Oszust i obcy żołnierz na usługach Matki Najświętszej.
25 lipca, 2024 Karolina Maria Paprocka merkuriuszhistoria/historia-oltarza-wita-stwosza
535 lat ołtarza Wita Stwosza w Krakowie
Wiedziała, że nadchodzi ostatnia godzina. Anioł Jej powiedział. Była spokojna. Czekała. Razem z Nią czuwało Dwunastu – najbliżsi Jej Syna. Zaczęła tracić siły. Jakub stał najbliżej: podtrzymał Ją, gdy osuwała się na ziemię. Ten, który był z tyłu roztoczył nad nimi baldachim dramatycznie rozczapierzonych rąk. Piotr wpatrywał się w księgę. Na jego twarzy rysowało się przerażenie. Ci, którzy stali nieco dalej – nie patrzyli na nich. Wbili wzrok w Niebo.
Tyle średniowieczna legenda. Legenda, którą czułe dłonie mistrza wyrzeźbiły w lipowym drzewie, ściętym w Niepołomickiej Puszczy. 25 lipca 1489 roku w kościele Mariackim stanął najcenniejszy pentaptyk, jaki kiedykolwiek istniał na polskiej ziemi, jeden z największych i najważniejszych ołtarzy Europy. Część centralna przedstawia scenę Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny a boczne skrzydła – po dwie pary ruchomych i nieruchomych – ozdobione są płaskorzeźbami przedstawiającymi sceny od spotkania dziadków Jezusa, Anny i Joachima, aż do Zesłania Ducha Świętego. Ponad wszystkim widzimy Wniebowzięcie i Ukoronowanie.
Zobacz gigapanoramę ołtarza mariackiego dłuta Wita Stwosza
Twórca dzieła
Niewiele o nim wiemy. Pochodził z Niemiec, ale naukę pobierał w kilku ośrodkach, u niejednego nauczyciela. Dużo późniejszy obraz czy drzeworyt przedstawiają bardzo dojrzałego mężczyznę z długą brodą. Tymczasem Wit Stwosz w momencie przybycia do Krakowa w 1477 roku był młody, miał 30 lat i niedawno się ożenił. Zamieszkał przy ul. Grodzkiej 39. Na świat przychodziły kolejne dzieci. Pracował intensywnie – po 12 latach dzieło było gotowe. Nie ma żadnych dowodów, by odwiedzał prosektorium – wówczas miejsce zakazane. Wiele jednak wskazuje na to, że jednak odwiedzał: zbyt dobrze znał anatomię ludzkiego ciała.
Na polskiej ziemi wykonał jeszcze kilka nagrobków. Potem wrócił w rodzinne strony, do Norymbergi.
Duma, strach, nadzieja i radość
To był ogromny wysiłek finansowy. Rajcy krakowscy podejmując decyzję o zamówieniu musieli przeznaczyć na nie równowartość rocznego budżetu miasta. Ołtarz wprawdzie był potrzebny, bo poprzedni uległ zniszczeniu na skutek zawalenia się sklepienia świątyni – ale oni zdecydowali się na coś wyjątkowego, co miało budzić zachwyt i umacniać wiarę.
Dzieło spełniło wszystkie pokładane w nim nadzieje. Na szczęście pożary omijały kościół Mariacki. Lata mijały, a krakowianie cieszyli się widokiem ołtarza. Był ich dumą. Do czasu, aż ciemne chmury zawisły na miastem, nad Polską, nad światem.
Zdając sobie sprawę ze złodziejskich planów hitlerowskich Niemiec polski naukowiec, prof. Karol Estreicher, czynił jeszcze przed wojną starania, by ołtarz zdemontować i wywieźć w bezpieczne miejsce. Niestety, kiedy pozwolono mu podjęć działania – było już za późno. Skrzynie z figurami i płaskorzeźbami transportowano do Sandomierza – dotarły tam 1 IX 1939 roku. Zaskoczeni Niemcy zobaczyli w prezbiterium kościoła Mariackiego pustą, zasłoniętą skrzynię ołtarzową. Ponieważ równocześnie stwierdzili brak arrasów na Wawelu, drugiego obok ołtarza głównego celu ich „kulturalnych zabiegów”, rozpoczęły się aresztowania. W tej sytuacji kardynał Adam Sapieha podjął słuszną decyzję: aby ratować życie ludzi zdradził, gdzie znajduje się wywieziony skarb. Tym bardziej, że zdemontowane elementy ołtarza były tak duże, iż nie znaleziono miejsca, by je skutecznie ukryć. Było kwestią czasu, kiedy okupant trafi na skrzynie. W tym czasie Karol Estreicher udał się na emigrację, najpierw do Francji a po jej upadku do Anglii. Stamtąd kierował skomplikowaną akcją wywiadowczo – dyplomatyczną, aby nie stracić kontroli nad miejscem przetrzymywania dzieła.
