Mechanik przed sądem bo dał paniom ze skarbówki własną żarówkę.

Mechanik stanął przed sądem za “niefiskalną” żarówkę

2018-11-12 gazetaolsztynska

BARTOSZYCE\\\ Mechanik nie wydał paragonu, bo jak twierdzi, dał paniom ze skarbówki własną żarówkę. Te chciały mu wlepić mandat. Sprawa w sądach ciągnie się już rok, bo urząd skarbowy wciąż odwołuje się od wyroku korzystnego dla mechanika.

Sprawa zaczęła się 24 listopada ub.r. Tego dnia o g. 14 Władysław Suszko na kasie fiskalnej swego zakładu mechaniki samochodowej w Sędławkach k. Bartoszyc wykonał tzw. dzienny raport kasowy. Oznacza to zakończenie pracy w danym dniu. Nie przyjmuje się już wtedy wpłat od klientów.

W zakładzie nadal jednak pracowali mechanicy.

— Spieszyłem się wtedy do lekarza. Gdy wyjeżdżałem z zakładu zobaczyłem Toyotę Avensis z dwiema paniami. Zapytały mnie, czy mogą wymienić żarówkę w aucie. Do jednego z pracowników powiedziałem, aby wymienił im tę żarówkę, a sam odjechałem. Po kilku minutach pracownik zadzwonił do mnie, abym wracał, bo jest kontrola z urzędu skarbowego. Powiedziałem jeszcze, że nie mam czasu i żeby przyjechali za kilka dni, ale usłyszałem, że to te panie z toyoty, więc wróciłem — opowiada Władysław Suszko.

— W warsztacie zapytałem, o co chodzi. Panie zaproponowały mi mandat 500 złotych za to, że za wymianę żarówki nie został wystawiony paragon fiskalny. Zdziwiło mnie to i zapytałem, czy żądałem od tych pań jakichś pieniędzy? One odpowiedziały, że dały pieniądze pracownikowi. Chodziło o 10 złotych — dodaje Suszko.

Dalej sytuację opisuje nam wspomniany pracownik.
— Panie poprosiły o wymianę żarówki. W jednym z przednich reflektorów odłączona była wtyczka, więc ją podłączyłem. One wtedy stwierdziły, że chodzi o tylne światła. Zdemontowałem lampę, a tam w ogóle nie było żarówki. Spytałem je, czy mają żarówkę. Odpowiedziały, że nie. Powiedziałem, że w takim razie będzie kłopot, bo nie mamy takich żarówek. Warsztat nie prowadzi sklepu z częściami. One jednak nalegały, prosiły, mówiły, że jadą w trasę. Przeszukałem więc moje prywatne części. Jedna z żarówek pasowała, więc ja zamontowałem. Panie zapytały, ile płacą. Odpowiedziałem: “da pani jakieś 10 złotych”. Jedna z kobiet dała mi 20 złotych. Nie miałem wydać, więc z samochodu przyniosła 10 złotych. Chciałem im pomóc, bo mówiły, że jadą w trasę. Dałem im moją prywatną żarówkę — relacjonuje pracownik warsztatu.

Tu znów włącza się Władysław Suszko.
— Kiedy panie usłyszały ode mnie, że nic od nich nie żądałem, postanowiły ukarać 500-złotowym mandatem mego pracownika. Tłumaczyłem im, że ten pracownik nie jest uprawniony do obsługi kasy fiskalnej, że zrobiłem już raport dzienny, że dał im prywatną żarówkę. One jednak upierały się przy mandacie. Powiedziałem pracownikowi, aby go nie przyjmował i go nie przyjął — mówi Władysław Suszko.

W związku z odmową przyjęcia mandatu, panie z urzędu skarbowego sporządziły wniosek do sądu o ukaranie za skarbowe wykroczenie. Przedtem pracownik został przesłuchany. Sąd w Bartoszycach, bez przeprowadzania rozprawy, uznał pracownika winnym wykroczenia, lecz odstąpił od wymierzenia mu kary.

— Myślałem, że to koniec sprawy, ale okazało się, że naczelnik Urzędu Skarbowego w Bartoszycach złożyła odwołanie. Odbyła się rozprawa. Zeznania wszystkich osób były zgodne. Pani z urzędu skarbowego przyznała, że cała ta “akcja” była prowokacją. Przyznała, że sama wyjęła żarówkę z lampy. Ostatecznie sąd w Bartoszycach podtrzymał wcześniejszy wyrok — opowiada Władysław Suszko.

Dodaje, że jego zdaniem pracownik powinien być uniewinniony, o co sam wnosił, bo wydał kobietom swoją rzecz, czyli zawarł z nimi umowę sprzedaży jako osoba fizyczna. Wtedy nie wydaje się oczywiście żadnych paragonów, a podatek płaci się, jeśli wartość transakcji przekracza 1000 zł.

