matka Marianna Jesus Torres y Berriochoa była mniszką koncepcjonistką, która zdecydowała się wziąć na swoje ramiona niewyobrażalne cierpienia, by zadośćuczynić za grzechy XX wieku.



Pewnego dnia 1582 roku młoda zakonnica modliła się przed Najświętszym Sakramentem w kaplicy klasztoru sióstr koncepcjonistek w mieście Quito. Nagle usłyszała przerażający grzmot. Po chwili prawie w całej kaplicy zapadły ciemności. Tylko główny ołtarz pozostał oświetlony. Siostra ujrzała otwarte tabernakulum i wyłaniającego się z niego ukrzyżowanego Pana Jezusa. Obok Zbawiciela stali, jak na Golgocie: Najświętsza Maryja Panna, św. Jan Ewangelista i św. Maria Magdalena. Pan Jezus bardzo cierpiał.

Zakonnica usłyszała głos: – To jest kara dla XX wieku. Wówczas jej oczom ukazały się trzy miecze, unoszące się nad głową Zbawiciela z napisem na pierwszym z nich: „Będą karać herezje”, na drugim – „Będą karać bluźnierstwa” i na trzecim – „Będą karać grzechy nieczystości”. Potem Matka Boża zwróciła się do młodej mniszki tymi słowami: – Moja córko, czy chcesz poświęcić się za ludzi, którzy dopuszczą się tych grzechów w XX wieku?

Tak, jestem gotowa – odpowiedziała. I w tym samym momencie trzy miecze przebiły jej serce. Siostra Marianna padła martwa, doznając wcześniej ogromnej męki…

* * *


Przełożona zakonu, a także inne mniszki zaniepokojone nieobecnością siostry Marianny zaczęły jej szukać. Odnalazły ją, a właściwie jej zimne ciało w kaplicy. Siostry przeniosły je do celi, położyły na łóżku i natychmiast wezwały lekarza Don Sancho oraz braci franciszkanów, którzy w sposób szczególny byli związani z klasztorem. Lekarz potwierdził zgon młodziutkiej koncepcjonistki. Siostry rozpoczęły przygotowania do pogrzebu. Do drzwi klasztoru zaczęli dobijać się liczni mieszkańcy Quito, którzy po raz ostatni chcieli ujrzeć ciało ich ukochanej dobrodziejki. Siostra Marianna, mimo młodego wieku, słynęła bowiem już wtedy z niezwykłej świętości, dobroci oraz cudów.

Tymczasem, po przebiciu serca trzema mieczami, Marianna znalazła się przed obliczem Boskim. Bóg, nie znajdując w całym jej życiu żadnej niegodziwości, zwrócił się do niej tymi słowami: – Przyjdź do Mnie ukochana córko i odbierz wieniec, który ci przygotowałem u zarania świata.



Jednocześnie, w tym samym czasie na ziemi trwały modlitwy sióstr, ojców franciszkanów oraz zwykłych ludzi, którzy zawodzili z powodu śmierci młodziutkiej mniszki. Wzdychając i płacząc, prosili Boga, aby przywrócił do życia ich „ukochanego anioła” i obrończynię przed siłami zła.

Chcąc się przychylić do tych modlitw płynących z ziemi, Chrystus przedstawił Mariannie dwie korony: jedną niebywałej piękności i drugą – z lilii przeplataną cierniami. Następnie kazał jej dokonać wyboru, przypominając, że ta pierwsza oznacza, iż pozostanie już na zawsze w chwale niebieskiej, a druga – że wróci na ziemię, by na nowo cierpieć. Siostra Marianna poprosiła Pana Jezusa, by to On dokonał za nią wyboru. Zbawiciel jednak odmówił. Wtedy przemówiła Matka Boża: – Opuściłam chwałę niebieską i wróciłam na ziemię, by chronić moje dzieci. Chcę, żebyś mnie naśladowała i wróciła na ziemię, bo twoja obecność tam jest niezbędna dla dobra mojego zakonu.

