Wielka woda pokazała dwa fatalne zjawiska

Wielka woda pokazała dwa fatalne zjawiska

25.09.2024 Leszek Szymowski Wielka-woda-pokazala-dwa-fatalne-zjawiska

Lądek-Zdrój (woj. dolnośląskie), 14.09.2024.
Lądek-Zdrój (woj. dolnośląskie), 14.09.2024. / foto: PAP/Maciej Kulczyński

Powódź, która znienacka zaatakowała południe Polski, pokazała dwa fatalne zjawiska: antypowodziowe roszczenia mieszkańców od rządu oraz faktyczne, wieloletnie zaniedbania kolejnych ekip rządzących.

„Trzeba się było ubezpieczyć” – ta wypowiedź byłego premiera Włodzimierza Cimoszewicza przeszła do annałów. Polityk powiedział to spontanicznie, przy kamerach telewizyjnych, latem 1997 roku, wizytując tereny dotknięte przez ówczesną „powódź tysiąclecia”.

Choć jego wypowiedź zabrzmiała brutalnie, szczególnie w uszach mieszkańców zalanych terenów, to jednak była najbardziej słusznym i brutalnie szczerym wnioskiem, na jaki można sobie było pozwolić. Gdy w minionym tygodniu fala powodziowa dotknęła miasta na Dolnym Śląsku, premier Donald Tusk zapowiedział, że poszkodowani Polacy mogą liczyć na rządowe zapomogi. Ze wspólnej kasy, zasilanej pieniędzmi wszystkich podatników, będą więc wypłacane zasiłki na zupełnie niejasnych zasadach. To zaś może zakończyć się kolejną „aferą”, gdy część tych pieniędzy w niewyjaśnionych okolicznościach zniknie.

Złe wsparcie

Pomoc wsparcia dla powodzian jest dobry, pod warunkiem że płynie z serca, a nie z państwowych pieniędzy. Dużą sumę na pomoc ofiarom „wielkiej fali” przekazał właściciel InPost-u Rafał Brzoska. Swoje pieniądze wysłał również Sławomir Mentzen (choć ten drugi raczej ze względu na kampanię prezydencką). Zapowiedzi o zasiłkach pozwalają premierowi Tuskowi prężyć się przed kamerami i robić sobie PR na krzywdzie i nieszczęściu ludzkim. Nieszczęściu, dodajmy, na własne życzenie.

Poprzednia powódź na Dolnym Śląsku miała miejsce w roku 2010, a więc przed 14 laty. Wcześniejsza, w roku 1997, a więc 13 lat wcześniej. Mniejsza powódź zalała południe Polski w roku 1984, jednak wówczas komunistyczna władza starała się odwrócić uwagę opinii publicznej od niej. To pokazuje, że Odra i jej dorzecza wylewają średnio raz na 13 lat i jest to normalne zjawisko przyrodnicze. Można również spodziewać się, że kolejna „wielka powódź” będzie miała miejsce za 13 lub 14 lat, a więc w roku 2037 lub 2038 Odra znów wystąpi z brzegów. Czy znów kolejny premier będzie chciał budować na tej tragedii polityczny PR?

Tereny zalewowe

Cykliczny charakter wylewów Odry znany był jeszcze w XIX stuleciu. Wówczas bowiem na polecenie kanclerza Otto von Bismarcka przebadano sprawę i sporządzono mapę terenów zalewowych. Na tych terenach nie powstawały miasta ani fabryki, ani jednostki wojskowe – „żelazny kanclerz” nie chciał, aby ewentualna powódź doprowadziła do ich unicestwienia.

Te odkrycia pruskich naukowców z XIX wieku były znane komunistom, którzy przejęli władzę w Polsce po II wojnie światowej. Nie mogli oni jednak ze względów ideologicznych dopuszczać odkryć Bismarcka, który był kojarzony ze znienawidzonym, niemieckim szowinizmem. Najpierw komuniści, a potem postkomuniści obrazili się więc na rzeczywistość i „zapomnieli” o terenach zalewowych, zezwalając na budowanie tam osiedli. Jeszcze w latach 90. i 2000 deweloperzy uzyskiwali pozwolenia na budowę bloków mieszkalnych w miejscach, które już w czasach Bismarcka były oznaczone jako zalewowe. Natura powiedziała „sprawdzam”. W 1997 roku Odra i wpadające do niej rzeki wystąpiły z koryt, powodując tragedię tysięcy ludzi. Tragedię, której można byłoby uniknąć, gdyby nie wydawano pozwoleń na budowę osiedli na terenach zalewowych.

https://nczas.info/2024/09/24/czy-cyklon-g-zniszczy-wroclaw-rozmowa-z-czlowiekiem-ktory-przewidzial-powodz/embed/#?secret=MHZTWOYTr3#?secret=ImK1e6mSM4

Wielkie zaniechania

Doświadczenie roku 1997 również niczego nie nauczyło ani Polaków, ani kolejnych rządów. Dowodem tego jest fakt, iż władze samorządowe nadal wydawały decyzje zezwalające na budowy kolejnych osiedli mieszkaniowych na terenach zagrożonych zalaniem przez Odrę. To było kluczowe zaniechanie władz. Oczywiście kandydat na właściciela mieszkania powinien na własną rękę sprawdzić, czy nie zamierza zamieszkać tam, gdzie raz na kilkanaście lat podwórko może zmienić się w jezioro. Jednak większych kompetencji należy wymagać od urzędników samorządowych, którzy biorą przecież pensje za to, żeby wiedzieć, gdzie stawianie osiedli jest bezpieczne, a gdzie nie.

