Stanisław Michalkiewicz Mówimy językami – regionalnymi
Czczony w IV Rzeszy świątek nazwiskiem Alfiero Spinelli, który w Brukseli ma podobno nawet swoją kapliczkę, w swoim wyznaniu wiary zwanym „Manifestem z Ventotene” głosił potrzebę likwidacji historycznych narodów europejskich twierdząc, że to właśnie one są przyczyną wszelkich zgryzot. Ten jego postulat stał się zasadniczym punktem programu rewolucji komunistycznej, jaka przewala się przez Amerykę Północną i Europę.
W rewolucyjne przemiany w Ameryce zaangażowała się nawet sztuczna inteligencja i to w sposób absolutnie politycznie poprawny. Zadano jej pytanie, czy można być dumnym z przynależności do razy białej – na co sztuczna inteligencja bez wahania odparła, że w żadnym wypadku, bo dumnym można być tylko z własnych osiągnięć. Po chwili zadano sztucznej inteligencji kolejne pytanie – czy można być dumnym z przynależności do rasy czarnej. Sztuczna inteligencja natychmiast odpowiedziała, że należy pielęgnować własną tożsamość i czynić wszystko, by doznać pełnej samorealizacji.
Wynika z tego, że osobnicy należący do rasy czarnej nie tylko przez sztuczną inteligencję, ale i przez promotorów rewolucji komunistycznej, którzy sztuczną inteligencję najwyraźniej kontrolują i instruują, zaliczyli Murzynów do proletariatu zastępczego, który – podobnie jak „kobiety” oraz sodomczyków i gomorytki – trzeba będzie „wyzwolić” z opresji, jakiej poddają je „męskie szowinistyczne świnie” należące do znienawidzonej rasy białej.
Z historycznymi narodami sprawa jest bardziej skomplikowana, bo w Ameryce tworzą one zwarte skupiska, o charakterze jakby eksterytorialnym, w związku z czym wielu ludzi ma wątpliwości, czy „naród amerykański” o którym tyle się mówi, rzeczywiście istnieje, czy też jest to raczej rodzaj propagandowej fikcji, podobnie jak „naród sowiecki” w ZSRR. W Europie jest inaczej. Tutaj wymagania rewolucji komunistycznej nakładają się na potrzeby związane z budowaniem IV Rzeszy, w związku z tym, zarówno z jednego powodu, jak i z drugiego, historyczne narody tak czy owak trzeba zlikwidować. Nie chodzi przy tym o eksterminację, bo dzisiaj już wiadomo, że nie jest ona opłacalna, że z żywego niewolnika można wydostać większy szmal, niż z jego zwłok. Chodzi zatem o likwidację historycznych narodów, jako właśnie narodów i zastąpienie ich tak zwanym „nawozem historii”, w który wynarodowione jednostki zostaną przez promotorów rewolucji komunistycznej przekształcone. Jednym z narzędzi, którymi posługują się zarówno promotorzy rewolucji, jak i architekci IV Rzeszy, jest regionalizacja.
Najogólnie biorąc, chodzi o rozparcelowanie geograficznych siedzib historycznych europejskich narodów na tak zwane „regiony”, które można by w miarę przerabiania ich mieszkańców na „nawóz historii” dowolnie łączyć w doraźne lub stałe większe całości, na podobieństwo dawnych europejskich kolonii w Afryce, które połączono w państwa, bez zaprzątania sobie głowy przynależnością narodową tubylców. Warto jednak zwrócić uwagę, że politykę regionalizacji aplikuje się nie wszystkim krajom, a tylko niektórym. Oto w latach 70-tych ub. wieku we Włoszech powstała Liga Północna, Jej twórca, Umberto Bossi, opowiadał się nie tylko za gospodarką rynkową i przeciwko imigracji z Północnej i czarnej Afryki, ale również – za podziałem Włoch na trzy regiony: Republikę Północną, w którego skład wchodziłaby Lombardia, Piemont, Liguria, Romania, Toskania i Venetto oraz region środkowy i południowy. Republika Włoska ze stolicą w Rzymie utrzymywałaby armię i prowadziła politykę zagraniczną. Te postulaty Ligi Północnej spotkały się we Włoszech ze sporym pozytywnym rezonansem, ale również z krytyką, również ze strony Stolicy Apostolskiej. Do akcji wkroczyły nawet tamtejsze niezawisłe sądy, w następstwie czego Umberto Bossi przestał przewodzić Lidze Północnej, a jego następcy w ogóle zrezygnowali z forsowania regionalizacji. Na tym przykładzie widzimy, że w niektórych państwach przyszłej IV Rzeszy regionalizacja jest dobra, ale w innych – niedobra.