Matka Boża przepowiedziała również, że jeśli zabraknie osób, które tak jak ona poświęcą się dla zadośćuczynienia za grzechy XX wieku, wówczas Quito spotka straszna tragedia. Słysząc to, pokorna dziewica zgodziła się wrócić na ziemię i stała się ofiarą przebłagalną za grzechy herezji, bezbożności i nieczystości naszych czasów. 

Zatem Bóg wrócił zakonnicę mieszkańcom Quito…
 

* * *


W nocy 17 września 1588 r. Marianna otrzymała stygmaty. Po tym zdarzeniu straszliwe chorowała i przez pięć miesięcy nie ruszała się z łóżka. W tym czasie kusił ją szatan, który wmawiał jej, że wszystko, co robi, nie ma sensu, że jej życie to jedno wielkie oszustwo. Krążył wokół jej łóżka, przybierając postać ohydnego węża, którego widziała już wcześniej podczas burzy, jaka się rozpętała na oceanie, gdy płynęła na statku z Hiszpanii do Ekwadoru. Pewnej nocy, nie mogąc już udźwignąć tej męki, zwróciła się o pomoc do Matki Bożej, by jej ulżyła w cierpieniu. Przez krótką chwilę mogła odetchnąć, podziwiając Piękną Panią… 

W Wielką Sobotę 1589 r. – po straszliwych mękach, jakie siostra Marianna przechodziła w Wielki Piątek, gdy Bóg ukazał jej wizję herezji i nadużyć, które miały drążyć Kościół w naszych czasach – siostry ponownie wystawiły jej ciało w trumnie, przekonane, że odeszła do Pana. Jednak już następnego ranka siostra Marianna z woli Bożej znowu powróciła do życia, by dalej móc cierpieć dla Niego.
 

* * *


Życie mniszki pełne było niezwykłych wizji i zdarzeń. W 1589 r. została matką przełożoną klasztoru. Ale i tutaj borykała się z wieloma trudnościami.


2 lutego 1594 r. matka Marianna, modląc się długo w kaplicy chóralnej, ujrzała Piękną Panią, która kazała się tytułować Matką Bożą Dobrego Zdarzenia. Na lewej ręce trzymała Dzieciątko Jezus, a w prawej – pastorał wykonany z próby złota niespotykanej na ziemi. Matka Boża Dobrego Zdarzenia (Nuestra Seńora del Buen Suceso) wielokrotnie ukazywała się siostrze Mariannie, przepowiadając, że klasztor poświęcony Jej Niepokalanemu Poczęciu będzie chciał zniszczyć za wszelką cenę szatan, ale mu się to nie uda. Przepowiedziała bunty sióstr i wiele nieszczęść XX wieku, a także gwałtowną śmierć katolickiego prezydenta Ekwadoru, który miał poświęcić kraj Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Pocieszała Mariannę, mówiąc jej, jak bardzo podobają się Panu Jezusowi cierpienia znoszone za grzechy XX wieku i zapewniała ją, że nigdy nie straci odwagi.

Matka Boża miała powiedzieć, że w XIX wieku Ekwadorem będzie rządził prawdziwie chrześcijański prezydent i że zginie on śmiercią męczeńską na tym samym placu, gdzie znajduje się klasztor koncepcjonistek. Prezydent miał poświęcić republikę Ekwadoru Najświętszemu Sercu Jej Syna i dzięki temu poświęceniu przez wiele lat w kraju miała być zachowana wiara.

