Wszechświat a fantazje głupków – grozą i gnozą wieje !

[Przypominam artykuł prostujący, wyjaśniający sprzed 14 lat. Jest to konieczne, bo atak nielogicznych głupków na naukę wzmógł się. MD, czerwiec 2022

Mirosław Dakowski                                                                          maj 2008

===============================

A Maćko pomacał się znów po boku, w którym ugrzę­zło niemieckie żeleźce, i rzekł [do Zbyszka z Bogdańca md] stękając trochę:Drzewiej ludzie byli mądrzejsi – rozumiesz?  Po chwili jednak zamyślił się, jakby sobie przypominając jakieś dawne czasy, i dodał: – Chociaż poniektóry bywał i drzewiej głupi.

===================================

[Wobec dziwacznych wypowiedzi prof. Zbigniewa Jacyna-Onyszkiewicza
w NDz.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120505&typ=my&id=my13.txt przypominam artykuł sprzed 4-ch lat. Do pracy prof. Onyszkiewicza niedługo wrócę. MD ]

Streszczenie

Ostatnio nasiliły się ataki na podstawę nauk ścisłych, którą jest przyjęcie realnego istnienia świata materialnego oraz stanie na gruncie stałych zasad logiki. Ataki wychodzą głównie ze strony neo-czarownictwa oraz ateizmu materialistycznego, t.j. wiary w nie-istnienie Stwórcy. Najgroźniejsze jednak dla przetrwania nauk ścisłych jest totalne wątpienie, podważanie tak logiki, jak i np. zasad zachowania w fizyce, czy nawet stałości praw fizyki. Ten zbiór „metod wątpienia” nazywamy tu skrótowo post-modernizmem. W ostatnich dziesięcioleciach najbardziej zagrożony jest styk kosmologii z kosmogonią, dokąd uczonych prowadzą usiłowania unifikacji wszystkich czterech oddziaływań. Nauka (science), by przetrwać, musi oprzeć się na istniejącej filozofii realistycznej. Streszczenie uznałem za niezbędne ze względu na kakofonię poglądów, z którymi należy polemizować.

         Realny Wszechświat (Kosmos) jest tworem tak pięknym, nie znanym, pełnym fascynujących tajemnic, że setki największych umysłów, uczonych zajmuje się poznawaniem i badaniem tej Rzeczywistości. Ale są i inni, zajęci wymyślaniem nie-rzeczywistości, wszechświatów równoległych, czy pączkujących lub alternatywnych. Gdy fantazje te udekorowane są sporą dozą skomplikowanej matematyki i sosiku światopoglądowego, doskonale się sprzedają.

         Gdy piszą to utalentowani literaci z podkładem naukowym, jak Isaac Asimov, powstają ciekawe książki science fiction, np. moja ulubiona „Koniec Wieczności”. Analizuje się w niej dylematy ludzi, którzy wyszli poza Czas i sterują losami zwykłych czasowców. Wynikające stąd paradoksy są barwnie opisane. Na poziomie pastiszu jest np. śliczne widowisko telewizyjne St. Lema „Czarna komnata prof. Tarantogi”, gdzie Lem pokazuje, skąd wzięli się geniusze w przeszłości: Prof. Tarantoga w miejsce głąbów i pijaków, jakich znalazł obserwując przez swój chronoskop realnego Leonarda, Szekspira czy Newtona, podsyła tam swych, na chybcika podszkolonych asystentów, dla pewności z kompletem niedawno, krytycznie wydanych dzieł Newtona czy Szekspira, zwędzonych z biblioteki. Zabawa jest duża.

         Gdy jednak podobne pomysły opisują literackie bez-talencia, ubrane w togi Niewątpliwych Autorytetów Naukowych, często z użyciem Wzorów Matematycznych, z dyplomami różnych Wielkich Nagród, to sprawa staje się nudna ale i trudna. Myślę tu o nagrodzie Templetona, tak ostatnio rozdymanej i promowanej jako nagroda naukowa. W istocie nagrodzony został synkretyzm religijny. Trudno o tym pisać tak delikatnie, by nie tknąć jakiegoś Autorytetu w nadmiernie bolesne a wrażliwe miejsce.

Szamaństwo w Telegraph

         Pod koniec 2007 roku pojawił się w „opiniotwórczym” Daily Telegraph (Telegraph.co.uk) artykuł Wydawcy Naukowego (Highfield) lansujący matematyczne fantazje na temat … skracania wieku Wszechświata przez ludzi, fizyków i kosmologów, którzy usiłują zbadać t.zw. ciemną energię czy ciemną materię. Chodzi o dyskusje, próby obserwacji, czy wyrażanie opinii. Lansują jako wynik pracy uczonych bajki, że badania kosmologów wpływają np. na skrócenie czasu życia realnego Wszechświata. Piszą też w sosie języka naukowego, że „dowody na istnienie wszechświatów równoległych” przyspieszają nadzieje na podróże w czasie”. Jest to poparte zdaniami, że „są to najnowsze osiągnięcia mechaniki kwantowej”.

         Według jakichś wierzeń gnostyckich, nie mających NIC wspólnego z fizyką, obserwator zdarzeń ma istotny wpływ na te zdarzenia. Jest to porównywalne do „teorii”, wg. której np. pijąc filiżankę kawy wpływam swymi myślami na życiowe losy i powodzenie osoby, która tę kawę zebrała – lub na zbiór patrzyła. A nawet na jej przyszłość. Taką anty-nauką (a nie: para-nauką!) była też przez stulecia astrologia. Obecnie mają czelność ekstrapolować te fantazje na Wszechświat.

         Do stałego repertuaru sposobów dawnych czarowników (przykładowo: malowanie twarzy, taniec rytualny, grzybki czy dymy halucynogenne, modły do Jurnego Koguta), w XX w. doszło jeszcze zaklęcie w formie: „jak fizycy udowodnili..”, jak wykazują najnowsze obliczenia mechaniki kwantowej” itp. W przypadku pętli czasu należy dodać banały o paradoksie bliźniąt, różnych nurtach czasu u Einsteina itp., zależnie od elokwencji piszącego. To ostatnie zaklęcie stosuje się już od 80-ciu lat, więc od paru pokoleń twórczych fizyków. Z prawdziwymi osiągnięciami fizyków (czyli w świecie realnym!) nie ma to jednak, powtarzam, nic wspólnego.

         Można i należy stwierdzić, że jest to propaganda groźnych dla odbiorcy bajek i fantazji anty- czy też para-naukowych pod przykrywką nauki (pojmowanej w sensie science). Szerzej o bzdurności, ale i szkodliwości takich lansowań napiszę w konkluzjach.

         Daily Telegraph wmawia nam, że „udowodniono” na przykład, iż przez „prowadzenie obserwacji” Wszechświata, poprzez hipotetyczne „efekty kwantowe” (to modny zlepek słów), skracamy czas życia Wszechświata.

