KONIEC WAKACJI. Wkład Jeffrey Epsteina w “oświatę”.

KONIEC WAKACJI

Sławomir M. Kozak 2023-09-01 https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/koniec-wakacji,p207782250

Przez chwilę zrobiło się głośno, również w Polsce, o filmie „Sound of Freedom”, a przy tej okazji o bezwzględnie wykorzystywanych dzieciach i dzisiejszych rządcach świata. Pisałem o nich szczegółowo w „TerraMar Utopia Elit”, wystarczy sięgnąć. Elity… 

Kupili lub zastraszyli najwybitniejszych naukowców. Eksperymentują na żywych ludziach, bo są chronieni przez uległych sobie polityków, policje i rządy. Czują się bezkarni. Chcą nas zapędzić do obozów, bo są przekonani, że wtedy nic już ich nie powstrzyma od pławienia się w luksusie, perwersji i korzystania z wszelkich zasobów naszej planety. Sięgają po oceany,   poszukują sposobu, by podbić wszechświat. Ich plany są bezgraniczne. 

Jeffrey Epstein był powiązany z wieloma instytucjami naukowymi. Poza ścisłym związkiem z MIT, Nowojorską Akademią Nauki, Uniwersytetem Rockefellera, Instytutem Santa Fe (Inicjatywa Biologii Teoretycznej), Uniwersytetem Pensylwanii (Program Grawitacji Kwantowej), a także Uniwersytetem Harvarda i Fundacją Edge, powołał do życia własny instytut naukowy, Fundację VI (Virgin Islands), gdzie zajmowano się badaniami medycznymi. Fundacja, w roku 2003 udzieliła wsparcia w wysokości 35 milionów dolarów Uniwersytetowi Harvard, dla tak zwanego Programu Dynamiki Ewolucyjnej. To nie były, jak wiele osób mogłoby podejrzewać, jakieś niegroźne rojenia psychicznie pokręconych ludzi. To niezwykle poważne, ogromne i wielomilionowe programy badawcze na międzynarodową skalę. Tak należy traktować postać Epsteina, a nie, jak tego chcą media głównego nurtu, tylko przez pryzmat jego dewiacji seksualnych, spychając całe zagadnienie do poziomu rynsztoka. Ten człowiek miał niewyobrażalną sieć uzależnionych od niego naukowców, w tym dyrektorów ośrodków medycznych, szpitali, lekarzy wszelkich specjalności, między innymi chirurgów plastycznych, anestezjologów, zespoły pielęgniarskie, techników, laboratoria. To wszystko, co mogło być niezbędne w handlu ludźmi, aborcjach, przeszczepach, zmianie tożsamości.

Oczywiście, dotyczyło to niezliczonych „inicjatyw” opiekuńczych, ogromnych instytucji powołanych, przynajmniej w teorii, do zajmowania się ofiarami wojen (Bośnia, Irak, Afganistan, Syria) i katastrof (vide – Haiti), w tym sierotami. Nie ma tu miejsca na opisywanie drastycznych przykładów z ostatnich, głośnych w Stanach, afer z tym związanych. Do dziś ludzie naprawdę przepojeni miłością bliźniego, próbują ustalić co się stało z tysiącami dzieci, „uratowanych” przez organizacje powołane do dbania o nie, natrafiają na rozbieżności w liczbie dzieci, które przekroczyły granice USA, a tymi, które trafiły do rodzin zastępczych, czy umieszczone w domach opieki społecznej. Są bezsilni wobec systemu. Jeffrey Epstein był członkiem jeszcze jednej fundacji, zasiadał w jej Radzie Doradczej, ale dziś już nie ma tam po nim śladu, bo fundacja odcięła się od niego na tydzień przed jego śmiercią. Jakkolwiek niewiarygodnie nie brzmiałaby jej idea, należy traktować ją niezwykle poważnie, bo sądzę, że gdyby nie była śmiertelnie poważna, to nie znalazłoby się w niej tyle tysięcy ludzi, z całego świata. Jej nazwa (tratwa ratunkowa), gdyby miała być adekwatna do celu, który sobie stawia, powinna brzmieć Arka Noego. Fundacja zbiera pieniądze od zwykłych ludzi, ale oczywistym jest, że głównymi darczyńcami są znani nam doskonale giganci technologiczni. W roku 2013 pod swoje skrzydła przygarnęła ich NASA. Swój cel, przynajmniej ten oficjalny, przedstawili na swojej witrynie.

„Fundacja Lifeboat jest pozarządową organizacją non-profit, której celem jest wspieranie postępu naukowego i pomaganie ludzkości w przetrwaniu zagrożeń egzystencjalnych oraz możliwego, niewłaściwego wykorzystania coraz potężniejszych technologii, w tym inżynierii genetycznej, nanotechnologii oraz robotyki/AI, w miarę zbliżania się do zjednoczenia.

Lifeboat Foundation rozważa różne opcje, w tym pomoc w przyspieszeniu rozwoju technologii służących obronie ludzkości, takich jak nowe metody zwalczania wirusów, skuteczne nanotechnologiczne strategie obronne, a nawet samowystarczalne kolonie kosmiczne na wypadek, gdyby inne strategie obronne zawiodły (…).

Nad programami, które umożliwią nam przetrwanie, pracują jedne z najlepszych umysłów na naszej planecie. Zapraszamy Cię do przyłączenia się do naszej sprawy! Fundacja Lifeboat pracuje nad prototypem przyjaznej Sztucznej Inteligencji, a także uruchomiła pierwszy na świecie fundusz wieczysty w bitcoinach”.

Ta swoista arka życia, której zapowiedzi widywaliśmy w filmach science-fiction, ma dla ratowania gatunku ludzkiego, aspiracje kolonizowania innych planet. Ale, zanim dojdzie do totalnego exodusu, szykują sobie tu, na Ziemi, schrony, mające dać im szanse przeżycia potencjalnej zagłady atomowej. Z tego, co piszą o jednym z nich, jest to „największy na świecie eksperyment naukowy”. W podpisie pod rysunkiem takiego gigantycznego, wielopiętrowego, podziemnego bunkra czytamy, że ma on być „całkiem dużym miejscem, w którym dzieci będą się rodzić i chodzić do szkoły”. Nie ograniczają się zatem do izolacji od świata zewnętrznego na tygodnie, czy nawet miesiące, ale na całe lata, co przy ewentualnym skażeniu ziemi ładunkami jądrowymi, wydaje się logiczne. Wszystko to, w połączeniu z dużą liczbą chętnych do przedłużenia gatunku ludzkiego i ogromną sumą pieniędzy na to przeznaczanych, nie napawa optymizmem. Ani, jeśli idzie o planowaną przez „elitę” przyszłość naszej planety, ani tym bardziej, jeśli idzie o jakość „wybranych”, mających odbudowywać ludzkość na planecie Ziemia, czy też nieść jej gen w bezbrzeżną otchłań galaktyk. 

Po to potrzebni im są najlepsi psycholodzy i światowej klasy iluzjoniści, którzy mają sprawić, byśmy uwierzyli w magię, w rzeczy, które nie istnieją. Od lat przyzwyczajają nas do przekonania o nieuchronności epidemii i wojen. Dla potrzeb tej walki  medialnej, wykupili prawie wszystkie środki masowego przekazu. Ogłupiają nas idiotycznymi programami w telewizjach całego globu, według tego samego schematu, tworząc reality shows przekonują, że każdy może stać się medialną gwiazdą, że nie są ważne takie przymioty, jak wiedza i doświadczenie, by wielbił nas świat. Hollywood wkleja nam kalki, które pozostają w nas, choć dawno zapomnieliśmy, z których pochodzą filmów. 

W obrazie „Now you see me” („Iluzja”), mówią beztrosko, wprost, o nas samych: „Ktoś stracił dom, ktoś samochód… (…) Któż nie uwielbia magicznych sztuczek?”.

Przeglądają się w naszych oczach, próbując przekonać, że opór jest bezsensowny:

„Rok temu byli ulicznymi magikami. Teraz dokonują spektakularnych rabunków i rozdają całą forsę. (…) To gra na skalę globalną (…) Mamy do czynienia z czymś, co nas przerasta.”

Między sobą mówią: „Łączy nas ta sama idea. Nie możemy się teraz wycofać.”

Przekonują: „Cokolwiek się wkrótce wydarzy, sztuczka, którą pokażą, wszystkich zaszokuje. Patrzcie z bliska. Bo im bliżej jesteście, tym mniej zobaczycie”.

I patrzymy z bliska, w coraz bardziej niewiarygodny przekaz, niczym masy bezwolnych,  biologicznych robotów z klipu Pink Floyd – „Brick in the wall”. Przekonali nas już dawno temu, że „nie potrzebujemy edukacji”, a nauczyciele powinni pozostawić dzieci w spokoju. Prawdziwi wychowawcy w większości pozostawili swoich uczniów, bo poodchodzili z zawodu lub wymarli. Nieliczni, którzy pozostali i nie zostali zastraszeni, zastępowani są przez lewaków i „seksedukatorów”. Nasze dzieci stają się, na naszych oczach, cegiełkami w murze, którym odgradzają się od rodzin, tradycji, od Boga. Nadchodzi kolejny, nowy rok szkolny. Zastanówmy się nad życiem naszych dzieci, przytulmy je do serc, bo następnej szansy możemy już nie dostać. To ostatnia chwila, żebyśmy zrozumieli, że to nas łączy ta sama idea. Nie możemy się teraz wycofać! Koniec wakacji!

Sławomir M. Kozak

==============

Inne zdjęcia z :  potencjalnej zagłady atomowej.

PROPAGANDA. Abyśmy nie ulegali po raz kolejny zaczadzeniu.

Sławomir M. Kozak https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/propaganda,p735409420

PROPAGANDA

Większość z nas doskonale zna nazwisko Zygmunt Freud, bo też temu żydowskiemu twórcy psychoanalizy poświęcono mnóstwo opracowań, a jego koncepcje eksploatowane są do znudzenia w rozlicznych książkach i filmach, po dziś dzień. Ale, zapewne mniej osób kojarzy postać jego siostrzeńca, którym był Edward Bernays, twórca propagandy i pionier imagistyki społecznej, czyli mówiąc potocznie – public relations. Zakładam, że jego dokonania powinny znać miliony absolwentów, jakże niestety popularnych u nas szkół uczących tzw. marketingu i zarządzania. Tym bardziej dziwi, że w polskiej wersji Wikipedii, tradycyjnie już, nie ma nawet wzmianki o najważniejszej jego pracy, czyli książce zatytułowanej „Propaganda”, którą wydał  w roku 1928. Pisał w niej, że „cokolwiek ma znaczenie społeczne, czy to w polityce, finansach, produkcji, rolnictwie, działalności charytatywnej, edukacji czy w innych dziedzinach, musi odbywać się za pomocą propagandy”. Bernays wskazywał, że manipulowanie opinią publiczną jest niezbędną częścią demokracji, w której jednostki są z natury niebezpieczne dla pazerności elit, jednak mogą być wykorzystywane i kierowane przez te same elity dla ich własnych korzyści ekonomicznych. „Jeśli zrozumiemy mechanizm i motywy grupowego myślenia, możliwe będzie kontrolowanie i regulowanie mas zgodnie z naszą wolą, bez ich wiedzy”.

Ale, zanim Bernays dokonał swych rewolucyjnych zmian na rynku marketingu korporacyjnego, o których można gdzieniegdzie poczytać, odegrał niebagatelną rolę w świecie polityki i w pewien sposób jego dzieło towarzyszy nam wszystkim nieprzerwanie od ponad stu lat. Otóż, prezydent Woodrow Wilson, od którego jego mocodawcy oczekiwali wprowadzenia USA do I wojny światowej, borykał się właśnie z opinią publiczną, która nie podzielała woli ówczesnej, międzynarodowej banksterki, w tym zakresie. W roku 1917 Wilson powołał więc do życia tzw. Komitet Informacji Publicznej, w którym pierwsze skrzypce odegrał właśnie Bernays. 

To wtedy, popularne się stały, autoryzowane przez Wilsona, wystąpienia grup (Four Minute Men) propagujących konieczność amerykańskiego zaangażowania w europejski wysiłek wojenny. Ich członkowie (ponad 75 000 osób) mogli przekonywać w teatrach (w antraktach), restauracjach, na placach całej Ameryki, do konieczności wejścia USA do wojny. Na swe wystąpienia mieli 4 minuty, stąd ich nazwa. W działania te zaprzęgnięto 200 000 szkół. W czasach bez Internetu i telewizji wysłuchało tych nawoływań około 400 milionów osób. Straszono Niemcami powszechnie, zabronione zostało wystawianie jakichkolwiek sztuk, czy koncertów, w których prezentowana była muzyka takich sław, jak Bach, Beethoven, czy Mozart. Ba, zmieniano nazwy potraw i tak, na przykład kiszona kapusta (sauerkraut) stała się kapustą wolności (liberty cabbage), a niemiecki owczarek (German Shepherd) zmienił bez swej wiedzy nazwę na owczarka alzackiego. Departament Sprawiedliwości powołał do życia Amerykańską Ligę Ochrony, szukającą nieprawomyślnie myślących i zwolenników ruchów antywojennych, przekazując ich dane do FBI. Tych ścigających, jakbyśmy dziś powiedzieli,  niemieckie onuce, było ponad ćwierć miliona ludzi w ponad 600 miejscowościach USA. Jak zatem widzimy, wszystko już w historii było. Czy zapobiegło to wymordowaniu milionów ludzi 20 lat później?

Bernays był zresztą obecny także na rozmowach pokojowych w Paryżu, w r. 1918. Bez przesady możemy uznać, że to dzięki jego działalności narodziła się fałszywa idea wprowadzenia demokracji w Europie, jakże skuteczna w odwracaniu poglądów społecznych. Z pewnością, Edward Bernays stał się ojcem marketingu wojennego, który wykorzystywany był przez amerykańskiego hegemona również w kolejnej wojnie światowej, jak i wszystkich następnych misjach „stabilizacyjnych” i „pokojowych” na naszym globie. To z jego nauk korzystano tworząc, ciągle obecne nie tylko w USA, gabinety cieni zarządzające polityką z drugiego, niewidocznego rzędu.

Nie chcę opisywać roli, jaką w ciągu stulecia odegrała propaganda, poprzez książki, prasę, kino i telewizję („film jest najważniejszą ze sztuk” – W. I. Lenin), a także niedoceniony jeszcze ogromny rynek gier komputerowych. Pomysł, by o tym zaledwie wspomnieć, przyszedł na fali corocznego rozpamiętywania zysków i strat, jakie stały się udziałem Powstania Warszawskiego, na temat których licytuje się nadal mnóstwo osób. Te spory będą trwały długo, być może nigdy się nie skończą, bo przecież, poza osobistym nadal podejściem do tego zagadnienia wielu Polaków, są one wykorzystywane cynicznie przez animatorów polskiej sceny politycznej. Animozje te podgrzewane są celowo. 

Pomijając wszystkie, niezwykle ważne argumenty przemawiające za nieuchronnością wybuchu walk w Warszawie w r. 1944, nie mogę się jednak nie odnieść do tego, który mówił o konieczności powstania, by świat usłyszał o niedoli polskiej i przetarł wreszcie oczy. Miałby wobec tego być ów zryw powstańczy argumentem propagandowym! Pominę miałkość tego założenia, choćby w konfrontacji ze znanym już wówczas doskonale zerowym odzewem „cywilizowanego świata” na likwidację żydowskiego getta w tym samym przecież mieście, zaledwie rok wcześniej. „Świat” miał to wszystko w głębokim poważaniu, bo nie kieruje się emocjami, a interesami polityków, którzy realizują stawiane przed nimi wymagania ich rządców.

Jakże inaczej sternicy międzynarodowej sceny politycznej potrafili przekuć na sukces tragiczne wydarzenia amerykańskie z 11.09.2001 r.! Wszelkie kolejne wojny, trwające także w chwili obecnej, są kuponami odcinanymi od owego dramatu. Tamtego dnia zginęło około 3000 osób. 

Gdybyśmy podeszli do strat poniesionych przez naród polski, pomijając zrujnowanie stolicy, anihilację dóbr kultury, zniszczenie dorobku pokoleń, statystycznie – tyle samo cywilnej ludności Warszawy ginęło każdego dnia!Ale nie jednego dnia, kiedy w wyniku kilku eksplozji runęły trzy budynki WTC (1, 2, 7) i kawałek muru Pentagonu, a przez niekończące się dla tych, którym udało się cudem przeżyć, 63 dni i noce tej hekatomby! W Warszawie kamienice waliły się w morze ruin, grzebiąc na zawsze ludzi nie przez kilka minut w odstępie dwóch godzin, a przez ponad dwa miesiące!

Pomijam fakt, że poza jednym przypadkiem morderstwa na tle rabunkowym, nawiasem mówiąc na Polaku, 11.09.2001 r. w stolicy przestępczości, jaką był wówczas Nowy Jork, nie odnotowano ani jednego przypadku rozboju, grabieży, ani gwałtu. Nie chcę przywoływać doskonale udokumentowanych zbrodni tego typu, które były udziałem cywilnej ludności Warszawy w ciągu dwóch, letnich miesięcy roku 1944. Są powszechnie znane.

Czy „świat” spojrzał na nasz dramat ze zrozumieniem? Oto, czym jest propaganda, zarówno ta kierowana wobec własnego narodu, jak i krzycząca kłamliwymi tytułami mediów na użytek reszty świata. I niech mi nikt nie próbuje tłumaczyć, że w 2001 to był akt terroryzmu, bo to oczywiste. To zawsze jest efekt terroru. 

Terroryzm polega na użyciu siły lub przemocy fizycznej przeciwko osobom lub własności z pogwałceniem prawa, mające na celu zastraszenie i wymuszenie na danej grupie ludności lub państwie ustępstw w drodze do realizacji określonych celów. Działania terrorystyczne mogą dotyczyć całej populacji, jednak najczęściej są one uderzeniem w jej niewielką część, aby pozostałych obywateli zmusić do odpowiednich zachowań. Terroryzm skutkuje zwiększaniem podziałów i zaognianiem konfliktów między grupami co prowadzi do pogarszania nastrojów w społeczeństwie i wzrostu poparcia liderów politycznych chcących go zwalczać (…)”.

Polecam moim rodakom, by w te szczególne, sierpniowe dni, zastanowili się nad tą definicją. Ale też w październiku, może nawet bardziej wtedy, gdy milkną powstańcze piosenki na stołecznych festynach, z dawno odbudowanych kamienic znikają biało-czerwone flagi i plakaty z uśmiechniętą buzią małego powstańca w zbyt dużym hełmie. Abyśmy nie ulegali po raz kolejny zaczadzeniu propagandą. 

Sławomir M. Kozak

ZMIERZCH BOGÓW

ZMIERZCH BOGÓW

zmierzch-bogow2023-08-04 Sławomir M. Kozak

Tak niewiele było trzeba czasu, żeby prawie wszystko stanęło na głowie. Poprzestawiano znaczenia słów, podstawowe pojęcia i wartości. W książce „Covidowe Jeże” tłumaczyłem, że nie planowałem jej napisania i wydania, „podobnie jak nikt spośród nas, jeszcze na początku roku 2020 nie sądził, że wkrótce spadnie mu niespodziewanie na głowę sufit z żyrandolem i spora część stropu.

Póki co, dach się jeszcze trzyma, choć zaczyna przeciekać. Marną jest pociecha, że nie dopadło to tylko nas i większość osób dookoła spotkał podobny los, bo każdy zajęty jest ratowaniem swego dobytku i w podpieraniu powały belkami musimy radzić sobie sami. Pisząc, że ‘nikt spośród nas’ nie przewidział nadchodzącej nawały i nie rozpoznał oznak zbliżającej się burzy, wyrażam opinię o zdecydowanej większości mieszkańców naszego globu, mając jednak świadomość, że podczas gdy my spaliśmy obezwładnieni pozornym dobrobytem i spokojem, inni szykowali za rogiem zaprzęgi, by w chwili naszej dezorientacji, przerażenia i słabości, podciągnąć wozy pod nasze domostwa i rozpocząć grabież. I to o nich, kryjących się dotąd w burzowej ciemności naszej niewiedzy, wykorzystujących wyjące niczym huragan media, ulewę rządowych dezinformacji i zagłuszające wszystko grzmoty organizacji międzynarodowych, piszę w tym notatniku ‘czasów zarazy’. By pozostało świadectwo, kiedy zapomnimy, wybaczymy lub odejdziemy. (…) Bo, przecież najbardziej nawet ołowiane niebo, rozświetlają co pewien czas flesze błyskawic. I, jeśli znajdziemy chwilę na to, by spojrzeć wówczas dookoła, rozpoznamy nie tylko uwijające się po naszym gospodarstwie postacie rabusiów, ale także ich twarze. Dlatego ważne, byśmy wykorzystali każdy rozbłysk światła w ciemności wokół nas i zapamiętali jak najwięcej szczegółów. Zajęci ratowaniem dobytku, samotnie stojąc po kostki w gruzie, nie mamy możliwości, by ich dopaść, osądzić i ukarać. Ale, kiedy nadejdzie świt, a po burzy zawsze wraca słońce, pomożemy najbliższym wokół nas w stanięciu na nogi, sąsiadom w łataniu strat i odbudujemy nasz świat. Nie musi to być nowy, wspaniały świat według oczekiwań naszych grabieżców.