Przepowiednia Matki Bożej sprawdziła się co do joty. W 1859 r. prezydentem Ekwadoru został Gabriel Garcia Moreno. Człowiek niezwykle odważny, błyskotliwy i szczerze kochający Boga. W ciągu kilku lat swojego urzędowania wprowadził ważne reformy, które podniosły ten kraj pod każdym względem: moralnym, edukacyjnym, gospodarczym. Dokonał również publicznego aktu poświęcenia Ekwadoru Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. W czasie drugiej kadencji prezydent Moreno brał udział w procesji, która szła ulicami Quito w Wielki Piątek. Niósł ogromny drewniany krzyż. Wówczas to loża masońska podjęła decyzję o zamordowaniu katolickiego prezydenta. Gabriel Garcia Moreno zginął 6 sierpnia 1875 r., gdy wracał z Mszy św. do pałacu prezydenckiego. Zabójcy dopadli go na placu centralnym, gdzie znajduje się klasztor koncepcjonistek. Zanim wydał ostatnie tchnienie, zanurzył palec w swojej krwi i napisał na ziemi: „Dios no muere!” – „Bóg nie umiera!”. W tym samym czasie na obrazie z wizerunkiem Matki Bożej Dobrego Zdarzenia, znajdującym się w katedrze w Quito, pojawiły się łzy.

Matka Boża Dobrego Zdarzenia wielokrotnie ukazywała się siostrze Mariannie i przepowiadała dzieje XIX oraz XX wieku. Mówiła o bolesnym zepsuciu obyczajów, zniszczeniu niewinności dzieci i cnotliwości kobiet, panowaniu masońskich praw, o profanacjach, bluźnierstwach, o kryzysie Kościoła i duchowieństwa, jednocześnie zapowiadając, że w chwilach najgorszego zamętu, kiedy ludziom będzie się wydawało, że zło triumfuje, wtedy wybije Moja godzina: zdetronizuję pysznego, przeklętego szatana, zetrę go pod moimi stopami i zrzucę w przepaść piekielną. W ten sposób Kościół oraz ten kraj uwolniony zostanie na końcu od jego okrutnej tyranii.

Powiedziała także siostrze Mariannie, że dopiero po trzech wiekach od jej śmierci objawienia te będą na nowo odkryte, a nabożeństwo do Niej, zwłaszcza w XX wieku będzie cudownie owocować w sferze duchowej i doczesnej, kiedy zepsucie obyczajów będzie prawie powszechne, a cenne światło wiary niemal zgaśnie.

Matka Marianna po przeżyciu pięciu lat straszliwych mąk dla wyzwolenia duszy zbuntowanej zakonnicy, które znosiła z anielskim posłuszeństwem, zmarła opatrzona świętymi sakramentami w 1635 r.

W 1906 r. podczas remontu klasztoru odnaleziono trumnę z jej ciałem, które było nienaruszone.
Agnieszka Stelmach
Artykuł z PzM 51 marzec/kwiecień 2010

Manila 1986: Pani Rozkazująca Żołnierzom

Pani Rozkazująca Żołnierzom

W.Łaszewski: “Świat maryjnych objawień” Fons Omnis. 2003

Manila 1986

Miały być krwawe starcia, atak z ziemi i powietrza, czołgi, moździerze i karabiny. Zamiast tego, była wspólna modlitwa i pojednanie. Wszystko za sprawą Matki Bożej.

Fragment książki “Świat maryjnych objawień” Wincentego Łaszewskiego publikujemy za zgodą wydawnictwa Polwen.



Miały być krwawe starcia, atak z ziemi i powietrza, czołgi, moździerze i karabiny. Zamiast tego, była wspólna modlitwa i pojednanie. Wszystko za sprawą Matki Bożej, która odpowiedziała na wołanie swych filipińskich dzieci. Wysłuchała ich modlitw i ocaliła je, odmieniając serca tych, którzy dostali rozkaz, żeby zabijać.

W dniach 22-25 lutego 1986 r. w stolicy Filipin, Manili, w Alei Objawienia się Świętych, dokonała się pokojowa rewolucja. Ośmiopasmowa droga opasująca miasto stała się miejscem objawienia potęgi świętych – ludzi trzymających w rękach różańce. Była to wielka potęga, po stronie różańcowego wojska stanęła bo wiem sama Matka Najświętsza. To Ona wydała armii rządowej rozkaz do wstrzymania ataku. Historię tego objawienia czyta się jak dobrze napisaną powieść, której autorem jest Bóg. Jak mówił kard. Jaime L. Sin, „cały scenariusz [tamtych wydarzeń] był pisany przez samego Boga, (…) całością akcji kierowała Najświętsza Maryja Panna”.

