Nawracanie innowierców za cenę własnego życia. Praca misyjna św. Andrzeja Boboli kontra współczesny ekumenizm

Nawracanie innowierców za cenę własnego życia.

Praca misyjna św. Andrzeja Boboli

kontra współczesny ekumenizm

Adrian Fyda praca-misyjna-sw-andrzeja-boboli-kontra-wspolczesny-ekumenizm

Nawracanie niewierzących kosztowało św. Andrzeja Bobolę jego własną krew. Dziś jednak w Kościele obserwuje się odejście od pracy ewangelizacyjnej misjonarzy kosztem ekumenizmu. Dialog z innymi religiami nie może być jednak pustą debatą, lecz ma prowadzić do dołączenia całych grup wyznaniowych do Kościoła. To, czym prawdziwy ekumenizm być powinien, pokazał papież Benedykt XVI doprowadzając do przejścia ponad 13 tys. anglikanów na wiarę katolicką.

[Gdyby nie zatrute owoce Vaticanum Secundum, cały High Church anglikanów wróciłby do katolicyzmu. md]

Św. Andrzej Bobola spędził wiele lat swojego życia na kresach Rzeczypospolitej – w Pińsku, Połocku i Wilnie. Odwiedzał tam rozliczne wsie, nawracając niewiernych i głosząc kazania. Tereny te były bowiem częściowo zamieszkane przez prawosławnych, a częściowo przez katolików, jednak obie te grupy wymagały jego uwagi. Prawosławnych trzeba było nawracać, a katolików – ewangelizować. Poziom wiedzy religijnej u tych drugich był tragiczny. Religia przesiąknięta była zabobonami i przesądami, a ludzie nie znali nawet podstawowych modlitw, o prawdach wiary nawet nie wspominając.

Kazania ojca Andrzeja przyniosły błogosławione owoce w postaci nawróceń wielu prawosławnych na wiarę katolicką. Są odnotowane przykłady całych wsi, które przyjmowały katolicyzm pod jego wpływem. Liczba nawróceń za jego przyczyną była tak ogromna, że nawet nadano mu przydomek „duszochwat”, czyli łowca dusz. Jego działalność misyjna kłuła w oczy zagorzałych wyznawców prawosławia, którzy w 1657 r. schwytali go i zabili – i to w szczególnie okrutny sposób, obdzierając go ze skóry.

Życie św. Andrzeja jest pięknym przykładem troski o zbawienie dusz, obecnej w życiu Kościoła od samego początku. Zapaleni tą troską misjonarze wyjeżdżali gdzie tylko się dało, by głosić dobrą nowinę o Chrystusie i przekonywać mieszkających tam ludzi, że poza Kościołem nie ma zbawienia. Od czasów Apostołów rzesza misjonarzy przemierzała świat nawracając i chrzcząc, a jednym z pierwszych był już św. Paweł. Starali się oni pokazać napotkanym ludziom, że Prawda, której szukają, jest obecna tylko w Jezusie Chrystusie i w Jego Kościele.

Za życia św. Andrzeja Boboli miało miejsce bardzo ważne wydarzenie, które pokazało inny sposób walki o zbawienie dusz – wydarzenie, które można bez wątpienia nazwać ekumenicznym. Chodzi tu o unię brzeską z 1596 r., w wyniku której znaczna część wyznawców prawosławia z terenów Rzeczypospolitej – a konkretnie z metropolii kijowskiej – przyłączyła się do Kościoła katolickiego. Papież Klemens VIII utworzył dla nich Kościół sui iuris – czyli taki, który zachowuje pewną autonomię, szczególnie w kwestii liturgii i prawa kanonicznego. Warunkiem przyłączenia do Kościoła katolickiego była jednak pełna akceptacja jego doktryny.

Obydwa sposoby nawracania niewierzących były potrzebne i skuteczne na swój własny sposób. Każda forma troski o zbawienie dusz jest bowiem godna pochwały: czy to kiedy wysocy hierarchowie Kościoła starają się o powrót całych grup od niego odłączonych, czy też kiedy skromni misjonarze przemierzają rozliczne wsie nawracając jednostki. Każda dusza ludzka jest warta, by walczyć o jej zbawienie.

