Wielkie zwycięstwo – i SAMOBÓJSTWO. Słowianie wierzą, gdyż sami kłamstwa nie znają.

Bitwa pod Przecławą.

Słowianie wierzą, gdyż sami kłamstwa nie znają.

 Troja Północy”, Zofia Kossak i Zygmunt Szatkowski, str. 124, wyd. PAX 1960

https://dakowski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=6546&Itemid=80

[W oryginale świetne mapki Szatkowskiego, który był historykiem wojskowości.  Święty Związek Wielecki to Wieleci, Redary, Doleńcy, Czrezpienianie oraz Chyżanie. Md]

=========================

W r. 1045 Wieleci wyprawili się swoim zwyczajem na Niemców, lecz cesarz Henryk III zebrał wszystkie siły i pobił napastników. Musieli złożyć daninę. Od tego czasu na tej granicy trwa pokój. Wiemy już, że pokój nie służy Wieletom. Skoro nie mają z kim wal­czyć, poczynają wadzić się pomiędzy sobą.

Święty Związek Wielecki to cztery główne, bitne plemiona. Okresowo dołączają się do nich inne, jak to: Morzyczanie, Glinianie, Wkrzanie. Łączą się, odpadają, według tego, co im doraźna korzyść dyktuje, lecz tamte cztery to niewzruszony trzon i siła Związku.

Najważniejszymi w tej czwórce są Redary, a to z racji posiadania ośrodka, kultu reli­gijnego. W świątyni Swarożyca przechowywane są znaki bojowe Wieletów. Stąd po zasięgnięciu wróżby ruszają wyprawy wojenne. Nie gdzie indziej lecz w Radogoszczy, z Doleńskiego Jeziora, o wodzie czarnej od. cienia obrzeżających ją drzew, w przededniu ważnych wydarzeń, wy­chodzi wielki odyniec o zapienionych kłach i tarza się w bagnie przy bramie wiodącej na dziedziniec świątynny. Tutaj kapłani odsłaniają przyszłe losy za pośrednictwem białego jak śnieg konia Swarożyca, wszyscy zaś członkowie plemienia obowiązani są do stałych ofiar na rzecz świątyni. Nic więc dziwnego, że Redary poczytują się za pierw­szych i najważniejszych w Związku. Związek trwa i zwycięża, ponieważ wsparty jest potęgą Swarożyca.

Tak było od wieków i tak pozostanie ­zawsze, o ile ludzie pozostaną wierni bogom i odmówią posłuchu niepo­żądanym nowościom. Gdzieś daleko płynie życie, niosące wielkie prze­miany, ale puszcza chroni przed nimi skutecznie. W Radogoszczy nie się nie zmienia. Wszystko idzie porządkiem ustalonym przed wiekami. Nie zmienił się ceremoniał świątynny ani kolejność sprawiania wróżb, ani obyczaj od czasów, gdy na zachodzie panował cesarz Karol Wielki.

Jednako szumi puszcza, faluje jezioro i te same prawa rządzą życiem ludzi. Nawet święty biały rumak jest wciąż taki sam, nieśmiertelny jak Swarożyc. Tylko czasami cienkie źrebięce rżenie, odpowiadające z nie­widocznego okólnika na chrapliwy głos ogiera, zdradza, że kapłani ho­dują tajnie następcę dla starzejącego się wierzchowca Swarożyca.

Do niedawna nimb duchowy otaczający Redarów wzmacniała ich wartość bojowa. Byli najsilniejszym plemieniem w Związku, w walce z najgroźniejszym. Otton I Wielki mawiał do swoich margrabiów: ­Zgniećcie Redarów, a podbój całej Słowiańszczyzny będzie dokonany.­.. Ostatnio wyprzedzili ich Czrezpienianie.

W przeciwieństwie do odciętych od świata puszczą i poglądami Re­darów – Czrezpienianie oraz Chyżanie siedzą na otwartym szlaku. W rzemiośle żeglarskim .współzawodniczą z najlepszymi pławcami Bał­tyku – Ranami. Stykają się z Duńczykami, Obodrzycami, Pomorzem i Polską. Oczy mają bystre, uszy czujne, umysły otwarte. Nie gardzą z góry wszelką nowością w uzbrojeniu, budowie lodzi, uprawie, o ile dana nowość okazuje się pożyteczna. Nabierają doświadczenia w odmiennych sposobach walki i dzięki temu wybijają się ponad Redarów.

