Umysł “zdrajcy” – Tomasz Morus i jego konspiracja przeciwko światu
Filip Adamus

(William Frederick Yeames, Public domain, via Wikimedia Commons)
„Oto jest głowa zdrajcy” – brzmi polski tytuł popularnego filmu o Św. Tomaszu Morusie. To nawiązanie do śmierci przez ścięcie, jaką poniósł ten brytyjski dostojnik za wierność boskiemu prawu. Wyrok dekapitacji tego zasłużonego sługi Henryka VIII i obrońcy katolickiego nauczania to wymowny symbol. Całe królestwo dowiedziało się w ten sposób, że na przekonania, w które wierzył były monarszy kanclerz, nie może być miejsca. A jednak – przecież św. Tomasz Morus nigdy nie wypowiedział Henrykowi VIII posłuszeństwa i nie knuł nad zamachem stanu. Zdradził – ale nie swoje królestwo.
Kogo zdradził Tomasz Morus?
Najcenniejszym źródłem wiedzy o św. Tomaszu Morusie jest jego żywot, spisany przez jego zięcia Williama Ropera. Wraz z listami i utworami męczennika stworzonymi w czasie uwięzienia w Tower opisuje on ze szczegółami ostatnie lata jego życia i okoliczności śmierci. Daje jednak szanse poznać również czasy sukcesów Sir Thomasa More’a na dworze.
Z tej lektury płynie ciekawy wniosek: bliski doradca Henryka VIII nikomu nie był do końca „wierny”. Oczywiście poza jednym: Bogiem. Konsekwentne posłuszeństwo Jemu i Jego woli sprawiało, że święty Tomasz Morus zawodził oczekiwania „synów tego świata”. Wszyscy, którzy liczyli na to, że ze względu na więzy sympatii, czy perspektywę zysku będą mogli mieć go po swojej stronie, srogo się rozczarowali.
Znamiennie, że konflikt z królem, w jaki popadł kanclerz królestwa na tle dążenia Henryka VIII do ponownego ożenku i władzy nad Kościołem, nie miał żadnego osobistego podtekstu. Nim zdążył się on wykrystalizować, Morusa z władcą łączyły naprawdę dobre stosunki – niektórzy twierdzą nawet, że przyjacielskie. Urzędnik cieszył się dobrą pozycją na dworze i zaufaniem, na jakie rzeczywiście zapracował nienaganną uczciwością, ostrym intelektem oraz wiernością swoim obowiązkom. Nie chodziło ani o urażoną dumę, ani niechęć. Przeciwnie – w swoim sprzeciwie wobec ponownego małżeństwa Henryka VIII święty próbował pozostać po prostu najlepszym doradcą.
Dobitnie pokazuje to fragment „Żywotu”, w którym William Roper wspominał pierwsze dyskusje między monarchą a Tomaszem Morusem, dotyczące próby uznania pierwszego ożenku Henryka VIII z Katarzyną Aragońską za nieważny. To właśnie z przyszłym męczennikiem władca miał omówić sprawę tuż po podsunięciu mu samej idei przez kardynała Wolsey’a. Ów kościelny dostojnik zasugerował, że dyspensa, jaką Stolica Apostolska wydała, zgadzając się na poślubienie przez Henryka VIII wdowy po zmarłym bracie, była nieważna.
Jak zapisał William Roper, po pierwszej dyskusji na ten temat przyszły święty zgłębił zagadnienie i trzeźwo radził królowi:
„Jeśli jednak umysł waszej wysokości otwarty jest na zrozumienie prawdy, możesz znaleźć takich doradców, którzy ani przez wzgląd na doczesną pomyślność, ani z lęku przed twoją królewską władzą ,nie zechcą Cię oszukać” (…). „Wymienił świętych Hieronima i Augustyna i wielu innych świątobliwych doktorów, tak greckich, jak i łacińskich, przytoczył także cytaty, jakie znalazł w ich pismach, choć nie nazbyt się podobały one Jego wysokości, sprzeciwiały się bowiem jego pragnieniu, jednak tak roztropnie zostały podane przez Sir Tomasza More, że Jego wysokość zgodził się z nimi, a później jeszcze nieraz rozmawiał o nich z Sir Tomaszem”, pisał zięć męczennika w „Żywocie”.
