Stanisław Michalkiewicz • tygodnik „Goniec” (Toronto) • 27 lutego 2022
Cóż za zbieg okoliczności! Akurat kiedy kanadyjski premier Trudeau przystępował do rozprawienia się z uczestnikami a nawet sympatykami Konwoju Wolności, na drugim końcu świata, w Luksemburgu, Europejski Trybunał Sprawiedliwosci odrzucił skargę Polski i Węgier na tzw. mechanizm warunkujący. Polega on na tym, że instytucje Unii Europejskiej, zwłaszcza Komisja Europejska, przyznała sobie prawo wstrzymywania subwencji finansowej dla państwa członkowskiego, jeśli uzna, że z praworządnością w tym państwie nie jest najlepiej. Ponieważ traktaty o Unii Europejskiej, ani o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej, tworzące traktat lizboński, nie precyzują, o co konkretnie z tą praworządnością chodzi, stwierdzając tylko, że jest ona ważnym celem Unii Europejskiej, to już sama ocena jest nacechowana dowolnością, a właściwie – samowolą. Nie ma też żadnych zobiektywizowanych kryteriów oceny, czy nastąpiło naruszenie, czy nie. Orzeczenie TSUE z 16 lutego br. wspomina jedynie, że zablokowanie subwencji może nastąpić w przypadku, gdy niedostatki praworządności stwarzają ryzyko nieprawidłowego gospodarowania unijnymi funduszami.
Pan premier Morawiecki uczepił się tego warunku, jak pijany płotu, ale – powiedzmy sobie szczerze – co miał robić w sytuacji, gdy minister Ziobro z kolegami z koalicyjnej, Solidarnej Polski stwierdził, że godząc się w 2020 roku na mechanizm warunkujący, pan premier popełnił „historyczny błąd”, którego „historyczne następstwa” właśnie się objawiły w całej straszliwej postaci. Solidarna Polska wytykała ten błąd już w roku 2020, kiedy te skutki jeszcze się nie objawiły, więc nic dziwnego, że teraz próbuje to wykorzystać w charakterze argumentu w rywalizacji ministra Ziobry z premierem Morawieckim. Dygnitarze skupieni wokół Ministerstwa Sprawiedliwości, domagają się głowy ministra do spraw europejskich Konrada Szymańskiego, który sprawę mechanizmu warunkującego bagatelizuje. – To w takim razie, gdzie są pieniądze z Funduszu Odbudowy – pytają retorycznie ministrowie Solidarnej Polski? Odpowiedź jest prosta: w Komisji Europejskiej, która w swoich szponach trzyma portfel, więc nikt, łącznie z Trybunałem Konstytucyjnym w Warszawie, nie może jej nawet „skoczyć” tym bardziej, ze wyrok TSUE nadaje jej samowoli pozory legalności. Krótko mówiąc – doigraliśmy się – ale o tym trzeba było myśleć w 2003 roku, kiedy to za Anschlussem zgodnie agitowali Umiłowani Przywódcy nie tylko z obozu zdrady i zaprzaństwa, ale również z obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm.
No dobrze – ale dlaczego właściwie Polska i Węgry znalazły się na celowniku Niemiec, które próbują obydwa te państwa obezwładnić przez „zagłodzenie” przy pomocy instytucji Unii Europejskiej, obsadzonych przez niemieckie owczarki? Otóż wprawdzie projekt Trójmorza przy obecnej administracji prezydenta Józia Bidena ma już charakter raczej historyczny, to jednak Niemcy, na wszelki wypadek, próbują nie dopuścić, by kiedykolwiek ta sprawa powróciła. Toteż wzięły na swój celownik Polskę i Węgry, w słusznym przekonaniu, że po spacyfikowaniu tych dwóch państw groźba Trójmorza zostanie zażegnana, bo bez nich ten projekt w ogóle nie ma sensu.