Tamtych żre zazdrość i na wspólnych wiecach coraz częściej przychodzi do sporów. Tajni zausznicy Sasów podsycają je umiejętnie, powtarzając zebranym jadowite plotki. Słowianie wierzą, gdyż sami kłamstwa nie znają. Toteż niejednokrotnie rozłam zda się już wisieć w powietrzu. Przywrócić zagrożoną jedność mogłaby tylko wojenna wyprawa, do której na razie brakuje okazji. Dlatego to pokój nie służy Wieletom.

W r. 1055 cesarz Henryk III bawi w Rzymie wezwany przez papieża Wiktora II na pomoc przeciw Bizantyjczykom i Normanom. Równocześ­nie we Florencji zasiada synod mający na celu ostateczne potępienie symonii, czyli kupowania dostojeństw kościelnych. Cesarz wspomaga zbrojnie papieża, przywraca pokój (chwilowy) w Apulii, bierze czynny udział w naradach synodu. Jest zwolennikiem projektowanej reformy.

Przy nim i przy papieżu opowiada się część biskupów. Tylko część. Większość, w skład której wchodzą biskupi niemieccy, nie chce żadnej zmiany w istniejącym stanie rzeczy. Spór zapowiada się długi i zawiły, gdyż w grę wchodzi tutaj autorytet nie tylko papieski, lecz i cesarski. Zawile, trudne, pełne trosk i niebezpieczeństw jest dla władców niemieckich panowanie nad Italią, tym źródłem ciągłych buntów i -zamieszek. Italczycy nienawidzą Germanów, uważając ich za barbarzyńców. Ger­manie gardzą ruchliwym tłumem włoskim, uważając potomków Rzymian za obmierzłych próżniaków. Do tego południowa Italia – istne kłębowisko sprzecznych interesów, papieskich, normańskich, bizantyjskich…

Tak, tak; Italia to zaszczytny, ale dokuczliwy ciężar. Niemniej każdy z panujących niemieckich dałby sobie raczej odciąć rękę, niż zrezygno­wał z Italii. Wszakże z Rzymem związany jest tytuł cesarza, doczes­nego zastępcy Boga, protektora i władcy chrześcijaństwa! Za tytułem idzie prawo senioratu lIlad całą Europą. Według niepisanego, lecz przez ­Niemców przestrzeganego, prawa każdy książę chrześcijański winien być z natury rzeczy wasalem niemieckiego cesarza rzymskiego.

I. dlatego Henryk III zaniedbuje sprawy swojego kraju, biorąc udział w naradach i sporach synodu.

Przeciągającą się jego nieobecność wykorzystują Wieleci, aby ude­rzyć na Sasów. Powodzenie im sprzyja. Przekroczywszy Łabę, mordują tamtejsze załogi, pustoszą kraj, uprowadzają mnóstwo jeńców i wracają zwycięska da siebie. Margrabia Wilhelm, obecny książę saski, nie posia­da się ze złości. Płonie żądzą odwetu. Henryk III, powiadamiany o tym co zaszło, każe mu czekać na swój powrót z Włoch. Lecz margrabia Wilhelm jest młody i czekanie stanowi dlań trudną sztukę. Cesarz może wróci dopiera za parę miesięcy, a może… wcale nie wróci?

W całych Niemczech od zamku da zamku podają sobie wiadomość, że kontrkandy­dat do tranu cesarskiego, wróg Henryka III, Konrad książę bawarski, porozumiał się z najgorętszym przeciwnikiem florenckich uchwal anty­symoniackich, biskupem Gebhardem z Regensburga. Wszystkie przełęcze wiodące z Italii już zostały obsadzone spiskowcami, którzy mają zamordować powracającego cesarza. Głupotą byłoby czekać. Henryk zginie, a w zamieszaniu, jakie wywoła jego śmierć, ukaranie Wieletów gotowe  pójść w zapomnienie.

Margrabia Wilhelm nie waha się dłużej. Ściąga wszystkie siły saskie, zbiera załogi, zwołuje lenników. Na ochotnika spieszą ku niemu z licz­nymi drużynami Rycerze z Turyngii, Bawarii, Szwabii… Każdy jest sko­ry uderzyć na przeklętych pogan słowiańskich. Biada Słowianom!

 Pod dowództwem Wilhelma zbiera się potężna armia, ufna w niewątpliwe zwycięstwa. Dnia 10 września 1056 r. przekracza Łabę.

 W pobliżu grodu Przecława (niektórzy uczeni piszą Przecław, u kro­nikarzy Prizlawa) czekają siły Związku. Tu, w widłach Haweli (Hoboli) i Łaby, przychodzi do walki wręcz, śmiertelnego starcia w polu. Męstwo i zaciekłość z obu stron jednakie, liczebność równa – zwycięstwa przy­pada Słowianom…

Otoczeni, zepchnięci ku rzece, Sasi zastają doszczętnie wybici lub zatopieni. Margrabia Wilhelm poległ, polegli wszyscy towarzyszący mu książęta. Mało kto uszedł z życiem z pola bitwy.

