„Co nocy było słychać nieludzkie wrzaski, jęki, wycie”. Tak bolszewicy wieźli Polaków na Syberię

„Co nocy było słychać nieludzkie wrzaski, jęki, wycie”. Tak bolszewicy wieźli Polaków na Syberię

Data publikacji:

Autor: Maciej Zborek Przy tekście pracowali także: Anna Winkler (redaktor) Anna Winkler (fotoedytor)

Bolszewicy odziedziczyli po upadłym caracie niechęć do Polaków. Za ich rządów kolejne transporty “wrogów Moskwy” trafiały na Syberię. Już sama podróż była wstępem do czekającego zesłańców piekła Gułagu. Jak więźniowie ją wspominają?

Bolszewicy – tak, jak wcześniej carscy urzędnicy – doskonale wiedzieli, w jaki sposób walczyć z Polakami. Wzajemna niechęć narastała przecież od wielu wieków, choć to dopiero upadek I Rzeczpospolitej i kolejne powstania nakręciły spiralę przymusowych przesiedleń. Dopełnieniem dzieła był okres lat trzydziestych i czterdziestych w XX wieku, który ostatecznie pozwolił ZSRR uwolnić od ludności polskiej tereny uznawane za „obszar dominacji kultury rosyjskiej”.

Niewiele miejsc zesłania zapisało się w historii Polski równie źle, co Kołyma, gdzie wywożono Polaków z terenów dzisiejszych Kresów i centralnej Polski. Tak grozę położenia przesiedleńców spróbował oddać Sebastian Warlikowski, jeden z autorów książki „Kołyma. Polacy w sowieckich łagrach”:

Kołyma – synonim śmierci, powolnego umierania i innego świata, gdzie nie obowiązują żadne reguły, a człowiek to tylko nieistotny element większej machiny. Grupa obozów pracy przymusowej, znajdujących się w krainie niemal wiecznego mrozu, gdzie przez prawie 10 miesięcy trwała wycieńczająca zima […].

„Przywieziono prawie samych trupów”

Jednak zanim wypędzeni z domów ludzie trafili do tej koszmarnej krainy, musieli odbyć wielotygodniową podróż. Już na tym etapie pojawiały się pierwsze ofiary wywózek – wiele słabszych fizycznie osób nie było w stanie przetrwać nieludzkich warunków transportu.

Droga na Kołymę była wieloetapowa. Podróżowano różnymi środkami transportu, między innymi pociągiem.

[A nas z Nowosybiska dalej najpierw trzy dni na cieżarówkach niemieckich na Holzgaz, a potem trzy dni saniami do łagru “Krasnyj Oktiabr’ “. MD]

Droga na Kołymę była wieloetapowa. Więźniowie musieli kilkukrotnie zmieniać środki lokomocji. Na miejsce katorgi docierali statkiem. Leonarda Obuchowska, której wspomnienia znalazły się w zbiorze „Kołyma. Polacy w sowieckich łagrach”, tak opisała swoją drogę na zesłanie:

[…]  załadowano nas na statek towarowy niczym bydlęta i wieziono w kierunku Magadan. Podróż trwała ponad 1 miesiąc. Tu znów były tysiące ludzi różnych narodowości, razem mężczyźni i kobiety. Przez cały okres tej podróży statkiem wszyscy byli chorzy na tzw. chorobę morską. Ludzie nic nie mogli jeść tylko leżeli, a ci co byli słabi kolejno umierali. Do miejsca docelowego przywieziono prawie samych trupów, a nie żywych ludzi.

Co ciekawe, napotykana po drodze ludność rosyjska nie miała złego nastawienia względem więźniów. Można to tłumaczyć faktem, że od pokoleń w głębi kraju osadzano osoby niewinne. Polacy jadący na wschód mogli więc liczyć na gesty litości ze strony cywilów, a nawet żołnierzy przemieszczających się w odwrotnym kierunku!

Janusz Siemiński pisał o nich:

Mijani żołnierze rzucali nam chleb i tytoń w okratowane okienka wagonów […]. Chleb najczęściej dostawał się uprzywilejowanym więźniom, kórzy odpychali nas do okienka, natomiast machorka rozsypywała się w wagonie i mogliśmy czasem zebrać okruchy […].

Na stacji Kirow, naprzeciw naszego wagonu, zatrzymał się wagon z młodzieżą jadącą na zachód odbudować zniszczenia […]. Przez kratę okienka dostrzegła mnie młoda dziewczyna. na długą chwilę nasze oczy spotkały się, jej – wyrażały współczucie, moje – zachwyt jej urodą. W końcu dziewczyna zaczęła śpiewać, jakby z żalem. Utkwiły mi w pamięci pierwsze słowa zwrotki: Młody chłopcze, dlaczegoś dostał się za kratki, moje serce za tobą płacze.

„Jedynym prawem był mocny kułak”

Trzeba też pamiętać, że zesłani musieli obawiać się nie tylko strażników, ale często także współwięźniów. W końcu „polityczni” byli wymieszani z pospolitymi kryminalistami i recydywistami. Ci ostatni wielokrotnie pełnili ważne funkcję w trakcie transportu (a niekiedy później byli odpowiedzialni za dyscyplinę w obozie). Prawo silniejszego było jedyną regułą, a brak poszanowania dla innych – oczywistością. Maciej Żołnierczyk, którego wspomnienia znalazły się w zbiorze „Kołyma. Polacy w sowieckich łagrach”, tak zapamiętał śmierć innego Polaka w drodze na zesłanie:

Urbański konał powoli, rzęził i coś bełkotał.  […] Wtem podpełzł młody żulik i widząc umierającego, szybko spuścił gacie i zaczął załatwiać się Urbańskiemu na nogi. […] Ja zawarczałem na ruskiego, który szybko, tak jak przyszedł, uciekł, ale swoją „pieczęć” zostawił. Później z daleka widziałem jak inni podpełzali do konającego Urbańskiego i załatwiali się, po prostu dlatego, że on nie mógł się ani bronić, ani protestować.