— Pytano mnie w sądzie, ile kosztowała żarówka, więc odpowiedziałem, że 4-5 złotych. Wychodzi na to, ze cała sprawa toczy się o ten “naddatek” w wysokości 5-6 złotych, bo wziąłem 10 złotych — wtrąca mechanik.

Gdy sąd po raz drugi wydał wyrok uznający mechanika winnym, lecz odstąpił od wymierzenia kary, obaj panowie pomyśleli, że tym razem to już koniec. Tak jednak znów nie było.

Naczelnik US w Bartoszycach znów złożyła apelację. Domaga się w niej ukarania mechanika grzywną w wysokości 600 zł, bo “wyrok nie spełnia swej funkcji w zakresie prewencji ogólnej i szczególnej”.

W apelacji czytamy, że naczelnik zarzuca wyrokowi “rażącą niewspółmierność kary wymierzonej oskarżonemu w stosunku do stopnia społecznej szkodliwości oraz winy (…)”.

W uzasadnieniu apelacji Naczelnik US w Bartoszycach Małgorzata Sipko napisała: “zachowania oskarżonego nie można określić mianem niesienia pomocy, które to pojęcie rozumiane jest jako działanie bezinteresowne, nie przynoszące korzyści.”

W dalszej części apelacji pani naczelnik napisała, że jej zdaniem “czyn penalizowany w art. 62§4 Kodeksu karnego skarbowego jest czynem o znacznym stopniu społecznej szkodliwości (…) naraża bowiem Skarb Państwa na znaczne uszczuplenia podatkowe.”

Sąd okręgowy wyznaczył już termin rozpatrzenia apelacji. Odbędzie się ona 20 listopada.

— Nie mogę odnosić się do indywidualnej sprawy, o którą mnie pan pyta — mówi Naczelnik Urzędu Skarbowego w Bartoszycach Małgorzata Sipko.

— Mogę jedynie powiedzieć, że nasze działania mają na celu ograniczenie szarej strefy, a tym samym ochronę legalnie działających przedsiębiorców. Chodzi o to, aby wszyscy prowadzący działalność gospodarczą mieli takie same obowiązki, jak i prawa, co zagwarantuje uczciwą konkurencję. W tym zakresie Krajowa Administracja Skarbowa prowadzi kampanię informacyjną “Stop szarej strefie”, o której można przeczytać na naszej stronie internetowej. Są trzy branże najbardziej narażone na ryzyko działania w szarej strefie. To gastronomia, mechanika pojazdowa i budownictwo. Nasze działania prewencyjne, a tu z takimi mieliśmy do czynienia, mają przede wszystkim wyrównać szanse biznesowe podmiotów gospodarczych.

Naczelnik dodaje, że organy podatkowe muszą traktować wszystkich równo.
— Nie ma tu znaczenia kwota o jaką chodzi, tylko o szersze zjawisko, któremu musimy zapobiegać. Stąd jako organ podatkowy jestem zobowiązana do wyczerpania drogi prawnej, jaka nam przysługuje w tej sprawie. Oczywiście rozumiem rozgoryczenie podatnika, że przez prawie rok nie ma ostatecznego rozstrzygnięcia. Na terminy sądowe nie mamy jednak wpływu — mówi Małgorzata Sipko.

— Gdybym rzeczywiście nie wydał paragonu za usługę, nawet bym nie pisnął — mówi Władysław Suszko.

W tej sprawie mój pracownik nawet nie mógł go wydać. Chciał pomóc kobietom. Pewnie teraz już takiej pomocy nie udzieli. Poza tym śmieszy mnie wydawanie publicznych pieniędzy na wszystkie te rozprawy i apelacje — dodaje przedsiębiorca.

ANDRZEJ GRABOWSKI
a.grabowski@gazetaolsztynska.pl

Wychować fiskusa, jeśli namolny. Najlepiej … donosem do prokuratury.

Wychowywani przez fiskusa

6.03.2024 Autor:Leszek Szymowski wychowywanie-fiskusa

Krajowa Administracja Skarbowa. Służba celno-skarbowa.
Krajowa Administracja Skarbowa. Zdjęcie ilustracyjne. / foto: PAP

Krajowa Administracja Skarbowa rozpoczęła masowe wysyłanie do podatników listów behawioralnych. Najlepiej na nie odpowiedzieć… donosem do prokuratury.

