Gnomiada
Janusz SZPOTAŃSKI https://literat.ug.edu.pl/szpot/gnomiad.htm
[ok. 1970]
Wstęp
O czym tu dumać na warszawskim bruku,
jak żuk po uszy siedząc w muchotłuku
(patrz: Dostojewski, Biesy, rozdział czwarty)?
Jakiż tu temat jest dumania warty,
gdy wokół nuda, nędza i głupota,
w których masz reszty dokonać żywota?
Już po raz drugi wchodzę w ten kołowrót
zim i odwilży, napraw i wypaczeń,
znów długie listy pisują Gęgacze,
Czerwoni strasznie srożą się na powrót,
gdy o milimetr choć masz dłuższy jęzor,
zaraz go chlasta nożycami cenzor,
w parnym powietrzu jakiś łomot wisi,
coraz głośniejsi znów się stają Cisi
i będą wsadzać synów pokolenia
do miejsc nie tylko znanych im z imienia.
Może przeżycie jest to nadzwyczajne,
gdy po raz pierwszy wpadniesz w beczkę z łajnem.
Wyszedłszy, będziesz wspominał przez lata,
jakie tam były fetory, miazmata…
Lecz tak wciąż siedzieć w niej po dziurki w nosie —
to by świętemu nawet sprzykrzyło się.
O czym tu dumać? Przed wiekiem w Paryżu
wieszcz nasz pod wpływem psychicznego niżu
uciekał myślą w krainę dzieciństwa.
Ty w swym dzieciństwie same widzisz świństwa —
mordy, grabieże, pożogi i dymy,
to Oświęcimia, to znowu Kołymy.
Jak grób masowy obrzydliwym zielskiem
porasta twoje dzieciństwo anielskie.
A młodość twoja? Nie górna i chmurna,
lecz przede wszystkim ponura i durna.
Jeszcze cię teraz chwytają wymioty,
gdy ZMP-owskie wspominasz bełkoty.
Wysoko świeci stalinowskie słonko,
wciąż na trybunę straszne typy włażą,
z owadzim okiem i pryszczatą twarzą,
krzyczą, byś walczył z kułakiem i stonką.
Wtem cię za serce straszna chwyta trwoga,
bo wiesz, że wyraz twarzy masz nieszczery,
że pod tą maską klasowego wroga
ktoś wnet rozpozna i skopią ci nery.
Więc patrzysz trwożnie, czy czujny towarzysz
nie obserwuje bacznie twojej twarzy.
O czym tu dumać? Czy o dawnym lęku,
dawnej głupocie, dzikiej nudzie biura,
gdy ci na głowę snu spadała chmura?
Ach, te dumania są całkiem bez wdzięku!
A może sławny wspominać Październik,
gdy nas skołował chytry stary piernik,
i jak byliśmy wtedy zachwyceni,
że się coś w Polsce na lepsze odmieni?
O, jakże szybko nastrój prysnął wzniosły!
Albowiem w kraju tym zaczarowanym,
gdzie — jak w złej bajce — ludźmi rządzą osły,
jakież tu mogą być właściwie zmiany?
Tu tylko szpiclom coraz większe uszy
rosną, milicji — coraz dłuższe pałki,
i coraz bardziej pustka rośnie w duszy,
i coraz bardziej mózg się staje miałki.
Tu tylko może prosperować gnida,
cwaniak i kurwa, łotr i donosiciel —
niewielki wybór, jak sami widzicie,
choć niejednemu kuszącym się wyda.
Ach, prawda, można być Gęgaczem jeszcze,
lecz ja w tym gronie nie bardzo się mieszczę.
Gdybym był Gęgacz, Gęgacz, jak się patrzy,
z małpią zręcznością wdrapałbym się na krzyż,
ale pluszowy, bo to ważne przecie
wisieć na krzyżu, który cię nie gniecie.
Z krzyża okrzyki rzucałbym rozpaczy,
tak jak to bywa w zwyczaju Gęgaczy.
Niestety nie mam tych zdolności wcale!
Może winne tu moje nadpsute morale,
może w mózgu mam inne niż Gęgacze zwoje —
nie, ja nie będę gęgał! Dziękuję, postoję!
O, ty mój wieku męski — wieku klęski! Bo czym
właściwie jestem? Jakimś soc-Villonem,
który miewa pomysły całkiem poronione,
podejrzanym facetem, co ku zgubie kroczy.
Wychlana wóda zżera mi wątrobę,
białe myszki niedługo mi przelecą drogę,
lecz nim z ulgą westchniecie, że mnie wreszcie nie ma,
zafunduję wam nowy o Gnomie poemat!
Gnom — to jest właśnie temat moich dumań godny!
Gnom tupiący nogami, to znowu pogodny,
Gnom liczący wytrwale komy i procenty,
Gnom swą misją dziejową ogromnie przejęty,
Gnom — gospodarz wspaniały, Gnom — narodu ociec,
Gnom — mąż stanu, Gnom — mędrzec, trudno zresztą dociec
ogromu zasług tego niezwykłego męża,
którego nawet czasu ząb nie nadweręża!
Spójrz na władców dzisiejszych. Cóż to za miernoty!
W powieści łotrzykowskiej każdy ma prototyp.
Wszystko to typy wzięte z komedii dell’arte:
bufon, szarlatan, nędznik — poezji nie warte!
Ale gdybyś zapragnął w symbolu genialnym
zawrzeć naszego państwa absurd monstrualny
z jego przytłaczającym jednostkę ogromem,
to czym by musiał symbol ten być? Tylko Gnomem!