11 listopada to także dzień wielkiego militarnego zwycięstwa Rzeczpospolitej. 350 lat temu srogo pobiliśmy Turków.
350 lat temu, 11 listopada 1673 r., wojska Rzeczypospolitej odniosły przygniatające zwycięstwo pod strategicznie położoną twierdzą chocimską. „Myśl pracowała ściśle, wola panowała nad nerwami” – pisał o dowódcy wojsk sprzymierzonych hetmanie Janie Sobieskim Paweł Jasienica.
Na ostatnich stronach „Pana Wołodyjowskiego” Henryk Sienkiewicz przypomina o bitwie pod Chocimiem, którą ukazuje jako swoisty rewanż za utratę kluczowej twierdzy południa Rzeczypospolitej. „W rok przeszło po upadku Kamieńca, gdy uciszyły się jako tako niezgody stronnictw, wystąpiła nareszcie Rzeczpospolita w obronie swych granic wschodnich. I wystąpiła zaczepnie. Wielki hetman Sobieski poszedł w trzydzieści jeden tysięcy jazdy i piechoty w sułtańskie ziemie, pod Chocim, by uderzyć na potężniejsze nierównie zastępy Husseina-baszy stojącego pod tymże zamkiem” – pisał autor Trylogii.
W jego powieści zwycięstwo pod Chocimiem wynikało ze zjednoczenia całego społeczeństwa wokół wspólnej idei i poświęcenia dla wspólnego dobra. Sienkiewicz podkreślał szczególną wagę autorytetu hetmana wielkiego koronnego Jana Sobieskiego, który potrafił mobilizować szlachecką opinię publiczną i dążyć do zażegnania sporów.
Latem 1672 r. wykorzystując wewnętrzną słabość Rzeczypospolitej, Turcy zajęli należące do Polski Podole z potężną twierdzą w Kamieńcu Podolskim, a hetman kozacki Piotr Doroszenko uznał zwierzchnictwo Turcji nad Ukrainą. Pogrążona w wewnętrznych konfliktach Rzeczpospolita została zmuszona do zawarcia skrajnie niekorzystnego pokoju w Buczaczu, Polska nie tylko utraciła Podole, lecz zobowiązała się także do płacenia Turcji 22 tysięcy talarów rocznego haraczu, co formalnie czyniło z niej lennika. Było oczywiste, że poniżający pokój zostanie niebawem odrzucony, a działania wojenne wznowione.
Pierwszym krokiem w kierunku wznowienia wojny z Turcją było zażegnanie sporu pomiędzy królem Michałem Korybutem Wiśniowieckim a stronnictwem malkontentów, do którego należał Sobieski. Zawarte wczesną wiosną 1673 r. porozumienie świadczyło o wielkich talentach politycznych hetmana wielkiego koronnego i jego rosnącym autorytecie. Wobec słabości politycznej króla Sobieski przedstawił obszerny memoriał dotyczący polityki zagranicznej i obronnej. Postulował stworzenie szerokiej koalicji antytureckiej oraz szybkie powołanie niezbyt licznej, ale dobrze przygotowanej, armii zdolnej do działań przeciwko Turkom.
„Wojsko małe nie może wojować tylko modo defensivo [w sposób obronny – przyp. PAP]” – argumentował. Argumenty Sobieskiego przekonały szlachtę. Udało się wystawić armię liczącą ok. 45 tys. żołnierzy. Co równie istotne, morale powstającej armii było bardzo wysokie. „Ten hetman koronny umiał prowadzić do sławy i młodych i starych wojowników, nie zrażając się opieszałością, bezładem i niesfornością narodową. Umiał jednoczyć i skupiać rozprzężone popędy i wytwarzać z nich siłę czynu zbiorowego przez szczęśliwe łączenie energii żołnierskiej z bezinteresownością, delikatnością i wyrozumiałością wolnego obywatela Rzeczypospolitej” – pisał klasyk polskiej historiografii Tadeusz Korzon w monumentalnym dziele „Dola i niedola Jana Sobieskiego”.
„Talent wojskowy Jana Sobieskiego osiągnął swój szczyt. Myśl pracowała ściśle, wola panowała nad nerwami” – podsumowywał Paweł Jasienica w „Calamitatis Regnum”. Tej wielkiej zmiany, jaką było zebranie przez Sobieskiego potężnej i dobrze zorganizowanej armii, nie dostrzegali Turcy. Latem 1673 r. postrzegali Polskę jako słabego wasala rządzonego przez zupełnie pozbawionego talentów króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Władysław Konopczyński pisał, że „wszyscy się wtedy dali porwać Sobieskiemu”. We wrześniu hetman i „porwane” przez niego wojska ruszyły w stronę granicy z Turcją.