„Będziemy monitorowali, jak zareagował Pan na to pismo. Jeżeli ma Pan pytania, zachęcam do kontaktu z osobą, której dane znajdzie Pan w polu »Kontakt«” – takimi dwoma zdaniami kończy się list rozsyłany masowo do podatników przez urzędy skarbowe. Od początku lutego, skarbówka wysłała miliony takich listów. Teoretycznie chodzi o to, aby zachęcić Polaków do tego, aby dobrowolnie wywiązywali się z obowiązków podatkowych czyli płacenia należności i danin, wymaganych przepisami. W praktyce zamiast regulowania należności powstał gigantyczny bałagan. I to bez podstaw prawnych.

PO czyli PiS

Portal prawo.pl jako pierwszy ujawnił kulisy całej sprawy. Z przeprowadzonego przez nich dziennikarskiego śledztwa wynika, że 11 stycznia 2024 Mariusz Gojny – zastępca szefa Krajowej Administracji Skarbowej wystosował do podlegających mu szefów urzędów skarbowych tzw. „zalecenia w sprawie pism behawioralnych”. Te wytyczne zostały opracowane jeszcze przez ministerstwo finansów w czasach PiS, ale po dojściu do władzy nowej ekipy nie zostały odwołane. Jest to więc kolejny obszar, w którym jedna partia kontynuuje decyzje swoich poprzedników.

Co to są tzw. „listy behawioralne”? To forma korespondencji stosowana przez urzędy skarbowe w sytuacji, gdy ich pracownicy mają podejrzenie, że konkretny podatnik ukrywa dochody lub nie płaci podatków, lub prowadzi niezarejestrowaną działalność gospodarczą, ale nie mają dowodów wystarczających do wszczęcia kontroli. Urzędnicy sugerują, że mogą sprawie przyjrzeć się bliżej, ale wolą, by konkretny podatnik na list i informacje skarbówki zareagował sam. Najlepszą formą reakcji jest zgłoszenie się do właściwego terytorialnie urzędu skarbowego i wyjaśnienie sprawy. Czyli wytłumaczenie się, że nie jest się wielbłądem.

Nieprzyjemna wizyta

Jak wygląda wizyta w Urzędzie Skarbowym? Po zgłoszeniu się i odstaniu w kolejce, podatnik musi odpowiadać na dziesiątki nieprzyjemnych pytań, które sprawiają wrażenie, że jest przestępcą. Urzędnicy pytają o jego dochody, stan posiadania, poziom życia itp. Potem, aby zweryfikować te informacje, mogą np. napisać notatkę, że przedstawione informacje nie zgadzają się ze stanem faktycznym i zażądać od banku udostępnienia historii rachunku bankowego. Co ciekawe: mniejsze podstawy prawne do takiej informacji są wtedy, gdy podatnik nie przyjdzie do urzędu, a otrzymane pismo wyrzuci do śmietnika. Inaczej mówiąc: przychodząc do urzędu, bardziej sobie szkodzimy, niż pomagamy. Tym bardziej, że w trakcie rozmowy z przedstawicielem urzędu możemy zdradzić coś, o czym nie chcielibyśmy, aby urząd skarbowy wiedział.

Co podczas rozmowy interesuje urzędników? Na przykład to, czy posiadamy jakiś przedmiot o wartości przekraczającej 10 tysięcy euro, a jeśli tak, to czy jego zakup był dokonany gotówką, czy kartą płatniczą czy przelewem. W tym pierwszym przypadku urzędnicy mogą nas spytać o źródło pochodzenia gotówki. Biurokraci mogą również wypytywać o to, czy nasze wydatki odpowiadają naszym zarobkom.

Praktyka pokazuje, że częstym sposobem na „dojeżdżanie” podatnika przez skarbówkę jest analiza jego mediów społecznościowych. Jeśli na wakacje pojechaliśmy np. na Malediwy i zdjęcia przedstawiające to zamieścimy na Facebooku, urząd może sprawdzić, czy zarabiamy na tyle dobrze, aby mieć na to pieniądze. Jeśli sprzedajemy lub kupujemy na portalach aukcyjnych, fiskus może wystąpić do operatora strony (np. Allegro lub AliExpress) z zapytaniem o historię transakcji, a potem może dociekać, czy zapłaciliśmy podatek od czynności cywilno-prawnych. Jeśli nie – wezwie nas do zapłaty podatku wraz z należnymi odsetkami. Może też analizować strony internetowe z ofertami usług – szczególnie takich jak korepetycje czy fizjoterapie. I potem może uznać, że podatnik nie odprowadza podatków od części swoich zarobków. A stąd już krótka droga do wydania decyzji administracyjnej nakazującej zapłatę zaległego podatku.

A co jeśli podatnik list od skarbówki wyrzuci do kosza? Wówczas naraża się na ryzyko, że urzędnicy sami przyjdą do niego i rozpoczną kontrolę, która może obejmować wszystkie transakcje do 5 lat wstecz.

