„Polski rząd zaakceptował międzynarodową definicję antysemityzmu” – czytamy na stronie Ministerstwa Kultury. Chodzi o definicję przyjętą 26 maju 2016 r. przez Międzynarodowy Sojusz na rzecz Pamięci o Holokauście (IHRA). W imieniu Polski uczynił to minister kultury Piotr Gliński, podczas spotkania „Sojuszu” w Malmö. Jest krótka i enigmatyczna, dlatego, „z myślą o ukierunkowaniu prac IHRA”, do definicja załączono, jako jej część, przykłady przejawów antysemityzmu. Problem w tym, że prawie wszystkie odnoszą się do Izraela. Antysemityzmem jest więc: nazwanie Izraela państwem rasistowskim; zarzucanie Izraelowi podwójnych standardów; oskarżanie Żydów o większą lojalność wobec Izraela, niż wobec własnego kraju;); zrównywanie polityki Izraela z polityką nazistów; obwinianie Żydów, jako ogółu, odpowiedzialnością za czyny państwa Izrael. Konkluzja może być tylko jedna – prawdziwym celem definicji nie jest obrona Żydów przed antysemitami, lecz obrona Izraela.
Definicja nie wzięła się znikąd. Mające siedziby w Wiedniu Europejskie Centrum Monitorowania Rasizmu i Ksenofobii oraz Europejska Agencja Praw Podstawowych, opracowały w 2007 roku tzw. „Roboczą definicję antysemityzmu”, która po raz pierwszy, objęła krytykę Tel Awiwu. Tropem tym poszła Fundacja Friedricha Eberta (dla której „antysemityzm przejawia się w poglądach o kontrolowaniu przez lobby żydowskie amerykańskiej polityki zagranicznej”), a także brytyjski „Guardian” (dla którego „tzw. klasyczny antysemityzm w większości przypadków odszedł do lamusa, a jego nowym wcieleniem jest ‘demonizacja’ polityki Izraela”). W grudniu 2020 Rada Unii Europejskiej przyjęła „Strategię w sprawie zwalczania antysemityzmu i wspierania życia żydowskiego”, która, poza zaleceniem jak najszybszego przyjęcie przez wszystkie kraje członkowskie definicji IHRA, mówi: „Antysemityzm tyczący Izraela jest najbardziej powszechną formą antysemityzmu, z jaką Żydzi spotykają się w Europie”. I taki właśnie potworek prawny, worek, do którego można wszystko wrzucić udało się kuchennymi drzwiami wprowadzić do systemów prawnych wielu państw, w tym Rzeczpospolitej.
Naciski na rządy, które definicji nie przyjęły są ogromne. Nie tylko na rządy – po tym jak Boris Johnson pogroził sankcjami finansowymi, większość brytyjskich uniwersytetów zaakceptowała definicję. Ale to nie wszystko – Uniwersytet w Glasgow za „antysemicką” uznał naukową publikację o izraelskim lobby, przeprosił za nią, zastrzegł sobie prawo weryfikacji treści wykładów na ten temat i zamierza, przed wyrażeniem zgody na wykład, zwracać się o opinię do żydowskich społeczności studenckich. Podejście takie hańbi szczególnie Brytyjczyków. Bo to oni zdradzili Palestyńczyków (poczynając od Deklaracji Balfoura z 1914 roku, a kończąc na brytyjskim mandacie w Palestynie), ukradli Palestynę Palestyńczykom i przekazali syjonistom.
