Z Sokółki przez Sybir na Antypody. Nie-[zwykłe] historie ofiar komunistycznego okrucieństwa

[To było celowe, więc zwykłe. Zmieniam trochę tytuł, bo jestem jedną z niewielu już żyjących ofiar zwykłych bolszewickich wywózek, 10 lutego 1940 roku. MD]

=====================

Z Sokółki przez Sybir na Antypody. Niezwykłe historie ofiar komunistycznego okrucieństwa

https://pch24.pl/z-sokolki-przez-sybir-na-antypody-niezwykle-historie-ofiar-komunistycznego-okrucienstwa

(Zdjęcie ilustracyjne Oprac. PCh24.pl)

W tym roku mija 85 lat od rozpoczęcia sowieckich wywózek. Boleśnie dotknęły one ponad miliona Polaków. [No, więcej. Ale tut.: „historycy mieli i mają utrudnienia w dokładnej analizie. md]. I moja rodzina nie mało wycierpiała wskutek tego komunistycznego okrucieństwa. Cała rodzina Stanisława Skwarko, sędziego z Sokółki i bliskiego kuzyna mojego dziadka, trafiła na Sybir tylko dlatego, że byli oni przedstawicielami polskiej inteligencji.     

Dzięki więzom rodzinnym, a głównie z opowieści dziadka i rodowych dokumentów, dość dobrze znam historię sędziego grodzkiego Stanisława i jego rodziny. Historia ta jest bardzo ciekawa. Szczerze mówiąc, doskonale nadawałby się na scenariusz dobrego filmu akcji.

Otóż Stanisław Skwarko urodził się w roku 1898 w miejscowości Równe na Kresach ówczesnej Rzeczypospolitej. Jego ojciec Tadeusz był urzędnikiem Kolei Petersburskiej, dlatego wraz z rodziną kilkukrotnie zmieniał miejsce zamieszkania. W końcu osiadł w Sokółce, najbardziej znanej współczesnym z Cudu Eucharystycznego, który miał tu miejsce w październiku 2008 roku.

Pracownicy kolei solidnie wówczas zarabiali. Dlatego Tadeusza Skwarko było stać na to, żeby jego żona Paulina (ciocia mojego dziadka Kazimierza Białousa) nie musiała pracować zarobkowo, a do tego stać ich było na wykształcenie swojej czwórki dzieci. Ich syn Stanisław ukończył wydział prawa na Uniwersytecie Wileńskim i został sędzią Sądu Grodzkiego w Sokółce. Tam poznał miłość swojego życia – Krystynę, nauczycielkę  języka polskiego w sokólskim gimnazjum. Miłość została odwzajemniona, więc w roku 1931 w kościele św. Antoniego odbył się piękny ślub, a potem huczne weselisko. Wkrótce przyszły na świat ich pociechy, z którymi małżonkowie podzielili się swoimi imionami – Krystyna (1932) oraz Stanisław (1934).

Już w roku 1930 sędzia Stanisław Skwarko wybudował w Sokółce, w pobliżu kościoła św. Antoniego, duży dwupiętrowy dom. Miał on funkcję mieszkalną, a jednocześnie sądową. Na górze było mieszkanie sędziego i jego rodziny, zaś na dole sędzia wynajmował władzom państwowym sale na rozprawy sądowe, które zresztą sam prowadził. Podobnie wówczas funkcjonowały sądy grodzkie we wszystkich niedużych miastach Polski. Ministerstwa sprawiedliwości nie było stać na budowanie tam i utrzymywanie własnych budynków sądów.

„Dwupiętrowy budynek z wysokimi filarami z przodu. Na dole jest sąd, a na górze nasze mieszkanie. Podwójne drzwi z pokoju rodziców otwierają się na balkon. Mama i tata stoją blisko siebie. Mama trzyma mnie czule na rękach. Tato patrzy z uśmiechem na nas obie. Tak zapamiętałam nasze rodzinne szczęście” – czytam we wspomnieniach Krystyny Skwarko – po mężu Tomaszyk, mojej kuzynki, której nie miałem szczęścia poznać.   