To było normalne w tym transporcie, gdzie jedynym prawem był mocny kułak. Trzeba pamiętać, że okręt płynął prawie dwa tygodnie. Ludzi musiało być około 3 tysięcy. Jak mogę ocenić, cztery symboliczne latryny na pomoście nie miały żadnego znaczenia.

Żołnierczyk dodał, że zwłaszcza pod koniec piekielnej podróży statkiem „żuliki jakby oszaleli”. Zaczęli bez opamiętania znęcać się nad towarzyszami niedoli – jak pisał były więzień, „co nocy było słychać nieludzkie wrzaski, jęki, wycie którejś z ich ofiar”.

Więźniowie nieraz odkrywali po drodze ślady swoich rodaków – choćby krzyże na grobach polskich zesłańców… Zdjęcie poglądowe.

Innym przerażającym doświadczeniem zesłanych Polaków było odkrywanie śladów rodaków, którzy na zsyłce zakończyli życie. Na dalekim wschodzie, w głębi Rosji, kolejne pokolenia zaznaczały swoją obecność. Zbigniew Lewicki tak zapamiętał jeden z etapów swojej drogi na Kołymę w roku 1939:

Za Bajkałem, w architekturze napotkanych osiedli zauważyłem jakiś swojski pierwiastek. Domy z ciosanych belek, nie okrągłych, ganki na słupkach, węgły i dachy, żurawie studzienne, serca wycięte w okiennicach, malwy pod oknami, wreszcie cmentarze pełne krzyżów polskich zesłańców.

Koniec wojny!

W trakcie drugiej wojny światowej wywózki polskiej ludności nie ustały, choć władza sowiecka miała „przejściowe” kłopoty z powodu ataku armii niemieckiej. Skończyły się one jednak, gdy tylko alianci zaczęli zyskiwać przewagę na froncie.

Paradoksalnie koniec wojny nie dla wszystkich był powodem do radości. Nawet 9 maja 1945 roku ruszył bowiem kolejny transport na wschód. W gronie zesłańców znalazł się Janusz Siemiński:

9 maja wywołano nas do transportu. […] Wchodziliśmy pojedynczo, odliczani, do bydlęcych wagonów. Byłem już w środku, gdy w pewnym momencie usłyszałem strzały, krzyki, wrzaski.[…] Na peronie żołnierze ściskali się i całowali. To koniec wojny! Koniec wojny! Czekaliśmy na ten dzień pięć długich, krwawych lat, a przeżywamy go w transporcie na wschód z wyrokiem piętnastu lat katorgi…

Na miejscu czekały zesłańców zabójcze mrozy. (Workuta).

Równie gorzko o wywózce piszą Polacy, którzy doświadczyli jej rok po zakończeniu działań wojennych, gdy propaganda sowiecka z dumą prezentowała ZSRR jako „wyzwoliciela” Polski. Małgorzata Giżejewska w książce „Kołyma 1944-1956 w wspomnieniach polskich więźniów” przywołała relację Stanisława Jachniewicza, jednego z aresztowanych i wywiezionych w 1946 roku. Wyraźnie widać, że „bracia” ze wschodu nie zrezygnowali z oczyszczania terenów, które uznali za „swoje”:

Najpierw cieszyliśmy się, że wiozą nas na wschód, a nie na północ. Aby nie do Workuty. W Irkucku nastąpiła zmiana eskorty, zrozumieliśmy, że to dopiero pół drogi. Zaprowadzono nas do łaźni. 40 st. mrozu, grudzień. Łaźnia zamarznięta, nie bardzo nam się chciało tam wchodzić, ale poszczuto nas psami i poszliśmy.

Były prysznice i dali po małym kawałku mydła. Byliśmy strasznie brudni, bo w wagonach panowały okropne warunki i nie myliśmy się, nie było czym. Jeśli nawet dostaliśmy nawet trochę wody, to nawet do picia nie starczyło. Zeskrobywaliśmy szron ze ścian i tak gasiliśmy pragnienie.

W „wolnej i demokratycznej” Polsce Ludowej jeszcze niejeden „wróg ludu” zakosztował smaku piekielnej podróży. Na koniec koszmarnych transportów trzeba było czekać o wiele za długo…

Bibliografia:

  1. Małgorzata Giżejewska, Kołyma 1944-1956 ws wspomnieniach polskich więźniów, Instytut Studiów Politycznych PAN 2000.
  2. Zbigniew Lewicki, Dziennik, Instytut Teologiczny Księży Misjonarzy 2000.
  3. Janusz Siemiński, Moja Kołyma, Wydawnictwo KARTA 1995.
  4. Autor zbiorowy, Kołyma. Polacy w sowieckich łagrach, Wydawnictwo Fronda 2019.

Od zalegalizowania aborcji w Sowietach rozpoczęła się rewolucja obyczajowa, która zdemoralizowała cały świat.

Od zalegalizowania aborcji w Sowietach rozpoczęła się rewolucja obyczajowa, która zdemoralizowała cały świat.

Historia największego ludobójstwa w historii w kolebce nieograniczonej aborcji.

chichel-historia-najwiekszego-ludobojstwa

Pomnik dzieci nienarodzonych w Surgucie

103 lata temu doszło do jednego z najtragiczniejszych wydarzeń w historii świata. Od zalegalizowania aborcji w Rosji Sowieckiej rozpoczęła się rewolucja obyczajowa, która zdemoralizowała cały świat zachodni. Sowieci wyprzedzili inne kraje o prawie pół wieku.

18 listopada 1920 roku, z inicjatywy Aleksandry Kołłontaj, została zalegalizowana w czerwonej Rosji nieograniczona aborcja, jako pierwsze państwo na świecie. Komunistka polskiego pochodzenia uważała, że m.in. w ten sposób wyeliminuje w Kraju Rad burżuazyjną obyczajowość. Co ciekawe, Aleksandra Kołłontaj, wedle jednego z brytyjskich źródeł pisała mowy Lenina, gdyż był to człowiek dosyć niewykształcony i zdawał się na nią, przygotowując wszystkie swoje przemówienia. Co też może tłumaczyć kto w głównej mierze stał za tak „postępowymi” poglądami obyczajowymi szefa bolszewickiej rewolucji.

