Zohydzanie świąt. Bożonarodzeniowy „nałóg” lewackich mediów. Winter Holidays. Apostaci spod znaku czerwonej błyskawicy.
Piotr Relich https://pch24.pl/zohydzanie-swiat-bozonarodzeniowa-tradycja-lewackich-mediow-opinia/
Jak co roku, w okolicach Bożego Narodzenia lewicowo-liberalne media przypuszczają atak na wyraźnie chrześcijańskie znaczenie tych dni. Jednocześnie, dokonując karkołomnych fikołków logicznych, rozgrzeszają coraz liczniejszych apostatów z wrodzonej, lekko schizofrenicznej potrzeby celebrowania narodzin Boga, którego się wyrzekli.
W człowieku istnieje przemożne przywiązanie do tego, co stałe i cykliczne. Nawet środowiska progresywne, rzekomo patrzące nieustannie „w przód”, ze zohydzania chrześcijanom Bożego Narodzenia stworzyły pewien rodzaj tradycji.
Jak co roku, ponownie odżywają antynaukowe brednie domorosłych religioznawców o Kościele „kradnącym” święta poganom. Harujący jak woły Polacy znów dostaną po głowie za udział w „święcie konsumpcjonizmu” i „grudniowym Armagedonie”, kochające żony i matki znów będą „tyrać” i „stać przy garach”, „horda, wujków, kuzynów, ciotek i pociotków” – „udawać, że się dobrze zna”, a śpiewając kolędy i łamiąc się opłatkiem wezmą udział w czymś, czego kompletnie nie rozumieją. W odróżnieniu oczywiście od „mędrców” z Onetu czy Krytyki Politycznej, tłumaczących maluczkim, o co tak naprawdę chodzi.
Jednak mimo ścieku wylewanego wciąż na chrześcijańskie święto, te same media równocześnie zachęcają niewierzących do czerpania obszernymi garściami z towarzyszącej im radości. W ostatnich latach pojawiła się cała masa tekstów w stylu „jestem ateistą i mam prawo świętować Boże Narodzenie”.
Ich bohaterowie, którym od dawna nie po drodze z Kościołem, ze świąt „wybierają co im pasuje” – spotkania z rodziną, cynamonowe ciasteczka, choinkę z prezentami (bez szopki!) bądź kolędy. Co bardziej zatomizowane jednostki przygotowują „wege wigilię” czy obdarzają prezentami… swoje koty. Uniwersalnym symbolom o ściśle określonym znaczeniu nadają własne, osobiste interpretacje. W końcu „z Bogiem lub bez – najważniejsze by święta dawały radość tym, którzy je obchodzą”.
Najwyraźniej siła Bożego Narodzenia jest w Polsce jeszcze zbyt silna, by traktować je jedynie jako Winter Holidays lub bez żalu wyjeżdżać w tym czasie na Malediwy. A jako, że człowiek musi widzieć sens swoich działań, celebrowanie święta pozbawionego swojej istoty również domaga się uzasadnienia.
Stąd ciągłe wałkowanie tematu pierwotnych lęków przed śmiercią słońca, pogańskiej symboliki choinki – rzekomo reprezentującej axis mundi – oś świata. To powielanie wielokrotnie obalanych bzdur o rzekomym przejęciu przez Kościół urodzin Mitry czy świąt zimowego przesilenia. To przekonywanie, że „Jezus historyczny” nie miał nic wspólnego z dzisiejszymi celebracjami, a ich siła tkwi z powielania starych jak świat schematów psychologicznych.
To w końcu konsekwentne próby podmywania tradycji: że karp jest tak naprawdę żydowski i peerelowski, choinka niemiecka, sianko słowiańskie, a kutia w ogóle PRAsłowiańska. I na dodatek służy do karmienia zmarłych. Te wszystkie zabiegi mają przekonać niewierzących, iż spotkanie przy wigilijnym stole nie ma nic wspólnego z Polską i Kościołem.
Ostatnio jednak fala apostazji mierzona deklaracjami celebrytów wymaga stworzenia przekazu dla stojących oficjalnie już poza Kościołem, ale wewnątrz jeszcze związanych z nim kulturowo młodych ludzi. I tutaj media z Onetem na czele dokonują chyba najbardziej karkołomnych fikołków logicznych od czasu prób udowadniania, że mężczyźni mogą menstruować i zachodzić w ciążę.
Oto bowiem apostaci nie wyrzekają się Chrystusa, ale odchodzą ze wspólnoty, z której – jak arbitralnie uznali – „Jezus już dawno sobie poszedł”. Dlatego to nie oni zawłaszczają sobie chrześcijańskie święto, tylko Kościół, ponieważ „kolędy, choinka czy nawet stajenka nie są tylko rzymskokatolickie”.
Dlatego można spokojnie „wieszać w pokoju obrazy Jezusa” – nauczyciela akceptowanej wybiórczo etyki i moralności, łamać się opłatkiem i czytać Pismo Święte, przy jednoczesnym przekonaniu, że nie ma Go w Kościele. No cóż, w czasach postmodernizmu i post-rozumu widzieliśmy łączenie nie takich sprzeczności. Obserwowaliśmy również, jak kończy się wieczne oszukiwanie samego siebie.
Bo mimo tych wszystkich zabiegów upiększających, z relacji publikowanych w lewicowo-liberalnych mediach przebija dojmujący smutek i niewzruszona obojętność. Spadkobiercom materialistycznej komuny, których dzieci nie przyjadą na święta, pozostaje „Psia Wigilia” i merdający na widok prezentów ogon pupila. Rodzina ustępuje miejsca „bliskim”, z członkami wspólnoty mieszkaniowej włącznie, a najczęściej – po prostu samotności spędzanej na „nicnierobieniu”. Dzisiejsi apostaci spod znaku czerwonej błyskawicy, prędzej czy później również porzucą cały chrześcijański sztafaż tradycji, zawierający odprysk pierwotnej radości z Narodzin Pana.
Bo kiedy okaże się, że święta „nie są do niczego potrzebne”, z całości pozostanie tylko „kino bożonarodzeniowe”, planszówki, „świąteczna Coca-Cola” i mnóstwo jedzenia. Oraz przemożny, lecz niezaspokojony głód duchowy.