W młodym pokoleniu zapanowała obsesja na punkcie źle rozumianego bezpieczeństwa.

Sejfityzm, czyli jak zostało zepsute młode pokolenie

https://www.panstwo.net/6217-sejfityzm-czyli-jak-zostalo-zepsute-mlode-pokolenie


Amerykańscy intelektualiści – dziennikarz Greg Lukianoff i psychiatra Jonathan Haidt – alarmują, że w młodym pokoleniu zapanowała obsesja na punkcie źle rozumianego bezpieczeństwa. Warto przyjrzeć się ich spojrzeniu, zwłaszcza że oni sami prezentują lewicowe poglądy i sami przyłożyli rękę do ukształtowania młodego pokolenia w ten sposób.

Polskiego czytelnika zazwyczaj nie trzeba przekonywać, że „bezstresowe wychowanie” skrzywia charakter, że obecne młode pokolenie jest zbyt delikatne i zbyt rozhisteryzowane. Podczas tzw. strajku kobiet oglądaliśmy sceny egzaltowanych nastolatek przerażonych zagrożeniem własnego życia z powodu zakazu aborcji czy odebrania im telefonu komórkowego, wtedy też rozpowszechniło się potoczne nazywanie lewicowych dziewcząt „Julkami”, które farbują włosy na fioletowo i faszerują ciało kolczykami. Konserwatywni Polacy z niepokojem odnotowują też wpływ gadżetów internetowych na młodzież, zafascynowanie lewicowymi pomysłami i uleganie modnym ideologiom. Można więc w tym smutku znaleźć małe pocieszenie, że te wszystkie intuicje potwierdziło dwóch wyżej wymienionych wybitnych ekspertów, których książka „Rozpieszczony umysł” właśnie ukazała się w języku polskim. 

Wezwanie do odwrotu

Autorzy twierdzą, że pokolenie urodzone po 1995 roku jest głęboko zanurzone w sejfityzmie (od angielskiego: save, bezpieczny), którego przedstawiciele stają się delikatnymi, rozdygotanymi osobowościami, łatwo wpadającymi w histerię. Haidt i Lukianoff przytaczają w tym wiele danych, statystyk i modeli wychowania, które się po prostu nie sprawdziły. Choć obaj popierają amerykańskich demokratów, w książce przyznają na przykład, że uniwersytety stały się zbyt lewicowe i że należy wycofać się z niektórych lewicowych postulatów, zwłaszcza tych genderowych czy rasowych.

Naukowcy zastosowali tu metaforę odporności organizmu na mikroby czy alergeny. Człowiek żyjący w sterylnym otoczeniu staje się bardziej wrażliwy na różne produkty czy choroby, jest na nie bardziej podatny. Podobnie młode pokolenie żyje dzisiaj z dala od krytyki, konfrontacji, debat, sporów i gdy napotyka w życiu – a zwłaszcza na uczelni – odmienne zdanie, czuje się urażone i wpada w różne depresyjne czy histeryczne stany. Lukianoff i Haidt stwierdzają dalej, że uczelnie ulegają tej atmosferze i zamiast kształtować studentów w duchu pracy nad sobą i dochodzenia do prawdy, wolą usuwać nieprzyjemne wykłady, stanowczych profesorów i obniżać wymagania. W książce czytamy, że taka sytuacja ma miejsce od 2013 roku, czyli gdy na studia poszły pierwsze roczniki urodzone po 1995 roku, a więc takie, które spędziły dzieciństwo z urządzeniami cyfrowymi, z internetem, gdzie łatwiej uniknąć treści, z którymi się nie zgadzamy, i pozostać w swojej „bańce informacyjnej”. Przyczyn rozdelikacenia „pokolenia Z” jest jednak więcej.