 Przecława to pogrom. To bój na miarę Grunwaldu, obalającego potęgę krzyżacką – na miarę bitwy pod Azincourt, co oddała pół Francji we władanie Anglii, na mia­rę boju pod Kalką, gdzie upadło państwo ruskie… To punkt, od którego może nastąpić zasadniczy zwrot historii, zmieniony układ sił.

(Dlaczego zatem o tamtych pobojowiskach każdy pamięta i wie, a na­zwę Przecława znają tylko historycy? Odpowiedzi na to pytanie udzielą najbliższe karty)

Brak nam szczegółów o przebiegu bitwy przecławskiej. Kronikarze krótko zbywają ten temat:

“Barbarzyńcy, których zwą Lutykami, zadali wielką klęskę chrześcija­nom [Niemcom], z których jedni polegli od miecza, inni w ucieczce po­tonęli. Między nimi zginał Wilhelm, margrabia Marchii Północnej, w po­bliżu grodu, który zwą Przecława, położonego nad brzegiem Łaby w miejscu, gdzie wpada do niej rzeka Hawela (Hobola)…”(Annales Sax. r. 1056).

Właściwy rozmiar pogromu daje się poznać po skutkach.

Cesarz Henryk, ostrzeżony w porę, zdołał uniknąć zasadzki i uprze­dził zamach, uderzając niespodzianie na wojska Konrada bawarskiego i biskupa z Regensburga. Po zaciętej walce zlikwidował spisek, wrócił do Niemiec zwycięski, lecz chory z trudów podróży i zgryzoty. Czeka­jąca nań wieść o klęsce przecławskiej i zaprzepaszczeniu armii saskiej zabija go, jak niegdyś Ottona II wieść o powstaniu Słowian w 983 r.

Henryk III jest drugim cesarzem, który umiera na “chorobę słowiańską“, na Słowian. Porażka Sasów, zgon Henryka III, uznanie królem jego ośmioletniego synka Henryka IV, nieudolna regencja cesarzowej wdowy Agnieszki, rozpoczynają w cesarstwie niemieckim długotrwały okres za­burzeń. Będą to lata walk Henryka IV ze Stolicą Apostolską, Sasami, z własnym synem Henrykiem V, lata znaczone kolejno klątwami papie­skimi, Canossą, ucieczką Grzegorza VII z Rzymu, wojnami z Polską, z Czechami, zmaganiami prawych papieży z antypapieżami, cesarza z samozwańczymi pretendentami, biskupów prawnie wyświęconych z pse­udo-biskupami. W tych latach nie będzie miejsca na niemiecką agresję w stosunku do Połabian.

Cóż się dzieje w tym czasie w obozie zwycięzców?

Dzięki bitwie przecławskiej Wieleci stanęli u szczytu potęgi. Otacza ich gloria bojowa dotąd nieznana. Bo co innego przejść niespodziewanie Labę, spustoszyć kraj, wyrżnąć załogi zaskoczonych napaścią grodów i podpalić osiedla, a co innego stawiać czoła w otwartym polu, jak rów­ny równym, osławionej armii saskiej. Są upojeni zwycięstwem – i słusznie. Są bezpieczni, nikt im nie zagraża. Wszystkie drogi leżą przed nimi otwarte. Mogliby teraz zwrócić się bezpośrednio do Rzymu, jak to uczy­nił niegdyś polski Mieszko, i przyjąć chrzest, omijając biskupów niemiec­kich, odejmując Sasom raz na zawsze rzekomy powód napaści. Stanąć w jednym rzędzie z państwami chrześcijańskimi. Mogą połączyć się z Obodrzycami, nawiązać sojusz z Czechami, z polskim Kazimierzem, stworzyć nareszcie owo wielkie państwo słowiańskie, niedoszły zamiar Chrobrego. Mogą uderzyć na Danię albo Norwegię, zhołdować te pań­stwa. Mogą ruszyć w głąb bezsilnego chwilowo cesarstwa… Mogą wykorzystać czas pomyślności i spokoju, by powiększyć flotę, wznosić nowe grody zaćmiewające Szczecin albo Wolin… Wszystko to mogą uczynić… Co wybiorą?

Wybierają – wojnę domową.