Świat realny

         Należy tu spróbować wyjaśnić, jaką rolę odgrywają w naukach ścisłych pojęcia realnego istnienia Wszechświata materialnego, oraz możliwości stosowania doń praw logiki. Zwykłej logiki [nie wielowartościowej, panowie szamani i panie czarownice!]. Nauki ścisłe (science, ang. i fr.) powstały tylko w tej cywilizacji, której myśliciele mieli pewność racjonalności Wszechświata, na długo zanim został on opisany przez nauki ścisłe (S. Jaki, Zbawca nauki, str. 83). Pewność taką mieli i przekazywali ją przyszłym pokoleniom twórczych fizyków – Jean Buridan i Nicolas d’Oresme, profesorowie scholastyki i fizyki na Sorbonie na początku XIV wieku. Przez nich i ich szkołę, na skutek realnego rozprzestrzeniania się ważnych pojęć we wspólnocie intelektualistów, uczonych Europy, mógł Kopernik przyjmować zasadę zachowania pędu w swych modelach i rachunkach, a Newton mógł powiedzieć, że widział dalej, bo stanął na ramionach geniuszów.

         Chodzi właściwie o pojęcie realności świata materialnego, jednoznaczność przepływu Czasu (zasada Przyczynowości), czy wiarygodność i stałość praw fizyki, z których podstawowym – pierwszym poznanym przez ludzi – było prawo zachowania pędu (impetus) . A podstawa tych przekonań scholastyka była wiara w Stwórcę Wszystkiego, w Jego Syna – Zbawcę i Trzecią Osobę Trójcy Świętej, Ducha Świętego. St. Jaki cytuje (Zbawca nauki, str. 84) :” Każdy czytelnik średniowiecznych tekstów łacińskich wie, że niewiele jest wersetów biblijnych cytowanych i wspomnianych tak często, jak zdanie z Mądrości Salomona (11,20) „omnia in mesura, numero et pondere disposisti” (czyli wszystko.. Bóg urządził według miary, liczby i wagi). To Księga Mądrości. Uczonych i osoby zainteresowane nauką zachęcam też do przeczytania Rozdz. 13 z Księgi Mądrości. Natchniony Autor mówi tam m. inn. (13,3) o tych, co „urzeczeni pięknem gwiazd uznali je za bóstwa, które rządzą światem”. I o „Twórcy piękności”.

Filozoficzne niedouki

         Dopiero w XX w., a szczególnie pod jego koniec, wśród fizyków pojawiło się przekonanie, a raczej dopuszczenie możliwości, że rzeczywistość materialna (Wszechświat) może być jedyną formą, w jakiej mógł go stworzyć Bóg. Dopuszczenie tej możliwości widać w pismach quasi-filozoficznych Einsteina, a także u Stevena Hawkinga. Por. ostatnie zdanie z jego „Krótkiej historii czasu” (str. 161): „gdy odkryjemy kompletną teorię (…), gdy znajdziemy odpowiedź na pytanie , dlaczego Wszechświat i my sami istniejemy, będzie to ostateczny tryumf ludzkiej inteligencji – poznamy wtedy bowiem myśl Boga”.

Przyczyny tak nieracjonalnego przekonania są, jak widzę, dwie:

1)     Faktem jest, że my, fizycy, tak pod jarzmem marksizmu (głównie, choć nie jedynie na Wschodzie), jak i wolnomyślicielstwa na Zachodzie, nie byliśmy uczeni na studiach porządnej, realistycznej filozofii nauki, ani jej podstaw matematycznych. Stąd powszechna również wśród największych fizyków XX wieku nieznajomość twierdzeń Gödla czy Tolmana, czy analiz St. Jakiego.

2)     Druga przyczyna – to pycha. Tylko pokora daje właściwą perspektywę uczonemu.

Tylko na tak wyjałowioną z Prawdy glebę nauki mogli się skutecznie rzucić szamani różnych odcieni, prorocy materializmu, marksizmu czy, co najgroźniejsze, głośni heroldowie tolerancji dla wszelkich poglądów i – nawet absurdalnych – fantazji. Pisze się o nich, że to mega-gwiazdy TV oraz radiowych programów. Czemu?

Specyfika matematyki wśród nauk

Powinniśmy sobie zdać sprawę, że matematyka może zajmować się dowolnymi, wymyślonymi (czy: wymyślnymi) strukturami, nie koniecznie istniejącymi realnie. Jednak człowiek wymyślający te struktury czy zależności funkcyjne (lub t.p., tu można wpisać wiele…), choć ma dużo inwencji i fantazji, a wymyślone przez niego budowle myślowe mogą być wewnętrznie spójne, nawet mogą być piękne, to… nie muszą być realne, związane ze światem rzeczywistym.

 Gdy młody fizyk, Albert Einstein, szukał sposobów opisania realnych własności obserwowalnego Wszechświata, zwrócił się do kolegi – matematyka z pytaniem, czy potrzebne mu narzędzie matematyczne istnieje. Zdziwił się, że tak, i przez parę miesięcy uczył się matematyki nie-euklidesowej, wymyślonej, zapostulowanej i sformułowanej przez Riemanna kilkadziesiąt lat wcześniej. Einstein zastosował to narzędzie do swojej ogólnej teorii względności. Ku zdziwieniu jego i wielu, ta matematyka poprawnie (i pięknie!) opisuje realną czaso-przestrzeń.

Myli się jednak każdy, kto uważa, że jeśli istnieje poprawna matematycznie teoria (przecież to narzędzie!) opisująca na przykład możliwość istnienia wszechświatów równoległych oraz przeskoków między nimi, to odzwierciedla ona rzeczywistość. W konfrontacji (czy zderzeniu) z realnością fizyczną, z prawami zachowania, np. energii czy pędu, a jest tych praw zachowania kilkadziesiąt, czy z podstawowymi prawami przyczynowości i logiki, takie modele czy narzędzia okazują się nieużyteczne. Odrzucane są przez rzeczywistość.

Stąd z taka pewnością piszę o identycznych genetycznie hitlerach , jako o szkodliwych bredniach, niegodnych fizyka. Zob. niżej o Kaku.

Żurnaliści mogą sobie takie bzdury wypisywać tylko wtedy gdy ich celem jest wierszówka, honorarium , lub podlizanie się Naczelnemu, a nie Prawda.

Racjonalność Wszechświata wymaga jego zgodności z matematyką i logiką (właśnie według miary i liczby…), ale nie odwrotnie! Matematyka nie musi odzwierciedlać rzeczywistości! Do napisania tych uwag skłonił mnie narastający w me®diach zalew bredni o wszechświatach równoległych. A również konsekwencje (realne!) akceptacji tych fantazji przez ludzi. Tak pisze o wszechświatach równoległych St. Jaki (Zbawca nauki, str. 106): „…Elementarny argument: wszechświaty te albo na siebie oddziałują, albo nie. W pierwszym przypadku stanowią jeden wszechświat. W przypadku drugim nie ma możliwości aby się czegoś o sobie dowiedziały, a w związku z tym pozostają dla nauki nieistotne”. Te zdania unicestwiają wszelkie popularne a nielogiczne dywagacje.

Post-modernizm

Przejdźmy do polemiki z niektórymi poglądami post-modernistów przedstawiających się jako uczeni. Posłużmy się przykładem, przypowieścią.