Wierzę głęboko w to, że odbudujemy go podług naszych założeń, a nie na wskazanych nam osuwających się piaskach ułudy lepszego życia. Wyjdziemy z tego doświadczenia silniejsi, a nasze dzieci i wnuki będą z niego czerpały latami. Ważne, byśmy budowę zaczęli na ocalałych i trwałych fundamentach, bo to one są najważniejsze i stanowią o przetrwaniu oraz sile kolejnych pokoleń. Pora wrócić do najważniejszych wartości, od których odstąpiliśmy w minionym okresie mamieni mirażem dostatku i wygody. Czas najwyższy skończyć z upokarzaniem się przed barbarzyńskimi hordami najeźdźców i okazać pokorę Bogu, z którym wojnę rozpoczęli. Wykorzystując chwilową ciemność ograniczyli dostęp do świątyń, aspersoria zalali płynem dezynfekującym, pozamykali bramy do grobów naszych bliskich, na biskupów wylali kubły pomyj, na ściany kościołów wiadra farb, zastraszyli księży, rugują z życia najważniejsze święta katolickie, próbując zastąpić pogańskimi rytuałami i wynosząc je do rangi uroczystości państwowych”.

Pisałem to zaledwie trzy lata temu, kiedy jeszcze wrogo patrzono na ludzi nieskażonych telewizyjną histerią, nie dających narzucić sobie serwowanych zewsząd idiotyzmów. Dziś, czas ten wielu uznało za koszmar dawno miniony, sen, marę, coś nierzeczywistego, w czym nie brali nigdy udziału. Tak jest zapewne wygodniej, lżej, bo jakże inaczej wytłumaczyć nie tylko innym, ale sobie przede wszystkim, że stało się jednak po stronie kłamstwa i obłudy. Nie mnie oceniać szewców, krawców i młynarzy. Oni, na ogół, stanęli w prawdzie. Ilu ich zresztą pozostało? Bardziej bolesne, że zawiedli niektórzy reprezentanci zawodów zaufania publicznego, czyli ludzie, którzy zgodnie z Konstytucją Rzeczypospolitej wykonują profesje o wysokim znaczeniu społecznym, wymagające szczególnych kwalifikacji zawodowych, ale też moralnych.

 Dotyczy to przede wszystkim funkcjonariuszy publicznych. Wikipedia, definiuje ich, jako osoby pełniące funkcję publiczną bez względu na formę zatrudnienia, które z uwagi na szczególną pozycję zawodową lub posiadane kompetencje związane ze sprawowaniem władzy publicznej korzystają na gruncie polskiego prawa karnego ze szczególnej ochrony prawnej, ale jednocześnie podlegają szczególnej odpowiedzialności karnej (!). Prawo dookreśla tę grupę osób w konkretnym artykule polskiego Kodeksu karnego[1], a przypomnieć należy, że według niego funkcjonariuszami publicznymi są, zarówno Prezydent RP, jak i posłowie, senatorowie i radni. Ale są też nimi sędziowie, prokuratorzy, komornicy, kuratorzy sądowi, osoby orzekające w organach dyscyplinarnych, pracownicy administracji rządowej, samorządu terytorialnego, funkcjonariusze organu powołanego do ochrony bezpieczeństwa publicznego, funkcjonariusze Służby Więziennej, osoby pełniące czynną służbę wojskową – uwaga – z wyjątkiem terytorialnej służby wojskowej pełnionej dyspozycyjnie, którą to służbę, przypominam na marginesie, wprowadzono w listopadzie 2016 r. ustawą o zmianie ustawy o powszechnym obowiązku obrony Rzeczypospolitej Polskiej. Obfitował ten rok w ciekawe ustawy! Jednocześnie, prawo mówi, że funkcjonariuszem publicznym jest również „osoba zajmująca kierownicze stanowisko w innej instytucji państwowej”, co jest pojęciem wyjątkowo pojemnym. Stąd, nie tak dawna próba „resetu” tych zapisów. Czy nadal, wymienione wyżej zawody, bądź zajęcia, cieszą się publicznym, czyli naszym zaufaniem? 

Oczywiście, grzechem byłoby generalizowanie i podciąganie większości pod wspólny mianownik, ale nie wolno jednak stosować, ulubionej przez kibiców wymówki, że nic się przecie, Polacy, nie stało. Warto pamiętać, mając świadomość, że wiele wyzwań jest nadal przed nami wszystkimi (!), z pewnością o wiele trudniejszych od tych, z którymi rzekomo (chwilowo) się uporaliśmy.

A przecież nie doszedłem jeszcze do lekarzy, dziennikarzy i, co najsmutniejsze, księży. Poza wymiarem moralnym – reprezentantów inteligencji, która nie dość, że dopiero co zawierzyła fałszywej pandemii, gorąco do niej przekonując, dziś w imię równie niespójnej narracji wiecznych apatrydów, zachęca nas do wojny. Ale, czego oczekiwać, skoro historycy okupują   urzędy administracji państwowej, uchodząc za ekspertów w każdej, poza wyuczoną, dziedzinie, a muzycy brylują w sejmowych ławach? I jedni, i drudzy straszą oto polski naród grupą Wagnera, stojącą ponoć u naszych granic.

Czy ludzie rzekomo inteligentni mogą nie odczuwać dysonansu poznawczego wiedząc, że Richard Wagner, od którego nazwiska przyjął „ksywę” dowódca grupy był, używając modnych dziś określeń,  niemieckim szowinistą i antysemitą? Że, „Walkiria” obnażała obsesję kompozytora na punkcie sił zła, a dzieło jego życia, „Pierścień Nibelunga”, było muzycznym wyrazem jego wiary w niemieckich nadludzi zarządzających światową sceną, niczym pogańscy bogowie Wotan i Thor? To przecież zauroczony jego muzyką Hitler powiedział, że aby zrozumieć nazistowskie Niemcy, trzeba znać twórczość Wagnera. Nawiasem mówiąc, uczniem słynnego kompozytora był Gustav Mahler, którego studia u Wagnera finansował baron Albert de Rothschild

Czy dopuszczają współcześni inteligenci, podejmujący w imieniu państwa polskiego brzemienne dlań decyzje myśl, że jedyna, prywatna firma wojskowa działająca pod egidą służb Federacji Rosyjskiej, głoszącej ideę denazyfikacji Ukrainy, mogłaby bez przyzwolenia, choć jeden dzień nosić imię człowieka wielbiącego germańskich i nordyckich bogów? Czy potrafiliby nam wyjaśnić, dlaczego spadkobiercy kultu Thora pochodzącego z dynastii Azów wykrwawiają od miesięcy oddziały brygady szturmowej „Azow”? Tej, która swe „korzenie” wywodzi od tych samych „bogów”? Czy naprawdę wszyscy uwierzyli gromadzie błaznów – na pomieszanie dobrego i złego?

Za rogiem kolejna rocznica Sierpnia, którą spadkobiercy korowskiej inteligencji ludowej będą czcili, jak co roku, od kiedy zdradzili ideały robotników i oddali za bezcen matecznik polskiej solidarności.

Na krzyżach Stoczni Gdańskiej nadal jednak widnieją pierwsze słowa przestrogi  poety o narodowej pamięci.

Który skrzywdziłeś człowieka prostego

Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,

Gromadę błaznów koło siebie mając

Na pomieszanie dobrego i złego,

Choćby przed tobą wszyscy się skłonili

Cnotę i mądrość tobie przypisując,

Złote medale na twoją cześć kując,

Radzi że jeszcze jeden dzień przeżyli,

Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta

Możesz go zabić – narodzi się nowy.

Spisane będą czyny i rozmowy.

Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy

I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta.

(Cz. Miłosz, Waszyngton, 1950)

Sławomir M. Kozak

007 – POZDROWIENIA Z ROSJI

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/007—pozdrowienia-z-rosji,p1878168658

007 – POZDROWIENIA Z ROSJI

Sławomir M. Kozak 2023-07-21

Zbliża się 40 rocznica jednej z najbardziej zagadkowych katastrof lotniczych XX wieku. Jak podaje Wikipedia, „1 września 1983 roku, samolot Boeing 747-200A (lot KAL 007 z Anchorage na Alasce do Seulu, stolicy Korei Południowej) z nieznanych przyczyn zboczył z kursu i wleciał na kilkadziesiąt kilometrów w głąb przestrzeni powietrznej Związku Radzieckiego, po czym został zestrzelony przez radzieckie myśliwce, co doprowadziło do śmierci wszystkich pasażerów znajdujących się na pokładzie – łącznie 269 osób. (…) Ponieważ w okolicy, w rejonie na wschód od wybrzeży Kamczatki, znajdował się w tym czasie inny samolot – amerykański wojskowy samolot rozpoznawczo-szpiegowski Boeing RC-135 (także czterosilnikowy odrzutowiec) – siły powietrzne Związku Radzieckiego uznały, iż punkt na radarze jest w rzeczywistości echem radiolokacyjnym właśnie odrzutowca RC-135.

Taką też relację przedstawił 6 września 1983 roku dowódca sił powietrznych Związku Radzieckiego gen. Siemion Romanow podczas konferencji prasowej, podczas której oficjalnie przyznał to, że Związek Radziecki poczuwa się do odpowiedzialności strony radzieckiej za zestrzelenie samolotu, wyjaśniając to, iż była to pomyłka. Według niego samolot ten był podobny właśnie do amerykańskiego RC 135, który rzeczywiście w tym czasie operował w pobliżu kursu objętego przez Boeinga 747”. 

Mimo, że od tych wydarzeń minęły 4 dekady, pamiętam jak szerokim echem odbiła się informacja o tej tragedii na całym świecie, w tym również w Polsce. Zaledwie 5 tygodni wcześniej zniesiono u nas stan wojenny, opinia społeczna pomstowała na „Ruskich”, a jedyne, co „ulicę” dziwiło, to fakt, że tak szybko się przyznali do zestrzelenia cywilnej maszyny, informując o pomyłce.

Przeczytajmy zatem, co o wspomnianym wcześniej samolocie RC 135, który rzekomo został wzięty za KAL 007, pisze ta sama Wikipedia. „(…) Do czasu pojawienia się Boeinga, w czasach kiedy nie słyszano jeszcze o rozpoznaniu satelitarnym, Strategic Air Command (Strategiczne Siły Powietrzne) w swoich misjach zwiadowczych wykorzystywało głównie samoloty będące przystosowanymi do lotów rozpoznawczych bombowcami Boeing RB-29 i jego wersję rozwojową RB-50, a następnie odrzutowe Boeing RB-47. Samoloty wykonywały w ramach swoich zadań niebezpieczne misje zwiadowcze nad terytorium Związku Radzieckiego. Były one o tyle niebezpieczne, że nawet przebywanie w międzynarodowej przestrzeni powietrznej nie chroniło samolotu przed atakiem sowieckich myśliwców o ile zdarzenie miało miejsce w pobliżu radzieckich granic. W celu zmieszczenia urządzeń zwiadu radioelektronicznego na pokładzie samolotu, monitorujących transmisje radiowe i sygnały elektromagnetyczne stacji radiolokacyjnych, przerabiano komory bombowe. Operatorzy tych urządzeń zwani byli potocznie ‘Crows’ lub ‘Ravens’ (wronami lub krukami). Przydomek wziął się stąd, iż obydwa ptaki są czarne, tak jak zadania, które wykonywali lotnicy, ‘black ops’, czyli czarne operacje, tajne (…)”.

Z tego, co podają źródła oficjalne, RC 135 był w chwili omyłkowego rozpoznania oddalony od samolotu pasażerskiego o ponad 1,5 tys. km. Formuła felietonu jest bezlitosna, zatem ograniczę się do stwierdzenia, że w mojej opinii tego typu „pomyłki” nie mógł popełnić żaden operator radaru, natomiast faktem bezspornym pozostaje zejście B747 z planowanej trasy. Komisja ICAO odpowiedzialnością za błędną nawigację obarczyła załogę, która według niej  pozostawiła ustawienie autopilota w modzie lotu po zadanym wcześniej kursie lub uruchomiła tryb tzw. nawigacji inercyjnej (INS), gdy samolot znajdował się poza rejonem umożliwiającym jej aktywację. Łączności, na częstotliwości alarmowej, nie udało się z załogą nawiązać.

Szczegóły opisuję w książce „Łzy Anioła”, która ukaże się tej jesieni, tymczasem przejdę do wątku, który do dziś spędza sen z powiek miłośnikom tzw. teorii spiskowych. Otóż, na pokładzie samolotu znajdował się m.in. kongresman Larry McDonald, znienawidzony przez rozpędzających się już wówczas do Wielkiego Resetu globalistów, nie tylko dlatego, że był kuzynem człowieka, który próbował zmienić bieg historii w czasie ostatnich tygodni II Wojny Światowej – zamordowanego przez nich generała Pattona. Przede wszystkim, był prezesem zaciekle antykomunistycznego i antyglobalistycznego (co jest w zasadzie tożsame) John Birch Society (JBS), zwalczanego po dziś dzień, i dlatego podałem tu odnośnik opisujący to stowarzyszenie, który prowadzi bezpośrednio do źródła. Założyciel JBS, Robert Welch, któremu w USA przyprawiono łatkę prawicowego ekstremisty, ostrzegał świat mówiąc, że „zarówno rząd amerykański, jak i radziecki są kontrolowane przez tę samą konspiracyjną kabałę internacjonalistów, chciwych bankierów i skorumpowanych polityków. Jeśli nie zostanie to ujawnione, zdrajcy wewnątrz rządu USA sprzeniewierzą suwerenność kraju na rzecz Organizacji Narodów Zjednoczonych, w celu wprowadzenia kolektywistycznego Nowego Porządku Świata…” (tłum. smk). Jego dwa wystąpienia, z lat 1958 i 1974, które zachowały się w sieci, muszą być dla dzisiejszego pokolenia Amerykanów i Europejczyków, porażające swą aktualnością.

W r. 1973 Zbigniew Brzeziński zebrał 300 osób – finansistów, biznesmenów, polityków i ludzi mediów – i powołał, zgodnie z wcześniejszą o rok zapowiedzią, przedstawioną na zjeździe Klubu Bilderberg przez Davida Rockefellera, Komisję Trójstronną. Senator Barry Goldwater, uważany za ojca chrzestnego amerykańskiego konserwatyzmu, protestował wówczas mówiąc, że „Komisja Trójstronna to zręczna, skoordynowana próba przejęcia  kontroli i konsolidację ośrodków władzy… Intencją jej jest stworzenie światowej potęgi gospodarczej, przewyższającej rządy zaangażowanych w nią państw narodowych. Jako menedżerowie systemu będą rządzić przyszłością” (tłum. smk). To wtedy Lawrence Patton McDonald wezwał do wszczęcia w tej sprawie śledztwa. Nie poprawiło to jego notowań w środowisku ówczesnej „elity”. Podobnie, jak jego słowa, że „celem Rockefellerów jest rząd światowy, łączący kapitalizm i komunizm pod jednym dachem. Czy mam na myśli spisek? Tak. Jestem przekonany o takim spisku, o zasięgu międzynarodowym, planowanym od pokoleń i niewiarygodnie złym w intencjach” (tłum. smk).

Jako następca Welcha na stanowisku szefa JBS przetrwał zaledwie kilka miesięcy, by zginąć w zestrzelonym nad daleką Syberią samolocie.

McDonald był senatorem z ramienia Demokratów. Nawiasem mówiąc, tej feralnej nocy na konferencję w stolicy Korei Płd. leciało też dwóch jego senackich kolegów, równie antykomunistycznie nastawionych, z tą różnicą, że obaj byli Republikanami. Według oficjalnych informacji Steve Symms i Jesse Helms spóźnili się na lot, co pozwoliło im przeżyć. W rzeczywistości, w Anchorage lądowały wtedy w celu tankowania dwa samoloty koreańskich linii lotniczych, lecące do Seulu. Obaj republikanie znajdowali się na pokładzie maszyny o numerze rejsu KAL 015. Symms pozostał w samolocie, a Helms wysiadł, by rozprostować nogi i udał się do terminalu, gdzie spotkał kilkoro pasażerów rejsu 007, stąd po wypadku rozpowszechniano pogłoskę, jakoby spóźnił się na odlot. Pierwszy zasiadał w ławach senatu do r. 1993, drugi aż do 2003.

W książce przedstawię niezwykły, równoległy ciąg tej historii, niemal żywcem wyjętej z kinowych przebojów o agencie 007, według której samolot nie rozbił się mimo trafienia, a pasażerowie…

  Sławomir M. Kozak
www.oficyna-aurora.pl

RYCERZ NIEZŁOMNY?

RYCERZ NIEZŁOMNY?

Sławomir M. Kozak 2023-07-07 oficyna-aurora

Jak mawia znany publicysta (można rzec – klasyk), państwa dzielą się na poważne i pozostałe. Stąd, mimo znajomości mizerii najpoważniejszego z nich, coraz częściej określanego mianem stanów złajdaczonych, ocena jego polityków ma sens w czasach, w których los reszty świata może od nich zależeć.

O szemranej rodzince obecnego lokatora Białego Domu pisałem obszernie w książce „TerraMar Utopia Elit”, na długo przedtem, zanim zaczęli o niej mówić tak zwani dziennikarze głównego nurtu. Pozostawię zatem wyciąganie grzechów Bidena dyżurnym żurnalistom, a sam kontynuuję przyglądanie się pozostałym, potencjalnym zbawcom Ameryki i świata. Wspominałem już o kandydacie Demokratów Robercie Kennedy’m, zatem pora pochylić się tym razem nad gubernatorem Florydy – Ronem DeSantis, konkurującym z poprzednim jeszcze prezydentem o rząd dusz republikańskich. W świadomości międzynarodowej zaistniał, jako  zdecydowany obrońca dzieci, sprowadzanych w marzeniach śliniących się globalistycznych starców do roli bezwolnych zabawek erotycznych i dawców organów. To, zaiste wielka rzecz, bezdyskusyjnie godna pochwały w tym zalewie wszechobecnych degeneratów. A plenią się przecież, także u nas, niczym chwasty. Tym bardziej, postawa gubernatora DeSantis, dająca wyraźny sygnał i odpór międzynarodowym dewiantom, cieszy. Z zadowoleniem przyjmowaliśmy też jego zdecydowany sprzeciw wobec bezczelnej propagandy dilerów zachęcających ludzi do przyjmowania trucizn za ich własne zresztą pieniądze i sygnalizowania uległości wobec systemu z maskami na twarzach. Sprzeciw wobec tych poniżających praktyk jest gwarantem masowego poparcia dla polityka pod każdą szerokością geograficzną, co można dostrzec również na naszej scenie politycznej. Obawiam się jednak, że poważne państwo nie mogło tego nie przewidzieć, a co za tym idzie, taka postawa może być tylko cyniczną, populistyczną zagrywką. Z wielką radością udam się do Canossy, jeżeli moje obawy okażą się płonne. 

Póki co, nie przymierzam się jednak do bloków startowych, bo chciałbym się wpierw przekonać, że przeszłość ma DeSantis niczym nieskalaną. Tymczasem, w jego biogramie umieszczonym na Wikipedii istnieje kilka luk. Jak zawsze – więcej ich w polskojęzycznym wydaniu, z którego dowiadujemy się, że „po ukończeniu liceum, w latach 1997–2001 studiował historię na Uniwersytecie Yale, który ukończył tytułem B.A magna cum laude”, ale pominięto już zapis z wersji anglojęzycznej mówiący, iż należał tam do bractwa Delta Kappa Epsilon. Polski czytelnik może przejść nad tym faktem do porządku dziennego, traktując tego typu stowarzyszenia, jako nieszkodliwe dziwactwo amerykańskich studentów, jednak ich oddziaływanie na politykę amerykańską, a co za tym idzie światową, jest nie do przecenienia. Wskazywać na to może choćby to, że 14.06.2022 r. Wikipedia umieściła w informacji o tajnym stowarzyszeniu Uniwersytetu Yale – St. Elmo, iż DeSantis był w nim zrzeszony, a usunęła ten zapis już nazajutrz, 15-ego i obecnie nie ma o tym nawet wzmianki. Czytamy tam, że „St. Elmo’s jest członkiem ‘konsorcjum starożytnej ósemki’, które obejmuje siedem innych stowarzyszeń na Yale: Skull and Bones, Scroll and Key, Wolf’s Head, Book and Snake, Elihu, Berzelius oraz Mace and Chain”. Warto wspomnieć, że właśnie na przełomie lat 2021/2022 zaczęto wymieniać nazwisko gubernatora Florydy w kontekście nadchodzących wyborów prezydenckich.