W powstaniu Izraela ma swój udział Polska. Generał Władysław Anders pisał: „W Palestynie zaczęły się tłumne dezercje żołnierzy żydowskiego pochodzenia zaagitowanych przez organizacje żydowskie, co spowodowało znaczne luki w oddziałach. Do kwietnia 1944 r. zdezerterowało 2972 żołnierzy pochodzenia żydowskiego. Dowódcy sojuszniczej armii brytyjskiej domagali się poszukiwania dezerterów”. Anders przyznaje: „Ani jeden dezerter nie został przez nas aresztowany”. Tym niemniej, uprzedził Brytyjczyków, że mogą mieć z nimi kłopoty. I rzeczywiście – dezerterzy zasilili oddziały miejscowych sabotażystów. Jeden z nich, Mieczysław Biegun, który według prawa wojennego powinien był stanąć przed plutonem egzekucyjnym, został Menachemem Beginem i autentycznym terrorystą – objął dowództwo organizacji Irgun, która wysadziła 22 lipca 1946 r. hotel „King David” w Jerozolimie, zabijając 91 osób, w tym 28 Brytyjczyków. Innymi słowy, posługując się autentycznymi polskimi dokumentami wojskowymi mordował żołnierzy brytyjskiej armii, której częścią był korpus Andersa. Był mordercą bezwzględnym. Kierowane przez niego bojówki dokonały masakry w wiosce Deir el-Jasin, w której zginęło 107 Palestyńczyków, głównie kobiet i dzieci (wcześniej Begin i jego zbiry nie omieszkali obrabować wszystkich z pieniędzy i biżuterii).
Podejście Andersa do dezerterów nie przeszkadzało żydokomunie z Polski, czyli oddziałowi Związku Patriotów Polski w Palestynie w rozpuszczaniu plotek, że polscy oficerowie denuncjowali i wydawali Żydów Brytyjczykom oraz wspierali Arabów. Wytrych antysemityzmu stosowała też żydowska prasa i radio. W audycjach propagandowych radiostacji im. Tadeusza Kościuszki, kierowanej przez przedwojennego aktywistę KPP Tadeusza Daniszewskiego vel Dawida Kirszbrauna, rozprawiano o gnębieniu Żydów w armii Andersa. À propos – po wojnie Daniszewski został dyrektorem Szkoły Partyjnej i Zakładu Historii Partii przy KC PZPR, czyli ówczesnej manufaktury antypolskich kłamstw, a dziś „Wyborcza” pisze o nim jako „nauczycielu akademickim”, ma piękny grobowiec na Cmentarzu Powązkowskim, a na płycie nagrobkowej fałszywe nazwisko – czyli kłamie nawet w trumnie po śmierci. Także Begin, na swój sposób, odwdzięczył się Andersowi – w maju 1979 r., w wywiadzie dla telewizji holenderskiej powiedział: „Spośród 30 milionów Polaków, może stu pomagało Żydom. To 10 tysięcy katolickich księży w Polsce nie uratowało żadnego żydowskiego życia […] nigdy nie pojadę do Polski”.
Z byłymi żołnierzami Armii Andersa (czyli byłymi dezerterami), podczas wizyty w Izraelu, spotkał się Lech Kaczyński. Kadził im: […] aby pokazać, że nam na stosunkach z Izraelem, na sojuszu, zależy w sposób szczególny, armia polska jest obecna w Iraku w dużym stopniu ze względu na nasze związki z waszym krajem. Nasza armia jest obecna, ale będzie obecna w znacznie większej liczbie w Libanie, z tych samych względów. Nasze odpowiednie służby, współpracują na licznych odcinkach z waszymi, też ze względu na to, o czym przed chwilą mówiłem. Tak jest i chciałbym państwa zapewnić, że chociaż rządy się zmieniają jak w każdym demokratycznym państwie, raz jedni wygrywają, raz drudzy, to polityka wobec Izraela się nie zmieni”.
Innymi słowy przyznał, że Polski będzie brała udział w bliskowschodnich awanturach wojennych, a polscy żołnierze ginęli kierując się interesem bezpieczeństwa Izraela. W takie postrzeganie interesów Polski wpisała się jego wypowiedź w Sejmie na temat Iraku: Ta wojna jest także naszą wojną.