Jeśli chodzi o Polskę, to regionalizacja jest dobra, a w porywach nawet bardzo dobra. Mamy zatem euroregion Pomerania, obejmujący Pomorze Zachodnie, następnie Pro-Europa Viadrina, dalej na południe – Sprewa-Nysa-Bóbr, następnie – idąc w kierunku południowym oraz wschodnim – Nysa, dalej Glacensis, potem Pradziad, potem Silesia, później – Śląsk Cieszyński, Beskidy i Tatry, dalej na wschód – potężny euroregion Karpacki, na północ od niego – Euroregion Bug, dalej na północ – Puszczę Białowieską – następnie Euroregion Niemen, dalej – Łyna-Iława i wreszcie – Bałtyk.
W środkowej części Polski żadnego euroregionu nie ma, pewnie dlatego, że tu ma być Generalna Gubernia, której to nazwy jeszcze oficjalnie się nie używa, żeby tubylców niepotrzebnie nie płoszyć. Nie znaczy to jednak, że nic się nie dzieje. Oto w dniach ostatnich Sejm przyjął ustawę o uznaniu gwary śląskiej za „język regionalny”. Zgodnie z prawem IV Rzeszy takie uznanie ma swoje konsekwencje. W Polsce reguluje je ustawa z 2005 roku, która już wtedy nadała status języka regionalnego językowi kaszubskiemu. Obecnie mamy również język śląski.
Co wynika z uznania jakiegoś języka ze język regionalny? Ma być nauczany w szkołach, łącznie z możliwością zdawania matury, a także – zgodnie ze zobowiązaniami przyjętymi przez państw członkowskie – również na poziomie uniwersyteckim. Ponadto język regionalny powinien być używany w sądach, zarówno w postępowaniach karnych, jak i cywilnych, podobnie – w administracji państwowej i samorządowej. W związku z tym również powszechnie stosowane formularze powinny być sporządzane również w języku regionalnym. To samo dotyczy policji, a także mediów. Inna sprawa, że – przynajmniej na podstawie doświadczeń z regionalnym językiem kaszubskim – zainteresowanie uczniów, zwłaszcza maturzystów jest raczej umiarkowane; na przykład do zdawania matury w tym języku przystąpiło w ubiegłych roku zaledwie 14 osób – ale w przypadku skargi, że ktoś z powodów językowych został zdyskryminowany, trzeba będzie się tłumaczyć przed stosownymi instancjami Rzeszy.
Charakterystyczne jest, że wspomniana ustawa w części dotyczącej języków regionalnych jest szalenie lakoniczna, w związku z czym informacji o konsekwencjach uznania jakiegoś języka za „regionalny” trzeba szukać w dokumentach brukselskich – ale rozumiem, że to dlatego, żeby nikogo nie płoszyć, przynajmniej do czasu. Potem, to znaczy – gdy już Rzeczpospolita Polska zostanie przekształcona w Generalną Gubernię – bo chyba takie jest nasze przeznaczenie w Generalplan Ost? – nie będzie to miało specjalnego znaczenia, bo i tak każdy będzie musiał nauczyć się języka urzędowego.
Stanisław Michalkiewicz