Pokolenie panikarzy

„Nauczono ich wyolbrzymiać zagrożenia, stosować myślenie dychotomiczne (inaczej binarne), ufać pierwszym reakcjom kierowanym przez emocje i wzmacniać je, a także ulegać zniekształceniom poznawczym” – piszą psychiatrzy. Analizują też szczegółowo, jak do tego doszło, wskazując m.in., że rozszerzono pojęcie bezpieczeństwa. Pierwotnie dotyczyło ono ochrony przed krzywdą fizyczną – zranieniem, upadkiem, pobiciem itp. „Jednak w XXI wieku na niektórych kampusach uniwersyteckich znaczenie słowa »bezpieczeństwo« uległo procesowi znanemu jako »concept creep« (stopniowe rozszerzenie znaczenia terminu określającego daną krzywdę) i objęło również »bezpieczeństwo emocjonalne«“. Doszło do tego, że rektorzy i dziekani zaczęli w ten sposób „troszczyć się” o swoich podopiecznych, że usuwali z programów zajęć treści, które mogły burzyć ich wyobrażenia o świecie. Odpadło wiele klasycznych lektur, bo Murzyni byli tam przedstawieni jako niewolnicy albo kobiety jako gospodynie domowe, podobnie było z kwestią definicji płci, wreszcie wielu wykładowców tak bulwersowało studentów, że ci zaczęli organizować protesty, by albo usunąć ich z uczelni albo – jeśli chodziło o naukowców z zewnątrz – nie dopuścić ich do wizyty i wygłoszenia wykładu. „Rozumowanie jest takie, że jeśli zaproszony mówca wywołuje u studentów zdenerwowanie lub złość, to jest to wystarczający powód, by odmówić mu wstępu na teren kampusu, ponieważ stanowi on »zagrożenie« dla studentów”. Oto sejfityzm w pigułce. Na uniwersytet przyjeżdża gej opowiedzieć, że homoseksualizm nie jest wrodzony? Ależ to uraża homoseksualnych studentów. Profesor biologii chce opowiedzieć o dwóch płciach? Studenci zagłuszają jej wykład. Bywało, że profesorowie tracili pracę albo wykłady, bo zacytowali niewłaściwą bajkę. W Bergen Community College „Profesor wydziału sztuki został wysłany na przymusowy bezpłatny urlop i obowiązkową psychoterapię za umieszczenie posta w mediach społecznościowych. Chodziło o zdjęcie jego córki ubranej w koszulkę przedstawiającą smoka i napis: Wezmę, co moje, ogniem i krwią. Zdaniem uczelni brzmiało to jak »groźba«“. Słowa okazały się cytatem z filmu „Gry o tron”, ale profesora to nie uratowało. Bo sejfityzm polega nie na badaniu intencji danej osoby, lecz skutku, jaki jego słowa wywołują – a rozdelikacone pokolenie może czuć się zagrożone nawet zdjęciem dziecka w koszulce ze smokiem.

Zabrać wolność, dać pseudobezpieczeństwo

W ten sposób edukacja w USA w ogóle skręciła w jakieś odmęty szaleństwa, bo pojawił się konkretny problem z wolnością słowa. Na uczelniach istniały „strefy wolnego słowa”, gdzie zawsze była większa swoboda wypowiedzi. Dosłownie chodziło o miejsce, gdzie tematyka rozmów mogła być bardziej radykalna, kto nie chciał się z tym stykać, ten nie musiał tam chodzić. Jednak w ostatnich latach ofiary sejfityzmu zaczęły wymuszać na władzach uniwersyteckich zamykanie tych stref w imię „bezpieczeństwa” emocjonalnego. „[…] na McNeese State University w stanie Luizjana, grupy studenckie mogły korzystać ze strefy tylko raz na semestr. Inne zostały zniesione przez wyroki sądowe, na przykład strefa na University of Cincinnati, której powierzchnia stanowiła zaledwie 0,1% kampusu uniwersyteckiego, a chęć skorzystania z niej musiała zostać zgłoszona z wyprzedzeniem dziesięciu dni roboczych”.

Szaleństwo bezpieczeństwa emocjonalnego wzmacniają kolejne pseudonaukowe teorie. Derald Wing Suer, profesor Teacher College, spopularyzował pojęcie „mikroagresji”, na której punkcie obsesję przejęli lewicowi aktywiści. Suer tak definiował owe pojęcie: „przelotne, występujące na porządku dziennym, werbalne, zachowawcze lub środowiskowe, zarówno celowe, jak i niecelowe, wrogie, obraźliwe zniewagi na tle rasowym, wymierzone w osoby rasy innej niż biała”. Słowem: Murzyni, Indianie, Eskimosi, Arabowie i wszyscy inni mogą się poczuć urażeni kolorem skóry aktora w filmie, krzywym spojrzeniem, przysłowiem („czarno to widzę”) i wszystkim innym. 

Fanatyzm

Sami autorzy – a przypomnijmy, że są lewicowi – histerie studentów wokół ludzi, którzy wygłaszają poglądy inne niż ich samych, porównują do hunwejbinów, czyli partyjnej młodzieżówki w Chinach Mao Zedonga, która to młodzieżówka atakowała członków partii czy profesorów, w ideologicznym szale bijąc wrogów komunistycznego przywódcy. 

Haidt i Lukianoff wzywają więc do odwrotu, co dla polskiego czytelnika powinno być dobrą wiadomością. Lewicowe wychowanie przyniosło katastrofalne skutki, a badacze wskazują filary tych błędów, jakich dokonano na młodym pokoleniu. Naukowcy wskazują na szereg „czynników wyjaśniających” rozwój sejfityzmu, do których należą m.in paranoidalne rodzicielstwo, upadek nieskrępowanej zabawy, spirala polaryzacji i biurokracja sejfityzmu.