Jednak po Soborze Watykańskim II obserwuje się znaczne osłabienie – a może nawet zaniedbanie – tej formy, którą realizował św. Andrzej, czyli mozolnej pracy ewangelizatorów na „dolnym” szczeblu. Owszem, do Afryki czy Ameryki Południowej wciąż wyjeżdżają misjonarze, lecz akcent ich pracy przesunął bardziej się na działalność humanitarną niż na nawracanie na katolicyzm. Ich praca jest bez wątpienia godna pochwały, lecz nie jest tym czym misje winny być przede wszystkim.

To zaniedbanie pracy misyjnej tłumaczy się przestawieniem na dialog ekumeniczny. Założenia ekumenizmu są jak najbardziej słuszne, bowiem w myśl niego – tak jak w unii brzeskiej – Kościół stara się przyciągnąć całe grupy niewierzących do Kościoła. Niestety w praktyce dążenia te stały się jedynie przyjaznymi rozmowami z przedstawicielami innych religii, a prawie zupełnie zapomniano jaki ma być cel tego dialogu, a mianowicie przyłączenie innowierców do Kościoła katolickiego. I ten ich powrót na łono Kościoła nie może się odbyć kosztem jakiejkolwiek zmiany w nauczaniu Kościoła, lecz pełną akceptacją przez nich katolickiej doktryny. O autonomii możemy mówić jedynie w kwestii liturgii czy zwyczajów, jeśli nie stoją one w sprzeczności z nauczaniem Kościoła.

Joseph Ratzinger – późniejszy papież Benedykt XVI – wskazał trzy błędne interpretacje ekumenizmu. Pierwszym z nich jest przemilczenie prawdy i zajmowanie się jedynie dążeniem do zgody w mało istotnych kwestiach. Na pierwszy plan wychodzą tu tematy zastępcze, uzyskuje się „pojednanie” np. w kwestii ekologii czy troski o ubogich, podczas gdy różnice w kwestiach dogmatycznych bądź moralnych są nadal ogromne.

Jeszcze gorszym rozumieniem ekumenizmu jest próba osiągnięcia porozumienia na podstawie kompromisu. Jest to o tyle gorsze, że tutaj już nie milczy się na temat prawdy, ale próbuje się ją zmienić. Nowa „prawda” miałaby być ustalana podstawie umowy bądź głosowania, a jedność osiągnięta poprzez rezygnację obydwu stron z części wyznawanych dogmatów.

Najpoważniejszym zaś problemem jest relatywizm, czyli przekonanie że prawda obiektywna w ogóle nie istnieje. W konsekwencji wszystkie drogi do zbawienia są równie ważne, a różnice doktrynalne są między religiami są tylko różnymi opiniami mającymi taką samą wartość.

Będąc świadomym tych problemów, papież Benedykt XVI dał przykład tego czym ekumenizm być powinien. Mowa tu o przyłączeniu przez niego do Kościoła katolickiego olbrzymiej grupy anglikanów gotowych przyjąć katolicką doktrynę, z jednoczesnym darowaniem im pewnej autonomii. Co raz więcej anglikanów miało bowiem wątpliwości odnośnie wyznawanej przez nich wiary. „Święcenia” kobiet czy dopuszczenie związków jednopłciowych przez kościół anglikański spowodowały obiekcje wśród jego wyznawców. Wreszcie wątpili oni w ważność swojej sukcesji apostolskiej i przyjmowali święcenia kapłańskie od starokatolików, którzy mimo iż są odłączeni od Kościoła katolickiego, to ich sukcesja apostolska nie została nigdy przerwana. Co raz większa liczba anglikanów poszukiwała Prawdy w Kościele katolickim, wyrażając gotowość do przyjęcia katolickiej doktryny. Zwracali się oni do Stolicy Apostolskiej z prośbami o możliwość przejścia na katolicyzm z zachowaniem własnych tradycji.