Te szczęśliwe lata rodziny sędziego, niczym ostry nóż, przecina wybuch II wojny światowej i sowiecka agresja na Polskę. Krystyna ma wówczas siedem lat, jej brat Stanisław pięć. Bolszewickie okrucieństwo najpierw dotyka ojca rodziny. Wkrótce po zajęciu Sokółki przez Armię Czerwoną sędzia Stanisław Skwarko zostaje aresztowany przez NKWD. Najpierw jest maltretowany w więzieniu NKWD w Białymstoku, a w maju wywieziony zostaje do ciężkiego łagru w Workucie na Syberii. [Nie, Workuta leży w republice Komi, więc w Europie . md]

Sowieci nie darowali też rodzinie sędziego. Niedługo po jego deportacji i oni zostali zapakowani do bydlęcego wagonu. „W wagonie było ciemno. Nic nie było widać, słuchać tylko było stękanie i szlochanie. Odgłosy nieszczęścia rozlegały się z każdej strony. Niektórzy modlili się inni płakali. Gdy oczy przyzwyczaiły się już trochę do mroku, zauważyłam że wagon jest pełen ludzi. Pomyślałam sobie czy właśnie tak jest w piekle, tak tłoczno, śmierdząco i gorąco?” – tak Krystyna zapisała swoje wspomnienia z bydlęcego wagonu.

Żona, córka i syn sędziego latem 1941 roku trafiają do kołchozu „Tukaj” w rejonie  dalekiego, syberyjskiego Krasnojarska. „W kołchozie powiedziano nam, że tu, pracując dla matki Rosji, umrzemy” – wspomina Krystyna Skwarko Tomaszyk. I tak by pewnie było, jej mama pochodziła z rodziny inteligenckiej, była nauczycielką polskiego, więc ciężka fizyczna praca, pewnie w ciągu kilku lat doprowadziłaby ją do śmierci, a dzieci, sowieckim zwyczajem, trafiły by do komunistycznego domu dziecka.

Mieli jednak wiele szczęścia gdyż już jesienią 1941 roku dla wywiezionych Polaków ogłoszono amnestię na mocy układu Sikorski – Majski. Krystyna Skwarko spakowała więc tobołki, wzięła małą Krysię i Stasia, a potem ruszyła na poszukiwanie tworzącej się na południu ZSRR Armii gen. Andersa. Po długiej i ciężkiej wędrówce znaleźli swoich. „Każdy kto opuścił sowiecki kołchoz, łagier czy więzienie gnał na południe do Andersa. Jedni jechali w bydlęcych wagonach, inni na wozach, jeszcze inni tłukli się pieszo, żeby tylko wyjść z Sowietów” – wspomina Krystyna Skwarko Tomaszyk.

Udało się, mama Stanisława z dwójką swoich dzieci, razem z tysiącami innych matek i dzieci, wychodzą z Armią Andersa z „nieludzkiej ziemi”, jak sami ją nazwali sybiracy. Wchodzą do pierwszej krainy wolności, którą jest dla nich Iran i jego stolica Teheran. Tu czeka na nich wspaniała niespodzianka – spotykają ojca rodziny Stanisława, który również skorzystał z amnestii i jest już żołnierzem Armii Andersa. „Pamiętam nasze spotkanie, pełne łez szczęścia. Mama zobaczyła tatę jak maszerował ze swoim oddziałem do koszar. Krzyknęła: Stachu. Tato nas zobaczył. Z jego oczy zaczęły płynąć łzy. Mama też płakała – tym jednak razem ze szczęścia” – opowiada pani Krystyna.