Po spotkaniu Lech Kaczyński zabrał się, i to niezwykle sprawnie, za przywracanie obywatelstwa dezerterom. Co prawda akcja rozpoczęła się za kadencji Aleksandra Kwaśniewskiego, ale tempa nabrała za jego czasów – obywatelstwo przywrócił 15 300 „ofiarom antysemityzmu”. Dzieło kontynuował Grzegorz Schetyna. W lutym 2008 r., w odpowiedzi na list otwarty Gołdy Tencer, zadeklarował: „podlegli mi wojewodowie będą potwierdzać obywatelstwo szybko i bardzo szybko, a procedura ma być wręcz błyskawiczna”. Także ówczesny premier Tusk, zapowiadając wielki powrót Polaków z emigracji, miał zapewne na myśli „repatriantów” z Tel Awiwu. A co do 2972 dezerterów z Armii Andersa, to aż dziw bierze, że nie zostali uznani, jak ci z marca ’68, za „wypędzonych”.
18 września 2017 r. w warszawskim ogrodzie zoologicznym odbyła się ceremonia wręczenie nagrody im. Żabińskich, przyznawanej Polakom ratującym Żydów w czasie wojny. Wygłoszone z tej okazji przemówienie Jarosław Kaczyński (poza apologią państwa Izrael, „tego cudu naszych czasów”, i poza przyznaniem Izraelowi boskiej legitymacji) wykorzystał do zrównania krytyki Izraela z antysemityzmem:
„Dziś antysemityzm bardzo często przejawia się, jako wrogość wobec państwa Izrael, tak charakterystyczna zwłaszcza dla europejskiej lewicy, ale także dla innych sił politycznych w Europie. Musimy to rozumowanie i tu w Polsce, gdzie ono, można powiedzieć kwitnie, i w całym świecie, odrzucić. Dziś właśnie przeciwko temu państwu kieruje się współczesny antysemityzm. Ten, który bardzo często odcina się od Holokaustu, który mówi o mowie nienawiści, który odrzuca najróżniejsze fakty po to, by zaprzeczyć temu wszystkiemu, co jest w historii naszej cywilizacji ważne, co jest rozstrzygające. I co ma zdecydować, że ta cywilizacja ma przetrwać. Dzisiaj wysuniętą placówką tej cywilizacji jest państwo Izrael”. Przekaz wzmocnił podczas uroczystości pod pomnikiem synagogi w Białymstoku: „Dziś mamy w Europie, nową wielką falę antysemityzmu, czasem zupełnie jawnego, czasem takiego cichego, dyskretnego koncentrującego się na atakach na państwo Izrael. Otóż pamiętajmy: Państwo Izrael jest można powiedzieć przyczółkiem naszej kultury w tamtym świecie, świecie, z którym musimy współpracować”.
Kaczyński uznał Izrael za przyczółek naszej kultury. Jeśli tak, to jej częścią są urządzane w Tel-Awiwie światowe zloty pederastów, sojusz Izraela z Rosją w sporze z polską narracją historyczną, stawianie pomników Armii Czerwonej, aktywność agend Państwa Izrael w przyprawianiu Polsce antysemickiej gęby oraz nacjonalizm w postaci radykalnego syjonizmu, który wIzraelu jest ideologią państwową. Przed wojną spekulowano, jak współżyliby Żydzi z innym narodem, gdyby mieli własne suwerenne państwo.
Dzisiaj nie musimy spekulować – w Palestynie już trzecie pokolenie rdzennych mieszkańców doświadcza koszmaru tego współżycia. I skóra cierpnie na myśl co będzie z nami, gdy zrealizują pomysł z Judeopolonią. Ze słów Kaczyńskiego wynikła też inna konkluzja – antysemitami są krytycy państwa zamierzającego ograbić Polskę na miliardy dolarów. No i po raz kolejny mieliśmy też do czynienia z sytuacją – świat nam się wali na głowę, a politycy zajmują się głoszeniem, że racją stanu Polski, wprost jej przeznaczeniem jest obrona Izraela. A tak w ogóle to, jakim trzeba być durniem, by dbać o dobre imię Izraelczyków, a nie Polaków, w sytuacji gdy oni dają sobie świetnie radę sami, przy pomocy należących do nich mediów na całym świecie.