Nieomal nazajutrz po świetnym zwycięstwie rozpoczynają się gwałtowne spory między plemionami. Zaznaczone poprzednio różnice potę­guje obustronna chęć przypisywania sobie zasługi zwycięstwa. Zdaniem Czrezpienian ich uzbrojenie, ich przemyślny manewr przesądziły losy bitwy. Redary to twierdzenie poczytują za bluźnierstwo. Zwyciężył Swarożyc. Bez niego, boga Redarów, nic by nie zdziałano.

Spór się zaostrza, od sporów dochodzi do walki zbrojnej. Czrezpie­nianie ogłaszają się za równych Redarom. Redarzy i Doleńcy nie mogą znieść podobnej zniewagi. Na początku 1057 r. wybucha zażarta brato­bójcza wojna. Wojna o to, kto lepszy, i kto walniej przyczynił się do przecławskiego zwycięstwa. Z jednej strony Redary i Doleńcy. Z drugiej Czrezpienianie i Chyżanie. Powstałe  plemiona nie biorą udziału w tych walkach, jak by się dziś :rzekło prestiżowych, nie pretendują bowiem do pierwszeństwa w Związku. A Duńczycy i Sasi z nie ukrywaną uciechą patrzą, jak się wyrzynają Słowianie.

Swarożyc uchodził dotąd za boga wszystkich plemion wieleckkh. Obowiązkiem zatem kapłanów radogoskich było zapobieżenie wojnie w łonie Związku. Posiadali dostateczną powagę, by przerwać powszech­ny obłęd i krzyknąć walczącym: Stój ! Wróżby stanowiły w ich ręku znakomity sposób działania na wyobraźnię wyznawców. Miast jednak powstrzymać nieszczęście, okazali się tylko zacietrzewionymi ministran­tami lokalnego boga. Podsycają zapalczywość współplemieńców przeciw bluźniercom i wojna trwa. Trwa morderczy szał. Z obu stron ilość zabi­tych przenosi o wiele liczbę poległych na polu przecławskim.

Bywa, że człowiek, który zjadł szaleju, zadaje rany sam sobie. Chyba w owym strasznym roku wiedźmy całej ziemi zbiegły się do puszcz wieleckich, by zbierać i warzyć tojady, a dolewać je wojom do kubków? I od tego dur ogarnął głowy mężów, zapaliły się ich wnętrzności, i po­częli bić się sami między sobą.

Czrezpienianie, Chyżanie walczą bohatersko. Męstwem, sprawnością przyświadczają swoje prawo do objęcia kierowniczej roli w Związku. Trzykrotnie rozbijają przeciwników. Wtedy wściekłość zaślepia Redarów. Opętani żądzą postawienia na swoim, nie wahają się wezwać na pomoc sąsiednich władców chrześcijańskich, największych wrogów Wieletów.

Ci sami kronikarze, co tylko półgębkiem napomykają o “klęsce Sa­sów nad Hobolą”, opisują chętnie te haniebne dzieje:

“…Gdy więc wzburzenie powoli rosło, przyszło do bitwy, w której Ryadurowie [Redary] i Tolenczanie [Doleńcy] pobici zostali. Po raz drugi i trzeci zaczynano wojnę i zawsze ciż sami od tychże zwyciężeni bywali. Wiele tysięcy ludzi z jednej i drugiej strony zginęło. Cyrcypanie [Czrezpienianie] i Kicynie [Chyżanie], których konieczność tylko do wojny zmusiła, zostali zwycięzcami.

Ryadurowie i Tolenczanie, mocno zasmuceni wstydem swej porażki, przywołali na pomoc najmężniejszego króla duńskiego Swena, księcia saskiego Bernarda i Goczałka, księcia obodrzyckiego, każdego z wojskiem i tłumy tak wielkie własnym i kosz­tem przez sześć miesięcy utrzymywali… Wszczęła się wielka wojna prze­ciw Cytrcypanom i Kicynom, którzy nie mieli dosyć sił, żeby się oprzeć takiej masie, jaka na nich naległa, i wtedy ich mnóstwo zabito, bardzo wielu też w niewolę uprowadzono. Na koniec kupili sobie pokój za 15 tysięcy marek [funtów]. Książęta pieniądze między siebie rozdzielili. O chrześcijaństwie żadnej nie było wzmianki i nie oddali też czci Bogu, który im w wojnie dał Zwycięstwo. Stąd poznać można nie nasyconą chciwość Sasów, i którzy mimo to, że siłą wojenną celują pomiędzy wszy­stkimi ludami przytykającymi do barbarzyńców ‘[Słowian], zawsze bar­dziej są skłonni do powiększenia daniny niż do jednania dusz Bogu…” (HelmoId, Kronika Słowian).