Paranoidalne rodzicielstwo wiąże się z usuwaniem wszelkiego, choćby najmniejszego ryzyka w życiu dziecka. Słowem: nadopiekunczość rodziców niszczy psychikę dziecka. Upadek nieskrępowanej zabawy to ograniczenie tradycyjnych zabaw z elementami ryzyka – walki na miecze, strzelania z dziecięcych łuków, zabawy w lesie. To wszystko współczesnym wychowawcom może wydawać się niebezpieczne, więc aktywność rozrywek często przenosi się do internetu, pogłębiając na przykład uzależenienie od dopaminy czy innych bodźców dostarczanych przez media społecznościowe. Spirala polaryzacji oznacza, że zbyt silne grupy społeczne (a autorzy sami przyznają, że chodzi tu o lewicowe środowisko młodego pokolenia) zbyt łatwo nabierają agresji wobec obcych. 

Lewica jest zbyt silna

Zdaniem psychiatrów, od dekady na emeryturę odchodzi pokolenie naukowców urodzonych po 1945 roku, gdzie rozkład lewicowych i prawicowych badaczy był mniej więcej równomierny, a zastępują ich kadry bardziej postępowe. Młodzież nie ma styczności z konserwatystami, dostaje głównie jeden punkt widzenia i to właśnie lewica okazuje się bardziej agresywna w odwoływaniu prelekcji, które są niezgodne z jej światopoglądem. 

„Wielu studentów kończy uczelnie z błędnym pojęciem o konserwatystach i ze znajomością polityki reprezentowanej tylko przez połowę Stanów Zjednoczonych. Trzy dni po bardzo zaskakującym zwycięstwie Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich, redaktorzy najważniejszej studenckiej gazety Uniwersytetu Harvarda wskazali dokładnie na ten problem” – czytamy w „Rozpieszczonym umyśle”. Brak swobody dyskusji, wymiana pokoleniowa profesorów i cały sejfityzm wyobcowały świat akademicki ze świata rzeczywistego. To antagonizuje społeczeństwo, które po zakończeniu zimnej wojny nie ma już wspólnego wroga (komunistów), wobec którego miałoby się jednoczyć, więc zaczyna szukać wroga wewnątrz.

Zepsute pokolenie

Na to nakłada się koniunkturalizm uczelni, które traktując swoich studentów jak klientów, legalizują różne skrajne zachowania i wspierają sejfityzm – na przykład poprzez blokowanie wcześniej opisanych stref wolnego słowa czy zwalnianie naukowców, którzy wykazują „mikroagresję”.

Konsekwencje są bardzo konkretne – m.in rekordowe zachorowania na depresję, przy czym o ile młodzi mężczyźni zapadają dziś na nią dwa–trzy razy częściej, o tyle młode kobiety nawet siedmiokrotnie częściej. 

Obraz młodego amerykańskiego pokolenia, jaki zarysowują autorzy „Rozpieszczonego umysłu”, jest dramatyczny. Młodzi są nauczeni, że mają ufać swoim emocjom, że to, co czują, jest najważniejsze i wyznacza standardy rzeczywistości.

Właśnie w ten sposób człowiek nabawia się chorób psychicznych – czy schizofrenikowi powiemy, że słusznie boi się latających psów? Czy człowiekowi z nerwicami przyznamy rację, że musi drugą godzinę myć ręce, bo tak „czuje”? A właściwie tak często postępuje się wobec generacji urodzonej po 1995 roku, gdy czuje się ona zagrożona, czuje się inną płcią, rasą czy klasą społeczną. Ludzi po prostu wprawia się w paranoje.

Wyznanie autorów

Lukianof i Haidt nie są zwykłymi badaczami. Ten pierwszy zajmował się wolnością słowa zarówno w swoich pracach teoretycznych, jak i aktywizmie społecznym. Ten drugi jest jednym z najbardziej odkrywczych i uznanych psychiatrów na świecie, autorem takich prac jak „Szczęście” czy „Prawy umysł”, gdzie opisał założenia moralne, które ludzi skłaniają do popierania lewicy lub prawicy. Choć obaj panowie sami siebie sytuują w centrum politycznego sporu, to jednak przyznają się do głosowania na demokratów (a więc na lewicę), a w ich tekstach pobrzmiewa nieco politowania dla poglądów konserwatywnych. Będąc w publicystycznym i naukowym mainstreamie, podzielając wiele poglądów w reformowaniu edukacji i szkolnictwa wyższego, jakie prowadziła administracja Clintona czy Obamy, teraz alarmują o owocach tej polityki niczym radykalni prawicowcy. 

Autorzy nadal pozostają na lewo od centrum – z uznaniem cytują i uzasadniają tezy Herberta Marcusego, intelektualnego ojca rewolucji 1968 roku, i jego wezwania do dyskryminowania prawicy, choć twierdzą, że interpretacja Marcusego zaszła za daleko. Właściwie to można powiedzieć, że czytamy w ich rekomendacjach czysto konserwatywne porady, bez porzucania lewicowych szat. 

Autorzy rekomendują zatem, by przy wychowywaniu dzieci stosować więcej dyscypliny, uczyć je (stopniowo) ryzyka, ograniczać dostęp do mediów cyfrowych, organizować sport i interakcje międzyludzkie i po prostu nie pozwalać na wszystko. Coś jak polska rodzina katolicka, tylko nazwane współczesnym językiem.