Niedługo potem okazało się, że początkowo konstruktywna dyskusja ściągnęła na głowę św. Tomasza Morusa bardzo poważne problemy. Król nie tylko zdecydował się wbrew stolicy świętej nowe małżeństwo zawrzeć, ale i zerwać z Kościołem, a od duchownych i Morusa wymógł przysięgi, potwierdzającej pochwałę jego posunięć. Nie zamierzał tolerować żadnej – choćby wyrażanej niepublicznie – krytyki swojego postępowania.
Gdy atmosfera zaczynała gęstnieć, święty miał nadzieję, że pozwoli mu uwolnić się od niej złożenie urzędu kanclerskiego. Na próżno. Mimo obietnicy króla, że nie będzie zwracał się do niego ponownie z tą sprawą – w której różnili się zdaniem – monarcha oczekiwał pełni uznania dla jego uczynków. Wobec ich braku były dostojnik i przyjaciel Henryka VIII został uwięziony jako zdrajca. A przecież nie myślał o przewrocie i tak daleko, jak to było możliwe, starał się uniknąć konfliktu z władcą. W czasie swojego procesu wielokrotnie wskazywał, że nie stanowi zagrożenia dla porządku państwa. Deklarował, że jest gotowy uznać prawa do tronu potomstwa Henryka VIII. Kierował się olbrzymią wyrozumiałością wobec wszystkich, którzy złożyli przysięgę – wydaje się nawet, że mówił o nich z dużą dozą pobłażliwości…
Przeciw królestwu św. Tomasz z pewnością nie konspirował. Nie marzył o zmianie na tronie. Zdradził za to logikę doczesnego świata i jego sprawy w imię bezkompromisowej lojalności wobec Zbawiciela. Nie tylko monarcha srożył się na niego, że nie chciał nagiąć się do jego oczekiwań. Pretensje miała do męczennika również rodzina.
W „Żywocie” autorstwa Williama Ropera czytamy, jak jeden z zięciów św. Tomasza Morusa skarżył się, że jego bliscy nie wzbogacili się na kanclerstwie głowy rodu. Nikomu jako monarszy dostojnik nie zapewnił dzięki koneksjom niezasłużonych urzędów, ani majątku. Z kolei, gdy przyszły męczennik przebywał zamknięty w Więzieniu w Tower, z pretensjami przybyła do niego żona, zarzucając mu głupotę, upór i namawiając, by powrócił do domu i rodziny.
Zarzuty wprost nawiązujące do zbyt małego „względu na osobę” Sir Thomas More słyszał również z ust oskarżycieli w czasie procesu. Byłemu kanclerzowi królestwa wmawiano brak należytej „wdzięczności” wobec monarchy. Jeszcze przed osadzeniem w Tower, podczas przesłuchania chwilowo więzionego w Oxford Tomasza stwierdzono, że skoro władca cenił go i obdarzył przywilejami, to on nie powinien upierać się przy własnym sumieniu, ale nagiąć do woli Henryka.