Zasadą ich nie jest, powtarzam, przekonywanie onieśmielonego czytelnika, że „2+2=6”. To domena kłamców. To częstsze u szamanów. Z tym łatwiej walczyć.

Nie jest też wyjaśnienie, że oczywiście, zawsze i wszędzie „2+2=4”. Tak twierdzą ludzie przywiązani do logiki.

Zasada post-modernistów to raczej rozważanie, w jakich warunkach – i przy jakich aspektach psychiki myślącego podmiotu właściwe jest przyjęcie, że widmo odpowiedzi na ten interesujący temat rozciąga się w zbiorze liczb rzeczywistych, a kiedy, (może??) sięga też do liczb zespolonych. Odkryciem mega-gwiazdy Show TV jest też wniosek, że w pewnych warunkach niektórzy mogą uważać, że „2+2=4” może być wzięta pod uwagę jako odpowiedź poprawna.

Oraz – czy taki wniosek może być poważnie brany pod uwagę przy obecnych uwarunkowaniach.

Co to za ludzie?

         Wśród tylu mega-gwiazd TV lub laureatów prestiżowych nagród, lub lansowanych poczytnych autorów na temat Hiper-przestrzeni, znaleźliśmy jedynie (głównie..) ludzi przyznających się do różnych odmian post-modernizmu, lub światopoglądu materialistycznego, czy nawet neo-marksizmu (sic!). Są też ateiści i piewcy względności prawdy. Np. szermujący „argumentem”, że jeśli fizyka opiera się na teorii względności, to znaczy, że wszystkie pojęcia, nawet Prawda, są względne. Część ludzi, odzwyczajonych od używania zdrowego rozsądku, już to łyka.

         A przecież większość uczonych to ludzie wierzący w Boga. Pracując w dziedzinie nauk ścisłych trudno nie wierzyć w Stwórcę. Porozmawiałem o tym zjawisku z kilkoma kolegami. Jeden, katolik, pracujący właśnie w teorii strun, o panu Kaku bardzo niewiele wiedział, o wehikułach czasu czy czapce-niewidce – nic. Zdenerwowała go nawet moja dociekliwość. „Ja interesuję się obiektami realnymi, materialnymi czy hipotetycznymi, ale ważnymi dla Rzeczywistości, nie zaś p..rdułami!”.

         I nic dziwnego, katolicy czczący przecież Stwórcę wszystkiego, w tym również realnego Wszechświata materialnego, nie mogą myśleć bez uśmiechu lekceważenia dla jałowości tez i pomysłów o Wiecznych Powrotach, czy Nieskończonym (w czasie i przestrzeni) świecie, czy wreszcie o wszechświatach równoległych. Ani wreszcie o Elan vital Bergsona czy wiecznej żywinie innych biedaków (intelektu, oczywiście).

Kaku

Motto: Spytano Wolfganga Pauliego (dobry fizyk), czy sądzi, że pewna szczególnie źle napisana i pomyślana praca jest błędna. Pauli: taka ocena byłaby zbyt łagodna – praca ta nie jest nawet błędna.

Steven Weinberg, Sen o teorii ostatecznej, str. 325.

         W Dzienniku z 26 kwietnia 2008 r. Anna Piotrowska, zapewne dziennikarka, publikuje wywiad z „jednym z najsłynniejszych naukowców świata”, fizyku (jak anonsuje już w tytule) – prof. Michio Kaku. Dziwne, ale o takim najsłynniejszym naukowcu świata jakoś ani ja, ani nikt z mych znajomych fizyków cząstkowców (to ludzie zajmujący się kwarkami, gluonami i ich strukturami) nie słyszał. Kolejny autorytet, kolejny fakt medialny. Pan Kaku pisuje popularne książki – oczywiście o Wszechświatach równoległych, Hiper-przestrzeni itp. Na pewno wywiad z p. Kaku był autoryzowany, więc brednie wydrukowane w setkach tysięcy egzemplarzy trzeba przypisać jemu, a nie jego rozmówczyni. W wywiadzie pisze m.inn. o tym, że jeśli, dzięki „pętli czasu” przeniesiemy się do przeszłości i zabijemy Hitlera, to „osoby, które tam spotykamy, jak na przykład Hitler, są genetycznymi bliźniakami znanych nam ludzi, ale tak naprawdę są kimś innym, bo żyją w innym wszechświecie. Jest to brednia gwałcąca wszelkie zasady logiki, a z fizyki – np. zasadę zachowania energii itp.

http://www.dziennik.pl/nauka/article162692/Wejdziesz_w_internet_za_pomoca_mysli.html

         Dalej pisze pani z Dziennika o Kaku – mega-gwieździe programów TV, że na studiach zaangażował się w tworzenie teorii strun, nazywaną czasami teorią wszystkiego. Można to skwitować tylko trzema złośliwostkami:

1)     Jeśli na studiach… tworzył, to nic dziwnego, że nie miał czasu na nauczenie się ani porządniej niezbędnej uczonemu ścisłemu filozofii, ani fizyki matematycznej (np. Gödel)

2)    Nic dziwnego więc, że ani on, ani gloryfikujący go dziennikarze nie odróżniają Rolls Royce’a od rolmopsa.

3)     Gödel zresztą udowodnił (i to przeszło 70 lat temu), że odległość pojęciową od którejś teorii strun (a jest ich mnóstwo) do Ogólnej Teorii Wszystkiego jest nieskończenie większa, niż od rolmopsa do Rolls Royce’a. Mimo, że Gödel nie znał teorii strun. Szerzej p. mój tekst „O uczciwości intelektualnej…”.

4)     Jeśli pan Kaku zajmuje się jakimiś załomkami teorii względności czy kwantów, które (cytuję) „dopuszczają możliwość” istnienia wielu koncepcji rodem z powieści s-f „na przykład podróży w czasie, teleportacji itp.” , to nic dziwnego, że jego osiągnięcia w dziedzinie tej fizyki, która bada świat realny, są zapewne poniżej możliwości takiej mega-gwiazdy intelektu.

         Odpowiedź Kaku na pytanie o tunele czasoprzestrzenne: „W centrum obracającej się czarnej dziury jest wirujący pierścień i wormhol. Kiedy przez niego przejdziesz, nic ci się nie stanie, tylko wkroczysz do równoległego wszechświata”. Dalsze brednie może czytelnik sam znaleźć i przeanalizować. To drugie nietrudne.

         W rzeczywistości:

         1) czarna dziura jest osobliwością, czyli ma nieskończoną gęstość i zerowy promień. Tylko t.zw. horyzont zdarzeń ma rozmiar!

         2) Wewnątrz horyzontu zdarzeń nie ma i nie może nie tylko być żadnych pierścieni, struktur, ew. pojazdów kosmicznych, ale nie ma nawet żadnych cząstek „elementarnych”. Tam istnieje tylko sumaryczna masa i moment pędu.

         3) To gradienty grawitacji (nieskończone) wszystko kruszą. Więc nic ci się nie stanie jest i zawsze będzie bełkotem. „Wkroczysz do równoległego wszechświata” – to przeczy wszystkim prawom logiki i fizyki.