Nazwa „St. Elmo” została po raz pierwszy użyta w 1889 r. w Kapitule Omicron Delta Phi na Uniwersytecie Yale i opierała się na historycznych powiązaniach St. Elmo i Zakonu Kawalerów Maltańskich. Krzyż Kawalerów Maltańskich został przyjęty jako emblemat Delta Phi w 1833 roku. Zakon Maltański funkcjonuje do dziś i uznawany jest za suwerenny podmiot prawa międzynarodowego, a jego nieruchomości w Rzymie i na Malcie mają status eksterytorialności. Jak czytamy w Wikipedii – „Zakon jest stroną umów międzynarodowych, utrzymuje stosunki dyplomatyczne, bierze udział w życiu dyplomatycznym, konferencjach międzynarodowych, działa jako obserwator w różnych organizacjach (ONZ, UNESCO, UNICEF, Unia Łacińska). Jednak nie można mówić o wyłącznym obywatelstwie zakonu – istnieje ono obok macierzystego. Zakon wydaje własne znaczki pocztowe, własne tablice rejestracyjne dla samochodów służbowych (o kodzie SMOM); ma też swoją walutę, którą jest scudo (…) W Polsce do zakonu należy 160 osób, w tym politycy, m.in. Marcin Libicki, czy Łukasz Szumowski. Od 2004 zakon utrzymuje swoją ambasadę w Warszawie.” Polecam zajrzenie na polską stronę Zakonu, gdzie znajdziemy m.in. mapę, która „wskazuje stolice krajów, w których Zakon Maltański prowadzi projekty medyczne, społeczne i humanitarne (podkr. – smk)”.

Ten wątek rozwinę zapewne w innym opracowaniu, tu – z braku miejsca – przejdę do kolejnych punktów życiorysu Ronalda DeSantis, o których wspomina się w mediach bardzo pobieżnie. Otóż, w maju 2015 r., kiedy był już kongresmanem, jego 30-letnia siostra Christina z objawami udaru trafiła do szpitala, gdzie po kilku dniach zmarła. Była wówczas, od 5 lat, konsultantem finansowym firmy KPMG, świadczącej usługi audytu, doradztwa podatkowego i prawnego. Firma zatrudnia na świecie ponad 265 000 osób, z czego choćby w Polsce, w kilku biurach regionalnych – 2100. Narzeczonym Christiny był Stephan Pasiewicz, były pracownik brytyjskiego giganta bankowego Coutts, którego klientem była m.in. królowa Anglii. Pasiewicz współpracował ponoć z amerykańskim Departamentem Sprawiedliwości w sprawie malwersacji banku i prania brudnych pieniędzy, które to dochodzenie zakończyło się w 2015 r. ugodą i zapłatą przez bank 80 mln dolarów kary.

W życiu Rona DeSantis znaczącą rolę odgrywa także kolejna Christina, będąca jego rzecznikiem prasowym w nadchodzących wyborach – 33-letnia panna Pushaw. Jak na swój wiek, życiorys ma zaiste imponujący. NBC News, która może być co prawda stronnicza w stosunku do prezydenckiego kandydata, podaje, że „pracowała jako wolontariuszka dla byłego prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego, sojusznika prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, w latach 2018-2020, skupiając się na potrzebie wolnych i uczciwych wyborów w tym wschodnioeuropejskim kraju”. Pamiętamy, że za Saakaszwilim stoi, jakże dobrze nam znany, George Soros. Zrobiło się wokół niej głośno, kiedy zorientowano się, że nie zarejestrowała się według wymogów tzw. FARA ( Foreign Agents Registration Act), który to „wymaga rejestracji i ujawniania informacji przez ‘agenta zagranicznego zleceniodawcy’, który bezpośrednio lub za pośrednictwem innej osoby w Stanach Zjednoczonych angażuje się w ‘działalność polityczną’ w imieniu zagranicznego zleceniodawcy; działa jako doradca ds. public relations zagranicznego zleceniodawcy, agent ds. reklamy, pracownik służb informacyjnych lub konsultant polityczny; pozyskuje, zbiera, wypłaca lub przekazuje datki, pożyczki, pieniądze lub inne wartościowe rzeczy na rzecz lub w interesie zagranicznego zleceniodawcy, albo reprezentuje interesy zagranicznego zleceniodawcy przed jakąkolwiek agencją lub urzędnikiem rządu USA”.

Póki co, nie mamy pewności, czy Ron DeSantis pozostaje pod czyimkolwiek wpływem i czy jest rycerzem jakiegokolwiek zakonu, więc warto mieć nadzieję, że jego aktywność ma charakter szczery, a on sam okaże się jednak rycerzem niezłomnym.

Sławomir M. Kozak

LOTNICZE WOJNY WYBORCZE

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/lotnicze-wojny-wyborcze,p1407416953

LOTNICZE WOJNY WYBORCZE

2023-06-30 Sławomir M. Kozak

Do prezydenckich wyborów w USA jeszcze prawie półtora roku, ale będą one z pewnością ciekawe. Oto, z ramienia Demokratów zamierza w nich startować członek klanu Kennedy’ch, Robert Francis junior, który domaga się ujawnienia dokumentów dotyczących okoliczności śmierci swego stryja, zamordowanego w 1963 r. amerykańskiego prezydenta Johna Kennedy’ego i ojca – prokuratora generalnego Stanów Zjednoczonych Roberta, który stracił życie w zamachu, w r. 1968. Miliony Amerykanów chciałyby poznać szczegóły tych zabójstw, stąd obecny kandydat może z pewnością liczyć na duże poparcie, już choćby dla tej sprawy.

Niewiele jednak osób pamięta już o pierwszym z rodu Kennedych, który również zginął tragicznie – śmiercią  lotnika. Był nim  Joseph Kennedy junior, brat obu polityków.

Porucznik Joseph Kennedy Junior, pilot Marynarki Wojennej USA, uczestnik inwazji w Normandii, poległ podczas jednej z misji w r. 1944 nad Suffolk we wschodniej Anglii, jako członek załogi samolotu BQ-8, zmodyfikowanej wersji bombowca B-24, będącego jedną z pierwszych, prymitywnych jeszcze wersji dzisiejszych dronów. Idea narodziła się w głowach sztabowców amerykańskiego lotnictwa wojskowego i, realizowana pod kryptonimem „Afrodyta”, miała wykorzystywać przebudowane bombowce B-17 do misji bezzałogowych. Wiemy, że w roku 1946 taki zdalnie sterowany prototyp drona oparty na płatowcu B-17 pokonał z sukcesem 4 000 km, co stanowiło wówczas rekord odległości lotu dla tego typu maszyny.

Podobne próby podejmowała Marynarka Wojenna, która przeprowadziła tylko dwie tego typu misje, w ramach tak zwanej operacji „Anvil” z zamysłem zwalczania silnie bronionych celów na japońskich wyspach Pacyfiku. Korzystając z okazji polecam swoją książkę „Requiem dla Amelii Earhart”, w której pisałem między innymi  o tym właśnie miejscu świata i ówczesnych operacjach wojennych. W tym przypadku Marynarka wykorzystywała wysłużone i wyeksploatowane B-24, które po usunięciu wyposażenia i opancerzenia wypełniano silnie wybuchowym materiałem Torpex. „Anvil” wykorzystywał dosyć skomplikowany system zdalnego sterowania. Obraz z kamery telewizyjnej drona był przesyłany do będącego w powietrzu innego samolotu typu B-17, który następnie wysyłał polecenia korekty kursu do przerobionego samolotu PV-1 Lockheed Ventura, który faktycznie sterował dronem. W rejonie Morza Północnego odbyły się dwie misje „Anvil”, obie nieudane. Załoga, po doprowadzeniu samolotu w rejon celu, powinna się po uzbrojeniu ładunku ewakuować. Podczas pierwszej z nich, samolot z materiałem wybuchowym eksplodował przedwcześnie i zabił obu pilotów, w tym pilota Kennedy’ego. Po drugiej, równie nieudanej misji, zrezygnowano z dalszych tego typu operacji. Przypomnę, że ojciec Josepha był w latach 1938-1940 ambasadorem Stanów Zjednoczonych w Londynie. Opowiadał się za polityką ustępstw wobec Niemiec i izolacjonizmem. Na rok przed wejściem Ameryki do wojny został z placówki odwołany, choć encyklopedie podają do dziś, że podał się do dymisji.

Jego rodzina doświadczała w każdym pokoleniu nagłych zgonów. W dniu pogrzebu najsławniejszego z rodu – prezydenta J. Fitzgeralda Kennedy’ego, jego syn, też John, kończył dokładnie 3 lata. Cały świat zobaczył wówczas poruszające ujęcie małego chłopca oddającego salut okrytej sztandarem trumnie przed katedrą św. Mateusza w Waszyngtonie. 35 lat później zginął w wypadku pilotowanego przez siebie samolotu Piper Saratoga u wybrzeża atlantyckiej  wyspy Martha’s Vineyard. Razem z nim zginęła jego żona oraz jej siostra. Wrak zlokalizowano po dwóch dniach, po kolejnych dwóch wydobyto zwłoki i poddano autopsji, w wyniku której stwierdzono, że śmierć całej trójki nastąpiła na skutek silnego uderzenia samolotu o wodę. Ciała błyskawicznie skremowano i już następnego dnia rano prochy rozsypano nad oceanem. Oficjalnie rozgłaszano wtedy pogląd, jakoby lot odbywający się nocą był wykonywany w niesprzyjających warunkach pogodowych, co według mojej wiedzy nie było prawdą, bo komunikaty meteo podawały „niebo bez chmur do wysokości 12 000 stóp, widzialność 10 mil”. 

Tymczasem, 4 czerwca tego roku, miał miejsce w USA niezwykły wypadek lotniczy. Mieszkańcy stolicy państwa, a także części stanów Maryland i Wirginia usłyszeli około 15ej grzmot, który wielu wystraszył. Jak się później okazało, był to odgłos wydawany przez myśliwce przekraczające barierę dźwięku. To niezbyt częste zjawisko w rejonie Waszyngtonu. Cóż się wydarzyło?

Z lotniska Elizabethton w stanie Tennessee, wystartował dwusilnikowy samolot typu Cessna Citation 560. Zmierzał na nowojorskie lotnisko MacArthur na Long Island, odległe o 930 kilometrów. Nie znamy jeszcze większości szczegółów, ale wiemy, że w miejscu, w którym powinien rozpocząć podejście do lądowania, zawrócił i zaczął lecieć w kierunku lotniska, z którego wystartował. A to oznaczało, że kierował się prosto na Waszyngton. Kiedy  Cessna zbliżała się do strefy ograniczonego ruchu lotniczego, jakim objęty jest rejon wokół stolicy, z tak zwanej bazy wspólnej Andrews wystartowała para dyżurna, czyli dwa samoloty F-16, żeby maszynę przechwycić, skierować poza rejon zastrzeżony i zmusić do lądowania. Podleciały do niej z dwóch stron, a prowadzący samolot myśliwski próbował wywołać pilota przez radio. Jako, że wezwanie to nie spotkało się z żadną reakcją, piloci wystrzelili flary, które miały zwrócić uwagę prowadzącego Cessnę na obecność wojskowych maszyn. Także to nie przyniosło żadnego efektu. Jeden z myśliwców zbliżył się do Cessny i pilot F-16 zauważył, że w kokpicie znajduje się pilot złożony wpół i nie dający oznak życia. Chwilę później Cessna niespodziewanie runęła w dół. Co ciekawe, policję powiadomiono o katastrofie dopiero pół godziny później, dokładnie o 16ej. Dotarcie do miejsca upadku samolotu zabrało ratownikom 4 kolejne godziny. Wypadku nikt nie przeżył. 

Na pokładzie, oprócz pilota, znajdowały się dwie kobiety i dziecko. Samolot był zarejestrowany na firmę Encore Motors z Melbourne, na Florydzie, której właścicielami są John i Barbara Rumpel. Po odwiedzinach w ich rodzinnym domu w  Tennessee, do Nowego Jorku samolotem wracała ich 49-letnia córka Adina Azarian ze swoją 2-letnią córeczką i nianią. Adina nie była związana z państwem Rumpel więzami krwi. Zaadoptowali ją, kiedy była już dorosłą kobietą. Prawdopodobnie wpływ na tę decyzję miała tragiczna śmierć ich córki Victorii, która w 1994 roku, w wieku 19 lat, utonęła podczas nurkowania. Upamiętnili jej imię kupując w roku 2004 11-piętrowy budynek, w którym uruchomili ośrodek dla seniorów, nazywając całość Victoria Landing. Czy takich ludzi, zdolnych do pięknych i wzruszających gestów dotknęło kolejne fatum? Ślepy los, który się na nich uwziął? Tego nie wiemy. 

Wiele wskazuje na to, że w samolocie wystąpiła dekompresja, która może doprowadzić do hipoksji, czyli niedoboru tlenu w organizmie, choć wydaje się to dziwne, żeby systemy ostrzegawcze zawiodły i pilot nie skorzystał z dostępnej w kabinie maski. A, być może mamy tu pierwszy efekt eksperymentów medycznych przeprowadzanych w ostatnich dwóch latach również na pilotach?

I tu kolejne pytanie – dlaczego w kokpicie nie było drugiego pilota? Tego typu samolot na ogół pilotują dwie osoby. I najdziwniejsze – z jakiego powodu samolot runął nagle w dół? Czy obawiano się, że samolot może kolejny raz zawrócić i przelecieć nad Białym Domem lub Kapitolem i postanowiono, że lepiej byłoby, gdyby się rozbił w  górzystym i zalesionym terenie odległym od skupisk ludzkich? Uważam, że nie można odrzucić takiej wersji zdarzeń. Państwo  Rumpel przyjaźnią się od lat z Donaldem Trumpem, na którego kampanię wyborczą łożyli  potężne środki. Nawiasem mówiąc – John Rumpel wspiera też gubernatora DeSantis – kolejnego politycznego przeciwnika obecnej administracji, a do tego wraz z żoną są szczególnie aktywnymi działaczami Narodowego Stowarzyszenia Strzeleckiego Ameryki, propagującego, jakże zwalczane obecnie w Stanach, prawo do posiadania broni palnej. Cóż, tragedia tej konkretnej rodziny szybko przestała być newsem w samej Ameryce, a u nas w ogóle niewiele osób ją odnotowało. 

Ale może to dlatego, że w zasadzie rozpoczęła się już w Polsce nieoficjalna jeszcze kampania wyborcza i mamy swoje własne lotnicze przypadki, które rozgrzewają tubylczą scenę polityczną. Oczywiście, na miarę naszych możliwości. Oto, tego samego dnia, 4 czerwca tego roku, nad głośnym już i licznym antyrządowym marszem tak zwanej opozycji, przeleciał samolot ciągnący banner z napisem „do Berlina”, co rozsierdziło polityków Platformy. W prasie pojawiły się zapowiedzi pociągnięcia nieprawomyślnego pilota do odpowiedzialności. Żeby było ciekawiej, dokładnie w tym samym czasie inny pilot, lecący śmigłowcem, wyrysował na warszawskim niebie mało przychylną, acz powszechnie znaną, ośmioliterową opinię na temat grupy trzymającej władzę. Cóż, wojna wyborcza dopiero się rozpędza, a skoro obie strony sięgają po siły powietrzne już na tym etapie, to finisz z pewnością będzie widowiskowy.

  Sławomir M. Kozak
www.oficyna-aurora.pl

ŻYCIE W KOSMOSIE

ŻYCIE W KOSMOSIE

  Sławomir M. Kozak www.oficyna-aurora.pl

2023-06-23oficyna-aurora-w-kosmosie

Przeglądam nagłówki internetowych wydań gazet świata zachodniego. Z ciekawości, ale także  dlatego, że tubylcze bojkotuję. Nie jest to wcale obraz ładny, łatwy i przyjemny, jednak – odnoszę wrażenie – całkowicie inny od tego na naszym podwórku. Czytam oto, ze zdziwieniem, którego przecież nie powinienem odczuwać, że na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych Ameryki znaleziono radioaktywną rybę, która dotarła tam z rejonu Fukushimy. Podobno, nie są wolne od tej przypadłości zarówno zwykłe sardynki, jak i wieloryby. Gazety twierdzą, że Japończycy skażoną wodę z elektrowni wypuszczają wprost do oceanu. Piszą też, że naukowcy udowodnili ponad wszelką wątpliwość zasadniczy wpływ aluminium na rozwój choroby Alzheimera. Magazyny donoszą, że w połowie wszelkich przypadków bólu gardła, infekcji uszu i zatok, lekarze przepisują niewłaściwe antybiotyki. Hillary Clinton, która ponoć wspierała barbarzyński ISIS cierpi na chorobę Parkinsona, a jej małżonek, podobnie zresztą, jak późniejszy prezydent Obama, przyjaźnił się ze znanym, amerykańskim demokratą, aresztowanym w 2014 roku za gwałt na 15-letnim chłopcu. Przypominają o tym w kontekście aresztowanego przez Brytyjczyków w 2019 roku, natychmiast po wycofaniu azylu przez Ekwador, Juliana Assange, którego Wikileaks mogło przyczynić się do postawienia zarzutów byłej sekretarz stanu USA. Ogromny i znany, także w Polsce, bank JPMorgan wypłaci ofiarom seksualnego szantażysty Epstein’a 290 milionów dolarów. Oj, ci anglosascy filantropi…

Czytam też, że zabawki wiodących firm, nazywane asystentami głosowymi, mogą włączać się, nagrywać i przesyłać zapis domowych rozmów, aktywując się  nie tylko na wyraźne polecenie ich właścicieli, ale na skutek przypadkowych dźwięków dochodzących z tła. Znana sieć spożywcza Target zachęcała niedawno do zburzenia wykuwanego od wielu lat pomnika czterech amerykańskich prezydentów na górze Rushmore,  za współtworzenie oraz wspieranie przez nich rzekomej białej supremacji. Z kolei, tamtejsi lewicowcy nazywają muzułmanów bigotami i właśnie białymi supremacjonistami, bo mają oni odwagę chronić swoje dzieci przed „ideologią” LGBT. Ta bezczelność nie dziwi, jeśli przeczytamy w kolejnym artykule o przedstawicielach Sił Powietrznych salutujących przed 11-kolorową (!) „flagą” tego ruchu. Zresztą, firma Disney, agresywnie reklamująca się i u nas, nie pozostaje wobec tego szaleństwa w (nomen omen) tyle i promuje ten styl (wy)życia już otwarcie. Amerykanki czekają w szpitalach na termin porodu, ponieważ pierwszeństwo mają tabuny nielegalnych imigrantek. Stan Teksas próbuje chronić swe granice przed nachodźcami tworząc wodne bariery-rozlewiska wzdłuż rzeki Rio Grande. Były prezydent Trump zagrożony jest wyrokiem 400 lat więzienia w przypadku udowodnienia mu, łącznie 34 zarzutów niedochowania staranności w przechowywaniu tajnych informacji i potencjalnego szpiegostwa na rzecz obcego państwa. Nie  będzie jednak łatwo, bo obecnemu lokatorowi Białego Domu i jego synowi położono właśnie na stół 17 nagrań dotyczących ich działań korupcyjnych, a prawnik Trumpa zdobył zeznania byłej księgowej firmy Burisma i czterech innych osób, które były gotowe w tej sprawie zeznawać. Były, bo oto właśnie księgowa, nota bene żona niedawnego właściciela Burismy, zginęła w podejrzanych okolicznościach. Tymczasem, w rejonie Waszyngtonu, spadł na ziemię samolot typu Cessna, na którego pokładzie znajdowała się córka i wnuczka Johna Rumpel’a, biznesmena oraz hojnego sponsora Partii Republikańskiej, a jednocześnie wpływowego działacza Narodowego Stowarzyszenia Strzeleckiego Ameryki, propagującego prawo do posiadania broni palnej.