Przypomnijmy, że w całej ówczesnej Europie prawo chroniło życie ludzkie.

Na mocy dekretu z 18 listopada 1920 r. w Sowietach każda kobieta miała prawo do bezpłatnej aborcji na własną prośbę pod warunkiem, że przeprowadzi ją lekarz w szpitalu. Kobieta musiała pozostawać trzy dni w łóżku po zabiegu i przez następne dwa tygodnie przechodzić rekonwalescencję. o pierwsze tego typu prawo na świecie (w komunistycznej Polsce doszło do tego w 1956 r., natomiast w Wielkiej Brytanii w 1967 r.). Dokonywali jej głównie przedstawiciele medycyny tradycyjnej. Chociaż byli wśród nich i lekarze. Do najbardziej znanych należał Michał Bułhakow przyszły autor “Mistrza i Małgorzaty”. Pierwszego zabiegu usunięcia ciąży, jak wspominał, według książki dokonał na swojej pierwszej żonie Tatianie Łappie. Do wybuchu I wojny światowej był jednym z bardziej znanych lekarzy w Kijowie zajmujących się aborcjami.

Efektem był szybki spadek współczynnika urodzeń w ZSRR. W samej tylko Moskwie w 1922 r. na 35 320 urodzeń przeprowadzono 7 969 aborcji, później liczba przeprowadzanych śmiercionośnych zabiegów gwałtownie wzrastała: np. w 1925 r. w Moskwie odnotowano 18 071 aborcji na 57 537 urodzeń, zaś w 1926 r. przeprowadzono w Moskwie aż 31 986 aborcji. W 1928 r. szacowano, iż 41 proc. ciąż zakończyło się aborcją, zaś w 1934 r. już 72 proc. To była prawdziwa rzeź nienarodzonych dzieci. Jeden z badaczy stwierdził: w latach 20-tych XX wieku w Rosji została stworzona swoista „kultura aborcyjna” – dostosowanie i przyzwyczajenie społeczeństwa do szerokiego stosowania aborcji jako głównego albo nawet jedynego sposobu regulacji liczby dzieci w rodzinie. W Kraju Rad aborcja była traktowana jak metoda antykoncepcyjna. Najlepsza, bo stuprocentowo skuteczna i na dodatek jeszcze bezpłatna. Komuniści od samego początku popierali aborcję – cytaty Kołłontaj, Lenina i Trockiego to potwierdzają:

Dopóki kobiety lub mężczyźni żyją pod presja bezrobocia, dopóki poziom plac nie wystarcza na utrzymanie rodziny, dopóki warunki mieszkaniowe są niekorzystne, a państwo nie ułatwia macierzyństwa każdej kobiecie w na różne sposoby i nie świadczy usług socjalnych dla matki i dziecka, jasne jest, ze kobiety musza stanąć w obronie bezpłatnych aborcji – Aleksandra Kołłontaj.

Domagać się bezwarunkowego zniesienia wszystkich ustaw ścigających sztuczne poronienia – Wladimir Ilicz Uljanow ps. Lenin.

Sama decydujesz czy chcesz mieć dziecko, czy nie. Ja bronię twego prawa do aborcji przeciwko kremlowskim żandarmom – Lejba Bronstein (Lew Trocki).

Związek Sowiecki był również pierwszym państwem na świecie, w którym wprowadzono oficjalnie politykę mającą na celu destrukcję tradycyjnej rodziny, uważanej za jeden z filarów ustroju kapitalistycznego. Podwaliny pod ten światopogląd położył Fryderyk Engels w swym dziele „Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa” z 1884 roku, zaś wykonanie zadania powierzono Aleksandrze Kołłontaj – pierwszej komisarz ludowej do spraw społecznych w rządzie bolszewickim, nazywanej „apostołką wolnej miłości”. Była to liderka rewolucji seksualnej, która twierdziła, że „seks jak szklanka wody” i każda osoba powinna oddać się swoim żądzom, kiedy chce i z kim. W rezultacie przez dziewięć lat (od 1917 do 1926 roku) rewolucja seksualna była oficjalną częścią polityki społecznej państwa sowieckiego. Dopiero w roku 1926 Stalin dokonał zwrotu o 180 stopni i rozpoczął epokę purytanizmu obyczajowego. Motywy demograficzne spowodowały zdelegalizowanie aborcji w latach 1936-1955.

Zanim jednak doszło do zwiększenia dostępności antykoncepcji, a potem państwo zakazało zabijania dzieci, rozwinął się aborcyjny czarny rynek. Wiele kobiet decydowało się na prywatne zabiegi ze względu na fatalne warunki w państwowych ośrodkach zdrowia. Niektóre płaciły lekarzom, inne szukały pomocy u tzw. „ciotki”. Jak wyglądała wizyta u ciotki?

Ona dała mi leków, zeżryj je, mówi, potem aloesu nawkładaj do środka i zwykłego wrotyczu. I stary na koniec niech z całej siły pięścią w brzucho walnie.

Oba przywołane wydarzenia, a zwłaszcza kryjące się za nimi źródła problemów moralnych i społecznych, odnoszą się do ideologii oraz praktyki komunizmu, a więc do wspomnianych w objawieniu fatimskim „błędów Rosji”. Wspomniane „błędy”, czyli legalizacja aborcji i rewolucja seksualna, uderzają też w dwa elementy kobiecej tożsamości, które w osobie Maryi osiągnęły doskonałość, będąc od dwudziestu wieków natchnieniem i wzorem dla licznych pokoleń. Mamy do czynienia z atakiem na macierzyństwo i na dziewictwo, czystość, niewinność. To właśnie na tym poziomie toczy się dziś najbardziej zażarta walka.