         W tych (dość przypadkowo wybranych) zdaniach są same brednie.  Jak można to-to drukować, jak taka żurnalistka nie straci zawodu na zawsze? Bo ten Kaku (jako fizyk) to chyba wymyślony – na pośmiewisko czy pohybel nauce…  Celem tego eksperymentu dziennikarskiego jest chyba przebadanie (może pomiar), jak łatwo (po jakim czasie?) człowiek inteligentny przywyka – i akceptuje każda bzdurę. A później ją, jako już uznaną prawdę, powtarza i uznaje za swoją.

Heller

         Dużo się ostatnio pisze o ks. prof. Michale Hellerze. Omówię prezentowane przez niego poglądy na podstawie części książki „Początek jest wszędzie”, dostępnej na stronie www.wiw.pl/biblioteka/poczatek_heller/06.asp

         Michał Heller może mało precyzyjnie (dla mnie…) oddziela Wszechświat (realny) od „pojęcia słowa Wszechświat”. Daje to szczególnie bałamutne wyniki, gdy rozważa ewolucję jednego i drugiego. Przecież zupełnie czymś innym są zmiany poglądów ludzi (czy tylko uczonych) na wielkość i budowę Wszechświata (są to problemy poznawcze czy językowe ludzi), a czymś innym – realne zmiany realnego Wszechświata!

         Tę niejasność pogłębia jeszcze fakt, że Heller opisuje i promuje wyniki usiłowań, rozważań Lindego i Smolina, o których pisze: 

Nie wyklucza to bynajmniej, że tego rodzaju spekulacje mają podłoże filozoficzne i światopoglądowe. Czytając prace Lindego i Smolina (zwłaszcza popularne), trudno ustrzec się wrażenia, iż ważnym motywem ich napisania była chęć neutralizacji filozoficznego lub nawet teologicznego wniosku, jaki często wiąże się z modelem Wielkiego Wybuchu, a mianowicie, że świat miał początek.

         Te spekulacje, zwane czasami, choć błędnie, wizjami, pp. Lindego i Smolina o wszechświecie-matce, wszechświatach-dzieciach (ładniej brzmi: baby-universes) i nawet o.. darwinizmie wszechświatów (Smolin) i ich doborze naturalnym. Brrr! – co do poziomu logiki argumentów. Z drugiej strony już ćwierć inteligent może na ten temat gdakać. O tych obrońcach poglądów Marksa i Lenina (obrońcach przed prawdą o Stwórcy) wspominam jedynie dlatego, że lansuje ich fantazje fizyk i ksiądz katolicki. A matematyka znosi takie pomysły bez trudu, co wyjaśniam powyżej, w dziale Specyfika matematyki wśród nauk.

         O numerologii: Tenże ksiądz (Heller) w dziale „Nasze prawa fizyczne” rozważa też rolę … liczby 39 dla losów Wszechświata. Ukazuje parę wielkości, które różnią się o 39 rzędów wielkości, lub o 2*39 rzędów! Liczby te są dodatkowo naciągnięte, i to w połączeniu z rojeniami o ewolucji… stałych fizycznych. Sprawiłoby to przyjemność kabaliście z Góry Kalwarii czy Brodów, albo czarownikowi.

         Bo to tak : 39=3*13, a Wielki Trzynasty występuje nie tylko w „Nikodemie Dyzmie” Dołęgi-Mostowicza (zob.!), ale też u obecnych Władców Globalizmu. A może właśnie TO trzeba lansować? Z fizyką takie zabawki nie mają jednak związku. W omawianym rozdziale książki M. Hellera występują te zabawy numerologiczne wśród wielu, równie mało sensownych, skojarzeń. Gdzież tu zwartość, logika, i precyzja tekstów Doktora Anielskiego, proszę Księdza? Lub Komentatora (Averroes). A bez św. Tomasza nie mielibyśmy (może jeszcze teraz?) fizyki.

         O zawęźleniu rozumowań Hellera świadczy m.inn. to: Długo pisze o zmienności stałych fizyki i o konsekwencjach (ewentualnych) tych zmienności. A jednocześnie przyznaje, że „(w)szystkie dotychczasowe próby empirycznego stwierdzenia tej zmienności dały negatywne wyniki”. Oraz: „poznaliśmy aż dziewięćdziesiąt kilka procent całej kosmicznej historii (licząc od Wielkiego Wybuchu)”. Heller przyznaje, że wszystko w już poznanym świecie ciągle jest konsystentne z przyjęciem stałości tak praw, jak i stałych fizyki. To po cóż czytelnikowi mącić w mózgu, Profesorze?

Bezsens tuneli a ideologie

         Szkoła kopenhaska (interpretacja Heisenberga i N. Bohra) mechaniki kwantowej prowadzi do (to sformułowanie St. Jaki) dziwnego „logicznego salto”:interakcja, której nie można dokładnie zmierzyć, nie może dokładnie zaistnieć”. I ta, co najmniej dyskusyjna zasada, spowodowała „wyniesienie na tron” przypadku. Hipotezy wszechświatów równoległych są przypadkiem szczególnym tego zgwałcenia (może : podkulawienia, ochwacenia..) logiki.

         Nie powinno się brać poważnie pod uwagę hipotez (fantazji) stworzonych na podstawie ideologii. Najczęściej prowadzi to do obrony czy promocji tych ideologii. Jest to szczególnie niebezpieczne i oburzające, jeśli są to ideologie, które dały już krwawe żniwa, jak marksizm-leninizm, czy nacjonał – lub inter-nacjonał – socjalizmy. Zamykanie oczu na zbrodniczość ideologii może dać krwawe żniwo również w dziedzinach pozornie tylko odległych, jak fizyka czy kosmologia. Dlatego też, jeśli fizyk lub, częściej, ktoś podający się za fizyka wyciąga jako niepodważalne ideologie kłamliwe lub zbrodnicze, musimy koniecznie odbezpieczyć pistolet. Pistolet logiki i prostoty. W samoobronie, oczywiście. Tak obrony nauki ścisłej, jak i naszej, łacińskiej cywilizacji.

Nowikow a Lenin i czekisty

         Czytam książkę I. Nowikowa „Czarne dziury i Wszechświat” (Prószyński 1995). Można by wahać się przed stwierdzeniem, że ograniczał jego horyzonty uczonego prostacki materializm. Ale na pewno można stwierdzić, że ograniczało Nowikowa prostackie deklarowanie materializmu oraz ujawniona pewność, iż są to szczyty intelektu.

         Dla przykładu: „Czarne dziury i Wszechświat”, str. 144/145: „Czy materialista może mieć wątpliwość co do rozmiarów Wszechświata? Czy nie jest oczywiste, że przestrzeń rozciąga się w nieskończoność, bez ograniczeń, we wszystkich kierunkach?”. I dalej: „W dziejach nauki jedyny obraz świata, jaki był do zaakceptowania przez materialistów…” I cytat: (str. 148) „Nie ma na świecie niczego poza materią w ruchu, a materia nie może poruszać się inaczej, niż w przestrzeni i czasie. „ (Włodzimierz Lenin)

         [Uwaga w nawiasie: Co by było, gdyby teraz jakiś uczony podał cytaty z dzieł wielkiego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera, np. na temat świata, w którym planety (i Ziemia) krążą po orbitach w tunelach z lodu? A to autentyczne poglądy w NSDAP].