Na ich prośbę Benedykt XVI odpowiedział ochoczo, promulgując w 2009 r. dokument „Anglicanorum coetibus”. W jego świetle utworzono ordynariaty personalne dla konwertytów z anglikanizmu. Stworzono też dla nich specjalny ryt Mszy św., wyciągając z liturgii anglikańskiej to co jest zgodne z katolickim nauczaniem. W zamyśle papieża podstawowym wymogiem przystąpienia do Kościoła była akceptacja katolickiej doktryny. Utworzenie Ordynariatów przyniosło ogromną liczbę nawróceń, bowiem należy już do nich ponad 13 tys. katolików, którzy byli wcześniej anglikanami.

Działanie Benedykta XVI było przykładem prawdziwego ekumenizmu. Dzięki niemu tak wielu anglikanów znalazło się na łonie Kościoła, a tym samym – na drodze do zbawienia. Prawdziwy dialog ekumeniczny oraz praca misyjna – jak ta realizowana przez św. Andrzeja Bobolę – są dwiema uzupełniającymi się drogami, które prowadzą do osiągniecia jedności w wyznawaniu prawdziwej wiary.

Adrian Fyda

Niesamowita postać i porażająca historia. Cała prawda o św. Andrzeju Boboli [Raport PCh24]

17 kwietnia 2023 pch24.pl/niesamowita-postac-i-porazajaca-historia-o-sw-andrzeju-boboli

Niesamowita postać i porażająca historia. Cała prawda o św. Andrzeju Boboli [Raport PCh24]

#św. Andrzej Bobola

Rozgrzane głowy władców i dowódców, płonąca Rzeczypospolita i jeszcze gorętsza wiara w sercu Andrzeja Boboli. Powiedzieć, że polskiemu jezuicie herbu Leliwa przyszło żyć w niespokojnych czasach, to nic nie powiedzieć. Podobnie z jego męczeńską śmiercią – stwierdzenie, że przed śmiercią wiele wycierpiał, nie mówi niczego o jego losach.

Aby przeczytać cały przypomniany tekst o św. Andrzeju Boboli, należy kliknąć w jego tytuł.

Św. Andrzej Bobola. 1591 – 16 maja 1657
Zasługi świętego Andrzeja Boboli można ująć w postaci trzech filarów na planie walki człowieka z nieprzyjaciółmi zbawienia – własną grzeszną naturą, światem i szatanem. Po pierwsze z zeznań jego przełożonych zakonnych dowiadujemy się, iż był on obdarzony cholerycznym i porywczym charakterem, tutaj więc pojawia się pierwsze pole walki Świętego – o ujarzmienie miłości własnej i swoich wad. Po drugie przez całe życie przykładał się on najgorliwiej do rozszerzenia wiary świętej na terenach ogarniętych schizmą, a jak wiadomo spór religijny między Kościołem katolickim a schizmą wschodnią dotyczył w znacznej mierze również politycznej przynależności do Moskwy bądź Rzeczypospolitej. Po trzecie polski Męczennik występuje jako szermierz wiary w zmaganiu z iście diabelskim prześladowaniem Chrystusowej religii, jakie miało miejsce w czasie rebelii kozackiej w połowie XVII stulecia.

Św. Andrzej Bobola – niezłomny obrońca Kościoła
W 1657 r. nadszedł kres jego działalności apostolskiej na ziemi. W maju tegoż roku Pińsk został zajęty przez oddziały Kozaków pod dowództwem Jana Lichego. Andrzej Bobola przebywał wówczas na jednej ze swych apostolskich misji. Dowiadując się o grożącym mu niebezpieczeństwie wsiadł do wozu powożonego przez prawosławnego – Jana Domanowskiego. Liczył na dotarcie do leśnej kryjówki, którą przygotowali dla niego przyjaciele, jednakże w pobliżu folwarku Predyła, wóz napotkał Kozaków. Woźnica zbiegł, lecz sam jezuita nie skorzystał z szansy ucieczki i został pojmany.

