Andrzej Juliusz Sarwa Tuman krwawej mgły (13)
Książkę można nabyć tutaj: https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html
Wandea
Pełen rewolucyjnego zapału, szczery republikanin, dawniej wicehrabia, teraz z własnego wyboru obywatel de Bialecki d’Urgel y d’Osona trafił do zbuntowanej Wandei. Nie dostał ani takiego rozkazu, ani takiego przydziału. Sam się zgłosił, aby ratować Republikę!
Och! Republika! To ci dopiero słowo! Słowo wprawiające w drżenie tysiące tysięcy serc – jedne z radosnego podniecenia inne z przerażenia i strachu. Wandejscy chłopi nie pozwolili się wcielić do armii republikańskiej. Paryż posłyszał ich mocny głos:
Zabiliście naszego króla, przepędziliście naszych kapłanów, zagrabiliście własność prawdziwego Kościoła. Gdzie macie te pieniądze? Zmarnotrawiliście wszystkie! Teraz jeszcze chcecie naszych ciał? O, nie! Nie będziecie ich mieć![1]
Więc uderzono na nich. Na buntowników. Najpierw była wojna, okrutna, krwawa, ale wojna. Mijał czas i wojna owa jęła się przemieniać, podobnie jak porządek w Wandei, gdzie po zbrojnym, spontanicznym i powszechnym zrywie ludności przywrócono dawny monarchistyczny ład i struktury dawnego i prawdziwego katolickiego Kościoła.
Tego Konwent znieść nie mógł. Powołany do obrony rewolucji i jej ideałów, i jej zdobyczy, Komitet Ocalenia Publicznego zdecydował – wojna to za mało… więcej krwi… więcej gwałtów, podpaleń, rabunków. Ale i tego nie starczało postępowym republikanom, dlatego podjęto decyzję, by Wandeę zrównać z ziemią, a jej mieszkańców unicestwić. No bo jakże to? Jakim prawem Wandejczycy chcieliby wybierać swoich przywódców w drodze powszechnego głosowania bez wytycznych i zgody oświeconego i postępowego
Paryża? Bez doradców? Bez mędrków? Bez filozofów masonów i kauzyperdów, którzy nigdy do niczego w życiu by nie doszli, gdyby nie owa rewolucja, a którym teraz się zdało, że stali się bogami? A kto na tych bogów i na nowoboski ład ośmielił się podnieść rękę, trzeba mu ją było odrąbać!
Prawdziwa demokracja w Wandei? O nie! Demokracja tak, ale po naszemu – mówili członkowie Komitetu Ocalenia Publicznego.
A były to między innymi takie ‘tuzy’ i ‘geniusze’ jak choćby: Robespierre – adwokat, Danton – adwokat, Camus – adwokat, de Vieuzac – adwokat, Buzot – adwokat, Couthon – adwokat, Billaud-Varenne – adwokat, Lindet – adwokat, Treilhard – adwokat, de Séchelles – adwokat, de Douai – adwokat, de la Rosière – adwokat.
Dorzućmy, na okrasę, choć ze dwa-trzy nazwiska przedstawicieli innych profesji, może niech to będą Saint-Just – nierób i błękitny ptak, niespełniony poeta, który co prawda studiował prawo, ale szkół nie ukończył i tylko dlatego nie był adwokatem, ale za to krwawą twarzą rewolucji, który z dumą paradował w kamizelce uszytej z ludzkiej skóry[2]
, Cambon bogacz, kupiec bawełniany, czy d’Herbois – komediant z trupy aktorskiej.
[3] Taka to była elita… nie wyrafinowana, jak owa, która została usunięta, lecz pospolita i
prostacka, której obce było uczucie litości. Dlatego musiało być coraz więcej i więcej tej krwi… coraz więcej… a szczególnie niewinnej. I szły rozkazy: w pierwszej kolejności mordować kobiety, aby nie było komu rodzić przyszłych buntowników, po nich
mordować dzieci, iżby na buntowników nie wyrosły. Mordować też mężczyzn, co oczywiste, by nie było komu występować zbrojnie przeciw rewolucji. Początkowo obywatel Stanislas de Bialecki posłusznie wykonywał rozkazy, ale w zasadzie tylko do czasu,
gdy w Wandei toczyła się w miarę normalna wojna, o ile wojny mogą być normalne, ale kiedy kazano Wandeę unicestwić, jego polskie, uczciwe bądź co bądź, sumienie poczęło się buntować. Bertrand Barère w dniu 4 kwietnia 1793 roku zaproponował wyniszczenie Wandei ogniem i żelazem. Zaplanowano zniszczyć wszystko – wsie, miasta i miasteczka, wyciąć lasy, zrabować co rosło na polach, zaszlachtować zwierzęta gospodarskie, tak by kogo się nie zabiło, zdechł z głodu. Miał nie przetrwać ni jeden „bandyta” jak nazwano Wandejczyków. Stworzono dla nich nawet specjalne zamknięte obozy, w których miano ich eksterminować sukcesywnie, planowo, systematycznie, a tak doraźnie, na początek, organizowano masowe topienie dzieci. To było tańsze niż kula i bardziej higieniczne niż poderznięcie gardła czy cios nożem w serce. Ale urządzano też dla niedomytych obywateli pewne bardzo przyjemne atrakcje jak choćby wpychanie do kobiecych łon materiałów wybuchowych i ich detonowanie, czy obcinanie mężczyznom genitaliów i noszenie zasuszonych w charakterze trofeów, czy to przytroczonych do pasów, czy to jako upiornych
kolczyków. Ach ta Francja! Ach ta wyrafinowana, wysmakowana francuska kultura, ach, ach!
