Tłumaczenie czy przekład – Sławomir M. Kozak

Źródło: https://aurora.info.pl/tlumaczenie-czy-przeklad/

Przetłumaczyłem w swoim życiu setki tekstów. Dokonywałem też przekładów, choć z nimi miewałem problemy, bo jako autor wiem, jak twórca dba o każdy wyraz w napisanym przez siebie zdaniu. Dlatego, zawsze starałem się być jak najbardziej wierny oryginałowi. Z wielkim trudem przychodziło mi ingerowanie w czyjeś dzieło. A na czym w ogóle polega ta różnica? Wbrew pozorom, niewiele osób zapewne w ogóle się nad tym zastanawia. W dużym skrócie można przyjąć, że tłumaczenie jest jak najwierniejszym odwzorowaniem materiału źródłowego. Natomiast, kiedy w języku, w którym chcemy oddać treść oryginału nie ma bezpośrednich odpowiedników dla słownictwa wyjściowego, korzystamy z zamienników. Często dokonuje się wówczas z konieczności różnego rodzaju zbitek słownych, używa pojęć właściwych dla, jak podają opracowania specjalistyczne, kontekstu kulturowego, tradycji, a nawet stereotypów bliskich odbiorcy.

To praca, w moim przekonaniu, bardziej twórcza niż odtwórcza. I, jakkolwiek ktoś kiedyś powiedział, że poezja to jest właśnie to, co ginie w przekładzie, przeczą temu liczne, rewelacyjne dowody translatorskie. Ale to domena wyjątkowych artystów, a ja nie o nich chcę dziś pisać. Wprost przeciwnie.

Chcę napisać o osobnikach, którzy świadomie i z rozmysłem dokonują okaleczania języka polskiego, dla pieniędzy, ze zwykłego koniunkturalizmu wychodzącego naprzeciw politycznej poprawności. Tego typu indywidua powinny stawać pod publicznym pręgierzem, a przykłady ich perfidnej działalności winny być wytykane i osądzane. Tak się jednak, póki co, nie stanie, skoro nie potrafimy jako społeczeństwo być zgodni w kwestiach jeszcze większej wagi, bo godzących w nasz byt narodowy. Ale degradacja języka nie leży wcale tak daleko od tych najważniejszych spraw. Język polski jest nie tylko elementem kultury, który kształtował od pierwszych chwil naszą osobowość, jest obecny z nami i w nas, przez całe życie. Nawet ci, którzy Polskę opuścili nadal w nim myślą, śnią i z nim na ustach pożegnają ten świat. Język jest bowiem częścią składową tożsamości. Z tego przecież powodu dzisiejsi barbarzyńcy nawołujący do transhumanizmu, na pierwszy ogień wzięli wypaczanie pojęć, wymianę znaczeń funkcjonujących w języku polskim. Nie jest to wynik niedouczenia, czy bagatelizowania zasad formalnych, podstaw gramatyki i ortografii, jak mogłoby się wydawać. To niezwykle przemyślana i niszczycielska działalność, z którą należy konsekwentnie walczyć. Mediami nie zarządzają ignoranci, a dostrzegamy to zjawisko coraz powszechniej w wykonaniu podległych im pracowników frontu dezinformacyjnego, zalewających nas nowomową, globalistyczną, zniewalającą frazeologią. Sądziłem, pomny sformalizowanej mody na wukraińskość dziennikarską, że nic mnie już na tym polu nie zaskoczy.

Tymczasem, obejrzałem właśnie na jednej z platform filmowych obraz z gatunku thriller, który jakkolwiek niezbyt wysokich lotów, oglądało się w miarę przyzwoicie. I to był rzeczywiście thriller! Filmy anglojęzyczne mam zwyczaj oglądać w oryginale, z włączonymi napisami w języku polskim. I w pewnej chwili doznałem wstrząsu, widząc w tekście dialogu „tłumaczenie” (?) słowa „witness” w odniesieniu do kobiety, jako „świadkinia”! Nie zdążyłem się z tego na dobre otrząsnąć, minęło chwil kilka i usłyszałem wyraz „guest”, który też w formie żeńskiej pojawił się w podpisie, jako „gościnia”. To świnia, pomyślałem o „tłumaczu”! Bo to przecież nie mogło być dziełem przypadku czy błędu w procesie wklejania napisów. Wyjątkowo, postanowiłem odczekać do momentu, gdy po zakończeniu filmu przewinie się na ekranie cała „lista płac”.

Chciałem zobaczyć, co to za „tłumoczysko” przyłożyło rękę do tego aktu wandalizmu, gwałtu na umyśle widza, próby wtłoczenia mu nowego „stereotypu”. Ale pojawiło się tylko jedno nazwisko obok wyrazu „napisy”. Nic, poza tym. Nie wiem w związku z tym, czy był to ktoś odpowiedzialny tylko za ich wygenerowanie, czy także za przełożenie ścieżki dźwiękowej. Ale, skoro tłumacz się nie raczył pochwalić swoją pracą z imienia i nazwiska, to może pozostają w nim jakieś resztki polskości, i zwykłego poczucia wstydu. Choć myślę, że wątpię, jak mawiał klasyk.

Sławomir M. Kozak