Św. Andrzej Bobola – męczennik za wierność Rzymowi
Kozacy po schwytaniu św. Andrzeja zdarli z niego kapłańskie szaty i bili go nahajkami. Był potem okrutnie męczony: wybito mu zęby, wyrywano paznokcie i zdarto skórę z górnej części ręki. Następnie okręcono go sznurem, który przywiązali do koni. I tak męczennika wleczono drogą do Janowa. Zmuszano go potem, by wyparł się katolickiej wiary, a gdy tego nie uczynił, zaprowadzono go do miejskiej rzeźni.

Męczeństwo świętego Andrzeja Boboli
Ojciec Andrzej mógł łatwo uratować życie. Gdy znalazł się w rękach oprawców, po wielokroć dawano mu szansę ocalenia. Jednak on uznał proponowaną mu cenę za zbyt wysoką.

Andrzej Bobola: szkoła cierpienia
Bóg uczy Polaków cierpienia. Od wielu pokoleń szkoli nas w tej trudnej sztuce. Nie powinniśmy się przeciw temu buntować, ani naszym zwątpieniem obrażać Bożej Mądrości. Albowiem posiadłszy umiejętność cierpienia doskonałego – będziemy niezwyciężeni.

Święty Andrzej Bobola potrafi się obronić
Sposób w jaki Andrzej Bobola upomniał się o swoją cześć, powinien stanowić mocne ostrzeżenie dla wszystkich, którzy zechcą dokonywać politycznie poprawnych i wpisujących się w określoną „mądrość etapu” manipulacji postacią oraz życiorysem świętego.

Odnaleziono relikwie św. Andrzeja Boboli, które zaginęły przed II wojną światową
W piwnicy jednego z domów w Ostrowie Wielkopolskim odnaleziono relikwie św. Andrzeja Boboli. To niezwykła historia, ponieważ relikwiarz zawierający fragment kości Patrona Polski odnalazł się po 80 latach. 

Invictus Athletae Christi
W dniu, w którym Kościół wspomina św. Andrzeja Bobolę, przypominamy encyklikę wydaną przez Ojca Świętego Piusa XII w 300-letnią rocznicę męczeńskiej śmierci polskiego jezuity.

Obdarty ze skóry na rzeźnickim stole
Św. Andrzej Bobola to postać, której się odmawia istnienia w życiu publicznym. Jeśli przyjrzymy się popularnym publikacjom, takim jak książki Pawła Jasienicy, do których ciągle wracamy, to przekonamy się, że święty jest tam nieobecny. Książki wydawane przez środowiska katolickie nie grzeszą z kolei zbytnią świeżością spojrzenia, są to zazwyczaj hagiografie należne osobom tej klasy co św. Andrzej, jednak niewiele wyjaśniające. Skupiają się one głównie na straszliwym końcu życia świętego i zadanej mu w sposób okrutny śmierci, której okoliczności pozostają wciąż niejasne. Sprowadza się je do intrygującej afery kryminalnej.

https://youtube.com/watch?v=AeZUFPM4qq8%3Ffeature%3Doembed

Święty Andrzej Bobola potrafi się obronić

16 maja 2017 Święty Andrzej Bobola potrafi się obronić https://pch24.pl/swiety-andrzej-bobola-potrafi-sie-obronic

Sposób w jaki Andrzej Bobola upomniał się o swoją cześć, powinien stanowić mocne ostrzeżenie dla wszystkich, którzy zechcą dokonywać politycznie poprawnych i wpisujących się w określoną „mądrość etapu” manipulacji postacią oraz życiorysem świętego.

Usłyszałem pukanie, a później poczułem mocne uderzenie w prawe ramie. Zobaczyłem nad sobą zwalistą postać w czarnej sutannie. Była druga w nocy. W pierwszej chwili pomyślałem, że to napad na plebanii – tak wspomina swoje pierwsze „spotkanie” z Andrzejem Bobolą ks. Stanisław Niźnik. Trudno się dziwić, że znany z porywczego charakteru święty w ten nietuzinkowy sposób postanowił przypomnieć o sobie pracującemu w Strachocinie księdzu proboszczowi. Czego można było się spodziewać po jezuicie, którego jeden z przełożonych uznał, ze względu na gwałtowność charakteru, za „za niezdatnego do nauczania w szkołach i piastowania urzędu przełożonego”?