Żołnierze republikańskiego generała Amey[4] spalili siano na łąkach, zboża na pniu, ziarno zebrane do spichrzów, zniszczyli sady, zrujnowali wszystkie gospodarstwa, wymordowali kobiety, dzieci, mężczyzn, a nawet zwierzęta! Na przestrzeni wielu mil zostawili za sobą pustynię! Nie brano jeńców, nie oszczędzano tych, którzy chcieli się poddać, wybijano wszystkich. Ale tych przeklętych Wandejczyków było ponad osiemset tysięcy! A postanowiono wymordować wszystkich. I tu pojawił się problem, jak tego dokonać?
Antoine Fourcroy[5] , chemik, zaproponował zatrucie powierza jadowitymi oparami, lecz nic z tego nie wyszło. Wojskowi proponowali masowe rozkładanie min, inni zatruwanie studzien, lecz było to kosztowne a dawało marne rezultaty. Zostawała więc gilotyna, kula, szabla, rozbijanie głów… ale to też kosztowało krocie, a na domiar wlokło się niepomiernie długo, a czas przecie był cenny! Szybsze było topienie na masową skalę. Tak życie skończyło tysiące ludzi. Przy okazji można się też było zabawić, organizując małżeństwa republikańskie, mające dwa cele: dostarczenie rozrywki oprawcom i dodatkowe upokorzenie mordowanych. Polegały one na tym, że rozbierano do naga mężczyzn i kobiety w tym i dzieci także, po czym wiązano je ze sobą w nieprzyzwoitych pozach, a dopiero potem wrzucano do wody… szczególnie wiele uciechy dostarczały takie małżeństwa aranżowane między rodzeństwem, księżmi i zakonnicami, rodzicami i dziećmi…
Ale i to zbyt wiele czasu zabierało.
Poczęto zatem topić wrogów Republiki na jeszcze bardziej masową skalę – wpędzano na łodzie ile tylko można tam było ich pomieścić, następnie wybijano dziury w dnie i wszyscy pogrążali się w odmętach. Kto cudem przeżył zostawał porąbany szablami.
Ale topienie w łodziach to też były spore koszty, wszak łodzie nie są tanie! Próbowano więc duszenia w szczelnie zamkniętych pomieszczeniach, gdzie czekano aż licznie stłoczonym w nich ludziom zabraknie powietrza i poumierają. Lecz prawdziwą furię i bestialstwo pokazały dopiero krwawe kolumny piekielne, które się wylęgły w zżartym paranoją mózgu Robespierre’a. Żołdacy niszczyli wszystko, mordowali wszystkich, szli jak walec, który miażdży co napotka na swej drodze. Bestialstwa owe przechodzą najbardziej nawet zboczoną wyobraźnię markiza de Sade. Ciężarne kobiety miażdżono w prasach do wyciskania soku z winnych gron. Ludzi palono żywcem w ich domach, dzieci
nabijano na bagnety i obnoszono jako trofea, dziewczęta gwałcono, wieszano, rozcinano szablami, znęcano się nad nimi, póki nie poumierały. Ponieważ jednak i to sporo kosztowało, a nie bardzo już było co Wandejczykom ukraść na pokrycie
wydatków, poczęto wykorzystywać zwłoki pomordowanych. Obdzierano je ze skóry, którą garbowano z przeznaczeniem na szycie z niej spodni czy kurtek mundurowych dla oficerów…
Z trupów wytapiano także tłuszcz używany potem, podobnie jak i zwierzęcy, w szpitalach, czy do smarowania osi kół wozów. A może i do produkcji świec i mydła także? Któż to wie?[6]
Mydło? Świece? Z ludzkiego tłuszczu? Ba! Nie nowina to była w pragmatycznej Francji. Gdy bowiem w Paryżu zlikwidowano Cmentarz Niewiniątek stwierdzono, iż pogrzebane tam ciała bynajmniej nie rozłożyły
się jak należy. Aby bowiem zwłoki mogły całkowicie się rozpaść, tak żeby zostały z nich tylko kości, musi do nich dochodzić powietrze, tymczasem do umarłych poukładanych w dołach cmentarnych i to w ściśle ubitych warstwach prawie ono nie docierało, więc nie gnili oni a zachodziła w nich przemiana tłuszczowo-woskowa i dlatego w jamach grobowych znajdowały się ogromne ilości trupiego wosku, który wykorzystano potem – a jakże – do produkcji mydła właśnie i świec.[7]
Stanisław nie trzeźwiał, bo trzeźwy nie potrafiłby nawet patrzeć na to, co się działo w wandejskich miejscowościach, a co dopiero, by w tych okropieństwach móc uczestniczyć. A przecie uczestniczyć musiał, choć z własnego wyboru.