Wraz z Armią Andersa z ZSRR wyszło około 20 tysięcy polskich dzieci. Wiele z tych dzieci było sierotami, których rodzice zginęli na Sybirze inne zgubiły się rodzicom, jeszcze inne były zagrożone całkowitym osieroceniem, gdyż miały tylko ojców, którzy pod wodzą gen Andersa toczyli śmiertelny bój z Niemcami. Rząd Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźctwie, postanowił utworzyć sierocińce dla polskich dzieci.

Pierwszy powstał w mieście Isfahan w Iranie. A jego kierowniczką została Krystyna Skwarko, która z wykształcenia była polonistką. W polskich sierocińcach swój nowy dom znalazło 2,5 tysiąca dzieci. W Iranie te domy dziecka funkcjonowały aż do 1944 roku. Później, z powodu wojny domowej w tym kraju, dzieci zostały podzielone na kilkaset osobowe grupy, które przetransportowano do ośrodków zorganizowanych w Indiach, Nowej Zelandii, Meksyku i koloniach brytyjskich w Afryce.

31 października 1944 roku statek z 733 polskimi sierotami i ich opiekunami dociera do Nowej Zelandii. Polski sierociniec powstaje w miasteczku Pahiatua, położonym 160 km na północ od stolicy Nowej Zelandii – Wellington. Jego dyrektorką zostaje pani Krystyna, żona sędziego Skwarko, który przebywszy swój szlak bojowy, wraca do rodziny. „Tato pracował w biurze administracyjnym, mama została kierowniczką szkoły chłopców. Godziny mamy pracy nigdy się nie kończyły, ona była mama dla wszystkich chłopców z tej szkoły” – wspomina pani Krystyna Skwarko Tomaszyk.

Większość z dzieci i personelu polskiego ośrodka w Pahiatua, w skład którego wchodziły m.in. szkoła, kino, teatr, nie wróciło do Polski. Podobnie rodzina moich kuzynów Skwarków, nie wróciła do Sokółki, tworząc swój nowy dom w Nowej Zelandii. Zresztą w Sokółce nie mieli już domu, gdyż w roku 1945 zawłaszczyły go władze komunistyczne, urządzając w nim szkołę.

Wprawdzie po roku 1990 syn sędziego – Stanisław Skwarko odzyskał ten bardzo zaniedbany rodzinny budynek, ale tylko po to, aby zaraz go sprzedać. Dziś mieści się tam znana w całej Sokółce, i nie tylko, bardzo klimatyczna lodziarnia i kawiarnia „Stara Szkoła”. Pięknie wyremontowany budynek, wrócił do życia. Jestem wdzięczny szefostwu „Starej Szkoły” za to, że na jednej ze ścian umieścili, oprawioną w ramki, historię pierwszych właścicieli dawnego budynku sądu grodzkiego, czyli rodziny sędziego Stanisława Skwarko.

Stanisław i jego żona Krystyna do końca życia prowadzili ośrodek dla polskich dzieci w Pahiatua w Nowej Zelandii i byli aktywnymi działaczami polonijnymi. Spoczywają na cmentarzu katolickim w mieście Canberra w Australii, do której z Nowej Zelandii wyjechał ich syn Stanisław. Był on znanym paleontologiem z dwoma doktoratami uniwersytetów w Canberrze i Warszawie.

Jego starsza siostra Krystyna Skwarko Tomaszyk ukończyła wydział psychologii na Uniwersytecie w Wellington  w Nowej Zelandii.

Miała bogate życie zawodowe. Była m.in. doradcą w rządowym Departamencie Opieki nad Maorysami, doradcą ds. małżeńskich i doradcą dla Organizacji Opieki nad Intelektualnie Niesprawnymi. Była też nauczycielką, wolontariuszką w Khalighat – w Domu Śmierci Matki Teresy w Kalkucie, niezależną pisarką, tłumaczem i autorką wielu artykułów, redaktorem i wydawcą miesięcznika-biuletynu „Contact”, prezesem Koła Polek w Wellington i członkiem  Stowarzyszenia Polaków Nowej Zelandii. Zmarła w roku 2020. Pochowana jest na cmentarzu katolickim w Wellington.   

Adam Białous