Luiza i Maciej. Tuman krwawej mgły (18).

Andrzej Juliusz Sarwa Tuman krwawej mgły (18) (fragment powieści)

Książkę można nabyć tutaj: https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html

Luiza i Maciej

Niegdyś Maciek, a dziś Maciej, czy może raczej pan Maciej, bo i lat mu przybyło i ogłady, a przedewszystkim dlatego, że majętny był bardzo… a więc pan Maciej Tryburcy, który to dawnymi czasy z wicehrabią Stanisławem wyjechał za granicę, kędy pojął za małżonkę Niemkę pewną, pannę Luizę, córkę wielebnego pastora Heinricha Ullmanna, zatęskniwszy postanowił powrócić w rodzinne strony. I powrócił. Na dodatek zamożny bardzo, bo w Ameryce majątku znacznego się dorobił. Najprzód zamieszkali kątem w nędznej lepiance jego rodziców na przedmieściu Rokitek, a potem jęli rozglądać się za jakimś przyzwoitym domem. Gdy Maciej dowiedział się, że dwór Białeckich jest na sprzedaż, to i zmartwił się i ucieszył społem. Zmartwił na wieść o tym, iż wszyscy Białeccy pomarli, a ostała się tylko żona Stanisława, której wcześniej nie znał, i dziecię, które powiła, chłopczyna liczący teraz wieku miesięcy czternaście, imieniem Paweł, a to imię nadano na Chrzcie świętym, biorąc je od patrona kościoła parafialnego, nieopodal którego Białeccy mieszkali.
Postanowił się tedy wybrać do nowej właścicielki i złożyć ofertę kupna domu.
Jak pomyślał, tak uczynił.


– Ależ z największą przyjemnością! Oczywiście! Skoro jest pan zainteresowany nabyciem dworu, to dobra dla mnie wiadomość.
Diana Białecka nie kryła zadowolenia z propozycji, jaką jej złożył Maciej. Czasy bowiem nie były lekkie, Polska konała pod ciosami trzech zbrodniczych sąsiednich potęg – Rosji, Prus i Austrii. Z tego to powodu hrabina, mająca początkowo zamiar osiąść w Sandomierzu na dłużej, teraz doszła do wniosku, iż najlepiej będzie, jeśli się stąd czym prędzej wyniesie. Co się mogło dziać w granicach upodlonej, sponiewieranej i dorzynanej właśnie Rzeczpospolitej tego przewidzieć nie potrafiła. A niechby wybuchło jakieś krwawe
powstanie? Dosyć się już naoglądała śmierci i krwi we Francji. Teraz chciałaby od tego odetchnąć. Tyle, że na owo się nie zanosiło, bo chętnych, tak od ręki, na resztki majątku po Białeckich nie mogła znaleźć, a na dodatek dziecko Stanisława też stanowiło dla niej spory kłopot. Dziecko nie tylko, że niechciane, nie tylko, że niekochane, ale wręcz znienawidzone! Najchętniej dołożyłaby je do tego majątku w prezencie.
– A może byłby pan zainteresowany i ziemią? Nie jest jej wiele, ale i drogo bym za nią nie powiedziała. Nie będę taić, że chciałabym, pozbywszy się wszystkiego, czym prędzej stąd się wyprowadzić.
– A jaką kwotę mogłaby pani, hrabino, wymienić?
Udając, że się zastanawia, po dłużej chwili ją podała.
Pan Maciej nie dał poznać po sobie, że spodziewał się co najmniej trzykroć większej i krzywiąc się rzekł:
– No cóż… ostatecznie… niechże będzie… ale to raczej przez wgląd na świętej pamięci państwa Białeckich, niż dla pani wygody czy satysfakcji, bez targowania się dokonajmy transakcji.
Diana odetchnęła z ulgą. Jak dotąd wszystko szło po jej myśli.
– A może i dziecię by pan zechciał? Oddam darmo – zachichotała nerwowo, udając, że to taki żarcik.
Mężczyzna spojrzał na nią po trosze z naganą, po trosze ze zdumieniem.
– Mniemam, że to był tylko niewybredny dowcip?
– Może tak, a może i nie?… – już się nie śmiała.
– Jakże?
– Ano, panie dobrodzieju, cóż ja, samotna niewiasta, mogę. Dziecię dobrze wychować nie lada to sztuka.