Z wyjątkowych potworności widział choćby te, jak w Clisson, za rozkazaniem generała Crouzata[8] ze stu pięćdziesięciu żywych kobiet wytapiano tłuszcz. W Gonnord zaś zakopano trzydzieścioro żywych dzieci, dwie kobiety i zastrzelono dwustu mieszkańców.
Nadszedł jednakowoż taki dzień, w którym będąc świadkiem zbiorowego gwałtu kilkunastu chłopa na może ośmioletniej dziewczynce, którą obywatele gwardziści po zaspokojeniu chuci kroili, żywą jeszcze, na kawałki śmiejąc się przy tym do rozpuku, nie strzymał. Oddaliwszy się od gromady katów, skrywszy się za potężnym pniem stareńkiego dębu, przyłożył sobie lufę pistoletu do piersi i wypalił…
– Obywatelu, pułkowniku, cóż to się stało? – generał Amey pytał zatroskanym głosem.
Białecki z trudem otworzył oczy i popatrzył w twarz dowódcy.
– Wina, generale, wina.
Czuł straszliwy ból w piersiach, ale żył.
– Cóż to się stało? – Amey ponowił pytanie.
– Generale, wielem w życiu widział i w Ameryce i w Wandei, ale to, teraz, tutaj stało się już dla mnie nie do zniesienia.
– Jakże to, obywatelu? Stary wiarus, a użala się nad sobą niczym baba?
Stanisław usiłował unieść się choć trochę, wspierając na łokciu, ale zajęczał tylko z bólu i bezsilny opadł na posłanie.
– Czy to był zamach na wasze życie? – generał przepytywał rannego.
– I owszem.
– Kto się odważył?
– Ja sam, ja sam na siebie rękę podniosłem, bo nie zasługuję, by dalej żyć.
– Wstyd! Dobrze, iż nieskutecznie. Kula pod bezpiecznym kątem przeszła przez pierś i utkwiła w żebrach, tuż przy kręgosłupie. Lekarz już ją usunął. Jeśli się nie wda gangrena, szybko wydobrzejesz, obywatelu.
Pomyślałem, że jeśli dasz radę utrzymać się na nogach, to na jakiś czas odeślę cię do Paryża, żebyś wykurował się i wzmocnił. Białecki, sycząc z bólu, skinął głową i znów poprosił o wino.
=-====================
Książkę w wersji papierowej można, klikając w poniższy link, kupić tu:
https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html[1]
Jaspreet Singh Boparai, The French Genocide That Has Been Air-Brushed From History, [w:] «Quilette» – March 10, 2019.[2]
Podobno kazał ją uszyć ze skóry młodej dziewczyny, którą kazał zgilotynować, bo odrzuciła jego zaloty.[3]
Maximilien Marie Isidore de Robespierre (1758-1794), Georges Jacques Danton (1759-1794), Armand-Gaston Camus
(1740-1804), Bertrand Barère de Vieuzac (1755-1841), François Nicolas Léonard Buzot (1760-1794), Georges Auguste
Couthon (1755-1794), Jacques Nicolas Billaud-Varenne (1756-1819), Jean Baptiste Robert Lindet (1746-1825), Jean-
Baptiste Treilhard (1742-1810), Marie-Jean Hérault de Séchelles (1759-1794), Philippe-Antoine Merlin de Douai (1754-
1838), Jacques-Alexis Thuriot de la Rosière (1753-1829), Antoine Louis Léon de Richebourg de Saint-Just (1767-1794),
Pierre-Joseph Cambon (1756-1820) Jean-Marie Collot d’Herbois (1749-1796).
[4]François Pierre Amey (1768-1850).
[5]1755-1809.
[6]Por.: Reynald Secher, Wandea: wojna domowa, ludobójstwo, zagłada pamięci, [w:] Czarna księga rewolucji francuskiej,
red. Renaud Edscande, Dębogóra [2015],s. 273-288.[7]
Human Fat Candles and Soap, «Scientific American», Volume VIII, Number 7, New-York, October 30, 1852, p. 56.[8]
Joseph Crouzat (1735-1824).