Tymczasem, oprócz fatalnego dla Polski wyroku TSUE, objawiła się w całej straszliwej postaci klęska „Polskiego Ładu”, że aż Naczelnik Państwa zauważył, iż przygotowywali go ludzie zupełnie nie zainteresowani jego sukcesem. Na razie na kozła ofiarnego wybrany został pan Kościński, który utracił stanowisko ministra finansów, ale wcale nie podwinął potulnie pod siebie ogona, tylko publicznie ujawnia, że on tylko wykonywał polecenia pana premiera Morawieckiego. Najwidoczniej jednak premiera Morawieckiego Naczelnik Państwa ruszyć nie może, nawet niekoniecznie dlatego, że podczas głębokiej rekonstrukcji rządu musiał wysunąć go na premiera, ale również dlatego, że nie wie, czy w przypadku spuszczenia premiera Morawieckiego z wodą, ten nie zacznie naokoło chlapać, że w sprawie „Polskiego Ładu”, podobnie jak we wszystkich innych sprawach, wykonywał jedynie polecenia Naczelnika Państwa. Jak widzimy, dekompozycja w szeregach obozu „dobrej zmiany” coraz bardziej się pogłębia, a jeśli nie jest to obecnie głównym motywem walki kogutów, to tylko dlatego, że wszystko przyćmiła sprawa Ukrainy.
Napięcie między Ukrainą i Rosją pojawiło się po przybyciu prezydenta Bidena do Europy w czerwcu ub. roku, a potem cały czas narastało. Podejrzewam w związku z tym, że prezydent Biden, próbując wysondować zimnego ruskiego czekistę, czego by ewentualnie chciał, za obietnicę neutralności w momencie, gdy USA przystąpią do ostatecznego rozwiązywania kwestii chińskiej, otworzył – jak to mawiali partyjniacy za pierwszej komuny – „puszkę z Pandorą”. Bo czegóż innego mógłby chcieć Putin, jeśli nie amerykańskiej zgody na odbudowę Związku Radzieckiego na tyle, na ile jest to możliwe?
Bardzo też możliwe, że obietnica takiej zgody została mu udzielona, aczkolwiek w ścisłej tajemnicy i z zastrzeżeniem, by ten prezent za żadne skarby nie wyglądał jak prezent, tylko jako straszliwy dopust Boży. Toteż wszyscy dołożyli starań, by sytuacja właśnie w takim kierunku się rozwijała, a tylko Umiłowani Przywódcy naszego nieszczęśliwego kraju mogą myśleć, że to wszystko naprawdę, bo tak własnie się zachowują. Na szczęście niewiele mogą, więc tylko przytupują, pokrzykują i w ogóle – zachowują się jeszcze bardziej mocarstwowo, niż podczas zabawy w mocarstwowość z panią Swietłaną Cichanouską, która powoli pogrąża się w zapomnieniu.
I kiedy wszyscy sprawiali wrażenie, jakby już nie mogli się doczekać, kiedy Putin na Ukrainę uderzy, ten, zaraz po zakończeniu zimowej olimpiady w Pekinie, na prośbę Dumy uznał niepodległość republik donieckiej i ługańskiej, które zaraz poprosiły o udzielenie im przez Rosję „bratniej pomocy”, ta zaś została im natychmiast udzielona w postaci „wkroczenia” rosyjskiego wojska na te tereny. Nie jest do końca jasne, czy uznanie niepodległości dotyczy tylko terenów aktualnie kontrolowanych przez obydwie republiki, czy też całych obwodów: donieckiego i ługańskiego – ale o tym wkrótce się przekonamy. To rosyjskie „natarcie z ograniczonym celem” zostało przyjęte przez USA łagodnie. Prezydent Biden ograniczył się do nałożenia sankcji w postaci zakazu inwestowania w republikach donieckiej i ługańskiej i uznania za niepożądanych kilku osobników z otoczenia rosyjskiego prezydenta. Ale – o ile mi wiadomo – amerykańskich inwestycji na tych terenach nie było i przedtem, a osobnicy mogą przez jakiś czas posiedzieć sobie w domu.
Jak dotąd, wygląda to na potwierdzenie podejrzeń, że na Ukrainie tak naprawdę możemy mieć do czynienia z amerykańsko-rosyjską ustawką, tyle, że musi ona wyglądać na zagrożenie dla pokoju światowego, które dzięki staraniom prezydenta Bidena i prezydenta Putina zostanie rozładowane i wszystko zakończy się wesołym oberkiem, któremu towarzyszyć będzie częściowy rozbiór Ukrainy. Ale już Voltaire w XVIII wieku pisał, że „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).