– Pan Bóg nas potomstwem, drogi mężu nie pobłogosławił. Jeśli mniemasz, iż hrabina mówiła poważnie, to weźmy tego biednego chłopczynę, synka twojego towarzysza zabaw młodzieńczych. Niechże ma dobry dom i szczęśliwe dzieciństwo – powiedziała pani Luiza.


Kniaź Aleksander Michajłowicz Uchtomski, który przez kilka tygodni z oddziałem okupacyjnego wojska stacjonował w Sandomierzu, poznał tu przypadkiem (a może i nie przypadkiem?) hrabinę Białecką i…zakochał się w niej po uszy.
Gdy zapytał, czy nie zachciałaby udać się razem z nim do Petersburga, gdzie go odwoływano, roztaczając przed nią bajkowe wprost uroki owej północnej stolicy, nie zawahała się nawet przez moment. Miała nadzieję, że oto otwierają się przed nią nowe świetlane perspektywy. Kiedy więc przed dwór Białeckich zajechała wygodna kareta podróżna, z radością podążyła w jej stronę. Towarzysząca jej panna Krzysia Łodwigowska niosła podręczny bagaż, bo wielgachnych kufrów i obszernych czemodanów, w które Diana kazała spakować co było cenniejszego w domu po teściach, książę nie pozwolił kochance zabrać ze sobą.
– Kupię ci, czego tylko zapragniesz! Wszystko nowe! Wszystko bogate! Pierwowo sorta! Zostaw to wszystko, niech miejsca nie zajmuje!
Tak też i hrabina, a wkrótce zapewne księżna, uczyniła. Nie zostawiła tylko gotowizny, biżuterii i kwitów bankowych…
Państwo Tryburcy wyszli odprowadzić Dianę na drogę i stali czekając aż stangret strzeli z bata, a kareta ruszy. Pani Luiza trzymała na rękach małego Pawełka z nadzieją, że może chociaż w ostatniej chwili jego matka zmieni zdanie i jednak zabierze dziecko ze sobą, ale nadzieja ta była płonna… Diana nawet nie spojrzała na malca…
– Wiooo! – konie ruszyły ostro.


Pleban od świętego Pawła nerwowo bębnił palcami w blat stołu.
– No jakże to? Sam tego chłopczynę chrzciłem – tu wskazał głową Pawełka Białeckiego. – I co? I teraz mam dopuścić, żebyście go w kacerskich błędach chowali? A i tyś, synu – tu się zwrócił do Macieja – takoż katolikiem się i urodził i wychował, póki ci teść klepek w głowie nie poprzestawiał. Jedynie ciebie dziecko – tu zwrócił się do Luizy – mogę zrozumieć i ci wybaczyć, albowiem już w kacerstwie się urodziłaś i w kacerstwie wychowałaś, to i nie możesz znać prawdziwej świętej i katolickiej wiary.
– Księże dobrodzieju… – nieśmiało bąknął Tryburcy.
– Cicho, niecnoto! Małżonka twa, kobieta zacna i poczciwości wielkiej i chcesz ją na wieczne potępienie skazać?! Zresztą… nie tylko ją, ale i siebie i tego tu oto chłopczynę?! O nie! Tak być nie może.
– To cóż nam czynić? – bąknął Maciej.
– Jakże co? Stać się członkami Kościoła Świętego Matki naszej! Ty do spowiedzi! A ją ochrzcić trzeba jak należy i wiary świętej wyuczyć. No! A potem chcę was regularnie w świątyni widywać. Każdej niedzieli!
Bez wymówek!

=-====================

Książkę w wersji papierowej można, klikając w poniższy link, kupić tu:
https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html