Kamień, który upadł, by podnieść naród

W 1972 r. Filipiny stały się krajem totalitarnym. Tuż przed kolejnymi wyborami prezydenckimi głowa państwa, Ferdynand M. Marcos, rozwiązał parlament. Zgodnie z konstytucją nie mógł dalej piastować swego urzędu, kończyła się bowiem jego druga czteroletnia kadencja. Pragnienie władzy popchnęło go do zlikwidowania wolnej prasy, a niedługo potem uwięzienia wszystkich przywódców opozycji oraz siedmiu tysięcy „niepoprawnie myślących” żołnierzy i oficerów. Próbował również zaatakować Kościół, ale spotkał się z tak ostrym sprzeciwem kard. Sina, że uznał: „Mam dość problemów. Dlaczego miałbym jeszcze wchodzić w konflikt z Kościołem?”.

Sytuacja na Filipinach stawała się z roku na rok bardziej napięta. Powodowała ją coraz bardziej widoczna korupcja rządu, stagnacja ekonomiczna, rosnąca przepaść między bogatymi i biednymi, a także coraz śmielsza działalność komunistycznej partyzantki na wiejskich terenach. Rzeka goryczy narodu przelała się w dniu, w którym ludzie prezydenta zamordowali Benigna Aquino.

Benigno Aquino wchodził w skład filipińskiego parlamentu przed jego rozwiązaniem przez Marcosa. Już przed stanem wojennym, ogłoszonym 21 września 1972 r., Aquino był bezkompromisowym opozycjonistą i nie bał się mówić głośno o skandalach rządowych. Nic dziwnego, że aresztowano go jako jednego z pierwszych w dniu ogłoszenia stanu wojennego. W więzieniu spędził siedem i pół roku, odizolowany od świata. Zapadł tam na poważną chorobę serca, która wymagała operacji. Marcos wysłał go do Stanów Zjednoczonych, do szpitala w Teksasie, by nie pozwolić mu już powrócić z wygnania.

Rodzina Aquino osiedliła się w Bostonie. Benigno poświęcił trzy lata na studia na Harvardzie, gdzie nawiązał liczne kontakty z podziemiem na Filipinach. Za wszelką cenę chciał powrócić do ojczyzny. Poleciał do Manili mimo pogróżek żony Marcosa, byłej miss piękności, którą zawsze piętnował za wykorzystywanie publicznych pieniędzy do prywatnych celów. Został zastrzelony w sierpniu 1983 r., gdy wychodził z samolotu na lotnisku w Manili; nie zdążył nawet dotknąć stopą ziemi filipińskiej.

Jego śmierć obudziła Filipińczyków z trwającej dziesięć lat apatii. Była jak kamień rzucony w wodę, wzbudzający fale, które zataczają coraz szersze kręgi. Tak obudziła się cała ojczyzna Benigna Aquino. Wdowa po nim, Corazon Aquino, tłumacząca, że „zajmuje się domem, a nie polityką”, mimowolnie stanęła na czele ruchu. Do zaangażowania w politykę nakłonił ją kard. Sin. W ten sposób dał narodowi człowieka, który potrafił uświadomić rodakom, że Marcos kłamie.

„Wyjdźcie na ulice!”

Była sobota 22 lutego 1986 r. Prezydent wydał rozkaz aresztowania ministra obrony, Juana Enrile’a, i kilku innych osób. Enrile, gen. Fidel Ramos, zastępca dowódcy sił zbrojnych, wraz z trzystu innymi wojskowymi zamknęli się w koszarach przy autostradzie Epifanio de los Santos Avenue (w skrócie EDSA) – Alei Objawienia się Świętych. Ogłosili, że będą walczyć, aż polegną, ale nie oddadzą się żywi w ręce Marcosa.