W czasie tego samego przesłuchania zarzucono Tomaszowi również nadmierne poleganie na sobie samym. Jak usłyszał, zanadto dużą wagę przywiązywał do własnych odczuć, podczas, gdy tylu biskupów i duchownych złożyło już ślubowanie. Tomasz jednak nie dał się przekonać. Potrafił odróżnić postępowanie motywowane strachem przed utratą światowych dóbr od właściwego posłuszeństwa. Toteż dał swoim oskarżycielom dosadną odpowiedź:
„Milordowie, zważmy, iż oskarżenie oparte jest na ustawie parlamentu, jawnie sprzecznej z prawem stanowionym przez Boga i jego święty Kościół, nad którym najwyższej władzy, całej ani częściowej, nie może przejąć żaden doczesny władcą mocą żadnego prawa, albowiem słusznie się ono należy Stolicy świętej, od czasu, gdy nasz Zbawiciel, chodząc we własnej osobie po ziemi, nadał specjalny przywilej zwierzchności świętemu Piotrowi i jego następcom, biskupom tejże stolicy. A zatem ustawa ta, wedle chrześcijańskiego prawa nie daje dostatecznej podstawy, by oskarżać jakiegokolwiek chrześcijanina”, tłumaczył.
Na cóż jeszcze oskarżającym potrzeba było procesu? Oto bezpośrednie przyznanie się do winy. W tych słowach święty stwierdził, że ustanowień bożych żadna władza nie może naruszyć. Ani postawa większości duchownych, ani oczekiwania bliskich – nie mogły sprawić, by odmówił posłuszeństwa Zbawicielowi i odrzucił katolicką prawdę. To jawna zdrada tego świata i jego spraw.
Rada dla współczesnych
Postawa św. Tomasza Morusa to wyjątkowo cenny punkt odniesienia dla nas – katolików XXI wieku, którzy z bezbożną rzeczywistością musimy spierać się coraz częściej, a oparcie we władzy – publicznej i duchownej, znajdujemy rozczarowująco rzadko. Nie jest łatwo zachowywać „skrupuły”, których coraz większa liczba biskupów i nasze społeczeństwa chętnie się pozbywają. Trudno z krytycyzmem patrzeć na tendencje i wybory, które tak wielu naszych bliskich – pod postacią czy to grzechu, czy odrzucenia prawdziwej wiary – podejmuje.
W postawie św. Tomasza znajdujemy cenne przypomnienie, że wierność Bogu i posłuszeństwo Jego woli aż do końca nigdy nie jest powszechna. Nawet w społeczeństwie, które wydawało się tak przepojone duchem religijnym, którego monarcha wydał „obronę Siedmiu Sakramentów” i ujmował się za władzą papieską – Henrykowi VIII udało się „zasiąść na ołtarzu”. Z aprobatą większości hierarchii Kościoła i milczeniu poddanych. Pochwały tego posunięcia odmówiła zaledwie niewielka grupa konsekwentnych opozycjonistów na czele ze świętym Tomaszem i biskupem Rochester, Janem Fischerem, do których dołączyli potem kolejni męczennicy angielskiej reformacji.
Nie dziwmy się zatem, że krzywo patrząc na współczesne trendy w Kościele i próby dostosowania go do świata uchodzimy za zatwardziałych skrupulantów, rujnujących „nową wiosnę” chrześcijaństwa. Na te czasy św. Tomasz ma dla nas wyśmienitą radę, którą przekazał swojemu potomstwu:
„Dzieci, nie byłoby dla was żadną zasługą iść teraz do nieba. Każdy bowiem dobrze wam doradza i dobry daje przykład. Widzicie cnotę nagradzaną, a złość ukaraną, tak, że jesteście jakoby siłą pociągani ku niebu. Jeśli jednak dożyjecie takiego czasu, że nikt nie da wam dobrej rady i dobrego przykładu, gdy ujrzycie cnotę ukaraną, a złość wynagrodzoną, jednak nie zachwiejecie się i trwać będziecie przy Bogu mimo groźby śmierci, to wówczas Bóg – choćbyście byli tylko na poły dobrzy – uzna was za doskonale dobrych”, mówił do swych córek.
Miejmy te słowa w pamięci. To bowiem kwintesencja “zdrady”, jaka w duszy św. Tomasza Morusa czekała tylko na odpowiedni moment, by się ujawnić – skupienia raczej na tym, co wieczne, niż na doczesnym świecie.
Filip Adamus