         Wracam do Nowikowa: W zakończeniu, po dyskusji śmierci cieplnej Wszechświata: „<Nie powinniśmy błagać przyrody o przywileje. Naszym zadaniem jest ich zdobycie>. Te dumne słowa słynnego przyrodnika są godne ludzkości”. Obaj, nieszczęśni, biorą pychę za dumę. I chyba nie zdają sobie sprawy, jak to obniża rangę ich wyników naukowych. Nie warto nawet szukać, co to za przyrodnik?

         Nowikow umieścił te zdania (str. 144/145) nie w archiwum śmiesznostek (takich na pewno groźnych!), ale… w środku rozdziału o zakrzywieniu przestrzeni. Publikował tę książkę już będąc dyrektorem Centrum Astrofizyki Teoretycznej w Kopenhadze w połowie lat 90-tych, więc zamieścił chyba nie ze strachu. Przed śmiesznością uratowałby go np. komentarz, iż takimi to bredniami musieli się zajmować astrofizycy w Zw. Sowieckim jeszcze w latach 60-tych, i to właśnie spowodowało zastraszająca lukę w rozwoju kosmologii w Zw. Sowieckim. W bardzo dobrej, popularyzatorskiej książce Nowikowa takich zgrzytów jest jednak sporo. I widać, jak ograniczają jego poglądy jako badacza, na przykład na temat przyszłości Wszechświata. Omawia bowiem tylko wariant rozszerzania się Wszechświata w odległej przyszłości, pomija zaś ewentualne zwinięcie się znów do Osobliwości.

         Szkoła (dobrych, t.j. zdolnych i twórczych) fizyków sowieckich i post-sowieckich charakteryzuje się nie tylko całkowitym nieobeznaniem w filozofii realistycznej, ale i najczęściej charakterystycznym dla człowieka radzieckiego niepoprawnym używaniem pojęć.

         Moi koledzy-fizycy rosyjscy, raczej radzieccy, często mówili mistika lub metafizika , gdy coś było nich niezrozumiałe czy mętne. A najgorszym określeniem niezrozumiałości było „eto scholastika”. Wogóle nie wiedzieli o ogromnej owocności metod scholastycznych dla Nauki. Używali też, jako zupełnie oczywistych, i świadczących o byciu na intelektualnym szczycie postępu, określeń my, marksisty, czy my, materialisty. Tak, jak ich koledzy i współpracownicy mówili o sobie my, czekisty. Mimo, że sama Cze-Ka Fieliksa Edmundowicza formalnie skończyła się pół wieku wcześniej. Dyskutowanie z tak ukształtowanymi umysłami o granicach poznania, lub o Początku, sprawia duże kłopoty.

Meckelburg a fizycy

Motto: W Międzynarodowym Instytucie Badań Jądrowych w Dubnej spotkałem kiedyś na konferencji dawno nie widzianego kolegę fizyka. Przy drugiej butelce Czinandali mówi: „A ja… pcham fizykę w bok  -???  – No, naprzód nie potrafię, w tył się nie da, więc pcham w bok…”

         Wspomnę o książce Meckelburga „Tunel w czasie”. Wydało to wydawnictwo nju-ejdżowe Uraeus w Gdyni (1994). Oczywiście autor przedstawiony jest jako publicysta naukowy. Wśród osób (powinienem użyć określenia osobowości) wymienionych przez autora, jako (z nim) wyruszające na odkrywanie nowych horyzontów, jest Däniken, jakiś redaktor naczelny pisma Esotera, egzo-psycholog, pani parapsycholog z Moskwy, spece od UFO, znawcy kół i innych znaków w zbożach. Więc nie byłoby o czym mówić.

         Ale… w tekście są cytaty z publikacji w poważnych czasopismach, są cytaty z prac prawdziwych fizyków: Kipa Thorn’a, Igora Nowikowa, Freda Hoyle’a, Johna Wheelera, czy Fritjöfa Capry. Ten ostatni (w popularnej Tao fizyki) porównuje taniec Shivy z torami cząstek elementarnych w polu magnetycznym. Ukazuje on co prawda swą ignorancję w fizyce przy wyjaśnianiu ogólnej teorii względności. Mój kolega, wykładowca ogólnej teorii względności, daje na ćwiczeniach studentom rozumowania Capry dla wykazania ich bzdurności. Jak łatwo ześlizgnąć się z nauki w para-naukę czy szamaństwo. Przez pychę czy ograniczoność horyzontów.

         Fizycy (jak cytowany przez Mekelburga J. Wheeler) często publikują swe luźne hipotezy i, gdy okazuje się np. pod wpływem wyników testujących je doświadczeń, że są niezgodne z doświadczeniem, o nich zapominają. Tak, jak i ich koledzy i uczniowie. To jest normalne. Jest to kolebanie łódką pomysłów i rzeczywistości, sprawdzanie, jakie hipotezy są do odrzucenia, więc w jakim kierunku należy dalej szukać.

         Ale są też tacy piszący, którzy odrzucone hipotezy uczonych traktują jako odkrycia. Ciągną oni biednych czytelników wzdłuż tuneli Wheelera, w czarną dziurę nielogiczności i bredni. To jest szkodliwe. Uważajmy.

         Realny, fizyczny Wszechświat jest tak piękny, fascynujący i tajemniczy, że rojenia o wszechświatach wydumanych, czy równoległych, można zasadnie uznać za objaw perwersji. Umysłowej,  oczywiście.

Weinberg i piękno

On n’a pas besoin de chercheurs, on a besoin de trouveurs…

Nie potrzebni są poszukiwacze, potrzeba nam znajdowaczy

         W pięknej książce Weinberga ”Sen o teorii ostatecznej” (Warszawa, Alkazar 1994) autor pokazuje, jak wielką siłą napędową przy odkryciach jest dążenie badaczy do Piękna, silniejszą może nawet, niż poszukiwanie Prostoty. Sukces wielu teorii zależy od (dobrego…) gustu i intuicji badacza.

         Teorii brzydkich i skomplikowanych, a poprawnie wyjaśniających badane zjawiska, jest dużo. Często narzeka Weinberg na nieznośnie brzydkie teorie. I, chyba zawsze, są one z czasem zamieniane na teorie ładniejsze, bardziej smukłe, można by też rzec: bardziej życzliwe. I te uwodzą badaczy. Ale – te są też bardziej prawdomówne! Przenoszenie tej zasady na życie osobiste uczonych często kończy się klęską. Bo jest nieuprawnione.