Największe hotele San Francisco, nie wyłączając słynnej sieci Hilton, plajtują z braku turystów, którzy ponad czekające ich w tym zdominowanym przez przestępców mieście ekstremalne emocje, przedkładają chęć długiego życia bez uszczerbku na zdrowiu. Samochody autonomiczne, w przeciwieństwie do kierowanych przez człowieka, powodują znaczącą ilość wypadków, ponieważ ich komputery „nie rozumieją” większości zachowań ludzi na drodze. „Sztuczna inteligencja”, czytaj – maszynowe nauczanie! Pycha kroczy przed upadkiem. 

Amerykanie są przeciwni wprowadzaniu przez banki centralne cyfrowego pieniądza. Tymczasem WHO konsekwentnie dąży do wprowadzenia cyfrowej sieci certyfikatów zdrowotnych, co napotyka stanowczy sprzeciw dużej części Amerykanów. Podobnie, jak to, że w ich małych, lokalnych sklepach, pojawiają się już notorycznie, warzywa skażone genetyczną modyfikacją. Bandyci farmaceutyczni nie śpią, CDC „ostrzega” przed ciągle gdzieś tam obecną małpią grypą. Nie wiadomo, czy to z tego powodu, ale kilka hrabstw stanu Oregon zamierza dokonać secesji i przyłączyć się do konserwatywnego stanu Idaho. Instagram zdjął bana z konta demokratycznego kandydata do fotela prezydenckiego, który ma chyba wreszcie powody do radości z tego, że nie jest przeciętnym obywatelem. Chiny, Rosja i Iran podpisały kolejny tuzin umów energetycznych, a w części stanów amerykańskich prąd staje się dobrem luksusowym. Kuba wraca do militarnej gry, zezwalając Chinom na budowę bazy szpiegowskiej dla przechwytywania amerykańskiej łączności. Wyrzucony z 

Fox News dziennikarz Tucker Carlson, zdobył już na komunikatorze 

Twitter 10 milionów widzów. Tymczasem, ten sam 

Twitter nadal cenzoruje informacje dotyczące wycieku wirusa covid z wojskowego laboratorium. Limity rasowe (!) w Południowej Afryce ograniczają dostęp do wody białym mieszkańcom. Według sondaży, 1/3 amerykańskich nastolatków tzw. pokolenia „Z” za nic ma prywatność, akceptując rządowe kamery dozorujące w swych domach. Dziesiątki dzieci zaginęły w dwóch tylko tygodniach maja, w amerykańskim Clevelend. Chyba nikt ich nie szuka, za to NASA obiecuje znaleźć w ciągu najbliższego ćwierćwiecza życie w kosmosie.

Mógłbym tak pisać w nieskończoność, ale oszczędzę nam wszystkim tego zalewu wiadomości. Niezależnie od tego, w jak dużej, choć jednak pewnie nikłej części, pokrywają się z informacjami „pudelków” znad Wisły, to jest to przygnębiające doświadczenie. Pomimo, iż wiem, że wszystko to odbywa się zgodnie z ukutą już w latach 70. ubiegłego wieku koncepcjądemoralizacja-destabilizacja-normalizacja. I, że ta ostatnia musi nadejść, choć jej twórcy zakładają, że na ich własnych warunkach. Wiem, że wszechobecny ekoterroryzm upadnie, a jego głosiciele zostaną, jak wszyscy rewolucjoniści, potępieni i wyrzuceni w niesławie na śmietnik historii. Wiem też, że świat powróci do dotychczasowych źródeł energii, bo rolą państw objętych dziś zachodnim ostracyzmem, jest ich zachowanie i konserwacja na czas, w którym umorzony dług światowej oligarchii będzie mógł być zapomniany przez obecne pokolenie. Tyle, że żal tych kolejnych generacji, którym nie będzie dane doznać normalnego życia.

Dostaną możliwość gonienia nowego króliczka, całkiem odmienne obawy, nadzieje i cel. Religię nowej ery – życie w kosmosie.

Sławomir M. Kozak

A NIE MÓWIŁEM? Informatyka zbrodni.

A NIE MÓWIŁEM?

Sławomir M. Kozak2023-06-16a-nie-mowilem

Nie jest tajemnicą, że wszelkie nowinki techniczne pojawiają się na rynku wiele lat po zastosowaniu ich w przemyśle zbrojeniowym. Często, zanim trafią do użytku cywilnego mija dekada lub dwie, jak w przypadku powszechnie dziś wykorzystywanego systemu GPS.

Jak pisałem 15 lat temu, w książce „Operacja Dwie Wieże”, 1 lutego 1999 roku 

NORAD rozpoczęło  przygotowania do ćwiczeń symulujących uderzenia porwanymi samolotami w rozmaite cele, w tym także w 

World Trade Center i Pentagon.

Dokładnie wtedy, Narodowe Laboratorium Los Alamos odniosło sukces w opracowywanej przez naukowcówtechnologii morfingu głosu ludzkiego. Pozwalała na wierne naśladownictwo głosu konkretnej osoby na podstawie wcześniejszego, kilkuminutowego jej nagrania. Osiągnięcie określono przełomowym dla mających nastąpić w niedalekiej przyszłości operacji wywiadowczych i wojennych. Zyskało wówczas miano nowej broni PSYOP (operacji psychologicznych). Pisząc o tym, poddawałem w wątpliwość prawdziwość połączeń telefonicznych, które rzekomo udało się kilkunastu osobom nawiązać 11 września 2001 roku, z czterech, uprowadzonych przez terrorystów, samolotów. 

„Uważam, że rozmowy zostały spreparowane, może dzięki systemowi morfingu, opracowanemu przez Laboratorium  Los Alamos już w 1999 roku. Laboratorium to, nawiasem mówiąc, było chronione przez Securacom, firmę dbającą o bezpieczeństwo WTC, lotniska w Dulles, i amerykańskich linii lotniczych. Członkiem Rady Dyrektorów tej spółki, przemianowanej później na Stratesec, był w latach 1993–2000, Marvin Bush, syn 41  prezydenta 

George’a H. W. Bush’a i brat 43 prezydenta, 

George’a W. Bush’a. Nagrania głosu tych osób można było z pewnością zdobyć, zwłaszcza że wszystkie te osoby, jako narzędzia swojej pracy używały właśnie głosu. Komórka PSYOP, z miliardowym budżetem, z pewnością potrafiłaby sobie z tym problemem poradzić.

Osoby, którym nie chce się wierzyć, by nagrano wcześniej i spreparowano głos 19 osób, polecam informacje na temat bazy danych kilkunastu milionów osób, jakie mają w swoich zbiorach sieci wywiadowcze USA. Łącznie z odciskami palców, zapisem obrazu źrenicy oka, informacji o karalności, preferencjach seksualnych itp.”

Wówczas, niektórzy pukali się wymownie w czoło. Dziś taka wiedza nie robi już na nikim wrażenia. O tym, że wykorzystanie możliwości imitowania głosu mogło mieć w wydarzeniach 9/11 miejsce, pisałem kilka lat później, w książce „Demony Zagłady” o zaangażowaniu jednego z „bohaterów” rządowej wersji zdarzeń w taką właśnie działalność.

„19.06.2001 roku gazeta Tribune-Review poinformowała, że amerykański Departament Obrony wydał 23 000 dolarów na trwające zaledwie trzy godziny ćwiczenia o kryptonimie ‘Mall Strike 2001’. Uczestnicy ćwiczeń reagowali na symulowaną eksplozję w Greengate Mall. W założeniu, poszkodowani w wypadku doznali obrażeń spowodowanych działaniem środków chemicznych i biologicznych. Co ciekawe, centrum handlowe Greengate wkrótce zbankrutowało, kończąc działalność latem 2001 roku.. Po nieudanej próbie uruchomienia w budynku ośrodka telekomunikacji, dotychczasowi najemcy otrzymali wypowiedzenia. Zimą 2003 roku budynek został całkowicie zniszczony. Jednym z uczestników wspomnianych wyżej ćwiczeń był niejaki Daniel Stevens, rzecznik prasowy Departamentu Bezpieczeństwa Publicznego hrabstwa Westmoreland.

Ten sam Stevens informował Amerykę 11 września 2001 roku, że tamtejsze Centrum Ratownictwa otrzymało zgłoszenie alarmowe z telefonu komórkowego pasażera znajdującego się na pokładzie samolotu UAL 93.Pasażerem tym był Edward Porter Felt, który zamknął się w toalecie i wybrał numer 911. Felt, pracujący w przeszłości dla 

AT&T, później dla firmy 

Novell zajmującej się morfingiem, był w 2001 roku   inżynierem komputerowym firmy 

BEA Systems, sprzedającej oprogramowanie dla przedsiębiorstw.” 

Od tamtych czasów minęły dwie dekady. W tym czasie obróbka obrazu filmowego stała się dostępna dla średnio zaawansowanego użytkownika komputera, który może dokonać na oczach widzów przeobrażenia twarzy dowolnej osoby – odmłodzić ją lub postarzyć. Za pomocą wyrafinowanego oprogramowania można już zmienić wizerunek występującej przed kamerą postaci. Możemy zatem ulec złudzeniu, że oglądamy w jakimś miejscu kogoś, kto w rzeczywistości nigdy w nim nie był. Ta technologia niesie ze sobą ogromne zagrożenia. Ale, to nie wszystko.

Doskonale znamy pomysłowość przestępców, którzy  na masową skalę wyłudzają pieniądze metodą „na wnuczka”, telefonując do seniorów z informacją, że ich bliski znalazł się w tarapatach, z których wyratować go może tylko błyskawiczne wsparcie finansowe. Liczba tych oszustw jest ogromna. W ostatnim czasie coraz częstszym zjawiskiem jest nawet podawanie się przez naciągaczy bezpośrednio za te właśnie bliskie osoby i, dość często, ich głos jest łudząco podobny do głosu córki, syna, czy wnuczka nabieranego krewnego, odbierającego  telefon.

Nie zawsze jest to kwestia stresu, wyrwania oszukiwanego ze snu, czy naturalna chęć  pomocy najbliższym, która zabija racjonalne myślenie. Bardzo możliwe jest wykorzystywanie w niektórych przypadkach najnowszych zdobyczy techniki, które znajdują się w arsenale licznych służb od dawna. Potrafią one bez trudu imitować dowolny numer telefonu, z którego wykonywane jest połączenie, o czym zresztą coraz głośniej mówią pracownicy banków, ostrzegając przed zbytnią łatwowiernością nawet, jeśli na smartfonie wyświetlają się cyfry z listy naszych kontaktów. Tym, którzy sądzą, że tego typu sprzęt „nie ma prawa” trafić w ręce naciągaczy, wystarczy wskazać statystyki samochodów skradzionych w kilkadziesiąt sekund metodą na tzw. walizkę.

Wiodąca, amerykańska firma informatyczna, sprzedająca popularne na świecie telefony, reklamuje już usługę dostępu do tzw. banku głosu, która trafi w ręce jej klientów w pierwszych dniach czerwca br. Czym jest bank głosu? To technologia umożliwiająca gromadzenie próbek głosu użytkownika, aby w razie potrzeby system komputerowy był w stanie go wiernie odtworzyć. Jak możemy przeczytać w poświęconym temu tematowi artykule, „utrata zdolności mowy może nastąpić nagle z powodu chorób takich, jak ALS (stwardnienie zanikowe boczne). Zanim ludzie zdadzą sobie sprawę z tego, że potrzebują syntezowanego głosu, który brzmi, jak ich własny, może być za późno”.

Na stwardnienie zanikowe boczne chorował popularny astrofizyk, na którego przypadek powołuje się producent aplikacji o nazwie 

personal voice. „Wszyscy znamy syntezator mowy używany przez zmarłego Stephena Hawkinga. Potrafił on wybierać słowa i frazy, które były wypowiadane na głos, ale bardzo zrobotyzowanym głosem. Kolejnym ważnym osiągnięciem była znacznie bardziej naturalnie brzmiąca mowa, taka jak ta używana przez Siri. Ale, najlepszą opcją dla tych, którzy nie mogą już mówić wyraźnie lub w ogóle, jest głos, który brzmi tak jak twój. (…) System komputerowy tworzy go, ucząc się jego barwy, akcentu, intonacji i tempa mowy”. Dotychczasowe metody tej bankowości głosowej były czaso- i pracochłonne, czyli  kosztowne. Wymagały zebrania około 1500 fraz, co zajmowało kilka tygodni. Reklamowana usługa, wykorzystując sztuczną inteligencję,  przeprowadzi ten proces w ciągu 15 minut!

To, oczywiście wielka szansa dla osób dotkniętych chorobą. Jednak, w połączeniu z przywołanymi wcześniej możliwościami generowania sfałszowanych obrazów zdarzeń nie istniejących, zmagazynowanymi już odciskami palców, do niedawna pobieranych tylko od przestępców, odwzorowania źrenic, a w wyniku tzw. pandemii próbkami naszego DNA, źle to rokuje.Podsumuję to adekwatnym do tematu pytaniem – a nie mówiłem?

POWTÓRKA Z ROZRYWKI

Starsi z nas pamiętają zapewne audycję satyryczną „60 minut na godzinę”, która była emitowana na antenie programu III Polskiego Radia w latach 1973-1981. Niektóre, wybrane jej materiały, trafiały do słuchaczy za pośrednictwem popularnej „Powtórki z rozrywki”  Marcina Wolskiego, którego zresztą miałem okazję gościć w studio PL1.

Cieszące się niezwykłą popularnością skecze i piosenki wywoływały salwy śmiechu, a polityczne aluzje wzmacniające morale słuchaczy przybrały na sile po Sierpniu ’80, co powodowało ingerencje cenzury, aż ostatecznie 13.12.1981 roku cały projekt definitywnie  zlikwidowano. Z perspektywy czasu należy przyznać, że program ten swoje zadanie wykonał, nie tylko kanalizując skutecznie nastroje społeczne, ale wręcz kierunkując je na przydatny w nieodległej przyszłości tor. Cóż, za moich czasów, zresztą w zupełnie innym (dziś nie do przyjęcia) kontekście, mawiano, że jakie tory, taka stacja.

W jednej z tych piosenek, Tadeusz Ross zadawał pytanie, pojawiające się dość często w ówczesnych, rodaków rozmowach – „Wejdą, nie wejdą?”. Pomijam w tym miejscu historyczną otoczkę tego zagadnienia, jego zasadności, jak i rzeczywistego autorstwa oraz przyczyny, dla których rozprzestrzeniało się ono po kraju niczym gwałtowny pożar lasu. Dziś, po latach, wiemy już, że nie weszli. Nigdy nie mieli takiego zamiaru, bo Jaruzelski konsekwentnie realizował zlecone mu wcześniej zadanie, z którego wywiązał się doskonale. Założeniem podstawowym było, aby ta akurat rewolucja odbyła się bezkrwawo i „bez udziału osób trzecich”, bo przecież miała zachęcić pozostałe demoludy do „spontanicznego”, ale przede wszystkim pokojowego pójścia w kierunku „demokracji”.  

Wspominam o tym dlatego, że w świetle nadchodzących wyborów, coraz częściej znowu słyszymy przewalającą się przez Polskę falę wątpliwości, czy w ogóle do nich dojdzie, bo może zaskoczy nas jakiś stan wyjątkowy lub nawet wojenny. Otóż, jestem przekonany, że wybory w naszym nieszczęśliwym kraju nie mają na ten stan rzeczy najmniejszego wpływu, bo podobnie, jak poprzednio, obecny plan gry dogaduje tzw. Zachód z tzw. Wschodem. A ci, którzy „za komuny” odegrali swoje role, także tym razem zrobią to bezbłędnie. O ile zajdzie taka potrzeba, z dnia na dzień zmienią kierunek na przeciwny. I, jeżeli już w ogóle, jakiekolwiek tzw. wybory mają tu znaczenie dla realizacji owego planu, to wyłącznie te za oceanem. A tam, nawiasem mówiąc, robi się już równie festyniarsko, jak u nas, co oznacza, że świat naprawdę zszedł był na psy. Oto, Amerykanie, którym dotąd wydawało się, że wszystko u nich dzieje się całkiem poważnie i naprawdę, stają właśnie przed zaskakującym, bo wreszcie widocznym dla nich wyborem – między mniejszym i większym złem. 

Z tego, że obecny ich przywódca nie wie ponoć, że nim jest, Amerykanie zdają sobie sprawę od dawna. Do większości dociera też to, iż politycznie poprawna, jego potencjalna następczyni nie spełnia ponoć wymogu formalnego, by go zastąpić, jako urodzona poza granicami USA. Demokraci mają dziś w związku z tym wyjątkowego kandydata, reklamowanego przez media alternatywne (!), wojownika anty-szczepionkowego – Roberta juniora, z klanu Kennedych. W swych wystąpieniach wraca on często do sprawy zabójstwa swego ojca Roberta, byłego Prokuratora Generalnego i stryja Johna – prezydenta USA, niedwuznacznie obwiniając o współudział w śmierci ich obu, służby specjalne Ameryki. Pomijając jego rzeczywiste intencje, które być może są zgodne z tym, co głosi wszem i wobec, uważam, że zbyt dobrze pamięta on losy całej swojej rodziny, by pójść na pełną wojnę z systemem.

Po drugiej (umownie) stronie, postawiono gubernatora DeSantis, który na podobnej nucie zdobywa od dwóch lat popularność wyborców konserwatywnych, dodając do tego dbałość o dzieci i  wartości istotne dla szeroko pojętej prawicy. Chwaliłem go w książce „TerraMar utopia elit”:

„Optymizmem może napawać fakt podpisania przez gubernatora Florydy, Rona DeSantis, ustawy „Prawa rodzicielskie w edukacji”, dającej rodzicom prawo do sprzeciwu wobec programów nauczania, które uznają za nieodpowiednie dla uczniów szkół podstawowych. W niedzielną noc, poprzedzającą jej podpisanie, podczas gali oscarowej, jedna z przemawiających na scenie aktorek chciała wykazać się dowcipem i przemówiła ‘We’re going to have a great night. And for you people in Florida, we are going to have a gay night’, co w wolnym tłumaczeniu oznacza ‘Zapowiada się wspaniała noc. A dla mieszkańców Florydy, zapowiada się gejowska noc’. Żarty skończyły się nazajutrz, kiedy DeSantis podpisał dokument, o którym powiedział ‘Jeśli ludzie, którzy stawiali zwyrodnialców takich, jak Harvey Weinstein za wzór i bohaterów, są tymi, którzy sprzeciwiają się nam w kwestii praw rodzicielskich, traktuję to jak odznakę honorową’”. .Jednak, już w sprawie zakończenia działań wojennych na wschodzie Europy, nie jest tak nieprzejednany.

W przeciwieństwie do Trumpa, który zresztą mimo całej masy stawianych mu zarzutów, w tym natury obyczajowej, nadal nie składa broni. Umiejętnie próbuje też „rozegrać” kandydata Demokratów, obiecując społeczeństwu, że po powrocie do władzy ujawni całość materiałów dotyczących zabójstwa Johna F. Kennedy’ego. W mojej ocenie, jest to próba przejęcia części elektoratu strony przeciwnej, ponieważ wyborcy republikańscy i tak nie dadzą się na tę retorykę nabrać, pamiętając podobne, niespełnione nigdy przyrzeczenia, które składał w przededniu swej pierwszej prezydentury, dotyczące zamachów z 11 września 2001 r.. W przytoczonej wcześniej książce odnosiłem się zresztą także do tej amerykańskiej tragedii, pisząc: „Dla ludzi zajmujących się tą sprawą, od początku wiadomym było, iż tak precyzyjnie przeprowadzonej, a następnie przez lata mistyfikowanej operacji, nie mogła przeprowadzić grupka, choćby najlepiej wyszkolonych i opłaconych, Talibów. To była perfekcyjnie zaplanowana i kosztująca fortunę, operacja wojskowa. Wymagająca zaangażowania analityków, psychologów, oddziałów  specjalnych, dowództwa sił zbrojnych paru rodzajów, kilku osób z nadzoru kontroli ruchu lotniczego, a przede wszystkim, przyzwolenia politycznego. Na tyle silnego i trwałego, by okrywać całunem milczenia i właśnie dezinformacji, wydarzenia tamtego czasu, niezależnie od administracji aktualnie funkcjonującej w Białym Domu, Sądzie Najwyższym, czy na Kapitolu. Od owego dnia Ameryka ma już przecież czwartego prezydenta! Bush był republikaninem, Obama demokratą, Trump ponownie republikaninem, a Biden znowu demokratą. I co? Ano, nic”. 