Pojawienie się w Strachocinie to nie był pierwszy przypadek, gdy święty Andrzej „interweniował” w swojej sprawie. Dopominał się bowiem o należną mu cześć wielokrotnie i w sposób bardzo intensywny.

Odnajdźcie moje ciało!

Już 40 lat po swojej męczeńskiej śmierci, kiedy niemal zupełnie o nim zapomniano, święty ukazał się rektorowi kolegium jezuickiego w Pińsku. Kiedy 16 kwietnia 1702 roku ksiądz ks. Marcin Godebski modlił się o pomyślność dla przeżywającej trudności szkoły ukazał mu się nieznany jezuita, przedstawił jako Andrzej Bobola, i zapewnił, iż będzie miał klasztor w opiece pod warunkiem, że jego ciało zostanie odnalezione  i otoczone odpowiednią czcią. Aby ułatwić spełnienie tego żądania zakonnik dwukrotnie wskazał miejsce swojego spoczynku. Po trzech godzinach pracy wykopano z ziemi trumny z łacińskim napisem: „Ojciec Andrzej Bobola Towarzystwa Jezusowego przez kozaków zabity”. Jak wielkie musiało być zaskoczenie kiedy po otwarciu trumny ujrzano zwłoki, zachowujące świeży wygląd, ze wszystkimi śladami tortur. A należy pamiętać, że męki jakim poddano Andrzeja Bobolę należały do szczególnie okrutnych. Dla schizmatyckich kozaków jezuita był bowiem wrogiem najgorszego sortu – jako znany „duszochwat” przywracający ruską ludność na łono Kościoła Świętego.

Bicie nahajami, kopanie i wielokilometrowy bieg z rękami przywiązanymi do pary koni stanowiły jedynie preludium do okrutnej kaźni, która miała czekać jezuitę. Jej najokrutniejsza część rozegrała się w miejskiej rzeźni w Janowie Poleskim. Żądni krwi oprawcy wcisnęli męczonemu duchownemu na głowę uplecioną z gałązek dębowych koronę. Policzkowanie szybko przerodziło się w zadawanie brutalnych, wybijających zęby uderzeń pięścią. Udręczone ciało wylądowało na stole, na którym przypalano je żywym ogniem. Na miejscu tonsury kozacy wycięli mu ciało do kości, zaś z pleców zdjęli skórę wykrajając na nich krwawy „ornat”. Rany posypali sieczką, a następnie odcięli męczonemu nos, uszy i wargi, a pod paznokcie wbili drzazgi. Nie mogąc już dłużej znieść niezłomnej postawy męczonego kapłana, który mimo straszliwego bólu nieustannie trwał przy świętej wierze, powtarzając „jestem księdzem katolickim kapłanem. W tej wierze się urodziłem i w niej też chcę umrzeć. Wiara moja jest prawdziwa i do zbawienia prowadzi. Wy powinniście żałować i pokutę czynić, bo bez tego w waszych błędach zbawienia nie dostąpicie. Przyjmując moją wiarę, poznacie prawdziwego Boga i wybawicie dusze swoje” okrutni oprawcy wyrwali Andrzejowi Boboli język wycinając w karku otwór. Ciało szarpane drgawkami powieszono głową w dół. Po dwóch godzinach dalszych tortur odcięto je, a dowódca oddziału około godziny trzeciej po południu, uderzeniem szabli zakończył te nieludzkie męczarnie dobijając zakonnika.

Odnalezione dzięki nadprzyrodzonej interwencji udręczone ciało, owinięto w nowe prześcieradło, okryto sutanną, czarnym ornatem i prze­łożono do nowej trumny, którą umieszczono na rusztowaniu w środku krypty. Wieść o cudzie szybko rozeszła się po Polesiu. Ludność chcąca oddać hołd Andrzejowi Boboli przypominała sobie opowieści snute przez ojców o  heroizmie jezuickiego kapłana. Niezłomny kapłan potrafił także odwdzięczyć się współbraciom za spełnienie jego prośby. Szwedzi grabiący Rzeczpospolitą nie zniszczyli Pińska, a epidemia, która pochłonęła w tym czasie wiele tysięcy istnień ludzkich ominęła tę ziemię.