Na biurku kardynała zadzwonił telefon. „Eminencjo – odezwał się ktoś drżącym głosem w słuchawce – musicie nam pomóc. Jeśli nie pomożecie, za parę godzin nie będzie nas wśród żywych”. Wszyscy wiedzieli, że wystarczyłoby kilka czołgów lub eskadra śmigłowców, by zlikwidować buntowników.

Na półtorej godziny kardynał zamknął się w kaplicy. Kiedy wyszedł, wiedział już, co trzeba uczynić. Przez katolickie radio „Veritas” wezwał ludzi, by bronili „naszych przyjaciół”: „Wyjdźcie na ulice, stańcie pomiędzy siłami Enrile’a i Ramosa a nadjeżdżającymi czołgami!”. Ludzie usłyszeli – i odpowiedzieli. Ze wszystkich części miasta, ze slumsów i dzielnic bogaczy popłynął tłum.

W kilka godzin w Alei Objawienia się Świętych stanęły dwa miliony ludzi. Przyszli na EDSA całymi rodzinami, z małymi dziećmi. A co najważniejsze, przyszli z różańcem w ręku i modlitwą na ustach. Na ulicy trwało wielkie nabożeństwo różańcowe, śpiewano bez końca pieśni maryjne, na pospiesznie przygotowanych ołtarzach kapłani i biskupi odprawiali niezliczone Msze św. Ludzie błagali Matkę Najświętszą o pomoc. Bali się, nawet bardzo. Wiedzieli, że uzbrojona po zęby armia Marcosa może zetrzeć ich na krwawą miazgę.

Trwali na posterunku cztery dni i noce. W tym czasie w trzech klasztorach kontemplacyjnych nieustannie modliły się zakonnice. Kard. Sin powiedział im: „Idźcie do kaplicy i módlcie się. Módlcie się z rozłożonymi rękoma i pośćcie dopóty, dopóki nie powiem, że możecie przestać”.

Różańce wymierzone w czołgi

To, czego się obawiano, stało się niebawem faktem. Na ulicy ukazało się pierwszych sześć czołgów. Kierujący nimi zobaczyli armię bezbronnych ludzi, zawyły motory, maszyny ruszyły na tłum. Wszystkich czołgów było dwadzieścia pięć, żołnierzy – sześć tysięcy. Dwa miliony ludzi, bladych i drżących ze strachu, uklękło twarzą w kierunku nadjeżdżających czołgów.

W pierwszym rzędzie klęczały siostry zakonne. Podniosły w górę różańce i zaczęły się głośno modlić. Nie, ludzie nie mieli zamiaru się cofnąć. To czołgi się cofnęły. Nie padł ani jeden strzał. Armię pokonała moc modlitwy. W stronę, gdzie jedna z sióstr prowadziła różaniec, zbliżał się czołg z samotnym żołnierzem w wieżyczce. Czołg zatrzymał się przed klęczącym tłumem. Żołnierz patrzył długą chwilę z zachwytem, po czym powiedział: „Czy mogłaby siostra modlić się głośniej? Moi ludzie w czołgu nie słyszą”. Kiedy zakonnica skinęła głową, twarz żołnierza rozpromienił szeroki uśmiech. Po chwili załoga czołgu dołączyła się do wspólnej modlitwy.

Staruszka na wózku inwalidzkim wysunęła się do przodu. Trzymając w rękach różaniec, zawołała do dowodzącego innym czołgiem: „Możesz mnie zabić, bo i tak jestem już stara! Ale nie rób krzywdy tamtym ludziom”. Czołg zatrzymał się kilka metrów przed starą filipińską kobietą.