Ale, naiwność wyborców jest przecież odwrotnie proporcjonalna do pamięci składanych im obietnic. A zatem, póki co,  zarówno w wielkim świecie, jak i w naszym małym światku, który świeci przecież zaledwie światłem odbitym, czeka nas niechybnie powtórka z rozrywki.

Sławomir M. Kozak

zachęcam do wsparcia mojej pracy – https://buycoffee.to/s.m.kozak

pozdrawiam

Sławomir M. Kozak : Skąd tyle nagłych zgonów na Uniwersytecie Adama Mickiewicza

Szanowni Państwo

polecam najnowsze nagranie zespołu redakcyjnego PL1z drem Piotrem Rubasem

a tym z Państwa, którzy nie czytali mojego ostatniego felietonu może wygodniej będzie go wysłuchać

zachęcam również do symbolicznego choćby wsparcia mojej pracy

https://buycoffee.to/s.m.kozak

pozdrawiam

Sławomir M. Kozak

HISTORYCZNY MOMENT

HISTORYCZNY MOMENT

  Sławomir M. Kozak 2023-05-19 historyczny-moment

Dotarła i do nas radosna nowina! Jak podają nagłówki gazet – „Ostatnio miał miejsce historyczny moment, ponieważ 5 maja 2023 roku Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) po ponad 3 latach ogłosiła koniec pandemii COVID-19. W Polsce stan zagrożenia epidemicznego ma zostać zniesiony 1 lipca”.

Zgrywusy!Przypomnę, o czym pisałem 3 lata temu w książce 

„Covidowe Jeże”, gdy moment był histeryczny. 

„W maju roku 2010 Fundacja Rockefellera, wraz z Global Business Network (GBN), opublikowała ‘Scenariusze dla przyszłości technologii i rozwoju’

Autorzy opracowania napisali w nim wprost ‘gorąco zachęcamy do dzielenia się i szerokiego omawiania tego raportu, wykorzystując go, jako trampolinę do dalszego kreatywnego myślenia o technologii, która może kształtować rozwój oraz odpowiednio testować i dostosowywać waszą strategię, i działania. Mamy nadzieję, że te scenariusze pomogą zidentyfikować potencjalne obszary przyszłej pracy dla rządów, filantropów, korporacji i organizacji non-profit oraz przedstawić wybory i zobowiązania, które wiele organizacji może zechcieć podjąć w tych obszarach w przyszłości’.

Dlatego dołączam się do tej sugestii i równie gorąco namawiam do zapoznania się z owym raportem, który pozwoli nam lepiej zrozumieć to, w czym utknęliśmy obecnie. Te, rzekomo wyimaginowane cztery scenariusze, cztery „podróże”, nosiły na ów czas futurystyczne i nierealne tytuły-założenia. Czy z dzisiejszej perspektywy nadal powinniśmy je traktować w ten sposób?

1. LOCK STEP. Świat ściślejszej odgórnej kontroli rządowej oraz bardziej autorytarnego przywództwa, z ograniczeniem innowacyjności i rosnącym sprzeciwem obywateli.

  2. HACK ATTACK. Świat niestabilny gospodarczo i podatny na wstrząsy, w którym rządy słabną, przestępczość kwitnie, i pojawiają się niebezpieczne innowacje.

  3. SMART SCRAMBLE. Ekonomicznie przygnębiony świat, w którym jednostki i społeczności opracowują lokalne, prowizoryczne rozwiązania narastającego zestawu problemów.

  4. CLEVER TOGETHER. Świat, w którym wyłaniają się wysoce skoordynowane i skuteczne strategie rozwiązywania pilnych i głęboko zakorzenionych problemów na całym świecie.’

Scenariusze wskazywały pełną, cztero-etapową ścieżkę, którą dla nas przewidziano.

Autorzy, zachęcając do zapoznania się z czterema podanymi czytelnikom scenariuszami apelowali – „zaangażuj wyobraźnię”. Cóż, mamy ‘ściślejszą kontrolę rządową’, coraz bardziej ‘autorytarne przywództwo’ i ‘rosnący sprzeciw obywateli’.

LOCK STEP, czyli lockdown, w  naszym bantustanie, który zawsze był najweselszym barakiem komuszego obozu, został podniośle przez rządzących nazwany ‘kwarantanną narodową’. Niezależnie od nazewnictwa oznaczał blokadę państwa, jego gospodarki i praw obywatelskich”.

Na ślad tego, co nas spotkało w następnych latach, wskazywały kolejne punkty planu. Wtedy pisałem, że „od paru miesięcy powstaje u nas Region Microsoft Azure, przez co znajdziemy się w ‘Chmurze Krajowej’ i w towarzystwie 11 innych państw wkroczymy wkrótce raźnym krokiem w tak zwaną usługę 

cloud computing dla Trójmorza.

Jako, że na całym globie już włączyło się w owe ‘chmury’ ponad 60 państw, to podejrzewam, że zbliżamy się dużymi krokami do punktu scenariusza o tytule HACK ATTACK. On obedrze nas z resztek tego, czego nie zdoła nam odebrać ‘pandemia’”. Ten hakerski projekt rozgrywa się nieprzerwanie w tle,   zgodnie z planem.

„Po przełomowym w naszej sprawie r. 2010, urzędnicy powinność swoją w lot złapali i już od r. 2011, w Lesznie wprowadzono pilotażowy program wystawiania tak zwanych e-recept, które do powszechnego użytku weszły po kolejnych siedmiu latach, bo w r. 2018. Podobnie, jak e-skierowania. 

Już od 2.01.2020, e-procedury stały się jedynymi obowiązującymi w naszym nieszczęśliwym kraju, co spadło geniuszom, jak manna z nieba, bo już dwa miesiące później, gdy opanowała nas ‘pandemia’, mogli wprowadzić największy absurd medyczny, o którym Barei z pewnością się nie śniło, czyli tele-porady! 

Tak zwane karty SIM przypisano nam w Polsce, z imienia i nazwiska, a także adresu, już 25.07.2016 r. Bez tej operacji, przeprowadzonej w ramach walki z terroryzmem, wszelkie aplikacje śledzące i tele-porady zdałyby się psu na budę.

Dla obrony naszego zdrowia i życia,„nasz” były minister-narciarz już w r. 2018 ustanowił przy MZ doradcę ds. przyszłości opieki medycznej, będącą akurat prezesem Pfizer Polska sp. z o. o..

Dalekowzroczny minister już 18.04.2018 r.  zainicjował ‘Debatę wspólnie dla zdrowia’,ale ani skład tak zwanej Rady Społecznej, ani efekty jej pracy społeczeństwu znane nie są.

Nie są też znane powiązania ze światowymi koncernami farmaceutycznymi innych osób, nawołujących Polaków do szczepień, z zaklętego kręgu doradzającego naszemu rządowi. Oczywiście wykorzystano skutecznie narzędzia ‘hack attack’ i dziś niektóre linki przywoływane w mojej książce już nie działają, ale w sieci nic nie ginie bezpowrotnie, i kto zechce, znajdzie potwierdzenie wszelkich, przywoływanych przeze mnie danych.

Przypomnę, że pisałem wówczas o okładce 

The Economist z r. 1998,kiedy to ‘elita’ ogłosiła światu swoje plany realizujące się właśnie teraz. Widniał na niej feniks, a „nad rozrzuconymi pod jego pazurami, płonącymi banknotami różnych państw, eksponowano wyimaginowaną monetę o nominale 10 feniksów i datą emisji 2018.Nagłówek głosił ‘Przygotuj się na światową walutę’.

Wtedy rzucono zanętę dotyczącą wspólnej waluty światowej, dziś, w dobie wszechobecnego Internetu wspieranego siecią 5G, wprowadzają nie tylko pieniądz globalny, ale i zdigitalizowany. W 2018 r., polski Urząd KNF powołał Grupę ds. Blockchain, której działalność ‘zogniskowana jest na aspektach operacyjnych oraz prawnych związanych z technologią rozproszonych rejestrów i w szczególności obejmować ma zagadnienia związane z walutami wirtualnymi, w tym również w zakresie podmiotów prowadzących działalność w zakresie obrotu tymi walutami’

[1]. 31.08.2020 r. do MF wpłynęła 

Interpelacja (nr 10470) w sprawie planów rządu dotyczących emisji cyfrowej waluty banku centralnego. Polecam jej lekturę”. (…)

„Mimo zawołania autorów scenariuszy ‘zaangażuj wyobraźnię’, mojej wystarcza mi na tyle. Nie mam jednak, póki co, pomysłu na to, co wymyślą nam w ramach punktu trzeciego. Obawiam się, że mnogość nie do końca uczciwych w różnych krajach globu wyborów, które odbyły się w mijającym roku, zawiązywane ponad naszymi głowami sojusze i układy (czytaj podziały łupów), ogólnoświatowe zbrojenia, cyfryzacja pieniądza, zanik prawa, a przede wszystkim nieprzejednanie rządzących w dążeniu do zapaści własnych gospodarek i kondycji społeczeństw, wróżą jak najgorzej”.

Pisałem te słowa w r. 2020, zatem nie mogłem przewidzieć, że punkt trzeci miał się ziścić dwa lata później, operacją zielonych ludzików, niosących Nowy Zielony Ład.

Po realizacji wszystkich trzech dotrzemy, jako „przygnębiony ekonomicznie świat” rozpatrujący „prowizoryczne rozwiązania”do konkluzji, iż „narastający zestaw problemów” może rozwiązać już tylko Nowy Światowy Rząd.

Inne nie będą już potrzebne, nie potrafiąc zapewnić społeczeństwom bezpieczeństwa, zdrowia, pracy, a tym bardziej stabilizacji. I podejrzewam, obserwując nieskoordynowane z wypowiedziami absurdalne posunięcia władz, żerządzący nami też o tym wiedzą. 

Sławomir M. Kozak

  [1] Odpowiedź Ministerstwa Finansów na interpelację nr 1073 w sprawie nadzoru KNF nad sektorem kryptowalut, FN7.054.2.2020, 13.02.2020.

PIEKŁO CZEKA…

PIEKŁO CZEKA…

2023-03-24  Sławomir M. Kozakwww.oficyna-aurora.pl

pieklo-czeka

Obserwując hucpę, którą rozkręcono niedawno przeciw polskiemu Papieżowi, nie chcę odnosić się do kwestii teologicznych, bom na to zbyt mały, a w mediach roi się od ekspertów, którzy zrobią to lepiej. Z racji tego, że 2 kwietnia przypada rocznica Jego śmierci, skorzystam z okazji, by przypomnieć tylko fakty istotne dla Polski. Bo, nie ulega wątpliwości, że bez Jana Pawła II, historia naszego kraju, Europy i Związku Sowieckiego, wyglądałaby inaczej. Szerszy kontekst opiszę przy innej okazji, a dziś tylko skromne wspominki, których część pochodzi ze wstępu do książki „Tracimy Kościół”, wydanej nakładem Oficyny Aurora, w roku 2019.

W 1979, kiedy Karol Wojtyła, już jako papież Jan Paweł II przybył do nas po raz pierwszy, by wziąć udział w obchodach 900 rocznicy śmierci św. Stanisława – patrona Polski, w najsłynniejszych chyba słowach swego pontyfikatu wezwał Ducha Świętego, by odnowił oblicze ziemi. Tej ziemi. I już rok później, w sierpniu 1980 eksplodowała całą swą mocą Solidarność. Polska nie była jednak jeszcze gotowa do przemian, bo na fali ruchu związkowego w przestrzeni publicznej pojawiło się zbyt wielu prawdziwych, nie skaptowanych przez służby, Polaków. W roku 1981 wprowadzono więc, celem dokonania odsiewu, stan wojenny. Ogromną część ludzi wyrzucono poza granice kraju, wielu zniszczono kariery, poobijano żebra, upokorzono, złamano psychicznie, najoporniejszych pozabijano. Nad Polską zapadła noc. Bandyci nie próżnowali, budowali w pośpiechu zręby nieodległej w czasie „transformacji”.

Kiedy Papież przybył do Polski po raz kolejny, był rok 1983. Jan Paweł II formalnie odwiedził tym razem Ojczyznę, by wziąć udział w obchodach 600-lecia obecności Maryi w Obrazie Jasnogórskim oraz beatyfikacji m. Urszuli Ledóchowskiej, brata Alberta (Adama Chmielowskiego) oraz o. Rafała (Józefa Kalinowskiego). I znowu, w miesiąc po powrocie Jana Pawła II za mury Watykanu, stan wojenny w naszym umęczonym kraju, zniesiono. Brzmi to oczywiście dziś całkowicie bezosobowo, więc należy oddać cesarzowi, co cesarskie i przypomnieć młodemu pokoleniu, kto mógł taki stan „znieść”. Przecież nie jakieś bliżej niesprecyzowane ciało społeczno-polityczne, a jego główny architekt po tej stronie Bugu, czyli Prezes Rady Ministrów, I sekretarz Komitetu Centralnego PZPR, szef Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, generał herbu „ślepowron” – Wojciech, podobno Jaruzelski.

12 stycznia 1987 roku tenże Jaruzelski udał się z wizytą do Włoch. Już samo to było interesujące, a tymczasem generał poszedł krok dalej i odwiedził Watykan. Już nazajutrz (!) przyjął go na audiencji prywatnej papież Jan Paweł II. Zaledwie dwa tygodnie później, 31 stycznia, po rozmowach w Polsce z tym samym generałem, ale i z Lechem Wałęsą, nasz nieszczęśliwy kraj opuścił po, jak się wkrótce miało okazać, rzeczowych rozmowach, John C. Whitehead, zastępca sekretarza stanu USA. Rozmowy musiały być owocne, albowiem, po kolejnych dwóch tygodniach, 19 lutego, Amerykanie znieśli sankcje gospodarcze wobec PRL.

4 maja w Warszawie otwarto przedstawicielstwo Izraela – Sekcję Interesów. Po raz pierwszy od czasów wojny Jom Kipur oba państwa nawiązały ze sobą tak bliskie relacje. To też nie był przypadek, ale o tym wiemy dopiero dzisiaj. 

27 maja, przed kościołem sióstr wizytek w Warszawie, stanął pomnik kardynała Stefana Wyszyńskiego. Odwilż szła już w sposób zdecydowany. 8 czerwca Polskę odwiedził po raz trzeci Jan Paweł II. Jego wizyty w Ojczyźnie przytrafiały się nam zawsze w momentach szczególnych. Nie wiem czy decydowała o tym wola Niebios, czy czynników zwyczajnie ziemskich, ale z pewnością nie można uznać ich za dzieło czystego przypadku.

Tym razem celem wizyty był udział Papieża w II Krajowym Kongresie Eucharystycznym, a także beatyfikacja Karoliny Kózkówny i biskupa Michała Kozala. Sama pielgrzymka, jak każda wizyta Ojca Świętego w Ojczyźnie, była przyjęta przez Polaków entuzjastycznie i dała to, co wówczas było najważniejsze – nadzieję. Po raz kolejny. Nadzieje milionów moich rodaków miały się wkrótce zacząć spełniać, choć patrząc z dzisiejszej perspektywy, nie wszystkim chyba „o take Polske” chodziło. Wówczas jednak, zadowolony był Naród, zadowolona była też władza ludowego jeszcze państwa polskiego. Niedługo po powrocie Papieża do Watykanu, pewne już było, że Polska lada chwila znajdzie się w całkowicie odmiennej politycznie sytuacji, choć dziś po latach, zupełnie inaczej oceniamy ówczesny „zaskakujący” podział władzy, który dwa lata później stał się udziałem naszych „wybawicieli” z Solidarności.

Właśnie w trakcie tej, kolejnej wizyty Papieża w Polsce, 12 czerwca 1987 roku prezydent Ronald Reagan, podczas przemówienia do mieszkańców Berlina Zachodniego przed Bramą Brandenburską, wezwał Michaiła Gorbaczowa do zburzenia Muru Berlińskiego. Słuchając głosu swego zaciekłego do niedawna wroga, zapewne nie bez powodu, 7 września Erich Honecker jako pierwszy w historii przywódca NRD przybył z oficjalną wizytą do RFN. A potem, to już poszło „z górki”. 

Minęło zaledwie półtora roku od papieskiej pielgrzymki, by 27 stycznia roku 1989 odbyły się rozmowy w Magdalence, w czasie których „ustalono” termin „obrad Okrągłego Stołu”. 

Te zaś, rozpoczęły się 6 lutego i trwały do 5 kwietnia. Mija właśnie 34 rocznica tego spektaklu. W tym czasie społeczeństwu rzucono jeszcze, dla wykazania dobrej woli generała, kilka prezentów. Taki był mechanizm. Wór dla siebie, garść dla Kościoła, okruchy ludowi. 12 lutego powołano Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej, choć formalnie nadal w socjalistycznym ustroju Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Ależ to musiała być konstrukcja prawna! I nikogo nie dziwiła.

Trzy dni później Sejm (PRL oczywiście) ustanowił 11 listopada Narodowym Świętem Niepodległości, powołując równocześnie do życia, podczas tego samego posiedzenia, gwaranta bezpieczeństwa ekonomicznego dla coraz bardziej już byłych aparatczyków, czyli Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Swoisty paśnik, z którego rezerw wróg nasz wewnętrzny czerpie garściami do dziś.

27 lutego, by dalej zaspokajać potrzeby społeczne, Kościół Katolicki uzyskał poparcie tak zwanego Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego dla projektu ustawy o prawnej ochronie dziecka poczętego. A 2 marca „komuna” z „opozycją” znowu spotkała się w Magdalence. Zgodnie z oczekiwaniami, choć wtedy nie było to wcale tak oczywiste, 5 kwietnia podpisano porozumienia Okrągłego Stołu. 17 kwietnia ponownie zarejestrowano Solidarność zdelegalizowaną w stanie wojennym, tym razem już „odnowioną”, oczyszczoną z „elementów ekstremistycznych” i dzięki temu już nazajutrz, 18 kwietnia generał mógł spotkać się z Lechem Wałęsą, by sobie o tym porozmawiać. 11 lipca, Wałęsa rozmawiał z kolei z George’m Bush’em, w czasie trwającej od dwóch dni wizyty tego ostatniego w Polsce. I to prezydent USA poleciał do Gdańska, by Lech, do niedawna robotnik, nie musiał fatygować się do Warszawy. Sześć dni później Watykan wznowił z Polską oficjalne stosunki dyplomatyczne. Dwa dni po tym, Zgromadzenie Narodowe wybrało na prezydenta rzeczywistego realizatora ówczesnych przemian w Polsce – miłościwie nadal wtedy panującego generała Jaruzelskiego. Wbrew wszelkim potocznym opiniom i medialnej propagandzie, w moim przekonaniu rządził on zresztą tą Resztówką Polski aż do swojej śmierci.

Wszystko to, co wydarzyło się później było już tylko konsekwencją umowy samych swoich pod dyskretnym, purpurowym płaszczem. Przykłady mnożą się wokół, można na oślep sięgać w dowolnym kierunku i czasie. Im bliżej, tym gorzej. Minęły lata. Odszedł Jan Paweł II i kilku innych hierarchów, a także wiele bliskich nam osób. Na świat przyszło nowe pokolenie, które dziś wchodzi w dorosłość. Nie jest to pokolenie JPII, podobnie, jak nigdy naprawdę nie było nim pokolenie jego rodziców.

Najstarsza polska pieśń, śpiewana przez rycerstwo polskie jeszcze pod Grunwaldem, przegrała z marszem piłsudczyków. Dokonano tego 15 sierpnia 2007 roku, w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny (!) decyzją MON nr 374, kiedy prezydentem i zwierzchnikiem Sił Zbrojnych Rzeczpospolitej Polskiej był Lech Kaczyński, a premierem jego brat Jarosław.

W uzasadnieniu napisano, że „W tradycji polskiej nie było dotąd Pieśni Reprezentacyjnej Wojska Polskiego. Rolę tę spełniały pieśni i marsze wykonywane w wojsku polskim. Od średniowiecza rolę taką pełniła pieśń rycerska ‘Bogurodzica’”. 

I mimo tej deklaracji, politykom głoszącym swoje przywiązanie do polskości i chrześcijaństwa nie przyszło do głowy uznanie za hymn wojskowy tej właśnie pieśni, która niosła pod sztandarami Najświętszej Maryi Panny polskie wojsko do zwycięskiej bitwy z krzyżackim najeźdźcą! Do tej roli wyniesiono „Marsz I Brygady”.