To wychowanie ludności ZSRR w antykulturze aborcyjnej spowodowało, że w oddziałach partyzanckich radzieckich, gdzie według komunizmu powinno istnieć równouprawnienie. No niestety było zupełnie inaczej. Partia komunistyczna miała problemy w rejonie berezyńskim z dowodzoną przez Dierbana Brygada im. Szczorsa. Stosunki panującej w owej jednostce nakreślił w maju 1943 roku sekretarz komitetu rejonowego:

W Brygadzie niemal wszyscy dowódcy mają kochanki. […] Naturalnie nie to jest problemem, że się pożenili. Chodzi o to, że sprowadzili sobie młode kobiety, którym poświęcają niemal cala swoja uwagę, jak zdążyłem się już zorientować. Nie traktują tych kobiet jak współtowarzyszek walki, ale obiekt po zadania. Wskutek tego niektórzy dowódcy prawie w ogóle nie uczestniczą w operacjach zbrojnych i gospodarczych, ale zlecają to swoim podwładnym. A ci z kolei, co zaobserwowałem, mówią: „Po co mi to? Ja też chce żyć”, i nie wykonują powierzonych im zadań […].

Trzeba tu także dodać, że kobiety dowódców nie wykonują żadnej pożytecznej pracy w oddziałach i są tam tylko „stołowniczkami”. Tak mówią partyzanci. Zjawiska te bezsprzecznie prowokują partyzantów do formułowania uzasadnionych skarg na dowódców. […] Niektórzy dowódcy swoim niemoralnym zachowaniem kompromitują się nie tylko w oczach partyzantów, ale też w oczach miejscowej ludności. Na dodatek zdarzają się przypadki zmuszania kobiet przebywających w oddziałach do odbywania stosunków płciowych. Na przykład Judanow, dowódca oddziału im. Woroszyłowa, zmusił Lenę Siniak […] do odbycia z nim stosunku płciowego, a następnie, gdy już była w czwartym miesiącu ciąży – do aborcji. Zarówno wśród dowódców, jak i partyzantów Brygady szerzy się plaga alkoholizmu. W wyniku nadużywania alkoholu w Brygadzie dochodzi do szeregu wypadków. Są ranni i zabici.

W latach powojennych, od 1950 do 1980 r., każdego roku przeprowadzano w ZSRR ok. 6 do 7 milionów aborcji. Mimo zagrożeń, jakie niosła ze sobą aborcja, statystyki wskazują na to, że aborcji w ZSRR poddała się co dziesiąta kobieta. Rekordzistki miały na swoim koncie kilkanaście zabiegów. Na przykład babcia Poliny Bachlakovej przeszła ich aż 12! Dziewczyna, gdy się o tym dowiedziała, była wstrząśnięta faktem, że ta troszcząca się o bliskich staruszka, która większość swojego życia spędziła w kolejkach po mięso lub przy kotle barszczu w kuchni, mogła mieć za sobą tak straszne doświadczenia. Nestorka rodu opowiadała o atmosferze panującej w szpitalu: Wiele kobiet w oczekiwaniu na aborcję czuło się, jakby siedziały na taśmociągu. Każdego ranka w szpitalu z zamiarem przerwania ciąży ustawiało się w kolejce przynajmniej dziesięć kobiet.

Podobne relacje można usłyszeć od wielu kobiet z krajów byłych republik radzieckich. W artykule „ZSSR. Seks, którego nie było” cytowana jest wypowiedź Marii Iwanowej. Wyszła ona za mąż w 1950 roku, a więc w momencie, w którym aborcja była nielegalna: О środkach antykoncepcyjnych nie słyszeliśmy. Ja wyszłam za mąż i od razu zaszłam w ciążę… Zaczęłam biegać na przerwania ciąży… Na początku takie operacje w ogóle były zakazane, robiono je w podziemiu, u babek, u znajomych lekarzy. Żadnego znieczulania, „na żywo”.

Jak podawał w 1989 roku „New York Times”, w ciągu roku w Republice Rosyjskiej umierało z powodu powikłań poaborcyjnych 600-700 kobiet. Wiele pacjentek po zabiegach w ogóle nie mogło już mieć dzieci. Inne, gdy zachodziły w kolejną ciążę i decydowały się ją donosić, rodziły przed terminem. Z powodu tej decyzji, w Rosji Sowieckiej, zamordowano w sumie ok. 280 mln osób. Z kolei w publikacji pt. „Historia aborcji. Statystyki w Rosji i ZSRR od 1900 do 1991 roku” możemy przeczytać, że łączna liczba zabiegów przerwania ciąży w latach 1954-1990 wynosiła ponad 251 milionów. Obecnie aborcja jest Rosji nadal legalna. Średnio w ciągu roku wykonuje się jednak „zaledwie” milion zabiegów. To sześć razy mniej niż w latach 80. w ZSRR…

Aborcja w Rosji nie kojarzy się z zabójstwem. Uży­wa się tu zamiennie słowa wyczyszczenie – uporządkowanie wnętrza ko­biety. Dziecko nienarodzone nie jest uznawane za człowieka, nie mówiąc już o uznaniu w nim obrazu Boga. Brak poszanowania życia prowadzi też do akceptacji eutanazji. W 2006 roku opowiadało się za nią 85% rosyjskich lekarzy. W Rosji zatrudnionych wtedy był zatrudnionych 60.000 ginekologów, w tym aż 30.000 (sic!) wykonywało wyłącznie zabiegi aborcyjne.

Pomnik dzieci nienarodzonych w Surgucie

Oficjalne dane wskazują, że od przełomu tysiącleci liczba ta spada. Rosja obecnie ma około 412 aborcji na 1000 żywych urodzeń. W 2020 roku formalnie odnotowano około 450 tys. aborcji w kraju liczącym 144 miliony mieszkańców. Statystyki te obejmują jednak tylko miejskie lub federalne instytucje medyczne oferujące w większości darmowe aborcje chirurgiczne. Uważa się, że komercyjne kliniki zajmujące się aborcją farmakologiczną nie zgłaszają swojej działalności, co oznacza, że gdy liczba zarejestrowanych aborcji chirurgicznych spada, liczba aborcji farmakologicznych rośnie. W dużych miastach, takich jak Petersburg, czy Moskwa, zdaniem obrońców życia większość aborcji ma charakter farmakologiczny i nie jest zgłaszana oficjalnym organom.