Trzynastoletnia Risa z zerwanymi w ogródku stokrotkami klęczała i patrzyła na zbliżający się czołg. Pod jej kolanami asfalt był mokry od potu. „Panie żołnierzu, niech pan nas nie zabija. Jesteśmy Filipińczykami, tak samo jak pan”. Wyciągnęła bukiecik ku czołgiście. Żołnierz długo na nią patrzył przewiercającym na wylot wzrokiem. Wreszcie uśmiechnął się. „Nie bój się, maleńka, nie zabiję nikogo”. Zeskoczył z czołgu i wziął z rąk dziecka kwiaty. Risa przytuliła się do niego. Z oczu żołnierza i dziewczynki płynęły łzy.

Tak działo się wszędzie. „Rozmawiałem – wspomina kard. Sin – z kapłanem, który był tam owej niezapomnianej nocy. Mówił, że w tym rozmodlonym tłumie czuło się obecność Boga. Opowiadał, że modlili się również żołnierze. Widział, jak poruszają się ich wargi, wypowiadające słowa Zdrowaś Maryjo. Niektórzy z nich przyłączyli się do śpiewu Ave, Ave, kiedy pod milczącymi gwiazdami tłum zaintonował pieśń, którą każdy Filipińczyk zna na pamięć od wczesnego dzieciństwa”. Dzieci przyszły z kwiatami i wkładały je w lufy karabinów, które miały służyć do zabijania. Klerycy wychodzili naprzeciw żołnierzom i obejmowali ich w uścisku braterstwa. Byli przecież w tym samym wieku, co oni. Kobiety i dziewczęta robiły kanapki dla okupujących Aleję i częstowały nimi żołnierzy jadących ku nim w czołgach.

Odwrócił się wiatr

Wtedy nadszedł rozkaz rozpędzenia tłumów gazem. Wykonali go specjaliści zaprawieni w podobnych akcjach. Cisnęli w tłum pojemniki z gazem. Ale to oni zaczęli kaszleć i uciekać – nagle odwrócił się wiatr! Dwie godziny później ponowiono atak gazowy. Znów nieoczekiwanie odwrócił się wiatr. To nic nowego. Ten sam cud umożliwił flocie chrześcijańskiej zwycięstwo pod Lepanto w 1571 r. Tu również wiatr zadecydował o losach bitwy.

Potem nakazano ostrzelać Enrile’a ogniem z moździerzy. Po dwóch godzinach od wydania rozkazu nie padł ani jeden wystrzał. „Wciąż poszukujemy odpowiedniego celu dla naszych baterii – tłumaczył Marcosowi oficer dowodzący. – Nie chcemy zabić cywilów”. Po kolejnych dwóch godzinach nadal „poszukiwano odpowiedniego celu”. Kiedy wreszcie ustawiono działa, moździerze nie wypaliły. Wszystkie naboje były niewypałami!

Natomiast wysłane do akcji helikoptery wylądowały wśród rebeliantów, a ich załogi przyłączyły się do nich. Dlaczego dowódca eskadry nie zaatakował? „Ponieważ – tłumaczył później kard. Sin – został dotknięty przez Bożą łaskę”.

Jeden z kapłanów obecnych wśród okupujących EDSA „myślał o Bogu spoglądającym z góry na swój lud, błogosławiącym go i mówiącym do niego słowa, które kiedyś wypowiedział do Jakuba… «Ja jestem Pan»”.

W ostatnim dniu rewolucji obrano panią Aquino prezydentem. Marcos zdecydował się na ucieczkę z kraju. Schronił się na Hawajach, gdzie mieszkał do śmierci w 1989 r.

To było objawienie Matki Najświętszej

Jak możliwa była ta bezkrwawa rewolucja? – To pytanie stawiano wiele, wiele razy. Kardynał cierpliwie powtarzał: „Nie ma odpowiedzi. To był cud”.