Piękno realnego świata

         Różne kwazary, podwójne gwiazdy neutronowe, czarne dziury, gigantyczne czarne dziury w centrach galaktyk, obserwowanie soczewkowania grawitacyjnego i tym podobne piękne a mało znane twory są odkrytymi lub poszukiwanymi obiektami czy zjawiskami realnego Wszechświata. Bogactwo nierozpoznanych zjawisk i oddziaływań jest na tyle wielkie, że wymyślanie jakichś tworów absurdalnych i nielogicznych jak wszechświaty równoległe może tylko zadziwić.

         Weinberg pod koniec swej książki zauważa postępujące znaczne zawężenie zainteresowań przyszłych uczonych (str. 292): „Dzisiaj studenci zajmujący się cząstkami elementarnymi uczą się modelu standardowego, matematyki i często niczego więcej”. I to jest bardzo groźne! Czym bliżej Istoty Rzeczy, tym szersze horyzonty myślowe powinien mieć badacz. Brak choć paro-miesięcznego kursu filozofii realistycznej widać też u Weinberga, gdy zbliża się w rozważaniach do granicy kosmologii z kosmogonią.

         Każdemu zaś, kto się tym pograniczem interesuje, sugeruję na początek staranne przeczytanie książek Stanley’a Jaki: „Bóg i kosmologowie” oraz „Zbawca nauki”.

AMDG

Tylko dla uczonych: Scholastyczna rewolucja w pojmowaniu czasu według Pierre Duhema.

Scholastyczna rewolucja w pojmowaniu czasu według Pierre Duhema.

Krystian Zawistowski 23 styczeń 2023

W dynamice, elektrodynamice, mechanice kwantowej i wielu innych teoriach podstawowe równania zawierają pochodne wielkości po czasie. Dobrze znaną wielkością tego typu jest szybkość, pochodna długości toru ruchu po czasie. Czas w fizyce jest pewnym dodatkowym wymiarem, zbliżonym do trzech wymiarów przestrzennych. Wybierając punkt w przestrzeni i punkt w czasie otrzymujemy zdarzenie. Łącząc wiele takich punktów otrzymujemy ciąg, który może być na przykład częścią toru ruchu. Ten model po dziś dzień leży u podstaw wielu teorii fizycznych, np. Ogólnej Teorii Względności.

Nie zawsze myślano jednak o czasie tak, jak się myśli obecnie. Według dawnej teorii arystotelików to, co postrzegamy jako upływ czasu jest wynikiem ruchu ciał niebieskich – a dokładnie to pewnych “instynktów”, które one mają, jako żyjące istoty. Rozważmy przykład: wyobraźmy sobie tor ruchu ciała x(t) i położenie kątowe Słońca a = v t, gdzie v jest pozorną prędkością kątową. Możemy wyrazić x(a) – tor ruchu w zależności od pozycji Słońca na niebie. Tym sposobem pozbywamy się czasu wyrażonego jawnie, jako “czwartego wymiaru” fizyków. Nadal można, w naturalny sposób, liczyć dni, jako rewolucje Ziemi. Ktoś mógłby obliczyć nawet prędkość – np pewien człowiek może przejść 40 kilometrów w ciągu dnia.

Szkopuł jednak w tym, że wówczas tory ruchu istnieją wyłącznie relatywnie, w odniesieniu do innych torów ruchów i procesów zachodzących w czasie (niezależnie, czy użyjemy za wzorzec Słońca, czy klepsydry czy jakiegoś wahadła). Człowiek nauczony tylko takiego postrzegania rzeczywistości nie wpadnie łatwo na to, że upływ czasu istnieje niezależnie. Co więcej, według arystotelików wszystko musi mieć przyczynę, którą można poznać przez rozum i obserwację – to była ich główna zasada, której można przypisać pewne istotne walory. Chcąc mieć przyczynę, dlaczego czas płynie można wybrać jakiś jeden uprzywilejowany ruch – na przykład ruch ciał niebieskich, które u starożytnych były istotami boskimi i były stworzone z niebiańskiej materii. Najlepiej nadaje się Słońce, którego wpływ powoduje cykl dnia i nocy, a także pór roku. Skoro więc Słońce powoduje jedne zjawiska przyrodnicze, to może powodować też inne.

Z powyższego wynika (zdaniem arystotelików), że gdyby Słońce się zatrzymało, to zatrzymałyby się też wszystkie procesy i ruchy na Ziemi. Gdyby Słońce przyspieszyło dwukrotnie to wszystkie ruchy by przyspieszyły. Co więcej, musi istnieć jedna uprzywilejowany system, który powoduje upływ czasu – gdyby było ich wiele implikowałoby to sprzeczność. To znaczy z kolei, że może istnieć tylko jeden układ planetarny. Co więcej, skoro jedno ciało niebieskie ma tak ogromny wpływ na rzeczywistość, to, prawdopodobnie, inne ciała niebieskie też go posiadają w jakimś zakresie – trzeba go tylko odkryć. Stąd prosta droga do wróżbiarstwa z gwiazd (cieszącego się wśród starożytnych wielką estymą jako zajęcie dla inteligentnych ludzi) i teorii wiecznych cykli – że co 36 tysięcy lat, gdy planety powracają do tego samego punktu, wszystkie wydarzenia się powtarzają. Oto telegraficzny zarys kosmologii starożytnego świata.

Dziś łatwo deprecjonować powyższe jako absurd. Niemniej będzie to oznaką braku wnikliwości:

a) bez nowożytnej dynamiki udowodnienie, że czas wcale się nie zatrzyma, gdy Słońce się zatrzyma będzie bardzo trudne.

b) motyw wpływu ruchomych mas na czasoprzestrzeń pojawiał się w nauce nie raz – można np. wskazać hipotetyczne zjawisko wleczenia eteru elektromagnetycznego, albo mikroskopijny efekt wleczenia układów inercjalnych w Ogólnej Teorii Względności.

Doktryna Arystotelesa ma pewne istotne problemy: trudno wskazać różnice między zatrzymaniem się czasu, a spoczynkiem, a także między punktem czasu, a małym interwałem czasu. Te dwa niezrozumienia są głównym motywem paradoksu strzały Zenona, (wraz z analogicznym problemem miejsca i położenia) – i jest jasne, że doktryna ta nie pozwala łatwo go rozwiązać (bo “przyczyna czasu” – ruch Słońca podlega takim samym problemom jak ruch strzały). Oto paradoks Zenona (cyt. z „Fizyki” Arystotelesa):

“Jeśli wszystko, jeśli zajmuje równą przestrzeń jest w spoczynku w danym momencie czasu i jeśli coś, co jest w ruchu zawsze zajmuje taką przestrzeń w każdym momencie, lecąca strzała jest w bezruchu w jednym punkcie czasu i w kolejnym punkcie, ale jeśli weźmiemy dwa punkty jako ten sam albo też ciągły punkt czasu, to jest w ruchu.”

Dla nas rozwiązanie jest trywialne, bo rozumiemy lepiej małe i infinitezymalne (nieskończenie małe) przedziały czasu. “Punkt czasu” jest pojęciem używanym np. gdy mówimy, że zdjęcie wykonano o 10:00. Naprawdę wykonywano je przez krótką chwilę (czas otwarcia migawki), a nie w punkcie czasu, a czas rozpoczęcia znamy tylko z pewną dokładnością. A jeśli rozważymy prędkość chwilową strzały, to jest jasnym, że im mniejszy interwał czasu rozważymy tym mniejszą drogę ona pokona – w spoczynku jednak będzie tylko wtedy, gdy interwał zrównamy do zera.