Zostanę w Królestwie Polskim za głównego patrona

Interwencja Andrzeja Boboli zakończona odnalezieniem jego ciała nie była ostatnia. Po stu latach trwania lokalnego kultu zamordowanego przez kozaków kapłana, jezuita ponownie przypomniał się Polakom.

W 1819 objawił się dominikaninowi Alojzemu Korzeniewskiemu. Zakonnik po dłuższych modlitwach zanoszonych w intencji odzyskania przez Polskę niepodległości ujrzał postać, która przedstawiła się jako Andrzej Bobola. Ojciec Korzeniewski otrzymał polecenie spojrzenia przez okno, wówczas jego oczom ukazała się – zamiast znajomego widoku wirydarza wileńskiego klasztoru – rozległa równina. Widok ten miał przedstawiać, jak powiedział Andrzej Bobola, ziemię pińską, gdzie dostąpił „chwały cierpień męczeństwa za wiarę Chrystusową”. Wkrótce widok uległ gwałtownej zmianie – równinę pokryło walczące zaciekle wojsko. „Gdy skończy się wojna, którą widzisz, wtedy, królestwo Polski zostanie przywrócone przez miłosierdzie Boże, a ja zostanę w nim uznany jako główny patron” – usłyszał o. Korzeniewski.

Zadanie uczynienia z Andrzeja Boboli patrona do najłatwiejszych nie należało, nie był on bowiem wówczas nawet beatyfikowany. Do zakończenia przedłużającego się m. in. z powodu kasaty Jezuitów i rozbiorów Polski procesu doszło dopiero 24 czerwca 1853 r.

Sprawa patronatu nad Polską powracała wielokrotnie podczas dramatycznych wydarzeń, których nie brakowało w historii naszej Ojczyzny. Pojawiła się m.in. po sierpniowym Cudzie nas Wisłą w 1920 roku. Ponownie zaistniała po kanonizacji, która miała miejsce w Rzymie 17 kwietnia 1938 roku. 

O potrzebie uznania świętego za Patrona Polski przypomniano również po ogłoszeniu w 1957 r. przez papieża Piusa XII w „trzechsetną rocznicę chwalebnego męczeństwa św. Andrzeja Boboli” encykliki Invicti athletae Christi (Niezwyciężony Atleta Chrystusa). W papieskim dokumencie zawarto m. in. odezwę do narodu polskiego z wezwaniem do nieugiętego trwania przy religii i Kościele:

Niechże więc idąc za jego świetlanym przykładem nadal bronią ojczystej wiary przeciw wszystkim niebezpieczeństwom, niech usiłują obyczaje do norm chrześcijańskich dostosować, niech to sobie mają mocnym przekonaniem za największą chwałę swojej Ojczyzny, jeżeli przez nieugięte naśladowanie niezachwianej cnoty przodków to osiągną, żeby Polska zawsze wierna była dalej „przedmurzem chrześcijaństwa”. Zdaje się bowiem wskazywać „historia, […] jako świadek czasów, światło prawdy […] i nauczycielka życia”, że Bóg tę właśnie rolę narodowi polskiemu przeznaczył. Niechże więc mężnym i stałym sercem usiłują tę rolę wypełnić, unikając wrogich podstępów i zwalczając przy pomocy łaski Bożej wszystkie przeciwności i próby. Niech spoglądają na nagrodę, jaką Bóg obiecuje tym wszystkim, co nie szczędząc wysiłków z najwyższą wiernością i gorącą miłością żyją, działają i walczą dla zachowania i rozszerzenia na ziemi Bożego Królestwa pokoju.

Starania biskupów polskich przerwał jednak wybuch II wojny światowej. Ognik nadziei na szczęśliwe doprowadzenie sprawy do końca tlił się przez niemal cały okres komunistycznego zniewolenia jakiemu po 1945 roku uległa Polska. Trzeba było jednak czekać, aż do 2002 roku kiedy to święty Andrzej został drugorzędnym Patronem Polski (oznacza to m. in. iż w kościelnej liturgii nie przysługuje mu „uroczystość”, a „święto”).