W tym momencie musimy odnotować fakt pewnego wywiadu. Przeprowadził go Wayne Weible, dziennikarz wcześniej protestancki, który stał się gorliwym katolikiem na skutek nadprzyrodzonego objawienia Maryjnego i który od tamtego spotkania z Maryją poświęcił Jej całe swoje życie. Otóż w wywiadzie z nim kard. Sin ujawnił, że w rozstrzygającym momencie miało miejsce objawienie Matki Najświętszej, widziane przez setki żołnierzy armii rządowej. Powiedział: „To, co zamierzam Panu powiedzieć, opowiadało mi wielu tych samych żołnierzy, którzy byli gotowi strzelać do ludzi”. Mówił dalej: „Czołgi próbowały wbić się w tłum. Ludzie modlili się i podnosili w górę swoje różańce (…). Wówczas ukazała się im przepiękna Niewiasta (…). Stała na wprost czołgów. Była piękna, a Jej oczy błyszczały. I ta piękna Niewiasta przemówiła do żołnierzy tymi słowami: «Stop, kochani żołnierze! Nie posuwajcie się dalej! Nie krzywdźcie moich dzieci». Kiedy żołnierze to usłyszeli, zostawili wszystko, wyszli z czołgów i przyłączyli się do ludu…”.

To dlatego podczas wręczania doktoratu honoris causa w Boston College kard. Sin mógł powiedzieć: „Myślę, że cały scenariusz [tamtych wydarzeń] był pisany przez samego Boga. Myślę, że całością akcji kierowała Najświętsza Maryja Panna. Byliśmy tylko aktorami. Ale nasza moc pochodziła od Boga”.

„Jestem przekonany – mówił w innym miejscu – że cała cześć, całe uznanie i cała wdzięczność powinny być oddane Najświętszej Maryi Pannie, a przez Nią Jej Synowi i z Nim Ojcu w niebie, bo Bóg naprawdę patrzył na nas łaskawym okiem, naprawdę błogosławił Filipiny i wszystkich nas dotknął swoją łaską”.

Znamienne, że Siostra Łucja, wizjonerka z Fatimy, znała wszystkie detale rewolucji na Filipinach. Żyjąc w karmelitańskim klasztorze, nie miała dostępu do gazet, radia, telewizji, a kard. Sinowi, który ją odwiedził, bardzo szczegółowo opowiedziała o cudzie różańcowym. Skąd o nim wiedziała? Czyżbyśmy dotykali kolejnego objawienia?

Zadanie

Ale różańcowy cud na Filipinach był nie tylko dany, lecz również zadany. Kard. Sin nie przestawał ostrzegać: „Problem dyktatorskich rządów rozwiązaliśmy w cztery dni, dlatego to, do czego doszło na Alei Objawienia się Świętych, było cudem. Jednak wyczerpaliśmy już należną nam pulę cudów; teraz musimy rozwiązywać nasze problemy przez mądre planowanie i ciężką pracę…”.

I dodawał: „Widziałem, jak podczas różańcowego cudu znikły wszystkie różnice klasowe. Każdy spieszył z pomocą drugiemu, przemysłowiec stanął ramię w ramię z szefem związków zawodowych, businessman dzielił los z tragarzem, dziewczyna z college’u z robotnikiem. Podczas różańcowego cudu było tyle troski o bliźnich. Ale to wszystko minęło. Wróciły podziały klasowe, wrócił egoizm. Wydaje się niemal, że tamten cud nigdy się nie zdarzył”. „Czy wiecie, dlaczego powiodła się EDSA? – pytał. – Bo w ciągu tamtych czterech dni nikt nie myślał o własnych sprawach… Podczas EDSA każdy czuł obecność Chrystusa wśród zgromadzonych ludzi. Wiecie dlaczego tak było? Bo wszyscy się modlili, wzywali Jego imienia. Bo wszyscy byli w niebezpieczeństwie i potrzebowali Boga. Niestety, kiedy wszystko toczy się zwykłym trybem, potrzeba Boga schodzi na drugi plan i we wszystkich nas ożywają stare przyzwyczajenia”.

Na tej ziemi wszelkie cuda się kończą. Pula cudów i objawień szybko się wyczerpuje, jeśli ludzie nie ściągają ich z nieba swoją gorliwością… Dziś filipińskie objawienie Maryi ma aprobatę Kościoła: jego autentyczność potwierdził kard. Jaime L. Sin.