„Co nocy było słychać nieludzkie wrzaski, jęki, wycie”. Tak bolszewicy wieźli Polaków na Syberię

„Co nocy było słychać nieludzkie wrzaski, jęki, wycie”. Tak bolszewicy wieźli Polaków na Syberię

Data publikacji:

Autor: Maciej Zborek Przy tekście pracowali także: Anna Winkler (redaktor) Anna Winkler (fotoedytor)

Bolszewicy odziedziczyli po upadłym caracie niechęć do Polaków. Za ich rządów kolejne transporty “wrogów Moskwy” trafiały na Syberię. Już sama podróż była wstępem do czekającego zesłańców piekła Gułagu. Jak więźniowie ją wspominają?

Bolszewicy – tak, jak wcześniej carscy urzędnicy – doskonale wiedzieli, w jaki sposób walczyć z Polakami. Wzajemna niechęć narastała przecież od wielu wieków, choć to dopiero upadek I Rzeczpospolitej i kolejne powstania nakręciły spiralę przymusowych przesiedleń. Dopełnieniem dzieła był okres lat trzydziestych i czterdziestych w XX wieku, który ostatecznie pozwolił ZSRR uwolnić od ludności polskiej tereny uznawane za „obszar dominacji kultury rosyjskiej”.

Niewiele miejsc zesłania zapisało się w historii Polski równie źle, co Kołyma, gdzie wywożono Polaków z terenów dzisiejszych Kresów i centralnej Polski. Tak grozę położenia przesiedleńców spróbował oddać Sebastian Warlikowski, jeden z autorów książki „Kołyma. Polacy w sowieckich łagrach”:

Kołyma – synonim śmierci, powolnego umierania i innego świata, gdzie nie obowiązują żadne reguły, a człowiek to tylko nieistotny element większej machiny. Grupa obozów pracy przymusowej, znajdujących się w krainie niemal wiecznego mrozu, gdzie przez prawie 10 miesięcy trwała wycieńczająca zima […].

„Przywieziono prawie samych trupów”

Jednak zanim wypędzeni z domów ludzie trafili do tej koszmarnej krainy, musieli odbyć wielotygodniową podróż. Już na tym etapie pojawiały się pierwsze ofiary wywózek – wiele słabszych fizycznie osób nie było w stanie przetrwać nieludzkich warunków transportu.

Droga na Kołymę była wieloetapowa. Podróżowano różnymi środkami transportu, między innymi pociągiem.

[A nas z Nowosybiska dalej najpierw trzy dni na cieżarówkach niemieckich na Holzgaz, a potem trzy dni saniami do łagru “Krasnyj Oktiabr’ “. MD]

Droga na Kołymę była wieloetapowa. Więźniowie musieli kilkukrotnie zmieniać środki lokomocji. Na miejsce katorgi docierali statkiem. Leonarda Obuchowska, której wspomnienia znalazły się w zbiorze „Kołyma. Polacy w sowieckich łagrach”, tak opisała swoją drogę na zesłanie:

[…]  załadowano nas na statek towarowy niczym bydlęta i wieziono w kierunku Magadan. Podróż trwała ponad 1 miesiąc. Tu znów były tysiące ludzi różnych narodowości, razem mężczyźni i kobiety. Przez cały okres tej podróży statkiem wszyscy byli chorzy na tzw. chorobę morską. Ludzie nic nie mogli jeść tylko leżeli, a ci co byli słabi kolejno umierali. Do miejsca docelowego przywieziono prawie samych trupów, a nie żywych ludzi.

Co ciekawe, napotykana po drodze ludność rosyjska nie miała złego nastawienia względem więźniów. Można to tłumaczyć faktem, że od pokoleń w głębi kraju osadzano osoby niewinne. Polacy jadący na wschód mogli więc liczyć na gesty litości ze strony cywilów, a nawet żołnierzy przemieszczających się w odwrotnym kierunku!

Janusz Siemiński pisał o nich:

Mijani żołnierze rzucali nam chleb i tytoń w okratowane okienka wagonów […]. Chleb najczęściej dostawał się uprzywilejowanym więźniom, kórzy odpychali nas do okienka, natomiast machorka rozsypywała się w wagonie i mogliśmy czasem zebrać okruchy […].

Na stacji Kirow, naprzeciw naszego wagonu, zatrzymał się wagon z młodzieżą jadącą na zachód odbudować zniszczenia […]. Przez kratę okienka dostrzegła mnie młoda dziewczyna. na długą chwilę nasze oczy spotkały się, jej – wyrażały współczucie, moje – zachwyt jej urodą. W końcu dziewczyna zaczęła śpiewać, jakby z żalem. Utkwiły mi w pamięci pierwsze słowa zwrotki: Młody chłopcze, dlaczegoś dostał się za kratki, moje serce za tobą płacze.