Bezprawne żądania

Jest jednak rozwiązanie, które w tej sytuacji można zastosować. To zakwestionować zgodność z prawem takiego listu. Szczegółowo mówił o tym dr hab. Stefan Płażek – prawnik, pytany przez prawo.pl. – „Skoro podstawą jest jakieś nieokreślone bliżej »przeczucie« organu skarbowego, to jest to nadal odmiana działania uznaniowego, inaczej losowego. Nie zaprząta uwagi twórców fakt, iż w znacznym rozmiarze korespondencja będzie wywoływała stres i dodatkowe, a niepotrzebne działania oraz wydatki często zupełnie niewinnych podatników” –uważa ekspert. Można więc uznać, że cała ta sprawa jest nieudanym żartem. Można jednak potraktować ją poważnie i… zawiadomić prokuraturę.

Przestępstwo urzędników

Konstytucja RP w artykule 7 mówi, że „organy administracji państwowej działają w granicach prawa”. To oznacza, że każdy urząd może robić tylko tyle, ile przewidują przepisy regulujące jego działanie, nie więcej. Urzędnika obowiązuje zasada, iż co nie jest mu dozwolone przez prawo, jest zakazane. Analiza ustaw regulujących funkcjonowanie aparatu skarbowego prowadzi do wniosku, że katalog czynności zarezerwowanych dla urzędu nie przewiduje ani „domysłów”, ani „monitorowania” reakcji podatnika na list od naczelnika US. A zatem jest to przekroczenie uprawnień, czyli przestępstwo stypizowane w artykule 231 kodeksu karnego. Właściwą reakcją wydaje się więc zawiadomienie prokuratora właściwego miejscowo dla siedziby urzędu skarbowego o podejrzeniu popełnienia takiego właśnie przestępstwa.

Ale nie tylko. Podatnik, który twierdzi, że nie ma żadnych podstaw do konkludowania, iż posiada nieopodatkowane dochody, może również zawiadomić prokuraturę o oszustwie na szkodę urzędu skarbowego. Inaczej mówiąc: dostajemy kretyńskie pismo ze skarbówki, a ponieważ nie mamy nic do ukrycia, więc domyślamy się, że urząd skarbowy padł ofiarą oszustwa – został wprowadzony w błąd przez osobę o złej woli, która działała z jakichś niskich pobudek. Zawiadamiamy więc prokuratora o przestępstwie fałszywego oskarżenia (art. 234 k.k.). Domagamy się przy tym, aby apolityczna prokuratura wszczęła śledztwo i wyjaśniła, kto i z jakich powodów pomawia nas o popełnienie przestępstwa skarbowego. Ponieważ sprawa dotyczy nas, mamy prawo (wynikające z kodeksu postępowania karnego) uzyskać status pokrzywdzonego, co oznacza, że mamy prawo inicjować czynności dowodowe. Czyli np. złożyć wniosek o przesłuchanie w charakterze świadka naczelnika urzędu skarbowego i osoby, która podpisała wysłane do nas pismo.

To jest o tyle dobre rozwiązanie, że zmusi urzędników skarbowych do przyjazdu do prokuratury i złożenia zeznań. W tym czasie więc nie będą mogli podejmować swoich służbowych działań, czyli nie będą mogli gnębić Bogu ducha winnych podatników. Wysyłając zawiadomienie do prokuratury, chronimy innych przed idiotyzmami przygotowywanymi dla nich przez aparat skarbowy.

Ale nie tylko to. Jeśli takie zawiadomienie złoży kilkudziesięciu podatników zamieszkałych na terenie podlegającym szefowi jednego urzędu skarbowego, to wówczas prokuratura będzie musiała wszcząć kilkadziesiąt śledztw. Jeśli w każdym z nich zawiadamiający dostanie status pokrzywdzonego, to kilkadziesiąt osób może złożyć wniosek o przesłuchanie naczelnika urzędu skarbowego. A wówczas taki biurokrata zamiast utrudniać nam życie, będzie jeździł od prokuratury do prokuratury i tłumaczył się z głupot. Będzie to też akt pewnej sprawiedliwości dziejowej; urzędnik, który marnował nam czas i zdrowie na idiotyczne procedury teraz sam będzie tracił czas i energię na głupoty.

Socjalizm jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się problemy nieznane w żadnym innym ustroju. Praktyka pokazuje jednak, że problemy te tworzą urzędnicy, a rozwiązywać muszą obywatele, tracąc przy tym czas i energię. Dobrze, by tę tendencję odwrócić. I pisma behawioralne ze skarbówki są, nomen omen, dobrą okazją do tego.