Państwo ma również szereg innych instrumentów do tego, by zabezpieczać mieszkańców przed powodziami oraz ewentualnie niwelować ich skutki. Pierwsza to infrastruktura drogowa. Osiem lat temu, na łamach Tygodnika „Angora” ujawniłem raport Najwyższej Izby Kontroli na temat polskich mostów. Wynikało z niego, że część polskich mostów, aktualnie użytkowanych, powstała przed powstaniem styczniowym (sic!). Gdy fala na rzece jest wyższa, most staje się podstawową drogą ewakuacji mieszkańców. Nikt przez lata nie pomyślał o modernizacji polskich mostów. A jest to tym bardziej wskazane, że fala powodziowa, niosąca za sobą porwane przedmioty (w tym barki), może z wielką siłą uderzyć w most i doprowadzić do jego zerwania.

Jednak to nie wszystko. Fala powodziowa uderzyła w miasteczka na Dolnym Śląsku, paraliżując w pierwszej kolejności drogi. Wszystko przez to, że drogi nie mają systemów odprowadzania wody. Widać to nie tylko na południu; jedna z głównych tras przelotowych przez Warszawę – trasa S8 – na odcinku w pobliżu Alei Mickiewicza również została źle zaprojektowana – wystarczy większy deszcz, aby woda na tym odcinku sparaliżowała ruch samochodowy.

Tymczasem na świecie znany jest system odprowadzania wód z ulic. Wystarczy tak wyprofilować nawierzchnię, by była nachylona pod kątem 1 stopnia w stronę pobocza. Kierowca nie czuje tego podczas jazdy, za to dla wody wystarczy, aby spłynąć na pobocze. Z kolei pobocza można wyposażyć w kratki odpływowe, by woda wpadała do nich i odpływała. System kratek można połączyć z rurami daleko odprowadzającymi wodę. O skuteczności tego systemu przekonałem się osobiście w 2010 roku. Po intensywnych deszczach, które zalały mi podwórko i ogródek, zleciłem podpięcie rynien do głównej rury odprowadzającej wodę z osiedla, na którym mieszkam. W rezultacie nie ma już deszczu tak intensywnego, który mógłby wyrządzić szkody na mojej posesji.

Elementem walki przeciwpowodziowej jest również budowa zbiorników retencyjnych. To potężne przestrzenie, które napełniają się miliardami litrów wody, w sytuacji gdy dochodzi do długotrwałych opadów. Zbiorniki retencyjne umożliwiają również zatrzymanie wzbierającej fali powodziowej. Potem wystarczy poczekać, aż deszcz przestanie padać (w tym czasie zbiornik powinien napełniać się wodą) i można spokojnie „zrzucać” nadmiar wody, by ilość nie pozwoliła wystąpić z koryta rzeki. Niestety kolejne rządy nie przyłożyły się do budowy zbiorników retencyjnych. Dowodem jest to, iż już pierwszego dnia wystąpienia wielkiej fali na Dolnym Śląsku przedstawiciele władzy samorządowej mówili, że umocnienia mogą nie wytrzymać naporu wody, a jego pęknięcie będzie oznaczało gwałtowne wylanie wody i prawdziwy armagedon dla mieszkańców.

Państwo może również umacniać i podwyższać wały wzdłuż brzegów rzek. Może również wprowadzać i egzekwować procedury na wypadek powodzi. Wielka fala na Dolnym Śląsku pokazała, że służby i mieszkańcy nie byli przygotowani na wielką wodę. Brakowało worków z piaskiem, służby spóźniały się z interwencjami, kilka osób zginęło wskutek wody. To z kolei każe wprowadzić procedury przeszkolenia obywateli na wypadek klęski żywiołowej – w sytuacji zagrożenia każdy powinien wiedzieć, co robić. Nikt tego jednak nie zarządził. Państwo wiec dopuściło się licznych zaniechań.

Złe myślenie

Najgorsze, co pokazała powódź na Dolnym Śląsku, to socjalistyczny kierunek myślenia osób pokrzywdzonych. Większość z nich nie widzi tego, że mieszkała na terenach zalewowych. Większość nie zauważyła tego, że zapomniała się ubezpieczyć od katastrofy.

Formułowali natomiast bardzo stanowcze roszczenia od państwa. Paskudną cechą socjalizmu jest to, że nie nauczył ludzi liczyć na siebie, tylko zawsze na państwo. Tymczasem powiedzmy sobie to uczciwie, to nie państwo jest od tego, żeby myśleć za swoich obywateli i traktować ich jak dzieci. Państwo może i powinno opracować mapy terenów zalewowych, by każdy wiedział, jak duże jest ryzyko wystąpienia powodzi w miejscu, gdzie zamierza kupić działkę albo postawić dom. Państwo powinno też zadbać o zbiorniki retencyjne, pogłębianie koryt rzek, umacnianie wałów, budowę mostów, kanalizacji i dróg – to prawda. Ale przecież nie może przyzwyczajać obywateli do tego, że niezależnie od tego, jakie decyzje podejmą, w trudnej sytuacji to państwo wypłaci im zasiłki. Niestety obecna polityka rządu Tuska idzie w tę stronę, by te socjalistyczne przyzwyczajenia umacniać, a na tragedii tysięcy Ślązaków robić polityczny PR.