„Jedynym prawem był mocny kułak”

Trzeba też pamiętać, że zesłani musieli obawiać się nie tylko strażników, ale często także współwięźniów. W końcu „polityczni” byli wymieszani z pospolitymi kryminalistami i recydywistami. Ci ostatni wielokrotnie pełnili ważne funkcję w trakcie transportu (a niekiedy później byli odpowiedzialni za dyscyplinę w obozie). Prawo silniejszego było jedyną regułą, a brak poszanowania dla innych – oczywistością. Maciej Żołnierczyk, którego wspomnienia znalazły się w zbiorze „Kołyma. Polacy w sowieckich łagrach”, tak zapamiętał śmierć innego Polaka w drodze na zesłanie:

Urbański konał powoli, rzęził i coś bełkotał.  […] Wtem podpełzł młody żulik i widząc umierającego, szybko spuścił gacie i zaczął załatwiać się Urbańskiemu na nogi. […] Ja zawarczałem na ruskiego, który szybko, tak jak przyszedł, uciekł, ale swoją „pieczęć” zostawił. Później z daleka widziałem jak inni podpełzali do konającego Urbańskiego i załatwiali się, po prostu dlatego, że on nie mógł się ani bronić, ani protestować.

To było normalne w tym transporcie, gdzie jedynym prawem był mocny kułak. Trzeba pamiętać, że okręt płynął prawie dwa tygodnie. Ludzi musiało być około 3 tysięcy. Jak mogę ocenić, cztery symboliczne latryny na pomoście nie miały żadnego znaczenia.

Żołnierczyk dodał, że zwłaszcza pod koniec piekielnej podróży statkiem „żuliki jakby oszaleli”. Zaczęli bez opamiętania znęcać się nad towarzyszami niedoli – jak pisał były więzień, „co nocy było słychać nieludzkie wrzaski, jęki, wycie którejś z ich ofiar”.

Więźniowie nieraz odkrywali po drodze ślady swoich rodaków – choćby krzyże na grobach polskich zesłańców… Zdjęcie poglądowe.

Innym przerażającym doświadczeniem zesłanych Polaków było odkrywanie śladów rodaków, którzy na zsyłce zakończyli życie. Na dalekim wschodzie, w głębi Rosji, kolejne pokolenia zaznaczały swoją obecność. Zbigniew Lewicki tak zapamiętał jeden z etapów swojej drogi na Kołymę w roku 1939:

Za Bajkałem, w architekturze napotkanych osiedli zauważyłem jakiś swojski pierwiastek. Domy z ciosanych belek, nie okrągłych, ganki na słupkach, węgły i dachy, żurawie studzienne, serca wycięte w okiennicach, malwy pod oknami, wreszcie cmentarze pełne krzyżów polskich zesłańców.

Koniec wojny!

W trakcie drugiej wojny światowej wywózki polskiej ludności nie ustały, choć władza sowiecka miała „przejściowe” kłopoty z powodu ataku armii niemieckiej. Skończyły się one jednak, gdy tylko alianci zaczęli zyskiwać przewagę na froncie.

Paradoksalnie koniec wojny nie dla wszystkich był powodem do radości. Nawet 9 maja 1945 roku ruszył bowiem kolejny transport na wschód. W gronie zesłańców znalazł się Janusz Siemiński:

9 maja wywołano nas do transportu. […] Wchodziliśmy pojedynczo, odliczani, do bydlęcych wagonów. Byłem już w środku, gdy w pewnym momencie usłyszałem strzały, krzyki, wrzaski.[…] Na peronie żołnierze ściskali się i całowali. To koniec wojny! Koniec wojny! Czekaliśmy na ten dzień pięć długich, krwawych lat, a przeżywamy go w transporcie na wschód z wyrokiem piętnastu lat katorgi…

Na miejscu czekały zesłańców zabójcze mrozy. (Workuta).

Równie gorzko o wywózce piszą Polacy, którzy doświadczyli jej rok po zakończeniu działań wojennych, gdy propaganda sowiecka z dumą prezentowała ZSRR jako „wyzwoliciela” Polski. Małgorzata Giżejewska w książce „Kołyma 1944-1956 w wspomnieniach polskich więźniów” przywołała relację Stanisława Jachniewicza, jednego z aresztowanych i wywiezionych w 1946 roku. Wyraźnie widać, że „bracia” ze wschodu nie zrezygnowali z oczyszczania terenów, które uznali za „swoje”:

Najpierw cieszyliśmy się, że wiozą nas na wschód, a nie na północ. Aby nie do Workuty. W Irkucku nastąpiła zmiana eskorty, zrozumieliśmy, że to dopiero pół drogi. Zaprowadzono nas do łaźni. 40 st. mrozu, grudzień. Łaźnia zamarznięta, nie bardzo nam się chciało tam wchodzić, ale poszczuto nas psami i poszliśmy.

Były prysznice i dali po małym kawałku mydła. Byliśmy strasznie brudni, bo w wagonach panowały okropne warunki i nie myliśmy się, nie było czym. Jeśli nawet dostaliśmy nawet trochę wody, to nawet do picia nie starczyło. Zeskrobywaliśmy szron ze ścian i tak gasiliśmy pragnienie.

W „wolnej i demokratycznej” Polsce Ludowej jeszcze niejeden „wróg ludu” zakosztował smaku piekielnej podróży. Na koniec koszmarnych transportów trzeba było czekać o wiele za długo…

Bibliografia:

  1. Małgorzata Giżejewska, Kołyma 1944-1956 ws wspomnieniach polskich więźniów, Instytut Studiów Politycznych PAN 2000.
  2. Zbigniew Lewicki, Dziennik, Instytut Teologiczny Księży Misjonarzy 2000.
  3. Janusz Siemiński, Moja Kołyma, Wydawnictwo KARTA 1995.
  4. Autor zbiorowy, Kołyma. Polacy w sowieckich łagrach, Wydawnictwo Fronda 2019.