Podczas zwołanej w listopadzie 2021 r. w Krakowie, przez European Jewish Association konferencji, głos zabrał Michał Kamiński. „Jeśli chodzi o poparcie dla Izraela na arenie międzynarodowej, to opozycja w Polsce jest absolutnie i bezwzględnie po tej samej stronie, co polski rząd. Popieramy walkę Izraela z terroryzmem. Polska to ciągle państwo, w którym podejście do Państwa Izrael jest absolutnie bezdyskusyjne. Polska jest ciągle jednym z największych sojuszników Izraela spośród państw członkowskich UE” – taki wiernopoddańczy hołd złożył w wypowiedzi dla „Times of Israel”.
Nawiązując do wypowiedzi premiera Izraela na temat zrównywania antysemityzmu z antysyjonizmem, podsumował: „Zwalczając antysemityzm i stojąc po stronie Izraela i jego narodu, toczymy ten sam bój”. Tym niemniej, izraelska gazeta nie omieszkała mu się odwdzięczyć: „Polska jest jedynym państwem w UE, które nie uchwaliło pełnego prawa ws. zwrotu lub wypłacenia odszkodowań za żydowską własność prywatną i majątki skonfiskowane przez nazistów lub reżim komunistyczny”.
W Izraelu ministrem został Ya’ir Lapid, znany Polakom z oświadczenia „Polskie obozy śmierci istniały i żadne prawo nigdy tego nie zmieni” Premierem jest Naftali Bennett, znany z oświadczenia „Polacy współdziałali z nazistami przy Holokauście”. Izraelska gazeta pisze o Polsce: „Rządowe instytucje wybielają, jak kraj traktował Żydów podczas Holokaustu i jak Polacy skorzystali na różne sposoby na śmierci swych sąsiadów”. Izrael wykreślił Polskę z listy państw, którym można sprzedawać system szpiegujący Pegasus, ponieważ jest „reżimem autokratycznym”. Po znowelizowaniu KPA, Izrael wywołał z Polską konflikt dyplomatyczny i wydalił (lub „wygnał”) z Tel-Awiwu polskiego ambasadora. Tymczasem polski MSZ, jakby nigdy nic, zabiega o normalizację stosunków, za wszelką cenę i na warunkach Tel-Awiwu. Gdy izraelskie MSZ przywróciło do Warszawy dyplomatę drugorzędnej rangi, suflowało mediom narrację, że ta „strategiczna decyzja ocieplenia stosunków” jest nagrodą dla władz RP za „bardzo surowe potępienie antysemickiego incydentu 11 listopada w Kaliszu”. Wspieramy Izrael w ONZ. W UE jesteśmy jego bezkrytycznym ambasadorem, a idioci w MSZ wyznają strategię: za wsparcie w walce z arabskim otoczeniem, za zapalanie chanukowych świec, za klękanie Dudy przy grobie brata Netanjahu, uzyskaliśmy status „strategicznego sojusznika”. A tu okazuje się, że to lipa, że liczy się tylko interes, że jedyną rzeczą, której Izrael od nas oczekuje jest całkowita i bezwarunkowa kapitulacja.