Obecnie rosyjskie ustawodawstwo dotyczące aborcji jest najbardziej liberalne na świecie. Na Ukrainie i Białorusi ustawodawstwo jest podobne jak w Rosji. Obecnie w tych krajach główną przyczyną aborcji jest czynnik ekonomiczny. Ostatnio wzrastają nastroje przeciwko przerywaniu ciąży, szczególnie wśród religijnej części społeczeństwa, jednak głównie w Federacji. Obrońcy życia promują adopcję i tworzenie rodzin zastępczych. Dynamicznie zaczyna się rozwijać Prawosławne Centrum Życia współ­pracujące z Centrum Rodziny Kościoła katolickiego. Przed eskalacją wojny na Ukrainie były duże szanse na zmianę prawa, gdyż organizacje antyaborcyjne miały duży wpływ na Wladimira Putina. Niestety konflikt spowolnił reformy.

W Moskwie przypomniano setną rocznicę sądowej rozprawy z duchowieństwem katolickim w ZSRR

W Moskwie przypomniano setną rocznicę sądowej rozprawy z duchowieństwem katolickim w ZSRR

pch24.pl/w-moskwie-przypomniano-setna-rocznice-sadowej-rozprawy-z-duchowienstwem-katolickim

#komunizm #prześladowanie Kościoła #rosja #związek sowiecki

(Flaga ZSRR, zdjęcie ilustracyjne / Źródło: Flickr, Brian Carson)

W Moskwie przeprowadzono 8 listopada konferencję naukową poświęconą setnej rocznicy procesu wytoczonego duchowieństwu katolickiemu w Związku Sowieckim. Odbył się on w dniach 21-26 marca 1923 a sądzono na nim księży katolickich z ówczesnego Piotrogrodu (późniejszego Leningradu). Zakończył się skazaniem ks. Konstantego Butkiewicza na karę śmierci, a abp. Jana Cieplaka i 12 innych kapłanów na różne kary pozbawienia wolności.

Konferencję otworzył arcybiskup archidiecezji Matki Bożej w Moskwie Paweł Pezzi, witając przybyłych dyplomatów polskich oraz przedstawicieli wspólnot religijnych. Mówiąc o rozprawach z 1923, które zapoczątkowały masowe represje przeciw katolikom rosyjskim, hierarcha zauważył, iż proces ten „wniósł coś całkowicie podstępnego, chytrego, diabelskiego, przedstawiając sprawę tak, gdyby oskarżonych prześladowano nie za wiarę, ale za działalność antysowiecką”. I dziś, gdy „chrześcijaństwo przeżywa trudne chwile, gdy usiłuje się je wykluczyć z życia społeczeństwa”, refleksja nad tamtymi wydarzeniami „może być bodźcem dla naszego świadectwa” – powiedział mówca.

Ambasador Polski w Rosji Krzysztof Krajewski powiedział, witając uczestników, że „wiara nas jednoczy, bez niej nie ma przyszłości”. Przypomniał, iż większość sądzonych sto lat temu księży katolickich stanowili Polacy, których oskarżano o działalność kontrrewolucyjną, zaznaczył jednak, że „stali się oni ofiarami prześladowań z powodu swojej wiary”. Dyplomata zaznaczył, że 30 października złożył kwiaty pod tablicą pamiątkową z nazwiskami represjonowanych katolików w krypcie moskiewskiej katedry pw. Niepokalanego Poczęcia NMP. Dodał również, iż w czasie swych podróży po Rosji zawsze przekonuje członków miejscowych stowarzyszeń polskich do poznawania dziejów represji wymierzonych w wierzących w XX wieku, do przekazywania tej wiedzy dzieciom oraz do „pokazywania, że chrześcijaństwo jest religią pokoju”.

Pierwszy referat Moskiewski proces sądowy 1923 roku nad duchowieństwem katolickim w ocenie urzędów sowieckich przedstawiła dr Jewgienija Tokariewa z Rosyjskiej Akademii Nauk (RAN). Na podstawie analizy dokumentów dotyczących tej sprawy stwierdziła, iż sądownictwo sowieckie było dalekie od norm prawnych a decyzje o uznaniu winy podejmowały różne resorty, które „nie zawsze mówiły jednym głosem”. Prelegentka zauważyła, że karę śmierci DLA ks. Butkiewicza i abp. Cieplaka narzuciło sądowi Biuro Polityczne KC Rosyjskiej Partii Komunistycznej (bolszewików), ale nie zgadzali się z tym ówczesny ludowy komisarz spraw zagranicznych Gieorgij Cziczerin i inny dyplomata Wacław Worowski, zatroskani o dobry wizerunek Rosji Sowieckiej na arenie międzynarodowej. Obawiali się też reakcji światowej, zwłaszcza Watykanu, który w owym czasie pomagał głodującym w Rosji. „Nie ma potrzeby płodzić męczenników” – mawiał Worowski. Przeciwny był też prokurator Krylenko, za co otrzymał ostre upomnienie od Biura Politycznego. Zdaniem Tokariewej polemiki te wywołały na Zachodzie pogląd o słabości władzy sowieckiej i odsuwały w czasie jej uznanie międzynarodowej. Ostatecznie na karę śmierci skazano i rozstrzelano tylko ks. Butkiewicza.

Inny historyk Aleksandr Biegłow z RAN nakreślił kościelno-polityczny kontekst tamtego procesu, który toczył sie w okresie ogałacania przez władze świątyń, także katolickich, z kosztowności pod pretekstem pomocy dla głodujących. Według mówcy a kampania ta, przeciw której ostro protestował m.in. ówczesny patriarcha Tichon, stała się kluczową w tworzeniu strategii władzy dążącej do zniszczenia wspólnot religijnych i postawa ta była aktualna przez następnych 20 lat.