Ta zbieżność do zera w czasie jest kluczowa dla rachunku różniczkowego. Ktoś mógłby zapytać – czy jeśli będę rozważał coraz mniejsze interwały czasu i coraz mniejsze przesunięcia strzały, to czy ich iloraz będzie zbiegał do wielkości stałej. Ten iloraz to właśnie jest prędkość chwilowa i zarazem przykład użycia rachunku różniczkowego. Do tego jednak trzeba zrozumieć czas lepiej, niż starożytni.

Inną ważną dla nowożytnej nauki obserwacją jest to, że planety Układu Słonecznego to zwykłe ciała materialne, a nie boskie intelekty. Pomysł, że planety są materialne i obdarzone czymś w rodzaju energii kinetycznej wymyślił już chrześcijanin Jan Filopon w Viw., ale nie znalazł on przez dłuższy czas kontynuatorów.

Oto są problemy które trzeba było pokonać. Nawet do XIII wieku zwolennicy Arystotelesa – jak Awerroiści czy Robertus Angelus (DH 297) utrzymywali, że bez dziennego ruchu Słońca na niebie w ogóle nie byłoby czasu.

Pierre Duhem (DH 295) w “Le Systeme du Monde” wskazuje początek przełomu na koniec XIII wieku, co jest związane z potępieniami paryskimi 1277, które nazywa on “certyfikatem urodzenia nowożytnej nauki”. O ile wcześniej próbowano uzgodnić arystotelizm z teologią przez dość zachowawcze poprawki, o tyle po 1277 przyszła radykalna rewizja. Wtedy to bł. John Duns Scotus (dziś znany głównie z wkładu w dogmat o Niepokalanym Poczęciu) opracował następującą tezę: nawet gdyby niebiosa się zatrzymały, albo nawet gdyby nie istniały, czas nadal będzie płynął i mierzył ruch. Co więcej, nawet gdyby wszystkie ruchy się zatrzymały, to i tak czas będzie płynął i mierzył długość spoczynku.

Duns potrzebuje tu zrobić parę kluczowych rozróżnień.
Po pierwsze (według arystotelików) wielkość obiektu jest wynikiem miary obiektu (“zależy esencjalnie” od miary) – w pewnym sensie: sterta siana o masie 1000 funtów jest złożona z 1000 części po 1 funt każda, a lina o długości 10 stóp z 10 części po 1 stopie. Inaczej jest jednak, gdy użyjemy liny z odrysowaną podziałką, by zmierzyć wzrost człowieka: wówczas wzrost człowieka (np 6 stóp) nie zależy esencjalnie od miary, tj kawałka liny o długości 1 stopy. Niekoniecznie więc, wskazuje Duns, pomiar czasu przy użyciu Słońca zakłada rzeczywistą (“esencjalną”) zależność. Raczej mierzymy jeden ruch w oparciu o drugi w sposób arbitralny. Dlatego też, wskazuje Duns, nawet gdyby Słońce się zatrzymało, to i tak można nadal mierzyć czas w oparciu o długość dnia.

Po drugie, “nawet gdyby ruch nie istniał, to może istnieć spoczynek” (DH 296). To znaczy, ciało może zachowywać się dokładnie tak samo jak się zachowuje: tzn może się nie poruszać, może nie zmieniać koloru ani kształtu ani temperatury i tak dalej. Spoczynek może istnieć w czasie, który płynie, nawet gdy nie istnieje żaden ruch – zauważa Duns. Jakiś byt rozumny mógłby postrzegać bryłę metalu, która nie rusza się ani nie zmienia w żaden sposób i w myślach liczyć kolejne przedziały tego trwania w bezruchu. Tak oto otrzymujemy czas niezależny od ruchu ciał niebieskich – potencjalny i prywatny. Potencjalny – nie istnieje tu i teraz, ale ma możność stawania się. Prywatny – to znaczy będący wytworem myśli człowieka. Na tym jednak Duns nie poprzestaje – raczej wykazuje, że czas nie jest prywatny. To znaczy okres czasu może być znany w sposób obiektywny o ile ustalimy miarę tego czasu i miarą może być ruch Słońca i księżyca, albo też coś innego (w naszym wypadku sekundy, godziny itd). Podobnie długość płótna można odmierzyć łokciem, albo sążniem i miara ta może różnić się nieco, jeśli różni ludzie będą używać swoich łokci – ale to nie ma żadnego związku z istnieniem płótna i tym, że jego długość jest wielkością obiektywną.

Czas Dunsa nie jest czasem istniejącym tylko w umyśle, ale czasem uniwersalnym. Jest to przeciwne zarówno teorii arystotelików, jak i tej św. Augustyna – i spełnia warunki postawione w potępieniu biskupa Tempiera z 1277. (DH 299) (Niech będzie wyklęty, kto by nauczał, że)

(79) Gdyby niebiosa stały w miejscu, ogień nie paliłby lnu, bo czas by nie istniał”

(86) Czas i wieczność nie maja istnienia w rzeczywistości, ale tylko w umyśle.”

Duns był aktywny nieco później (urodził się w 1266) i jest oczywiste, że główną siłą napędową powyższych rozważań była potrzeba uzgodnienia filozofii z teologią.

Teza o tym, że czas by się zatrzymał, gdyby Słońce się zatrzymało była niezgodna z religią katolicką. Duns wskazuje na to dwa argumenty:

– Podczas bitwy Jozuego z Filistynami słońce się zatrzymało, ale nie powstrzymało to upływu czasu.

– Po zmartwychwstaniu (na końcu świata) niebiosa się zatrzymają, a ruch będzie nadal możliwy.

Nieco młodszy od Dunsa (ur. 1280) Piotr Auriol rozwinął nieco argument na to, że czas nie jest prywatny. Tutaj też główną metodą jest analiza semantyczna. Fizyka Arystotelesa jest związana z pewnym stosunkiem języka do rzeczywistości – więc chcąc wiedzieć, czym jest czas, doktorzy scholastyczni badali, co mamy myśli mówiąc “czas”.

Auriol wskazuje, że czymś innym jest czas jako fenomen i czas jako miara wielkości. Czas sam w sobie jest jego zdaniem “niczym więcej niż tym co było i tym co będzie, do czego dodajemy ciągłość” (DH 300). To znaczy, pewne stany rzeczy następują po sobie, w sukcesji w sposób ciągły, podobnie jak to ma miejsce w ruchu, albo dowolnym innym procesie fizycznym zależnym od czasu. Tak zdefiniowany czas (wskazuje Duhem) “nie ma części” – gdyż “jest sukcesją części”, podobnie jak wielkość ciągła nie ma części w tym sensie. Inaczej jednak jest, gdy mówimy o wielkości czasu – wówczas wielkość ciągła jest złączona z innymi wielkościami, przez to, że ją wyrażamy przez inne wielkości. Na przykład: „ten okres czasu trwa dwa dni”, „ta lina ma trzy metry” i tak dalej. To pozwala powtórzyć z większą jasnością rozumowanie Dunsa, że czas nie jest tworem umysłu.