Premier Izraela, za antysemicką uznał decyzję Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze o wszczęciu postępowania dotyczącego przestępstw wojennych popełnionych w strefie Gazy. Wg ADL, „czystym antysemityzmem” było, gdy Duńczycy sprzeciwili się mianowaniu na ambasadora w Kopenhadze znanego oprawcy Palestyńczyków, a Malmö jest europejską stolicą antysemityzmu, bo jej mer skrytykował Izrael za bombardowanie Gazy. Antysemitą jest lider brytyjskiej Partii Pracy, bo ma kontakty z ludźmi, którzy mają kontakty z Hamas. Co do Gazy – raz po raz wybuchają tam protesty, których celem jest zwrócenie uwagi świata na los setek tysięcy Palestyńczyków wypędzonych ze swoich domostw na terenach zajętych w 1948 roku przez Izrael. Podczas ostatnich protestów izraelskie bomby spadały na palestyńskie szpitale, na place zabaw, zginęło 479 Palestyńczyków, 30 tysięcy zostało rannych, a straty materialne wyniosły pół miliarda dolarów. Na okupowanych terytoriach palestyńskich dochodzi do łamania na wielką skalę prawa człowieka, prawa międzynarodowego i gwałcenia rezolucji ONZ. Bezprawne jest osadnictwo na okupowanym przez Izrael Zachodnim Brzegu Jordanu. Nielegalny jest tzw. mur bezpieczeństwa odgradzający żydowskich kolonistów od Palestyńczyków na terytoriach okupowanych. Nielegalne są czystki etniczne, wysiedlenia, prześladowanie działaczy organizacji humanitarnych, eksploatacja zasobów naturalnych, w tym źródeł wody, składowanie odpadów przemysłowych i śmieci na terytoriach okupowanych.
Wg ADL, „gdy Żydów obarcza się zbiorową odpowiedzialnością za politykę rządu izraelskiego zawsze jest to forma antysemityzmu. Podobnie z przekonaniem, że Żydzi są bardziej lojalni względem Izraela niż względem USA”. Według rabina Rosenbauma, „każdy, kto nie rozróżnia Żyda od państwa żydowskiego jest antysemitą”. Tymczasem jedna z czołowych syjonistycznych publicystek zaleca: „Żydzi, gdziekolwiek by się nie znajdowali, za cnotę i zaszczyt powinni poczytywać sobie fakt, że utożsamiani są z Izraelem i zawsze powinni podkreślać, że jeśli jesteś przeciwko Izraelowi, to jesteś przeciw Żydom”. Innymi słowy antysemickie jest zarówno utożsamianie, jak i nieutożsamianie Izraela z Żydami. Podsumował to Norman Finkelstein: „Dowodów na występowanie ‘nowego antysemityzmu’ dostarczają głównie organizacje powiązane z Izraelem, bo jednym z celów wywołanej histerii jest zduszenie krytyki Izraela. Apologeci Izraela nie chcą przy tym uznać relacji przyczynowej – skoro polityka izraelska i powszechne żydowskie poparcie dla niej wzbudzają wrogość do Żydów, to oznacza to, ni mniej ni więcej, że do ekspansji antysemityzmu przyczynia się sam Izrael i jego poplecznicy.
Jak dotąd niezwykle cierpliwie znosimy upokorzenia i bezczelne żądania, zaciskamy zęby. Wytrzymałość ma jednak granice. Jak to przerwać, zanim będzie za późno? Może uznać, że do siebie nie pasujemy? Może zamrozić kontakty? A może powiedzieć: Jeśli chcecie robić w Polsce interesy, przestańcie nas prowokować i powściągnijcie pazerność! Agresja powinna kosztować – wstrzymajmy taśmowe wydawanie paszportów i anulujmy już przyznane. W uchwalonej w II RP za czasów sanacji ustawie (wymierzonej głównie w Żydów, którzy wyemigrowali do Izraela) stoi: „Obywatel polski przebywający za granicą, może być pozbawiony obywatelstwa, jeżeli […] utracił łączność z państwowością polską”. Autorzy ustawy głosili, że jej celem jest podniesienie godności obywatelstwa polskiego, a przede wszystkim pozbycie się elementu niepewnego, destrukcyjnego. Mówili o „obywatelstwie szemranym”, których nosicieli z państwem polskim łączył jedynie paszport. Odwołanie się do tego prawa, bez większego trudu przyjść powinno – jak to nazwał Grzegorz Braun – grupie rekonstrukcyjnej sanacji z dzielnicy Żoliborz. I jeszcze jedno – nie kto inny jak Piłsudski powiedział: „Pokora i uległość tylko do wzmocnienia i utrwalenia niewoli prowadzi”.