Turcy podzielili swoją armię na dwa wielkie korpusy operujące w odległości 160 km od siebie. Ich połączenie byłoby śmiertelnym niebezpieczeństwem dla Polski. Pod murami twierdzy chocimskiej na granicy z Rzecząpospolitą stanęły wojska Husseina Paszy. Pod Jassami na rozkazy oczekiwał Kapłan Pasza. 6 listopada Sobieski odbył naradę wojenną. Zdecydował, że Polacy i Litwini pomaszerują na Jassy. Szybko jednak doniesiono, że Turcy nie zamierzają dołączyć do 30 tys. żołnierzy stojących pod Chocimiem. Oznaczało to, że wojska polsko-litewsko-mołdawsko-wołoskie posiadają znaczącą przewagę liczebną. Mimo to część dowódców polskich opowiadała się przeciwko szybkiemu rozstrzygnięciu starcia. Sobieski argumentował, że jego opóźnienie doprowadzi do spadku morale.
9 listopada armia chrześcijańska dotarła pod Chocim. Turcy znaleźli się między nieprzyjaciółmi a Dniestrem. Ich sytuację pogarszała fatalna pogoda. Wojska tureckie nie były przygotowane do wczesnej zimy. 10 listopada padał deszcz ze śniegiem. Na obóz zmarzniętych Turków o poranku wyruszyły z trzech stron siły Sobieskiego. Wojska tureckie zamknęły się w obozie i nie doszło do większych starć. W zamieszaniu na polską stronę postanowiły przejść siły wołoskie liczące ok. 500 żołnierzy. Sobieski obawiał się zdrady i podstępu, więc w rozstrzygających godzinach starcia nakazał siłom wołoskim nie przystępować do bitwy.
Noc z 10 na 11 listopada wojska spędziły, stojąc w polu. Wśród artylerzystów, mimo zimna, całą noc spędził Sobieski. O poranku Turcy nie spodziewali się szybkiego ataku. Zakładali, że 11 listopada nie przyniesie rozstrzygnięcia. O ósmej przemówiła artyleria Rzeczypospolitej, a następnie do szturmu ruszyła niemal całość sił dowodzonych przez Sobieskiego. Wraz z nimi na pozycje tureckie biegł Sobieski. „Sam z gołą szablą pieszo przed swoją partią idąc, krzyczał, aby dla miłości Bożej, dla wiary i kościołów — dla Ojczyzny miłej, w Bogu mając nadzieję odważnie następowali” – pisał jeden z uczestników bitwy.
Żołnierze powstrzymali hetmana tuż przed wbiegnięciem na tureckie szańce. W ciągu 15 minut wały obozu zostały zdobyte. Piechurzy przystąpili do zasypywania fosy. Pracę tę wykonywali pod ogniem tureckiej artylerii i strzelców. Gdy przeciwko piechocie ruszyła turecka jazda, droga dla odsieczy polskiej husarii była gotowa. Wpadnięcie polskich husarzy do tureckiego obozu rozstrzygało bitwę. Uciekający Turcy spadali z wysokich skał nad Dniestrem. Wielu zginęło też w nurtach Dniestru po zawaleniu się mostu. Z pola bitwy umknął turecki dowódca, ale śmierć dosięgnęła go na rozkaz sułtana w Stambule
Zwycięstwo chocimskie sprawiało, że Sobieski trafił na karty dziejów wojskowości. Słynny pruski teoretyk wojskowości Carl von Clausewitz po 150 latach oceniał je jako „jedną z najpiękniejszych operacji przeprowadzonych po wewnętrznych liniach przeciwnika”. Pod wrażeniem była także opinia publiczna ówczesnej Europy. W jednej z francuskich relacji z pola bitwy pisano, że triumf „zawdzięcza się całkowicie Bogu, dobremu wodzowi i nadzwyczajnym walorom żołnierzy”.
W czasie, gdy na polach Chocimia rozpoczynała się wielka bitwa, we Lwowie zmarł król Michał Korybut Wiśniowiecki. Triumf nad armią turecką otwierał więc Sobieskiemu drogę do tronu Rzeczypospolitej na który został wybrany w maju następnego roku. Niestety zwycięstwa nie udało się wykorzystać do umocnienia pozycji RP nad Dniestrem. Po stronie Turcji opowiedziała się Rosja, która niebezpiecznie dla Rzeczypospolitej wzmocniła swój potencjał nad Dnieprem. Bitwa chocimska zmyła jednak Polski i Litwy hańbę pokoju w Buczaczu. Okazała się też ostatnim wielkim triumfem wojsk wspólnego państwa, osiągniętym bez znaczącego udziału sojuszników, tak jak stało się pod Wiedniem dekadę później.