Dokonano tego w rocznicę Cudu nad Wisłą, wymazując w ten sposób ze świadomości społecznej Bożą przychylność dla polskiego narodu, przeciwstawiając Jej „cudowne” zdolności Marszałka. Odbyło się to, niestety, przy milczącym współuczestnictwie Episkopatu Polski.

Rządzący dziś ponownie ludzie tej samej opcji politycznej odwołują się nadal do chrześcijańskich symboli, obnoszą się z udziałem w uroczystościach kościelnych i brylują w mediach uchodzących za katolickie. Ale cieniem na tej pozornej religijności kładzie się podpisanie ateistycznego traktatu lizbońskiego, okoliczności ingresu Arcybiskupa Stanisława Wielgusa, milczenie w kwestii ludobójstwa dokonywanego na chrześcijanach na całym świecie, blokowanie powrotu do Macierzy Polaków zza wschodniej granicy, przy równoczesnym stręczeniu państwu polskiemu imigrantów, głosowania sprzeczne z wolą wyborców. Kościół w Polsce nie piętnuje tych praktyk. Przeraża milczenie oraz obojętność na pograniczu przyzwolenia dla poprawnego politycznie homoseksualizmu i „edukatorów seksualnych” w szkołach. Brak zdecydowanego stanowiska w obronie życia nienarodzonych oraz sprzeciwu wobec coraz głośniejszego handlu dziećmi, pozorowanego dbałością o adopcję, jakże często również poza granicami naszego kraju. Dziś, kiedy religię katolicką zwalcza się już ostentacyjnie i globalnie, podniesiono rękę na Papieża – Polaka. Jego świętość nie jest globalistom nie tylko potrzebna, ale wręcz stoi zawadą na drodze do transhumanizmu.

Na naszym poletku zawiadują tą operacją ci sami, którzy w latach „walki z komuną” znajdywali schronienie w kościelnych kruchtach, a później całowali na klęczkach Pierścień Rybaka. Jan Paweł II, przynajmniej dla sprawy polskiej, zrobił więcej, aniżeli mógłby tego dokonać papież innej narodowości. Tym samym, zmienił oblicze nie tylko naszej ziemi. Ale teraz, siły zła chcą zmienić oblicze Ziemi na zupełnie inne.

Wypominanie Kościołowi, a tym samym Papieżowi, milczenia o przypadkach pedofilii, następuje nieprzypadkowo dopiero teraz. Wiedziano o tych grzechach kapłanów, nielicznych zresztą w porównaniu do hierarchów innych wyznań, dużo wcześniej. Ba, prowokowano je! Ale, 40 lat temu, ci duchowni i Papież byli jeszcze potrzebni, by uwiarygadniać ówczesne przeobrażenie świata. Jednak, skoro dziś zakłamani krzykacze klęczą przed „papieżami” swoich aktualnie modnych kultów, niech sięgną do historii ich czynów. Opisałem ich przecież w książce „Terra Mar Utopia Elit”, wspólników i uczestników pedofilskich orgii Jeffrey’a Epsteina w bunkrach jego willi na wyspach i na pokładach prywatnych samolotów. Tego samego, który przyjaźnił się z głowami państw, dyrektorami międzynarodowych, czyli ponadnarodowych gremiów, najbogatszymi ludźmi globu, aktorami, modelkami, celebrytami, których nazwiska, choć oficjalnie nie upubliczniane, są przecież dostępne w jego prywatnym notesie, tzw. „czarnej książeczce”, również przeze mnie opisanej. 1971 osób „elity” dzisiejszego świata, wyznawców kultu rui i poróbstwa. Piekło czeka…

Sławomir M. Kozak

============================

Mail:

<<Bo, nie ulega wątpliwości, że bez Jana Pawła II, historia naszego kraju, Europy i Związku Sowieckiego, wyglądałaby inaczej.>>

Autor myli skutki z przyczyną.
Inicjatorem perestrojki był Gorbaczow, [no, raczej jego “dostojni mędrcy” z Loży. md]
a jednym z jego narzędzi był „polski papież”.
Słowa o „odnowieniu oblicza ziemi” jak raz pasowały do idei Gorbaczowa, tak jak parę lat później przy grobie Gandhiego słowa Papieża o „nowym porządku świata”.

Jan Paweł II nie zaprzeczył twierdzeniom TW Bolka, że ładował mu akumulatory. Nigdy nie zauważył likwidacji 9 milionów miejsc pracy w Polsce. 

I ZNOWU GIBRALTAR

I ZNOWU GIBRALTAR

 Sławomir M. Kozakwww.oficyna-aurora.pl2023-03-17 znowu-gibraltar

Moją książkę „Requiem dla Amelii Earhart” potencjalni odbiorcy ocenili zapewne po tytule, jako opowieść o amerykańskiej kobiecie – pilocie z globtroterskimi aspiracjami, które zakończyły się dla niej tragicznym wypadkiem i może stąd nie spotkała się ta historia z zainteresowaniem zbliżonym choćby do innych pozycji mojego autorstwa.

Nie piszę tego, żeby się żalić, bo nieskromnie uważam, że ludzie nie czytający moich książek tracą po prostu okazję do ciekawej lektury, natomiast chętnie ją zareklamuję, bo taki dziś los autorów niezłomnych, jak mawiał o pisarzach będących na indeksie III RP, wybitny aktor i reżyser Ryszard Filipski, ale też  autor nieznanej szerzej powieści „Mzehomo”.

Ludzi piszących rzeczy władzy niemiłe, uważa się za nieistniejących i można odnieść wrażenie, że takimi rzeczywiście się stają po opublikowaniu krytycznego dla niej artykułu, czy wydaniu nieprawomyślnej pozycji książkowej, a jeśli z uporem czynią to dalej, wpadają w otchłań literackiego zapomnienia. Te tytuły nie mają prawa pojawić się w przestrzeni publicznej, nie widać ich na półkach setek niewielkich księgarni, które choćby chciały, to spętane z hurtowniami restrykcyjnymi umowami, nie mogą ich przyjąć na swoje półki. Natomiast księgarnie sieciowe nie biorą ich, bo one z kolei nie muszą. Są zbyt silne, nie bez powodu przecież, a osoby decydujące w nich o zamówieniach powinność swej służby znają. Hurtownie zmonopolizowały rynek księgarski już wiele lat temu i promują najczęściej chłam, który ląduje po pewnym czasie na wyprzedażach w koszach stojących u wejść supermarketów, przeceniany kilkukrotnie, do poziomu ceny papieru, na którym go wydrukowano. Bywa też, że hurtownie budują sieć własnych księgarni, również stacjonarnych, oczywiście umiejętnie maskując ślady, by – mając u wydawcy zniżki sięgające 55%, sprzedawać je u siebie za 65% ceny detalicznej, zarabiając na szybkim obrocie towaru, choć tempo tej działalności nie przekłada się na szybkość płacenia wydawnictwu, które, nie mając wyjścia, podpisuje umowę na trzymiesięczne odroczenie płatności, oczywiście dopiero po tym, kiedy sprzedane zostaną wszystkie wysłane do hurtowni książki. Jakby tego było mało – wydawca, chcąc sprzedawać swoje książki własnym sumptem, nie jest w stanie tego robić, bo jej cena u niego jest nadal wyższa od sprzedanej pośrednikowi. A musi on często, działając poprzez Internet, doliczyć koszt wysyłki, który rośnie lawinowo, równolegle zresztą z ceną papieru i wszystkimi elementami składającymi się na końcowy koszt sprzedawanej przez niego pozycji. Pominę w tym miejscu częste do niedawna praktyki dodrukowywania książek ponad zamówiony nakład i ich bazarowy kolportaż przez nieuczciwych drukarzy. Jakkolwiek ten proceder swoje apogeum przechodził w latach 90 ubiegłego już wieku, to nie mogę stwierdzić jednoznacznie, że przestał istnieć. Wszystkie te nieuczciwe praktyki powinny być piętnowane, bo w sposób oczywisty psują rynek.

Dlatego, zachęcam do kupowania książek bezpośrednio u autora-wydawcy, który z pewnością stałym klientom zaproponuje zniżkę, na życzenie wpisze autograf i będzie informował o nowościach wydawniczych. Jednak, taki wydawca nie dysponuje niezbędnymi środkami na kampanie reklamowe, stąd to jego trzeba szukać, jeśli chce się dotrzeć do  rzeczy, o których inni milczą. A, poza wszystkim innym, warto kupować u swoich! Ale, jak mawiał klasyk – wracajmy do adremu.

Jak w każdej mojej książce, główny temat jest dla mnie zawsze pretekstem do pisania o rzeczach teoretycznie z nim nie związanych, choć powiązanych cieńszą lub grubszą nicią. Podobnie jest w „Requiem dla Amelii Earhart”. Znajdziecie w niej wiele informacji, które z tytułową bohaterką nie mają nic  wspólnego. Przytoczę tu urywki rozdziału, w którym piszę o niesławnej Al Kaidzie, organizacji, która miała rzekomo przeprowadzić przez punkty kontrolne kilku lotnisk, w sposób niezauważony, 19 osób figurujących na liście zakazu wstępu na teren USA, czyli bez ważnych wiz wjazdowych, po czym wyłączyć monitoring w nowojorskich wieżach WTC pamiętnego 11 września 2001 roku, podobnego majstersztyku dokonując tego samego dnia w Pentagonie, ale również na trasie przejazdu polityków ewakuowanych pospiesznie z Białego Domu i z innych miejsc, w których akurat znalazły się w tym czasie ich żony, które agenci Secret Service w trybie awaryjnym dowozili do schronów przeciwatomowych.

To ci sami arabscy terroryści, którzy oślepili wówczas systemy radarowe najlepszej służby kontroli ruchu lotniczego na świecie, wysłali myśliwce przechwytujące nad puste wody oceanu i pokonując prawa fizyki rozbili bez pośpiechu kilka samolotów pasażerskich o najsłynniejsze  budynki w kraju. Wszystko to oczywiście przy użyciu nożyków do cięcia kartonów i kieszonkowych słowników.

Acha, wcześniej zdołali jeszcze porobić finansowe malwersacje w amerykańskim sektorze zbrojeniowym na skromne 3 miliardy dolców, ogołocić podziemne skarbce w piwnicach wież z niezliczonej ilości złota, diamentów, pieniędzy, broni, zarekwirowanych i składowanych tam narkotyków, i dokumentów dotyczących najpoważniejszych w państwie przestępstw oraz obrócić z zyskiem  na giełdzie akcjami, też na kilka miliardów, dwóch, zaangażowanych w ten dramat, amerykańskich linii lotniczych. To tak z grubsza – wszystko po to, żeby wkrótce potem USA wraz z  aliantami, broniąc wartości demokratycznych obróciły w ruinę kilka państw świata i zaprowadziły na całym globie zamordyzm, którego właśnie doświadczamy.

W rzeczywistości, odnosiłem się w tekście do początków zalewania Europy imigrantami różnych narodowości w celu jej destabilizacji religijnej, etnicznej i w efekcie politycznej. Ale, nie mniej ważna była powiązana ściśle z tymi działaniami szeroko pojmowana propaganda. „Protoplastami wykorzystywania radykalnego islamu dla walki politycznej, byli Niemcy, jednak kierowali oni ten oręż przede wszystkim w stronę Sowieckiej Rosji.

Wysiłki Hitlera mające na celu rozszerzenie wpływów nazistowskich na sowieckich muzułmanów były kierowane przez Gerharda von Mende, byłego profesora i bojówkarza SA, który pracował dla Ministerstwa Rzeszy. Centrum tej operacji był zatem Berlin, natomiast po II Wojnie Światowej, Amerykanie postanowili wykorzystać te struktury, przenosząc centralę swych działań do Monachium.To tam postanowiono wybudować pierwszy w Europie meczet, pozyskując muzułmanów dla swoich potrzeb.(…) Pomysł wyszedł od byłego, niemieckiego nazisty, który kierował muzułmańską operacją propagandową na rzecz Hitlera podczas II wojny światowej. CIA przejęła niemiecki plan i odegrała kluczową rolę w zaszczepieniu go islamskim radykałom, którzy z kolei postrzegali go, jako szansę religijnej ekspansji. (…) Monachium było przyczółkiem, z którego Bractwo Muzułmańskie rozprzestrzeniło się na zachodnie społeczeństwo.

Amerykański konsulat w Monachium był drugim, co do wielkości, na świecie. Służył jako punkt nasłuchowy dla wszystkiego, co było związane z ZSRR. Gerhard von Mende przeżył wojnę. W chaosie zbombardowanych Niemiec, okupowanych przez ZSRR na wschodzie oraz przez Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię i Francję na zachodzie, udało mu się ukryć i udawać akademickiego biurokratę. Już wkrótce znalazł się na liście płac brytyjskiego MI5. Dość szybko rozpoczął działalność dla służb zachodnioniemieckich i oczywiście amerykańskich. Błyskawicznie odtwarzał kontakty z byłymi radzieckimi żołnierzami muzułmańskimi i uciekinierami najróżniejszych narodowości. Nieprzypadkowo właśnie w Monachium powołano do życia dwie najbardziej znane stacje radiowe. W roku 1949 powstało Radio Wolna Europa, nadające do wszystkich krajów Europy Wschodniej, a w 1951 

Radio Liberty,które nadawało na falach krótkich audycje skierowane głównie na obszar ZSRR. Dziś, po kolejnych doświadczeniach ostatnich lat, w świetle przytoczonych wyżej materiałów, możemy chyba z lepszej perspektywy spojrzeć na kontynuację islamskiego ekspansjonizmu w Europie.

Niemiecki zalew krajów europejskich imigrantami, tym razem pod egidą polityki unijnej, nie jest niczym innym, jak konsekwentną realizacją planów i działań rozpoczętych w latach 30 minionego wieku, starannie podsycanych w czasie zimnej wojny i dziś rozniecanych na nowo. My również wpadliśmy w wir polityki zmierzającej do pełnej bałkanizacji tej części świata, wsłuchując się w zagłuszane, chyba niezbyt skutecznie, wiadomości płynące do nas z tych rozgłośni przez lata, w języku polskim”. Na temat Radia Wolna Europa powstały dziesiątki, jeśli nie setki opracowań, znana jest nieustająca dyskusja wokół rzeczywistej roli tej rozgłośni w tym wszystkim, co działo się w Polsce czołgającej się mozolnie przez lata do tak zwanej niepodległości. Warto przytoczyć to, co o stacji mówi Wikipedia

„Amerykańska rządowa rozgłośnia utworzona w 1949 r. z połączenia ‘Radia Wolna Europa’ i ‘Radia Swoboda’ prowadząca transmisje informacji, analiz i aktualności do krajów Europy Środkowo-Wschodniej, Azji Środkowej i Bliskiego Wschodu, w których swobodny przepływ informacji jest zakazany przez organy rządowe, lub nie jest w pełni rozwinięty. Misją RWE jest promowanie demokratycznych wartości i instytucji poprzez informowanie w krajach, w których wolność słowa jest zabraniana przez rząd, lub nie jest w pełni ugruntowana. RWE opiera się na przekonaniu, że pierwszym wymogiem demokracji są dobrze poinformowani obywatele. (..) RWE jest finansowana przez Kongres Stanów Zjednoczonych (…). Niezależność redakcyjna RWE/RS jest gwarantowana amerykańskim prawem”.

Dla kontrastu przypomnę słowa „kuriera z Warszawy”, szefa polskiej sekcji RWE, który w książce „Polska z oddali” z rozbrajającą szczerością napisał, że „zaufanie amerykańskich partnerów było niezbędnym warunkiem zachowania naszej autonomii”. W tym zdaniu zawiera się cała strategia, niosącej swoje przesłanie w 25 językach dla kilkudziesięciu milionów słuchaczy, Centralnej Agencji Wywiadowczej, która zarządzała rozgłośnią, mniej lub bardziej zagłuszaną (w zależności od aktualnych potrzeb politycznych i frakcyjnych rozgrywek  lokalnych kacyków), ale zawsze słyszalną. 

Rola RWE jest wynoszona pod niebiosa po dzień dzisiejszy, bo też rzeczywiście jej znaczenie dla tzw. transformacji ustrojowej w krajach Europy Środkowej i Wschodniej, jest nie do przecenienia.

Dla rzetelności historycznej należy jednak wspomnieć o radiostacji, która naprawdę działała na rzecz sprawy polskiej, nie obarczonej współpracą z żadnym ośrodkiem obcym, a do tego dużo wcześniej, aniżeli wychwalana rozgłośnia amerykańska. Była to radiostacja „Maria”, transmitująca programy skierowane do Polski już w latach 1947-1948! Ta mało znana inicjatywa została zapoczątkowana, zorganizowana, a następnie realizowana przez Jędrzeja Giertycha, znienawidzonego przez wielu do dziś, wybitnego patrioty służącego całym swym życiem Bogu, Narodowi i Polsce. Giertych już w pierwszym roku po wojnie zauważył, że rząd polski w Londynie powinien mieć możliwość informowania i podtrzymywania na duchu społeczeństwa polskiego w Kraju, tym bardziej, że radiostacje zachodnie, w tym BBC, zaczynały właśnie rozwijać propagandę sprzeczną z polskim interesem narodowym.

Jako, że próby uzyskania wsparcia dla tego pomysłu ze strony brytyjskiej, spełzły na niczym, a wręcz dano polskiemu rządowi na uchodźstwie do zrozumienia, że tamtejsze władze nie życzą sobie obecności na brytyjskiej ziemi żadnej tego typu rozgłośni, wymyślono rzecz genialną. Rząd polski wszedł w posiadanie 40% udziałów w spółce żeglugowej „Neptune Shipping Co.”, która dysponując luksusowym jachtem motorowym do wypraw dalekomorskich, uruchomiła  na nim  pływającą rozgłośnię radiową. Jedną z kabin dostosowano do wymogów nadajnika, zamontowano wymyślny, specjalny zestaw antenowy, który zaprojektował prof. Antoni Krzyczkowski, kierownik laboratorium radiotechnicznego na Wydziale Elektrycznym Polish University College w Londynie. Zakres fal dobrano w taki sposób, aby znajdując się w bezpośrednim sąsiedztwie częstotliwości radia warszawskiego i BBC, pozwalały na audycje „Marii” trafić przypadkowym słuchaczom. Oficjalnie jacht realizował rejsy przewożąc pasażerów, głównie po Morzu Śródziemnym, ale też rozmaite towary, w zależności od aktualnego zapotrzebowania. O jego rzeczywistym przeznaczeniu wiedziała garstka osób, na samej jednostce tylko jej kapitan, Jędrzej Giertych będący spikerem radiostacji i jego pomocnik.

Rozgłośnia uzyskała formalną nazwę „Radiostacja Polska w Walce”. Swoje audycje rozpoczynała pierwszymi taktami hymnu „Bogurodzica”. Być może więc radiostacja „Maria” była inspiracją dla znanego dziś powszechnie Radia Maryja? Funkcjonowała dwa lata, jej działalność początkowo Brytyjczycy tolerowali, bo jacht pływał pod banderą panamską i nie w bezpośredniej bliskości wysp, jednak prof. Giertych miewał sygnały niezadowolenia ze swej działalności, wypływające w mniej lub bardziej zakamuflowany sposób z kręgów wywiadu brytyjskiego, sugerujące mu nawet próby jego fizycznej likwidacji. Statek po dwuletniej pracy został uwikłany w rzekomą działalność przemytniczą, co stało się podstawą do zatrzymania go na dłuższy czas u wybrzeży Włoch, później toczono na kanwie tej prowokacji proces sądowy. Kiedy już pozbyto się tego kłopotu, okazało się, że na statku dokonywany jest regularny sabotaż w maszynowni, przestały spływać zlecenia na dalsze przewozy i rząd polski zdecydował o demontażu urządzeń oraz sprzedaży jachtu, co – jakże dla nas wymowne – dokonało się w Gibraltarze. Historia „Marii” zasługuje na sensacyjną książkę lub film, który mógłby być hitem, gdyby zechciały o niej propagować wiedzę instytucje rzeczywiście polskie. Ale, próżno marzyć o tym.

Sławomir M. Kozak

Książeczkę na temat tego wyjątkowego przedsięwzięcia, autorstwa samego prof. J. Giertycha, można zamówić tutaj.