O życiu katolików Piotrogrodu w latach dwudziestych opowiedziała dr nauk historycznych Walentina Biełkowska z Sankt-Petersburga. W 1917 w mieście tym było 30 kościołów i kaplic, w których posługiwało ponad 50 kapłanów, a w sumie w Rosji żyło wówczas 1,6 mln katolików. Ale już na początku 1919 rozpoczęły się aresztowania, zakazy sprawowania Mszy i nabożeństw, zamykano kościoły. Prelegentka szczegółowo przedstawiła działalność metropolity mohylowskiego abp. Edwarda von Roopa, wydalonego z Rosji Sowieckiej oraz sprzeciw katolików wobec rozgrabiania świątyń, aktywne popieranie swych duszpasterzy prezez parafian i działalność bp. Antoniego Maleckiego.

„Zajmowanie”, a w gruncie rzeczy rozkradanie i dewastowanie świątyń było również tematem referatu historyczki Anastasiii Miedwiediewej, także z Sankt-Petersburga. Zwróciła ona uwagę, że wierni bronili przede wszystkim sakralnej przestrzeni kościołów przed zbezczeszczeniem ich przez bolszewików, a mniej występowali przeciw samej grabieży. Prowadziło to w efekcie do opieczętowywania, a następnie zamykania świątyń.

Inny historyk Aleksandr Sielicki z Uniwersytetu w Kubaniu i przewodniczący Polskiego Ośrodka Narodowo-Kulturalnego w Krasnodarze, autor wielu opracowań nt. dziejów Polaków na tym terenie, opowiedział o tamtejszych parafiach katolickich, w większości złożonych z Polaków, w latach dwudziestych. Wskazał na bliską i zgodną współpracę katolików łacińskich i ormiańskich i zauważył, że katolicy byli nawet wśród miejscowych Kozaków. Wspomniał również, iż w obronie prześladowanych katolików wystąpiła nawet rodzona siostra Feliksa Dzierżyńskiego.

Czołowy historyk katolicyzmu w Rosji dr Aleksiej Judin mówił o Maurice Conradim (1896-1947) – białym oficerze rosyjskim, który w 1923 zastrzelił w Lozannie wspomnianego W. Worowskiego. Gdy w Szwajcarii rozpoczął się jego proces, emigracja rosyjska starała się przekształcić rozprawę w akt oskarżenia bolszewików, a do obrony Conradiego próbowano namówić wydalonych z Rosji w 1922 dwóch katolików, którzy jednak odmówili podjęcia się tego zadania, głównie z obawy o sytuację swych współwyznawców w Rosji. Nie uchroniło ich to jednak od wzmożenia ich prześladowań.

Po konferencji jej uczestnicy zeszli do znajdującego się w krypcie katedry Muzeum Rzymskokatolickiej Archidiecezji Matki Bożej w Moskiwe, gdzie otwarto wystawę poświęconą represjonowanym ponad sto lat temu katolikom rosyjskim.

Proces w sali byłego Zgromadzenia Szlacheckiego w Moskwie odbywał się w dniach 21-26 marca 1923. Oskarżonym zarzucano tworzenie antysowieckiej organizacji kontrrewolucyjnej w celu przeciwstawiania się dekretowi o rozdziale Kościoła od państwa i instrukcji o trybie wcielenia w życie tego postanowienia. 31 marca ogłoszono wyrok i tego samego dnia rozstrzelano dziekana petersburskiego, proboszcza parafii św. Katarzyny ks. Konstantego Butkiewicza, podczas gdy zwierzchnik Kościoła łacińskiego w Rosji abp Jan Cieplak, egzarcha katolików rosyjskich obrządku bizantyńskiego o. Leonid Fiodorow i dalszych 11 kapłanów otrzymali kary więzienia różnej liczby lat.

Sowieckie odpady radioaktywne na Nowej Ziemi wciąż straszą i grożą.

Jądrowe cmentarzysko: Sowieckie odpady radioaktywne na Nowej Ziemi wciąż straszą i grożą.

portalstoczniowy.pl/jadrowe-cmentarzysko

Lista zatopionych na Nowej Ziemi obiektów obejmuje 17 000 pojemników odpadów radioaktywnych, 19 statków zawierających odpady radioaktywne, 14 reaktorów jądrowych, w tym 5 nadal zawierających wypalone paliwo jądrowe, okręt podwodny K-27 z dwoma reaktorami wypełnionymi paliwem jądrowym i 735 innymi zanieczyszczonymi radioaktywnie ciężkimi pojemnikami. [Leży tam też pod wodą lodołamacz „Lenin”, z pełnymi reaktorami. MD]

=============================

Jak podaje norweska fundacja Bellona, zajmująca się badaniem zmian klimatu i zagrożeniami dla środowiska naturalnego, rosyjscy naukowcy ocenili, że odpady radioaktywne zatopione w rejonie archipelagu Nowej Ziemi „pozostają szczelne i nie znaleziono miejsc wycieków” ich zawartości do mórz Barentsa i Karskiego. Niemniej będą oni wpływali na rząd w Federacji Rosyjskiej na dalsze finansowanie obserwacji podmorskiego cmentarzyska jądrowego.

Najświeższe informacje o rozproszonych ładunkach, obejmujących kilka tysięcy pojemników z odpadami promieniotwórczymi, jak również kompletny okręt podwodny, pochodzą z trwającej półtora miesiąca wyprawy na Morze Karskie, prowadzonej przez Instytut Oceanologii Rosyjskiej Akademii Nauk. 