Rok nie minął od zwycięstwa odniesionego przez Wieletów pod Przecławą, a Święty Związek rozpadł się, by nigdy więcej nie powstać w poprzedniej sile. Zdziesiątkowani, zniszczeni ekonomicznie olbrzymią kontrybucją, Czrezpienianie wraz z Chyżanami, przechodzą do Obodrzy­ców pod władzę proniemieckiego chrześcijanina, Goczałka; wolą to bowiem niż pozostawać w łączności ze znienawidzonymi Redarami.

A Redary? Czy są zadowoleni ze swego pirrusowego zwycięstwa? Czy zazdrośni o swego boga kapłani Swarożyca wierzą, iż słusznie postępo­wali? Nie wiemy.

Pojmujemy natomiast, dlaczego historia zapomniała o Przecławie.

Bitwy, do których przyrównana została powyżej rozprawa Słowian z Sasami, były owocne. Przyniosły zwycięzcom korzystne osiągnięcia. Przecława należy do wypadków, gdy olśniewające zwycięstwo staje się początkiem upadku. Dlatego rapsod boju nad Hobolą w 1056 r. zeszedł na margines dziejów, ustępując miejsca upokarzającej dacie wojny do­mowej 1057 r. Daty, od której zaczął się koniec Wieletów, a wraz z nimi całej Słowiańszczyzny połabskiej.

W tym twierdzeniu nie ma przesady. Choć ziemie Wieleckie, sięga­jące od zachodnich brzegów Odry do granicy obodrzyckiej, nie były nadto rozlegle, znaczenie tego kraju przekraczało o wiele jego zasięg terytorial­ny.

Od początków naszej ery Lucice -Wieleci wyróżniali się z mrowiska słowiańskich plemion, osiadłych pomiędzy Odrą a Łabą, męstwem, fana­tycznym umiłowaniem niepodległości, przywiązaniem do swej wiary, samoistnym ustrojem społecznym. Świadectwo temu dają najstarsze zapiski. Ptolemeusz wymienia jedynie “Weltów” (Wieletów) z “ogromne­go mnóstwa ludów Wenedyjskich”. Pisze o nich również Wulfstan. w przeróbce Dziejów świata OrosLusa, sporządzonej dla króla angielskie­go Alfreda: “Na północ od Starych Sasów leży kraj Obodrzyców, a ku północnemu wschodowi Wieletowie“.

Annales Lauresham pod rokiem 789 notują: “Następnie król Karol ponownie doszedł przez Saksonię aż do Słowian, którzy zwą się Wilti [Wieleci)…..

Ibrahim ibn Jakub pisze:

“Na zachód od Odry mieszkają Lucice… Wojują z Mieszkiem, a ich siła bojowa jest wielka..,”

Obodrzyce z powodu polityki swoich książąt znajdowali się nieraz w zależności od Niemców. Wieleci w ciągu blisko pól tysiąca lat utrzy­mali niepodległość, opierając się zwycięsko germańskiemu najazdowi. Stanowili jądro słowiańskiego oporu, centrum pogańskiej wolnej Sło­wiańszczyzny. Nienawidzili chrześcijaństwa, bo znali je tylko w wersji. niemieckiej… Dla nich Chrystus nie był Słowianinem, lecz Niemcem, przeto jego wyznawców .obowiązywało posłuszeństwo Niemcom. A że byli dumni i wolni, słuchać wrogów nie chcieli.

Jaskrawy dowód znaczenia Wieletów stanowił sojusz zawarty z nimi przez Henryka II. N a pewno niełatwo przyszło pobożnemu cesarzowi uznawać pogan za równych i czynić z nich sprzymierzeńców. Jeżeli tak postąpił, to w słusznej obawie, że Wieleci, połączeni z Bolesławem Chrobrym, rozwalą jego państwo.

Uszczuplony o połowę Związek jeszcze się trzyma po fatalnym 1057 r. Jeszcze się o nim posłyszy, jeszcze dotkliwie da się we znaki Niemcom. Będzie to już jednak agonia, po której zatarte zostanie nawet imię Luciców -Wieletów. Nie zniszczyła ich powódź lub pożar, nie poko­nał wróg zewnętrzny; upadli ponieważ:

“…gdy zajdzie między nimi różnica zdań, nie dojdą do zgody… jako że każdy myśli co innego i żaden nie chce ustąpić drugiemu…” (Cesarz grecki Maurycy [582-602], Taktika).

“…gdyby nie ich niezgoda, żaden lud nie zdołałby im sprostać w sile…” (Ibrahim ibn Jakub, Relacja z podróży do krajów słowiańskich).