Benedyktyni odchodzą/odeszli od katolicyzmu? – Matka Boża i… nauczyciel Budda

Benedyktyni, Matka Boża i nauczyciel Budda

Paweł Chmielewski https://pch24.pl/benedyktyni-matka-boza-i-nauczyciel-budda

Październik 2024, Warszawa. Katolicko-buddyjska sesja medytacyjna. Na środku sali – ikona Matki Bożej, a obok niej figura Buddy. Oparty na szacunku dialog międzyreligijny? A może raczej poniżające zestawienie? Matka Zbawiciela u boku ojca buddyjskiego oświecenia…

21 maja 2025 roku na łamach Więzi ukazał się artykuł autorstwa Stanisława Chyli-Smyka pt. „Międzyreligijne uczenie się – droga wiodąca do pokoju”.

Chyla-Smyk zachwala w nim dialog międzyreligijny w kontekście medytacji buddyjskiej. Moją szczególną uwagę zwrócił epizod praktyki tego dialogu opisany przez autora, a dotyczący spotkania, jakie odbyło się w dniach 11-13 października 2024 roku w sali medytacyjnej jednej z warszawskich wspólnot buddyzmu zen.

Była to od strony technicznej, pisze Chyla-Smyk, „chrześcijańsko-buddyjska sesja medytacyjna”.
Prowadzili ją nauczyciel buddyzmu zen Mikołaj Markiewicz – oraz benedyktyński opat.

Tym drugim był o. Maksymilian Nawara, prezes Kongregacji Zwiastowania. To człowiek w rodzinie benedyktyńskiej znaczący: jako opat wspomnianej kongregacji patronuje w sumie ponad trzydziestu klasztorom męskim i żeńskim na kilku kontynentach, w tym klasztorom w Polsce. Nawara od lat jest zaangażowany w kontakty z buddyzmem. W klasztorze benedyktyńskim w Lubiniu prowadzi Ośrodek Medytacji Chrześcijańskiej.

Chyla-Smyk pokrótce opisał przebieg medytacyjnego spotkania.

Interesujący szczegół:

W centralnym punkcie sali stały obok siebie przedstawienia mistrzów medytacyjnej ciszy obu szkół – ikona Matki Bożej Częstochowskiej i figurka Buddy. Oto znajdowały się obok siebie portrety dwóch postaci historycznych, które poprzedziły narodziny Jezusa Chrystusa – dwóch postaci, które przeżywały świat i relacje z innymi w sposób głęboki, w zasłuchaniu i otwartości.

Czy właściwe jest stawianie obok siebie Matki Bożej i Buddy? Chyla-Smyk uważa najwyraźniej, że tak: dwoje postaci historycznych, które poprzedziły narodziny Jezusa.

Ktoś powiedziałby: racja. Co innego, gdyby zestawić z Buddą samego Chrystusa. Wówczas można byłoby odnieść wrażenie, że naszego Zbawiciela zestawia się ze zwykłym człowiekiem – w tradycji buddyjskiej wybitnym, niemniej jednak właśnie zwykłym człowiekiem. Stanowiłoby to symboliczne podważenie boskości Chrystusa. A Matka Boża? Stworzenie, a nie Bóg – zupełnie tak, jak „Budda”, Siddhartha Gautama.

A jednak jest inaczej. W Litanii loretańskiej wołamy do Matki Bożej: „bramo niebieska”. W Regina Caeli: „abyśmy przez Matkę Jego, Najświętszą Maryję Pannę, dostąpili radości życia wiecznego”. W Salve Regina: „Witaj Królowo, Matko Miłosierdzia, życie, słodyczy i nadziejo nasza, witaj!” W Ave Regina Caelorum: „Witaj, Różdżko i Bramo, Jasność zrodziłaś światu”. W Ave Maria: „błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus”. Ot, modlitewne wyrazy objawionej przez Boga prawdy: Maryja to prawdziwie brama Niebios, bo przez Nią na świat przyszedł jedyny Zbawiciel ludzkości.

Niepokalana jest wprawdzie stworzeniem, jak „Budda”; ale nie jest zwykłym stworzeniem: nie ma drugiego człowieka, który byłby wyniesiony tak, jak Ona. Jest Maryja „ponad wszystkie najpiękniejsza” i „błogosławiona między niewiastami”. Dlatego zwykłe zestawienie Matki Bożej z nauczycielem buddyjskiej filozofii budzi zgorszenie. Widzę w tym – może nieumyślne, jakby dokonane w jakiejś mgle – ale przecież poniżenie Niepokalanej.

Co transmituje ten symboliczny widok: wizerunek Matki Boga obok wizerunku ojca buddyzmu? To proste: czy nie przekonanie, że każda z tych ścieżek religijnych rodzi własne dary? Droga Matki Bożej rodzi Chrystusa, droga Buddy – „oświecenie”. Zbawienie w Chrystusie – albo buddyjskiej nirwanie; wybierz, co ci pasuje, człowieku nowoczesności.

Domniemywam, że na opisanym na łamach „Więzi” spotkaniu nikt tego tak werbalnie nie przedstawiał; ba, może nikt o tym wprost nie pomyślał.

Indyferentyzm religijny, od kilkudziesięciu lat promowany w teologii pod hasłem pluralizmu religijnego, nie jest wydmuszką; to rzeczywista trucizna dla katolickich umysłów, sączona różnymi drogami.

Łatwo nim niezauważalnie nasiąknąć, wyrabiając w sobie nieświadomą skłonność do zrównywania różnych „religijnych ścieżek”. Zarażony tym zboczeniem intelektu człowiek traci wewnętrzny kompas; sam nie wie, kiedy przestał poważnie traktować jedyność zbawczą Chrystusa – albo nawet sam nie wie, że już tej prawdy… wcale za prawdę nie uważa. Źle, kiedy choroba dotyka zwykłego wiernego. Strasznie, gdy jej ognisko wyśledzić można w religijnym zgromadzeniu.

Mam nadzieję, że kolejne katolicko-buddyjskie sesje medytacyjne, a pewnie takie jeszcze niestety będą, ojcowie benedyktyni zorganizują z większym nabożeństwem dla Maryi, Matki samego Boga.

Paweł Chmielewski