A tymczasem Niemcy stoczyli między sobą małą wojenkę o ołtarz. Dla nikogo nie przedstawiał on wartości jako przedmiot kultu religijnego i nikt nie zamierzał się przed nim modlić. Chodziło o cenne dzieło sztuki. Gubernator Hans Frank zabiegał, by ołtarz pozostał „u niego”, czyli w GG. Berlin też zgłosił swoje pretensje. Ale Adolf Hitler zdecydował, że największe prawa ma Norymberga – a skoro wódz tak chciał, to tak się stało. Paradoksalnie, ta decyzja uratowała arcydzieło. Ogromne gabaryty nie pozwoliły na swobodne eksponowanie go, dlatego został złożony w podziemiach góry zamkowej, w schronie w którym znajdowało się wiele wojennych łupów. Z oddali trzymał rękę na pulsie prof. Estreicher. Do akcji wkroczył, gdy wojna dobiegła końca i należało z Amerykanami ustalić zwrot ołtarza. Ta historia miała wiele dramatycznych zwrotów akcji i niewątpliwie jest gotowym scenariuszem filmowego przeboju. Ostatecznie 30 IV 1946 roku ołtarz wrócił tam, skąd nigdy nie powinien zostać zabrany.
Nie wiemy, jak reagowali wierni w 1489 roku, gdy zobaczyli gigantyczną nastawę ołtarzową autorstwa Wita Stwosza: żaden kronikarz nie opisał emocji, które towarzyszyły mieszkańcom Krakowa. Ale wiemy, co działo się w 1946 roku. Ludzie stali, klęczeli i płakali. Wnętrze świątyni wypełniała modlitwa.
Właściwie ta historia powinna w tym momencie dobiec końca. Bo wszystko jest już na swoim miejscu. Konserwatorzy zabytków czynią od kilkudziesięciu lat swoją powinność – z wielkim sercem i z wykorzystaniem najnowszych osiągnięć nauki. Bazylikę nawiedzają tłumy turystów i podziwiają ołtarz w świetle przenikającym przez kościelne witraże. A u stóp zasypiającej Matki Najświętszej ludzie wierzący oddają swoje sprawy Bogu. Ale jestem Ci winna, drogi Czytelniku, prawdziwe zakończenie. Jedno – sprzed wieków. I drugie – sprzed kilku zaledwie lat.
Tożsamość oszusta
Niewiele o nim wiemy, ale to, co wiemy, nie jest łatwą wiedzą. Tak, tytułowym oszustem był sam Wit Stwosz. Genialny artysta, któremu sztuka jakby nie wystarczała. Zajmował się jeszcze handlem. Z Krakowa wyjechał bogaty, zdobył swój majątek uczciwie, pracą rzeźbiarza i kupca. Ale w Norymberdze… jego grób, zachowany do dziś, jest skromnym kamiennym sarkofagiem na cmentarzu, pod gołym niebem. Złożono w nim doczesne szczątki człowieka, którego łaska możnych tego świata uratowała przed karą śmierci za oszustwo i podrobienie podpisu. Został jedynie… napiętnowany przez przypalenie policzków. Tak skończył ten, którego nazwiska nie znają niemieckie dzieci, za to w Polsce słyszał o nim każdy, nawet przedszkolak.
Tożsamość żołnierza
Był niewinny. Nazywał się Curtis Dagley i miał 18 lat i był Amerykaninem. Konwojował wraz z innymi żołnierzami pociąg, w którym do Polski wracały po II wojnie światowej zrabowane dzieła sztuki. Między innymi ołtarz. Komunistyczne władze udawały, że zachowują pozory – ale nawet udawanie wdzięczności i gościnności nie za bardzo im wychodziło. Przyjazd pociągu zbiegł się z obchodami 1-go Maja i 3-go Maja. Obawiano się manifestacji patriotycznych, zresztą słusznie. Ktoś musiał być winny wydarzeniom krakowskim wiosną ‘46 roku. Padło na niego. Reszta odjechała, on pozostał: w najcięższym więzieniu, więzieniu św. Michała, pozbawiony prawa do spacerów, łaźni i zmiany munduru. Taka czerwona sielanka dla młodego bohatera, żeby na zawsze pamiętał, że komunizm jest największym szczęściem na świecie. Strona amerykańska walczyła o jego uwolnienie – ostatecznie udało się dzięki operacji wymiany więźniów. Siedemdziesiąt lat czekał na uwolnienie z zarzutów – bo ani PRL-u, ani III RP nie było wcześniej stać na sprawiedliwość. Bogu i Maryi należy jedynie dziękować, że choć jako sędziwy człowiek tego doczekał.
W kościele Mariackim chłód, choć o ciszy można jedynie pomarzyć. Służby porządkowe próbują rozdzielić modlących się od zwiedzających. Do wnętrza płynie rzeka ludzi. Aby podejść pod ołtarz trzeba uiścić opłatę. Za możliwość robienia zdjęć kolejną. Zgiełk potęgują żebracy, przewodnicy, handlarze świętymi i nieświętymi pamiątkami. Średniowieczny harmider i współczesny galimatias.
Potrzeba sporego wysiłku albo duchowej wielkości, aby móc oddać się skupieniu i modlitwie. Ale ponad wszystkim jest Ona: omdlewająca jak przed wiekami, jak w średniowiecznej legendzie, uchwycona w ostatniej scenie ziemskiego żywota i zachowana w drewnie przez wielkiego mistrza: Najświętsza Maryja Panna.