  Sławomir M. Kozak
www.oficyna-aurora.pl

========================================

Drogi Czytelniku, 

jeśli podoba Ci się to, co robię

postaw Autorowi kawę https://buycoffee.to/s.m.kozak

wszystkim dotychczasowym Darczyńcom serdecznie dziękuję

pozdrawiam

Sławomir M. Kozak

SZTUKA WALKI BEZ WALKI

SZTUKA WALKI BEZ WALKI

  Sławomir M. Kozak sztuka-walki-bez-walki www.oficyna-aurora.pl 2023-02-03

To, że przez świat przewija się, niespotykana dotąd w historii, fala niesamowitych wydarzeń nie jest niczym odkrywczym. A jednak, mimo że od zamierzchłych czasów przez nasz glob przetaczały się fale kataklizmów, epidemie i wyniszczające wojny, przywykliśmy uważać, iż wszystko to działo się w miarę naturalnie, i w sposób wytłumaczalny. Człowiek, jako gatunek ludzki nie miał zdolności przeciwdziałania erupcjom wulkanów, jako element społeczeństw – atakującym je, nieznanym wcześniej chorobom, a jako trybik w machinie państwa – wybuchającym wokół konfliktom zbrojnym. Przeciętny zjadacz chleba nadal nie ma na to wpływu.

Ale człowiek, jako homo sapiens, nauczył się w ostatnich latach oddziaływać na warunki pogodowe, ingerować w DNA i doskonalić sztukę zabijania swojego gatunku na niewyobrażalną wcześniej skalę. Wiele wskazuje na to, że niektórzy przedstawiciele ludzkiej (?) rasy, wdrażają obecnie w życie te właśnie osiągnięcia.

Oczywiście, możemy udawać, że nie istnieją spiski mające na celu zlikwidowanie kilku miliardów mieszkańców Ziemi, gdyż są one z założenia tak niemoralne, iż nikt by się na to nie poważył. Czy jednak naprawdę? Czy mamy prawo pozostawać naiwnymi po milionach ofiar chloru, fosgenu, iperytu, fenolu i cyklonu B na ziemiach Europy, broni biologicznej na terenach podbitych przez Japonię, czy wreszcie ładunków atomowych użytych wobec tej ostatniej? A przecież wszystko to wykorzystał człowiek przeciw człowiekowi w ciągu zaledwie 30 lat XX wieku. Tego nieodległego wieku, w którym większość z nas przyszła na świat.

W moim przekonaniu, toczy się przeciw nam okrutna, bezpardonowa wojna, w której przewagą wroga jest nie tylko nasza ufność w to, że jako gatunek, jesteśmy niezdolni do eksterminacji planowej, wyzutej z odruchów człowieczeństwa, ale też przekonanie, iż mimo wszystko nadal wyznajemy podstawowe wartości cywilizacji łacińskiej.

Wiele wskazuje jednak na to, że żyjemy w świecie iluzji, w którym wmówiono nam, iż największym osiągnięciem ludzkości jest demokracja, a nasi reprezentanci pilnują naszych interesów, dbając o nasze zdrowie i życie. To, że jest to przeświadczenie nie mające nic wspólnego z rzeczywistością, pokazuje nasza codzienność. Mniej lub bardziej demokratycznie wybrani przedstawiciele większości społeczeństw, mają inne zajęcia. Zajmuje ich tylko pilnowanie własnych interesów i dbanie o dobrą kondycję najbliższych. Czy, w istniejących warunkach demokracji parlamentarnej, w której ludzie u sterów powinni być wyrazicielami oczekiwań suwerena, jakim jest naród, a działają z premedytacją wbrew temu narodowi, istnieje szansa na odwrócenie naszego losu?

Przy aktualnie obowiązującym układzie (!) wyborczym istnieją tylko dwie drogi wyjścia z tego klinczu. Rewolucyjna, której jestem zdecydowanym przeciwnikiem i ewolucyjna, czyli pozwalająca wyzwolić się z dotychczasowych, celowo wprowadzonych, ułomności systemu. Ta druga opiera się na wdrożeniu mechanizmów demokracji bezpośredniej, czyli takim rozwiązaniu politycznym, w którym obywatele mają ścisły wpływ na podejmowane w ich imieniu decyzje. Wywodzi się ona z tradycji głosowań ludowych, które w sposób doskonały sprawdziły się w minionych latach, w kilku krajach, jak Szwajcaria, czy Liechtenstein. Obywatel ma osobisty, właśnie bezpośredni wpływ, poprzez plebiscyty, bądź referenda, na rozstrzygnięcia podejmowane w jego sprawach. Jest to sposób zdecydowanie uczciwszy, bo nie oparty na uwarunkowaniach partyjnych, w których jakże często głosujemy na ludzi w ogóle sobie nie znanych, bo np. w wyborach do Sejmu możemy głosować tylko na tych, już wskazanych przez liderów partyjnych, przez co zniechęca się wiele osób do głosowania w ogóle, czyli degraduje się ich czynne prawo wyborcze.

Natomiast, funkcjonujące u nas limity poparcia pozwalające kandydować do Sejmu, są zaporowe dla osób spoza układu, co czyni fikcyjnym ich bierne prawo wyborcze. Ale, co chyba najważniejsze, demokracja bezpośrednia pozwala na czynny i ciągły nadzór nad działaniami rządu. Wyniki wszelkich inicjatyw, referendów, czyli wola narodu, jest dla rządu obowiązująca, zupełnie inaczej, niż ma to miejsce obecnie, kiedy oczekiwania obywateli są ignorowane, jeżeli nie odpowiadają ekipie rządzącej. Jestem pewien, że żaden poseł, czy członek rządu, mając na względzie tak rozumianą służbę społeczną i możliwość natychmiastowej reakcji wyborców na jego działania, nie upodliłby Polaków tak, jak uczyniło to wielu w ostatnich kilku latach. Przy odpowiedniej regulacji, jest też taki rodzaj demokratycznego zarządzania państwem znacznie  tańszy od dotychczasowego.

Tymczasem to, co dzieje się dookoła nas, praktycznie w każdym miejscu świata, przypomina jakieś filmidło klasy B, bo „liderzy” traktują swych wyborców niczym stado baranów. Przy odrobinie zastanowienia można dojść do wniosku, że chyba licytują się na ilość w jakichś satanistycznych rozgrywkach depopulacyjnych. To już nie przypomina thrillera, w którym grupa degeneratów poluje na wypuszczonych z klatek ludzi, a bardziej koszmarny horror, w którym strzela się do spętanego tłumu z artylerii. Jak inaczej traktować zmuszanie obywateli do noszenia na twarzach szmaty, która nie jest w stanie chronić przed jakimkolwiek wirusem, czy podawanie ludziom niesprawdzonych medykamentów? Ba, ogromna grupa ludzi, w tym poważnych naukowców,  w każdym prawie kraju krzyczy o ich ewidentnej szkodliwości, nie tylko dla zdrowia, ale i życia.

I co? Cisza.

Piloci i sportowcy, czyli najbardziej rygorystycznie badani ludzie, padają bez czucia, często na oczach widzów, co odnotowują setki filmów i tysiące wpisów w mediach społecznościowych, a jedynym, co robią z tym „zarządcy”, jest zaniżanie dla tych grup wymogów zdrowotnych. Płoną fermy, dopłaca się rolnikom do niszczenia zbiorów, utylizuje się mleko, równolegle wdrażając  sztuczne mięso, organiczne jaja i przekąski z robaków. Czyli promuje się wszystko to, co rujnuje naturalną odporność i zdrowie człowieka!

W kilku miejscach globu prowadzone są długotrwałe działania wojenne obliczone na wyniszczenie, głównie ludności cywilnej. Nikt nie nawołuje do opamiętania i prób zawarcia pokoju. Zachód wprowadza cyfrową walutę, twierdząc, że to dla ułatwienia regulowania polityki pieniężnej, Rosja z kolei przymierza się do tego samego – rzekomo dla obejścia zachodnich sankcji. Dla odwrócenia naszej uwagi od spraw podstawowej wagi, rozpowszechnia się bzdury o UFO, które pokonują nie tylko bariery dźwięku i prędkość światła, ale też granice poprawności politycznej, pojawiając się  zarówno w USA, Kanadzie, Urugwaju, jak i w Rosji! Czy my wszyscy jesteśmy już ubezwłasnowolnieni i bezczynnie będziemy patrzyli na domykające się przed nami drzwi do normalności? A może lepiej owinąć się w czarny worek foliowy i zacząć czołgać do najbliższego cmentarza…

Nadal uważam, że mamy szansę, by jeszcze odmienić nasz los. Możemy i powinniśmy tego dokonać na drodze ewolucji, zmiany systemu wyborczego, a szczegóły takiego rozwiązania są dostępne, wystarczy choćby dokładnie się wczytać w niniejszy felieton. Walczyć z przeciwnikiem można używając różnych metod, pamiętając jednak, że w każdej sztuce walki najważniejsze są – samokontrola, dyscyplina i wytrwałość. To nie będzie łatwe. Ale konieczne, by przeżyć.

Najlepszy efekt daje elastyczność, umiejętność wykorzystania siły wroga przeciw niemu, zneutralizowanie ataku i kontrola atakującego.

Sztuka walki bez walki.

Sławomir M. Kozak

BIAŁY DOM, NA CZARNEJ SKALE

BIAŁY DOM, NA CZARNEJ SKALE

Jak „iskra mająca zmienić losy globu wyjdzie z Polski” ?

2023-02-03 Sławomir M. Kozak https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/bialy-dom-na-czarnej-skale,

Mimo usilnych starań kreatorów dzisiejszej rzeczywistości, byśmy żyli w błogim stanie nieświadomości ich istnienia, nie udaje im się jednak czynić tego skutecznie. Paradoksalnie, dzieje się tak dzięki Internetowi, sieci o wojskowych jeszcze korzeniach, „uwolnionej” swego czasu przez DARPA, dla umożliwienia sterowania umysłami ludzi na skalę globalną. Jestem przekonany, że nie osiągnięto by stanu obecnej bezradności i dezorientacji u kilku miliardów osób, kierowanych w jednym czasie i jedną narracją, gdyby nie ta właśnie platforma wymiany informacji na skalę globalną, na żywo.

Ale, ten miecz jest przecież obosieczny. Dlatego też, dostęp do niego nie będzie trwał wiecznie i już niedługo, pod dowolnym, w miarę wiarygodnym pozorem, wytrącą nam go z rąk, a jeśli pozwolą kiedykolwiek podnieść ponownie, będzie już miał ostrą krawędź z jednej tylko strony. Póki co jednak, korzystamy z jego dobrodziejstw i tniemy na odlew, póki jest sposobność. 

Wbrew temu, co mówi się coraz częściej, że świat nie może dłużej pozostać jednobiegunowy, bo kończy się hegemonia mocarstwa amerykańskiego i okoliczności wymuszają polityczną dwubiegunowość, wiele wskazuje na to, iż realizowane jest dążenie owych kreatorów do powołania jednego, światowego rządu. Obserwujemy te próby od wielu już lat, choć przez kilka dekad nie traktowaliśmy ich zbyt poważnie. Dla mnie, znaczącą cezurą wyznaczającą ten zwrot, choć wydawać się wówczas mogło, że tylko symboliczną, była decyzja o architektonicznym kształcie odbudowywanego, po atakach 11 września 2001 roku, kompleksu WTC. Niewątpliwie, była ona symboliczna, bo też ci, którzy ją podejmowali, uwielbiają tego typu gesty, ale też całkiem konkretna, jak betonowy fundament, na którym stanęła nowa konstrukcja. Podobnie, przez wieki całe, tzw. wolni mularze budowali katedry, acz dla chwały swojego „Architekta”.

Tą swoistą, masońską sygnaturą, była w tym przypadku wysokość całkowita budynku, nazwanego roboczo „Freedom Tower” (!), wynosząca 1776 stóp, dla upamiętnienia daty, wolnomularskiej przecież, Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych. Jeśli przyjrzeć mu się stojąc u jego podstawy, widać  wzbijającą się ku niebu, gigantyczną piramidę! Za wskazanie kierunku, w jakim rozpoczęto prowadzić ludzkość z początkiem XXI wieku, uważam właśnie decyzję o budowie, w miejscu dwóch „upadłych” latarni dotychczasowej stolicy finansowej świata,  dominującego,   jednego wieżowca – One World Trade Center. Pozostałe budynki kompleksu są już zdecydowanie niższe.

Tym prostym zabiegiem wymazano z nowojorskiego krajobrazu i przyzwyczajenia wielu ludzi fakt długoletniego istnienia dwóch wież, zredukowano do minimum kompleks wpisany w historię Ameryki, bo oto nadszedł czas jednoczenia.Czas, w którym z tysięcy małych firm całego świata stworzono w ciągu niewielu lat setki międzynarodowych spółek, scalonych wkrótce w dziesiątki koncernów, które wchłonęły pojedyncze, gigantyczne korporacje, będące dziś własnością już tylko kilku najbardziej wpływowych rodzin. Przykład nowojorskich wież nie jest tu niczym szczególnym, ukazuje jednak doskonale to nowe podejście dzisiejszych władców świata do biznesu i ich stosunek, już nie do współobywateli czy pracowników, ale zgodnie z obowiązującą nowomową, zasobów ludzkich. Zastraszonych, podsłuchiwanych, podglądanych, nagrywanych, sprawdzanych, skanowanych we wszystkich możliwych miejscach swojego życia, od czasu do czasu informowanych o nowych zagrożeniach, by wiedzieli, iż „wszystko to czynione jest dla ich dobra i bezpieczeństwa”. 

Budynek oficjalnie otwarto w roku 2014, w czasie początków czwartej rewolucji przemysłowej, powszechnie już dziś znanej pod nazwą „Wielkiego Resetu”, czyli prób utworzenia jednego, światowego rządu. 

Internet, a za jego pośrednictwem media niezależne, dają nam szansę zorientowania się w tym, jak błyskawicznie przebiega ten konsekwentny proces resetowania świata. Na szczycie dzisiejszych jego „właścicieli”, pozostały w zasadzie cztery fundusze skupiające aktywa większości firm – BlackRockVanguardFidelity Investments i State Street, choć ten pierwszy ma udziały w pozostałych. Co szczególnie niepokojące, to ich obecność w tegorocznym spotkaniu Światowego Forum Ekonomicznego (WEF), zresztą w towarzystwie reprezentantów rządów, największych banków, firm ubezpieczeniowych, mediów, FBI, EuropoluInterpolu, Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, ONZ, UNICEFUN-HabitatUNIDOUNFPAWFPWHOWTO, producentów szczepionek (nadal na etapie testów) i całej rzeszy wiernopoddańczych wspólników.

Nie mogło zabraknąć głównego prowodyra zamieszania, czyli właściciela stowarzyszenia o nazwie Światowe Forum Ekonomiczne –  ze wspólnikami, czyli córką i synem (przedstawiciel WEF w Pekinie) oraz żony, szefowej Schwab Foundation. Tak, państwo Schwab rujnujący lekką ręką większość firm globu, funkcjonują w rodzinnym biznesie, gwarantującym dożywotnio miejsce w zarządzie kolejnym przedstawicielom rodu. Lista uczestników tegorocznego zjazdu liczyła 77 stron, z adnotacją, iż informacje o nich są ściśle tajne, co gwarantuje im zarówno odpowiednie rozporządzenie unijne, jak i prawo szwajcarskie. Tymczasem, to samo towarzystwo planuje już umożliwienie innej prywatnej organizacji, jaką  jest WHO, ujawniania naszych danych osobowych dotyczących zdrowia. 

Niejaki Al Gore, współtwórca teorii globalnego ocieplenia, które na obecnym etapie przechrzczono na „zmiany klimatyczne”, skarżył się wręcz podczas obrad, że istnieją jeszcze media niezależne, które informują o ich poczynaniach, podejmowanych dla dobra ludzkości. Bardzo musi ich to niepokoić, skoro przyspieszają w swych wysiłkach, w coraz bardziej zwartych szeregach. A wystarczyło, żeby tych 5000 żołnierzy i 2000 policjantów, zagonionych do pilnowania tej imprezy, zrobiło w tył zwrot. I to dosłownie. Bo to przed tą szajką należy chronić resztę świata.

Żyjemy w letargu, czytając, słuchając i oglądając brednie serwowane przez  media głównego ścieku. Nie znajdziemy tam informacji o dokumencie  podpisanym już w listopadzie 2022 roku przez administrację naszego sojusznika, który ogłosił rozszerzenie Światowego Partnerstwa dla Bezpieczeństwa Zdrowotnego, którego zresztą pierwsze zdania, niczym wyuczoną formułkę, zacytował na spotkaniu w Davos szef prywatnego stowarzyszenia, mieniącego się światową organizacją zdrowia. Warto pochylić się nad tymi słowami i uwierzyć wreszcie, że nie tylko wpadliśmy w czarną dziurę, ale wygląda, jakbyśmy zaczynali się już w niej urządzać. A czerni wokół nas coraz więcej…

Najpotężniejsi gracze upodobali sobie w tym kolorze szczególnie, tworząc przez lata spółki typu BlackwaterBlackstoneBlack Cube, czy właśnie BlackRock, która ma powiązania z tymi wcześniejszymi. To ten gigant finansowy, zarządzający firmami bankowymi, transportowymi, technologicznymi, farmaceutycznymi i zbrojeniowymi został wybrany przez Biały Dom w Waszyngtonie, by „ratować” świat przed zbliżającym się kryzysem, a opracowany przezeń plan ratunkowy, nazwany „Going Direct”, powstał jeszcze w sierpniu roku 2019, a więc na pół roku przed tak zwaną pandemią! 

Prezes BlackRock, Laurence Douglas Fink doradza w Białym Domu oraz zasiada we władzach  Światowego Forum Ekonomicznego. A my nosimy w sobie przeświadczenie, powtarzane z pokolenia na pokolenie, że „iskra mająca zmienić losy globu wyjdzie z Polski”. Chciałbym bardzo w to wierzyć, że na lepsze. Tymczasem, tak się póki co układa, że babcia szefa BlackRock – Rywka Rebeka Litwak, urodziła się w ukraińskim obecnie Czernihowie, ale już dziadek – Israel Avigdor Fink, przyszedł na świat w polskiej miejscowości Krynki, gdzie mieszkał jego ojciec i matka Dyna Cohen, pochodząca z Białegostoku.

Oby to nie był zły omen.

Sławomir M. Kozak

CAŁA PRAWDA, CAŁĄ DOBĘ ! [komu?]

CAŁA PRAWDA, CAŁĄ DOBĘ !

Sławomir M. Kozak 2023-01-27 https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/cala-prawda-cala-dobe

Jedna z prywatnych stacji telewizyjnych operujących w Polsce, umieściła niedawno na swej stronie internetowej informację, że korporacja z USA „zajmująca się analizą danych dla wojska i wywiadu dostarcza oprogramowanie polskiej administracji. Na razie robi to za darmo. Do tej pory wiadomo było o jej współpracy z kancelarią premiera”.

CAŁA PRAWDA, CAŁĄ DOBĘ!

Z artykułu dowiadujemy się, że Palantir, bo taką ma nazwę, współpracująca dotąd z wojskiem i agencjami wywiadu amerykańskiego, szuka dla siebie miejsca w Polsce. Nazwa firmy pochodzi z języka elfów opisanych w książkach J. R. Tolkiena i oznacza „widzący daleko”.

To bardzo pożyteczna wiedza, która niewątpliwie może się nam przydać, ale zakładam, że polski czytelnik wolałby przeczytać o tej korporacji i stojących za nią ludziach więcej, tym bardziej, iż funkcjonuje już ona w bezpośrednim otoczeniu premiera i umacnia się w naszej administracji. Z tego powodu postanowiłem odrobić tę lekcję tak, jak na to zasługuje i przedstawić obraz pełniejszy. 

Palantir, to firma technologiczna ze słynnej Doliny Krzemowej, założona dla potrzeb CIA, przez jej spółkę In-Q-Tel, powołaną do życia w roku 1999, w charakterze pomostu między ośrodkami rządowymi, start-up’ami i spółkami kapitałowymi. Jak podają media, współpracowała lub robi to nadal z NSAFBI, Dowództwem Operacji Specjalnych, Akademią Wojskową USA, Narodowym Centrum Dzieci Zaginionych i WykorzystywanychAgencją Żywności i Leków, czy jakże głośnym ostatnio Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorób.

Można przy tej okazji nadmienić, że przytłaczającą większość start-up’ów powoływał w ostatnich dekadach do życia wywiad izraelski, opierając swe działania na wiedzy i umiejętnościach członków elitarnej Jednostki 8200. Konsekwentnie też przejmowano wiele tego typu przedsięwzięć  amerykańskich. Cały ten szeroko zakrojony program funkcjonuje od lat pod nazwą Talpiot. Działalność ta wskazuje zresztą na szczególne podejście do wzajemnych relacji między USA i Izraelem, ale ich ocenę pozostawmy samym sojusznikom.