Jestem Święty Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie

Choć do kanonizacji pochodzącego z niedużej wsi koło Sanoka Andrzeja Boboli doszło w 1938 roku, to do lat osiemdziesiątych XX wieku w jego rodzinnej Strachocinie mało, lub z goła nikt nie upominał się o należyte upamiętnienie świętego. I znów święty Andrzej musiał wziąć sprawy w swoje ręce.

Przez lata kolejni lokatorzy starchocińskiej plebanii byli świadkami niepokojących zdarzeń. Wspominali o nich m. in. Wiesław Kielar, siostrzeniec ks. Władysława Barcikowskiego, proboszcza w Strachocinie w latach 1912-1942, oraz ks. Ryszard Mucha, proboszcz w latach 1970-1984. Ten ostatni szczególnie dotkliwie przeżył potkania z „nieznanym przybyszem zza światów”.

Jak relacjonował – obejmujący w niecodziennych okolicznościach probostwo – ks. Stanisław Niźnik „przyjmuje się, że to z powodu wydarzeń na plebanii, ks. Ryszard podupadł na zdrowiu. Pojawiająca się i znikająca postać nigdy nie czyniła krzywdy ks. Ryszardowi. Jedynie przypominała, że czegoś oczekuje. Problem  sprowadzał się do odkrycia prawdy, o nieznanej postaci, której strój sugerował, że jest kapłanem. Długa czarna sukmana, ciemna broda i smukła sylwetka – oto charakterystyczne cechy pojawiającej się osoby. To wszystko wiemy z przekazów ks. Ryszarda. Ludzie nie bardzo wierzyli w to, co przeżywał proboszcz, a odwiedzający go koledzy, nie zawsze z uwagą słuchali jego opowiadań. Stan zdrowia kapłana ulegał pogorszeniu, aż przyszła poważna choroba i ks. Ryszard znalazł się w szpitalu”.

Także i księdzu Józefowi święty Andrzej nie zamierzał dać spokoju. Opisane na początku gwałtowne interwencje powtarzały się przez następne cztery lata. W nocy 16 na 17 maja 1987, zjawiająca się postać na jego pytanie duchownego: „kim jesteś? i czego chcesz?” – odpowiedziała: „Jestem Święty Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”. Kiedy ksiądz Niżnik podjął się realizacji tego wezwania nękające go wizje ustąpiły. Relikwie świętego Andrzeja Boboli trafiły do Strachociny 16 maja 1988 roku.

Opisana historia ukazuje trudną do zaakceptowania dla wielu prawdę, że Niebiosa ingerują w naszą rzeczywistość. „Upartość” świętego Andrzeja Boboli w dążeniu do objęcia jego osoby należytą czcią powinna być wyraźnym ostrzeżeniem dla wszystkich, którzy chcieliby – jak niestety stało się z wieloma wielkimi postaciami Kościoła, ze św. Franciszkiem na czele – zafałszować jego prawdziwą tożsamość. Można domniemywać, że jest to ostrzeżenie skuteczne. Andrzej Bobola wciąż pozostaje bowiem świętym bardzo niewygodnym. Trudno się dziwić – jego radykalizm i zapał w niesieniu wszystkim bez wyjątku Świętej Wiary Katolickiej kłócą się z tak silnie promowaną dziś dialogicznością i sztuką zawierania kompromisów.

A przecież Andrzej Bobola został bestialsko zamordowany właśnie dlatego, że na żadną ugodę iść nie chciał, a dialog uznawał za słuszny jedynie wtedy, gdy mógł w jego ramach bez skrępowania głosić prawdy Wiary. Dlaczego więc wciąż nie doczekał się spełnienia prośby i nie dołączył do grona głównych patronów naszej ojczyzny, ale nadal mówimy o nim jako o „drugorzędnym patronie”? Czy znów będzie się musiał o to upomnieć osobiście?

Łukasz Karpiel