Szef instytutu powiedział, że ekspedycji udało się znacząco poprawić i uszczegółowić mapy miejsc zatopionych odpadów niebezpiecznych, zwłaszcza w rejonie archipelagu Nowa Ziemia, na którym od 1954 r. rozpoczęto eksploatację poligonów jądrowych: Czornaja Guba, Matoczkin Szar i Suchoj Nos. Od skalistego wybrzeża Nowej Ziemi ekspedycja przeprowadziła dodatkowe badania mapujące zagrożenia radioaktywne na Morzu Białym, a następnie wpłynęła na Morze Łaptiewów na odległość około 2000 mil morskich w kierunku wschodnim. Od pierwszej dekady bieżącego wieku ekspedycje mapujące i pomiarowe odbywały się co roku. Ekolodzy obawiają się, że uwolnione odpady mogłyby doszczętnie zniszczyć tysiące kilometrów kwadratowych zasobnych łowisk arktycznych.

Począwszy od 1955 r. do nastania lat 90. XX wieku, radziecka marynarka wojenna wyrzuciła ogromne ilości napromienionych odpadów, głównie związanych z paliwem do reaktorów jądrowych okrętów podwodnych. Mało tego, w jednym przypadku zatopiono cały atomowy okręt podwodny w Zatoce Stepowej! Chodzi o K-27 projektu 645, unikalną jednostkę, po raz pierwszy we flocie ZSRR wyposażoną w dwa reaktory jądrowe chłodzone płynnym stopem ołowiu i bizmutu. W maju 1968 r. siłownia ta uległa awarii, wskutek której zginęło 9 marynarzy. Okręt odstawiono „na sznurek” w Zatoce Gremicha, gdzie spędził… 13 lat, w trakcie których jego reaktory chłodzono z lądu. W 1981 r. zdecydowano o pozbyciu się problemu, w najprostszy i najtańszy sposób – poprzez jego zatopienie. Przedziały siłowni zalano krzepnącą mieszaniną alkoholu furfurylowego i bitumy, aby uszczelnić go i zabezpieczyć przed wyciekiem niebezpiecznych substancji do morza. Jednak czas robi swoje i ryzyko awarii narasta. Dopiero w 2011 r. rząd rosyjski przyznał się do tego faktu oficjalnie na szczeblu międzynarodowym. Wówczas to Moskwa podzieliła się z norweskimi urzędami zajmującymi się kwestiami jądrowymi pełnym zakresem problemu.

Lista zatopionych obiektów była znacznie większa niż początkowo sądzono i obejmowała 17 000 pojemników odpadów radioaktywnych, 19 statków zawierających odpady radioaktywne, 14 reaktorów jądrowych, w tym 5 nadal zawierających wypalone paliwo jądrowe, wspomniany K-27 z dwoma reaktorami wypełnionymi paliwem jądrowym i 735 innymi zanieczyszczonymi radioaktywnie ciężkimi pojemnikami.

Od 2012 r. Moskwa rutynowo obiecuje podnieść okręt podwodny z dna i zutylizować go w bezpieczny sposób, ale planów tych do dziś nie udało się jej zmaterializować.