Kolejnym filozofem, którego wspomnimy jest Franciszek de Marchia, zmarły w 1344. Odpowiadając na zagadnienie, czy “czas jest czymś innym od ruchu” poczynił on pewne intrygujące obserwacje (DH 321), na przykład:

”Jak miejsce i ciało, które w tym miejscu lokujemy zachowują się w stosunku do siebie? Termin ‘miejsce’ nie tylko opisuje pewną objętość, ale relację tej objętości, do ciała, które ona zawiera. To samo mogę powiedzieć o ruchu (przemianie – K.Z.) i czasie. Czas nie jest tożsamy z ruchem, gdyż podobnie opisuje pewną relację ruchów do ruchu, który mierzy wszystkie inne. ”

Potem zaś dodaje “Więc gdy nazywamy ruch pierwszych niebios czasem, mamy na myśli ten ruch w relacji do innych ruchów”. Jest to inny argument niż Dunsa Szkota i co innego tutaj się demaskuje. Logiczną pułapką było traktowanie słowa “czas” podobnie do rzeczowników posiadających definicję ostensywną (można zdefiniować słowo “kot” albo “deska” przez wskazanie obrazka, albo zbioru obrazków). Myślenie o języku w ten sposób jest bardzo naturalne, ale zawodzi w wypadku abstrakcyjnych terminów, jak “miejsce”, albo “czas” właśnie. Można na coś wskazać i nazwać to “czas”, tylko definicja taka będzie chybiona.

Ostatnim scholastykiem, którego chciałbym tu przytoczyć był Mikołaj Bonet, biskup Malty (zm. 1343) – czwarty z rzędu franciszkanin. Pracując nad zagadnieniami miejsca i czasu poczynił on ważną obserwację i opracował ją wyczerpująco i w szczegółach. Bonet zauważa, że trzeba świadomie rozgraniczyć, o jak rzeczywistych obiektach mówimy (albo o jak abstrakcyjnych). Czy istnieje absolutnie nieruchome ciało, względem którego poruszają się inne? Bonet (DH 352) wskazuje, że bezsensownym jest szukać rzeczywistego obiektu tego rodzaju, bo wszystkie ciała są zdolne do jakiegoś ruchu. Da się wskazać jakąś objętość przestrzeni i powiedzieć – o tutaj, to jest mój punkt odniesienia – ale nie wskazujemy w ten sposób rzeczywistego obiektu, tylko obiekt matematyczny, który istnieje wyłącznie w naszych myślach. Takie koncepcyjne obiekty mogą “mieć większą lub mniejszą abstrakcję”, ciało może być pomyślane, jako mające taką czy inną substancję, czy własność fizyczną.

Podobnie mówiąc “linia” zdaniem Boneta mówimy zupełnie co innego w sensie rzeczywistym i w sensie matematycznym. Linia matematyka (DH 357) to pewien odcinek ustalonej długości, niezwiązany z żadną materią, ani cechami fizycznymi. Linia rzeczywista to może być kij, sznur itd – długość takiej linii może się nawet zmienić przez rozciągnięcie, albo przycięcie.

“Matematyk abstrahuje od zmian, jakiemu podlega przedmiot; więc linia tak rozumiana nie zmienia się w żaden sposób gdy zmienia się jej przedmiot. (…) To samo trzeba stwierdzić [o czasie]. Matematyk rozważa długość ruchu dziennego (tzn. Słońca) i oddziela, przez abstrakcję, wszelką materię i wszelki ruch.”

W ten intuicyjny sposób, Bonet stwierdza, że nawet jeśli Słońce pewnego dnia przyspieszy albo zwolni to czas będzie płynął tak samo – dzień matematyczny pozostanie okresem 24 godzin, dzień fizyczny zaś się zmieni. Powyższe rozumowanie powinno być znajome dla każdego naukowca, bo w fizyce powtarza się ono wiele razy. Stosując np II zasadę Newtona do poruszającego samochodu, abstrahujemy od tego, z czego on jest zrobiony, jaki ma kształt, dlaczego jedzie i tak dalej. Rozważamy tylko ile waży, jak przyspiesza i jakie siły nań działają. Bonet położył też fundament pod nowożytne pojęcie układu inercjalnego, wskazując na niemożność znalezienia absolutnie nieruchomego ciała w rzeczywistości fizycznej.

Oto ledwie urywki 100 lat historii, które wywróciły kompletnie pojmowanie czasu przez Europejczyków – znacznie więcej można znaleźć w dziele Duhema, które gorąco polecam.

Nie sądzę, aby dodano do tego wiele przez kolejne 500 lat, to jest do momentu, gdy teoria elektrodynamiki położyła fundament pod szczególną teorię względności. Niektórzy pisząc dziś o tezie Duhema, o średniowiecznych początkach nauki, skupiają się na pierwszych konkretnych efektach – np odkryciach z dynamiki u Buridana, Oresme, de Soto i innych. Moim zdaniem bardziej albo tak samo istotny jest aparat pojęciowy wytworzony przez scholastyków i jego ogromny, długoterminowy wpływ na europejską myśl naukową. Nie muszę już snuć hipotez o przyczynach, gdy widzę pojęcia które mógłby wymyślić nowożytny fizyk, opisane w XIIIw., niewiele później, niż dużo bardziej archaiczne i chybione teorie późnych arystotelików.

To uważam za jeden z najistotniejszych fundament ruchu naukowego, obok wynikającej z Księgi Mądrości tezy o istnieniu uporządkowanego, zrozumiałego porządku świata, (którą to cytował Newton i inni uczeni) i obok serii nieprawdopodobnych w świetle obowiązującej nauki faktów, które przewidzieli teologowie w potępieniach z 1277. Nie sposób przecenić, jak wielką i chwalebną filozofią jest scholastycyzm, gdy porówna się jego poznawcze dokonania do wszelkich innych prądów myślowych. Jedynie nieliczni filozofowie położyli na tym polu pewne istotne zasługi (Ernst Mach, główny nasz bohater Pierre Duhem, czy też aktywny dość późno Karl Popper i jego następcy), a prawie wszyscy inni tkwili z godnym lepszej sprawy uporem w dziś całkowicie obalonych wymysłach. Można to podsumować słowami samego Duhema: “Jak chrześcijanin mógłby za to nie dziękować Bogu”.

Na marginesie dodam, że wielką pracę wykonał też redaktor wersji angielskiej R. Ariew, który przełożył i wydał akurat te fragmenty wielotomowego “Le Systeme du Monde” pod tytułem “Medieval Cosmology: Theories of Infinity, Place, Time Void and the Plurality of the Worlds”. Pozostaje liczyć, że podobna książka kiedyś ukaże się po polsku.

(DH) Pierre Duhem “Medieval Cosomology” – edited by Roger Ariew,