Palantir była jedną z pierwszych inwestycji In-Q-Tel w zakresie analizowania mediów społecznościowych, a informacje o niej upubliczniła w roku 2011 grupa hakerów LulzSec, wskazując ją, jako firmę, która złożyła ofertę w przetargu dotyczącym propozycji śledzenia działaczy związków zawodowych i innych krytyków amerykańskiej Izby Handlowej, największej biznesowej grupy lobbingowej w Waszyngtonie. Firma, którą określano mianem „technologicznego jednorożca” (termin odnosi się do start-up’ów, szacowanych na ponad 1 miliard dolarów) zdystansowała się od tego planu po tym, jak został on ujawniony w mailach nieistniejącej już firmy HBGary Federal.

Oficjalnie, korporacja ta znana jest dzisiaj ze swych trzech projektów – Gotham, Foundry i  Apollo. Pierwszy dotyczy szeroko rozumianego wspierania działalności antyterrorystycznej dla ośrodków rządowych, drugi polega na analizowaniu działania ogólnokrajowych programów szczepień, a od 2022 roku stanowi też bazę dla brytyjskiej strategii wspierania Ukrainy. Natomiast trzeci jest po prostu systemem mającym na celu ich łączenie, dostarczanie, wdrażanie i zarządzanie, funkcjonującym w oparciu o tzw. platformy chmurowe. Dla starszego pokolenia termin ten może brzmieć egzotycznie, jednak także Polska ma swoją „Chmurę Krajową”, o czym wspominałem w książce „Covidowe Jeże”, pisząc na temat „Scenariuszy dla przyszłości technologii i rozwoju” opublikowanych już w maju 2010 roku (!) przez Fundację Rockefellera. 

Jednym z akcjonariuszy Palantir jest baron Charles Guthrie, były, czołowy oficer brytyjskiej armii, członek Zakonu Maltańskiego, dyrektor NM Rotschild & Sons, a przede wszystkim członek Rady Instytutu Dialogu Strategicznego, który powstał w r. 2006, by prowadzić badania nad ekstremizmem i między-społecznościowymi konfliktami. Instytut współpracuje z takimi firmami, jak Google, Twitter, Microsoft, korporacja Carnegie, Fundacje Społeczeństwa Otwartego George’a Sorosa, z Instytutem Brookingsa, ONZ i licznymi rządami.

Jednak głównym akcjonariuszem i założycielem Palantir jest Peter Thiel, urodzony (1967) w niemieckim Frankfurcie bliski przyjaciel Donalda Trumpa, a przede wszystkim, od roku 2019 związany małżeńskim (!) węzłem z niejakim Mattem Danzeisen’em, wiceprezesem powszechnie już dziś znanego funduszu  BlackRock. Węzeł to zresztą nie tylko uczuciowy, ale skutkujący pełną kooperacją przedsiębiorstw pozostających w rękach obu tych osób. To mariaż Big Data i Big Tech!

Thiel pracował w swym, jakże bogatym życiu, jako prawnik specjalizujący się w papierach wartościowych dla amerykańskiej kancelarii Sullivan & Cromwell, giganta w zakresie prawa biznesowego. Ma ona na swym koncie tak wiele „dokonań”, że należałoby jej poświęcić odrębny materiał. Dość powiedzieć, że jest to najpoważniejsza korporacja prawna Wall Street, będąca od początków swego istnienia szczególnym łącznikiem pomiędzy amerykańskimi  korporacjami i gabinetami rządowymi.

Nawiasem mówiąc, Thiel, będący hojnym darczyńcą i głównym sternikiem kampanii wyborczej Trumpa, nazywany był przez znawców amerykańskich powiązań „prywatno-publicznych”, po wygranej w roku 2016, prezydentem-cieniem (shadow president). 

Do spółki z Elonem Muskiem i Maxem Levchinem założył, znany powszechnie serwis płatniczy PayPal, który później odsprzedał firmie eBay. Był też jednym z pierwszych inwestorów serwisu społecznościowego Facebook, ale też LinkedInSpotify, czy Yelp. Jest też członkiem Komitetu Sterującego Grupy Bilderberg, której poświęciłem jedno z nagrań programu „Po Prostej”, w telewizji PL1. Thiel jest również prezesem funduszu hedgingowego Clarium Capital

Już w roku 2010 Thiel uruchomił inicjatywę Thiel Fellowship – przyznania 100 000 dolarów  20 osobom nie mającym jeszcze 20 lat, by zachęcić je do porzucenia szkoły i zajęcia się przedsiębiorczością. Ofertę skierowano do młodzieży z 44 państw i wszystkich stanów USA.  Podejrzenie o filantropijnym charakterze tego, międzynarodowego przedsięwzięcia, uważałbym za daleko idącą naiwność.

Tak więc, już wtedy postawiono na młodych, choć w naszym kraju po raz pierwszy zaczęto stosować tę nową metodę obstawiania stołków patyczakami około roku 2018. Dzięki temu pomysłowi Thiel skaptował całe mnóstwo geniuszy, a pośród nich najbardziej znanym jest Vitalij Buterin, który już jako 17-latek opublikował swój pierwszy artykuł w Bitcoin Magazine. W roku 2014, 20-letni Buterin przemawiał przed 400-osobowym audytorium, podczas Światowego Szczytu Bitcoin w… Pekinie. Wkrótce potem tworzył projekt Dark WalletKryptoKit i najsłynniejsze swoje dzieło, kryptowalutę Ethereum. Nie mamy niestety miejsca, by opisywać dokonania pozostałych 19 osób, które zerwały związki ze szkolną ławką za namową Petera Thiela. 

Wracając na chwilę do tematu międzynarodowych start-up’ów, warto dodać, że Thiel był jednym z udziałowców projektu o nazwie Carbyne911. Nawiązywała ona do amerykańskiego numeru alarmowego (911), a pomysł opierał się na zintegrowaniu specjalnej wtyczki dla centrów obsługi zgłoszeń i aplikacji telefonicznych osób wzywających pomocy. Całość umożliwiała operatorowi natychmiastowy dostęp do kamery i systemu lokalizacji w smartfonie, przy jednoczesnym porównaniu tożsamości użytkownika z wszelkimi danymi na jego temat, zgromadzonymi w bazie danych, z kartoteką kryminalną na pierwszym miejscu. Spółkę tę powołał do życia Ehud Barak, były szef Sztabu Generalnego Sił Obronnych Izraela i premier tego państwa w latach 1999-2001 (!). Wspólnikami w tym interesie byli tacy ludzie, jak Pinchas Berkus, były brygadier Jednostki 8200, Amir Elichai z izraelskiego wywiadu wojskowego, Lital Leshem z Sił Obronnych, czy Alex Dizengof zajmujący się ochroną cybernetyczną kancelarii premiera Izraela.

Natomiast w tzw. Radzie Doradczej zasiadał m.in. Michael Chertoff, zarządzający w administracji George’a Busha Departamentem Bezpieczeństwa Krajowego. To on był autorem słynnego Patriot Act, czyli ustawy wprowadzonej w życie po wypadkach 11 września 2001 roku w Ameryce. Przypominam, że to ten dokument był pierwszym z całej serii kolejnych, które zredukowały do stanu obecnego wolność osobistą ludzi całego, nie tylko amerykańskiego, świata! Obok niego zasiadał w tej radzie członek spółki Palantir, Trae Stephens, który był też szefem tzw. zespołu przejściowego Departamentu Obrony w gabinecie Trumpa oraz Eliot Tawil, biznesman i jeden z głównych sponsorów jego kampanii prezydenckiej. Ale, człowiekiem rzucającym najgorszy cień na tę firmę, był medialnie najgłośniejszy jej członek (!), Jeffrey Epstein, któremu poświęciłem wiele stron w książce „TerraMar Utopia elit”.

Partnerem Thiela w firmie Palantir jest Alex Karp, którego poznał on jeszcze w czasie studiów na Uniwersytecie Stanford w roku 1992, choć Karp w rodzinnym mieście Thiela, czyli Frankfurcie, robił doktorat z neoklasycznej teorii społecznej, 10 lat później. Warto przypomnieć, że Frankfurt, to zarówno kolebka tzw. szkoły frankfurckiej, zakorzenionej w   marksizmie i neoheglizmie, jak i siedziba Deutsche Bank, głównego w Europie zaplecza finansowego ciemnej strony Mocy. Tam też przed II Wojną Światową urządziła sobie oddział europejski kancelaria Sullivan & Cromwell, pomagając w budowie niemieckiego zaplecza zbrojeniowego, włączając koncern IG Farben do międzynarodowego kartelu niklowego, obejmującego producentów amerykańskich, kanadyjskich i francuskich. 

Jednak związki Karpa z Europą są znacznie bliższe, bo zasiada on w Radach Dyrektorów dwóch niemieckich przedsiębiorstw – koncernu wydawniczego Axel Springer i giganta chemicznego BASF. Oba oddelegowały swych przedstawicieli  na tegoroczny sabat w Davos, którego lista uczestników obrazuje najlepiej współtowarzyszy broni dzisiejszej wojny z ludzkością. Karp nie zapomina jednak o Palantir, bo to ponoć dzięki jego staraniom firma pozyskała kontrakt na obsługę Urzędu Imigracyjnego i Celnego USA, podległego   Departamentowi Bezpieczeństwa Krajowego. Nawiasem mówiąc, zanim uruchomiono system zbierania danych Palantir w sieci, został on przetestowany na krewnych dzieci imigrantów, które do USA docierały bez opieki. Taki był początek kolekcjonowania przez tę firmę danych na temat potencjalnych przestępstw i przestępców przy wykorzystaniu, tzw. analizy predykcyjnej. Ale, nie tylko z USA i Niemcami właściciele Palantir mają bliskie relacje, bo już 1 kwietnia 2020 roku Bloomberg podawał, że firma po zawarciu umowy z Wielką Brytanią, prowadzi rozmowy z Francją, Austrią i Szwajcarią, by „walczyć z rozprzestrzenianiem się Covid-19 i uczynić obciążone systemy opieki zdrowotnej bardziej wydajnymi”. W USA  wdrożyła oprogramowanie Tiberius wspierające system dysponowania szczepionkami na terenie całego kraju. Przypomnę, że pierwszy przypadek Covid-19 pojawił się oficjalnie w Polsce 4 marca, natomiast WHO ogłosiła stan pandemii 11 marca, uznając Europę za jej centrum dwa dni później, 13 marca 2020 roku!

Palantir dostarczała oprogramowanie m.in. dla wywiadu wojskowego USA w Afganistanie i Iraku, ale też, jak podał w maju 2018 roku magazyn Breitbart News, „stanowiła kluczowy element w porozumieniu nuklearnym z Iranem”. Cytując agencję prasową Bloomberg, wyjaśniał związki firmy z Międzynarodową Agencją Energii Atomowej (IAEA):

Palantir poświęciła lata modyfikując swoje oprogramowanie do predykcyjnej kontroli dla inspektorów wiedeńskiej IAEA, która została założona w 1957 roku w celu promowania pokojowego wykorzystania energii jądrowej. Narzędzie to stanowi analityczny rdzeń nowej, wartej 50 milionów dolarów platformy Mosaic, która przekształca bazy danych informacji niejawnych w mapy pomagające inspektorom w wizualizacji powiązań między ludźmi, miejscami i materiałami związanymi z działalnością jądrową – wynika z dokumentów IAEA.

Ustawia to Palantir, którą Thiel i jego partnerzy zbudowali z funduszy CIA, w charakterze platformy wybranej do oceny dokumentów, na podstawie których, będący w ich posiadaniu Izrael dowodzi kontynuowania wysiłków Iranu w tajnym budowaniu bomby. Premier Izraela Benjamin Netanjahu, główny wróg Iranu, ogłosił to na kilka dni przed upływem terminu (…), w którym Trump musi podjąć decyzję o zerwaniu umowy lub kontynuowaniu łagodzenia sankcji”.

Doradcami Palantir są m. in. takie osoby, jak Condoleezza Rice, czy były dyrektor CIA George Tenet. Niewątpliwie, wszystko to daje jej pozycję „widzącej daleko”, szczególnie w Polsce, która przed swoim najokazalszym sojusznikiem obnaża się na zawołanie, nie pozorując nawet wstydu. („Na razie robi to za darmo”). Podobnie zresztą, nie odczuwają żadnego zakłopotania media głównego nurtu prezentując nam swoiście pojmowaną całą prawdę, przez całą dobę. 

grafika: Dorothy Gambrell

A JEDNAK SIĘ KRĘCI…

A JEDNAK SIĘ KRĘCI…

Z rosnącym niedowierzaniem obserwuję w ostatnim czasie dyskusję w mediach społecznościowych dotyczącą teorii o płaskiej Ziemi.
Nie zwracałbym na to uwagi, gdyby nie to, że i mnie zaczęli pytać Czytelnicy o zdanie w tej sprawie. Z uwagi na fakt, że tego typu pytań otrzymuję coraz więcej, postanowiłem się do nich odnieść w najnowszym nagraniu z serii „Prosto z Mostu”.

Polecam wszystkim zainteresowanym i nie tylko im.

  Sławomir M. Kozak www.oficyna-aurora.pl

https://banbye.com/watch/v_LftS936Qkcts
20 minut

Z honorem lec

Z honorem lec

Sławomir M. Kozak 6.01.2023 https://aurora.info.pl/z-honorem-lec/?nws=1571569856&mws=ZGFrb3d5QG8yLnBs

Mamy nowy, 2023 rok. Przed nami kolejne miesiące, w czasie których będzie się wiele działo. Możemy śmiało, jak nigdy wcześniej stwierdzić, że oto historia dzieje się na naszych oczach. Nie wiemy jeszcze z całą pewnością, co dokładnie zwali się nam na głowy, ale – mając nadzieję na najlepsze, spodziewajmy się najgorszego.

Nie musimy sięgać do przepowiedni proroków sprzed setek lat, bo te większość z nas skrupulatnie przewertowała, tkwiąc w tym, trwającym już kilka lat, pandemonium. Lepiej byłoby posłuchać lub poczytać proroków dzisiejszych, do czego namawiałem wielokrotnie w swoich felietonach, opisujących nie tylko urojenia i plany wszechobecnych, współczesnych demonów, ale też całkiem realne działania, przejawiające się w czasie ich wcale nie skrywanych, międzynarodowych spotkań. W zasadzie przestali się z nimi kryć już na początku wieku, od kiedy rozpoczęli oswajanie nas z nieuchronnymi, ich zdaniem, zmianami, w tym ograniczaniem naszych wolności i konsekwentnym zaganianiu nas do gett, dla zmylenia przeciwnika, czyli nas wszystkich, nazywanych dziś inteligentnymi miastami.

Jak wiele razy powtarzałem, próbą generalną było przedstawienie medialne, prezentowane w telewizjach całego globu, pod nazwą „Atak na Amerykę” z roku 2001, ale to już był akt końcowy przygotowań. Dużo wcześniej otumaniło nas Hollywood, czyniąc z produktów filmowych narkotyk XX wieku, a niezwykły rozwój technologiczny doprowadził do tego, że korzystamy z niego nieprzerwanie sącząc samym sobie tę toksyczną kroplówkę poprzez coraz większe i lepsze telewizory, monitory komputerowe, tablety i smartfony. Podobnie, tą samą drogą wprowadzamy w nasze organizmy kłamliwą narrację tak zwanych newsów, czyli fałszywych doniesień medialnych, które dawno już utraciły prawo do nazywania ich informacjami, czy wiadomościami ze świata. Telewizja publiczna przestała pełnić rolę platformy dla wymiany poglądów, dyskusji o palących problemach, zarówno lokalnych, krajowych, czy ogólnoświatowych. Nie pełni tym bardziej roli oświatowej, czy wychowawczej, a wręcz przeciwnie. Dajemy się oszukiwać i degenerować, za nasze własne pieniądze, i maszerujemy w zgodnym stadzie ku nieuniknionej przepaści.

Pochylałem się nad tym wszystkim całkiem często w minionych latach, o czym pragnę przypomnieć zachęcając do zapoznania się z książką „Rocznik sadystyczny 2020/2022”. Zawarłem w niej część moich tekstów, które powstawały w okresie styczeń 2020 – grudzień 2022, stąd takie ramy czasowe zawarte są w tytule książki, przewrotnie określone mianem rocznika, może głównie z tego powodu, że ten czas tak właśnie pojmuję, jak jeden, dłużej po prostu trwający rok, w którym mimo ogromu niespotykanych wcześniej zdarzeń, wszystko działo się według wspólnego, ponurego schematu.

Uznałem jednak, że pora najwyższa spiąć te wszystkie przypadki jedną klamrą i spisać, nie dla własnej próżności, ale głównie po to, żeby je utrwalić. Dla tych, którzy zechcą po nie kiedyś sięgnąć, by zobaczyć, czy ten absurdalny świat to był jakiś koszmarny sen, czy też przydarzyło się to również innym. We wstępie do zbioru „Moje dzwony trzydziestolecia”, wydanego w Chicago w r. 1977, Stefan Kisielewski mówił o swych felietonach, że chciał, aby wypełniały one pewną lukę, jaką w jego czasach był brak historii i starał się, by były one „świadectwem swych czasów, antologią nastrojów, barw psychicznych, klimatów duchowych, a także… tematów nieobecnych (…)”. Perfekcyjnie to ujął! Poza tym, mamy tę przypadłość, że szybko zapominamy. Zbyt szybko. Odnoszę wrażenie, że staramy się w ten sposób zatrzeć w pamięci traumatyczne przeżycia, wyprzeć je z niej i nigdy do nich nie wracać. Tymczasem, nie wolno nam o nich zapomnieć. Bo, poza wszystkim innym, poza zrujnowanym w owym czasie życiem milionów ludzi na całym świecie, nie wychodzimy z tego zaklętego kręgu, a co najgorsze, widzimy, że wpadają już weń kolejne pokolenia. Ja przynajmniej to widzę, ale podejrzewam, że wiele osób dookoła też to zauważa.

Kolejne rozdziały mojej książki dobierałem w taki sposób, aby wykazać, że po pierwsze, nie zwaliło się to wcale na nasze głowy trzy lata temu, a dużo wcześniej oraz, po wtóre, że jako społeczeństwo nie dostrzegaliśmy symptomów tego trzęsienia ziemi, które nas dopadło. A były one wyraźnie słyszalne i widoczne. Od przynajmniej 20 lat. Nie cofam się zatem do jakichś odległych wieków, a do czasu, który łatwo zawiera się w życiu jednego pokolenia.

Dlaczego wreszcie w tytule znalazło się określenie „sadystyczny”? Sadyzm, w moim rozumieniu, przejawia się w czyimś okazywaniu swej wyższości, chęci dominowania, upokarzania innych i sprawowania nad innymi kontroli. Wyraźnie widzimy, że podejmowane są wobec nas próby przejęcia nad nami kontroli i to coraz silniejsze, zawężające nam zakres swobody, a my, z różną wrażliwością, ale jednak podporządkowujemy się tym działaniom. Przyzwyczailiśmy się bowiem przez lata funkcjonować w systemie określanym, jako demokratyczny i oczekujemy, że demokratyczne zasady działają dla naszego dobra. Tymczasem, w tych relacjach między dotąd pozornie demokratycznymi instytucjami państwa, każdego prawie dzisiaj, i obywatela, zaczął występować układ typowy dla ról agresor – ofiara. Być może jakaś część osób się z tą diagnozą nie zgodzi, jednak spróbujmy sobie racjonalnie wytłumaczyć to nasze uśpienie, by nie rzec otępienie i doprowadzenie nas do sytuacji, w której się znaleźliśmy. To, tzw. syndrom gotowanej żaby sprawił, że leżąc wygodnie, w coraz cieplejszym, usypiającym czujność otoczeniu nie zdołaliśmy na czas wyskoczyć z całkiem realnego już Matrixa. Czasu już nie ma, musimy powiedzieć to sobie szczerze. Ale, być może warto się jeszcze zatrzymać w zwierzęcym pędzie ku samozagładzie i zastanowić przynajmniej, czy pozostało nam już tylko „z honorem lec”?

Czołowy przedstawiciel czczonej dziś przez cynicznych spadkobierców tego typu polityki, 5 maja 1939 r. mówił, że „Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor”. W pierwszych godzinach napaści sowieckiej na Polskę był już w Rumunii, a przypomnę, że obrona Warszawy trwała do ostatniego dnia września, natomiast tzw. „kampania wrześniowa”, czyli wojna obronna Polski z dwoma najeźdźcami, trwała do 6 października 1939 r.. Obawiam się, że podobnej rangi wyzwania mamy przed sobą w nadchodzącym roku. Wszystkim nam życzę, żebym się mylił.

Sławomir M. Kozak