17 września 1939 r. – atak sowiecki na Polskę

W cyklu “Przegląd historyczny RDI” będziemy przypominać wybrane wydarzenia, które ukształtowały historię Polski. Popularyzacja wiedzy historycznej jest dla Reduty ważnym celem, który poprzez przekaz zgodny z prawdą historyczną, utrwala wiedzę, jak i również zapobiega zniekształceniu historii naszego kraju.
17 września 1939 r. – atak sowiecki na Polskę
Szanowni Państwo,
II Rzeczpospolita była dla sowieckiego dyktatora – Józefa Stalina państwem przejściowym, tzw. „bękartem traktatu wersalskiego”, które powinno przestać istnieć w pierwszym, dogodnym do tego momencie. Z tego powodu stosunki obu krajów, czyli Polski oraz Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich, były przez niemal całe dwudziestolecie międzywojenne, napięte i nieprzyjazne, pomimo zawartego przez oba państwa, paktu o nieagresji (1932 r.) W wyżej opisanym okresie Stalin robił wiele, aby zdestabilizować wewnętrzną sytuację Polski. Na przykład był niezwykle zadowolony z zamachu stanu, jaki w 1926 r. przeprowadził marsz. Józef Piłsudski. Bolszewicki przywódca liczył, że wydarzenie to doprowadzi do większych, aniżeli miały miejsce, wewnętrznych turbulencji w kraju nad Wisłą. Dodatkowo na terenie II RP ulokował trzy nielegalne, prowadzące działalność wywrotową partie komunistyczne: Komunistyczną Partię Polski, Komunistyczną Partię Zachodniej Białorusi oraz Komunistyczną Partię Zachodniej Ukrainy. Ponadto sowieccy dywersanci bardzo często przekraczali wschodnią granicę II RP, prowadząc różnego rodzaju nielegalne działania. Aby zablokować te akcje, już w 1924 r. utworzono Korpus Ochrony Pogranicza, który miał chronić granicę Polski i ZSRS.
Zniszczenie Polski stało się dla Stalina realne w chwili zbliżenia ZSRS z niemiecką III Rzeszą, które nastąpiło pod koniec lat 30. XX w. Było to możliwe dzięki skomplikowanym działaniom dyplomatycznym przedstawicieli obu państw. Szczyt dobrych stosunków pomiędzy Niemcami i sowiecką Rosją nastąpił w drugiej połowie 1939 r. Wówczas, dokładnie 23 sierpnia tr. podpisano tzw. pakt Ribbentrop-Mołotow. Dokument ten, w warstwie oficjalnej, był paktem o nieagresji.
Zawierał on jednak tajny protokół, w którym obie strony uzgodniły swoje strefy wpływów w Europie Środkowo-Wschodniej oraz wyraziły wolę kolejnego rozbioru Polski. Granica obu państw miała przebiegać na linii rzek: Narwi, Wisły oraz Sanu. Powyższy, w wielkim skrócie opisany pakt, był jednym z kluczowych dokumentów, który doprowadził do wybuchu II wojny światowej. Rozpoczęła się ona 1 września 1939 r. atakiem niemieckiego Wehrmachtu na II RP. Wojsko Polskie próbowało stawiać opór. Był on niekiedy bardzo zaciekły, czego przykładem było Westerplatte. Powstrzymanie niemieckiej machiny wojennej nie było jednak łatwe. Niemiecka przewaga militarna była spora, z czego zdawali sobie sprawę najważniejsi polscy urzędnicy oraz dowódcy.
Początkowo nikt nie przypuszczał, że wojna obronna będzie trwała niewiele ponad miesiąc. W pierwszych dniach września ogromne nadzieje, tak polskie społeczeństwo, jak i nasi decydenci pokładali w siłach zbrojnych Anglii i Francji, z którymi Polska miała podpisane odpowiednie umowy. Co więcej! 3 września 1939 r. oba kraje wypowiedziały Niemcom wojnę, doprowadzając Polaków do prawdziwej euforii. Niestety… Przywódcy obu państw nie zamierzali nawet wyprowadzać wojsk z garnizonów, pozostawiając II RP samą sobie. 
Działania niemieckie oraz angielsko-francuskie były poważnymi ciosami, które postawiły polską suwerenność w ogromnym niebezpieczeństwie. Decydujące uderzenie nadeszło jednak ze wschodu. Zapowiedzią tego co nastąpi za kilka godzin były wydarzenia, mające miejsce 17 września 1939 r., ok. godz. 3.00 nad ranem. Wówczas polski ambasador w Moskwie Wacław Grzybowski został wezwany do siedziby Ludowego Komisarza Spraw Zagranicznych ZSRS Wiaczesława Mołotowa. Tam dowiedział się, że Armia Czerwona przekroczy granicę II RP. Według Sowietów powodem takiego postępowania było m.in. „wewnętrzne bankructwo państwa polskiego” i „troska Rządu Sowieckiego o zamieszkującą terytorium Polski pobratymczą ludność ukraińską i białoruską”, a także rzekoma ucieczka polskich władz z kraju.
Wszystkie wyżej przedstawione argumenty były nieprawdziwe. Faktycznym powodem działań sowieckich sił zbrojnych były zobowiązania wynikające z paktu Ribbentrop-Mołotow. Kilkadziesiąt minut po wręczeniu noty ambasadorowi Grzybowskiemu Armia Czerwona uderzyła na Polskę. Tym samym wzięła bezpośredni udział w rozpoczęciu II wojny światowej, czyli najbardziej krwawym konflikcie w dziejach świata, który pochłonął miliony istnień ludzkich. Krasnojarmiejcy zaatakowali Polskę na całej, liczącej blisko półtora tysiąca km. linii granicznej.
Pomimo, że stan bolszewickich sił zbrojnych był lichy, pod każdym możliwym względem, to zaatakowana z dwóch flanek II RP nie miała szans na skuteczną obronę. Polacy musieli przecież walczyć przeciw wrogom, którzy posiadali miażdżącą militarną przewagę. Warto bowiem pamiętać, że na Polskę najechały dwa sowieckie fronty: Białoruski, liczący pięć armii oraz Ukraiński, w skład którego wchodziły cztery armie, aczkolwiek jedna z nich nie brała udziału w operacji. Ponadto za regularnymi oddziałami wojskowymi posuwały się jednostki Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych czyli osławionego NKWD oraz Razwiedupru – Zarządu Wywiadu Armii Czerwonej_ , które miały na celu unicestwienie całej polskiej administracji na zajmowanych terenach i ulokowanie tam swoich przedstawicieli. 
Od samego początku sowieckiej agresji Polacy stawili opór. Bohatersko walczono m.in. o Grodno i Wilno. Heroiczne boje stoczono np. pod Kodziowcami i Szackiem. Wiele krwi przelali żołnierze polskich jednostek takich, jak wspomniany wcześniej KOP oraz Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie”. Niestety przygniatająca przewaga Sowietów i Niemców doprowadziła do upadku Polski. Jedni i drudzy okupanci od samego początku agresji posługiwali się metodami bezwzględnego terroru. Badacze szacują, że bolszewicy, w samym tylko czasie agresji – czyli de facto w ciągu kilku dni, zamordowali ponad dwa tysiące Polaków, najczęściej żołnierzy, policjantów oraz członków administracji. Do historii przeszły mordy dokonane m.in. w Grodnie, Rohatynie, czy też niedaleko Sarn, gdzie zabito całą kompanię tamtejszego batalionu KOP. Ponadto Sowieci zamordowali bez żadnych skrupułów dowódcę Okręgu Korpusu nr III w Grodnie gen. Józefa Olszynę-Wilczyńskiego. 
Powyżej przytoczone przykłady stanowiły preludium horroru, jaki miał miejsce w tej części Polski, która została opanowana przez Sowietów w okresie II wojny światowej. Warto bowiem przypomnieć, że w walkach z Armią Czerwoną dostało się do niewoli kilkadziesiąt tysięcy polskich oficerów, z czego ponad dwadzieścia tysięcy zginęło w Zbrodni Katyńskiej. Dodatkowo Sowieci zorganizowali wielkie deportacje polskiej ludności cywilnej w głąb ZSRS. Ludzie ci przeszli gehennę na wschodzie, a wielu z nich już nigdy do Polski nie powróciło. [Było nas, w trzech rzutach, ok. 1 800 tysięcy Polaków. Te liczby są dalej ukrywane.. M. Dakowski]
Oprócz wyżej opisanych faktów Sowieci, podobnie jak Niemcy rozpętali w zajętej części II RP terror, który mógł dotknąć każdego polskiego obywatela, tylko dlatego, że był Polakiem… 
Z poważaniem,Zespół Reduty Dobrego Imienia
Nasza działalność opiera się na wolontariacie i darowiznach od osób fizycznych.Jeśli identyfikujesz się z celami Reduty wesprzyj nas darowizną.
Można także wesprzeć Redutę poprzez wpłatę na konto bankowe:29 1020 1042 0000 8202 0481 3491z dopiskiem “Darowizna na cele statutowe” w tytule przelewu, a także podaniem adresu mailowego.Serdecznie dziękujemy, że jesteś z nami. To wielka wartość dla Reduty Dobrego Imienia mieć Ciebie w gronie naszych darczyńców.