Chamy i Żydy w skali światowej

Chamy i Żydy w skali światowej

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    1 lipca 2025 michalkiewicz

No i stało się. Mimo wydanego przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa bezcennemu Izraelowi zakazu atakowania złowrogiego Iranu, bezcenny Izrael zlekceważył ten solenni zakaz i wykonał nagłe uderzenie na złowrogi Iran. Celem tego ataku, który rozpoczął kolejną wojnę na Bliskim i Środkowym Wschodzie, jest – jak wynika z deklaracji premiera rządu jedności narodowej bezcennego Izraela Beniamina Netanjahu – uniemożliwienie złowrogiemu Iranowi wejścia w posiadanie broni jądrowej, która groziłaby bezcennemu Izraelowi powtórką z holokaustu, a poza tym – doprowadzenie do zmiany złowrogiego reżymu ajatollahów na jakiś inny, bardziej odpowiadający bezcennemu Izraelowi, a także miłującym pokój, wolność i sprawiedliwość społeczną pozostałym cywilizowanym państwom.

Atak bezcennego Izraela na złowrogi Iran został przyjęty przez miłujący pokój, wolność i sprawiedliwość społeczną świat, a konkretnie – tę jego część, która wspomnianych wyżej wartości broni – z pełnym aprobaty zrozumieniem. Z jednej strony jest to jakby oczywista oczywistość, chociaż z drugiej strony niepodobna nie zauważyć, iż motywy napaści bezcennego Izraela na złowrogi Iran są bardzo podobne, jeśli nawet nie takie same, jakie w swoim czasie podał zimny ruski czekista Putin na uzasadnienie specjalnej operacji wojskowej, rozpoczętej przez Rosję przeciwko Ukrainie. Tam też chodziło o uchronienie Rosji przed możliwym holokaustem, który niewątpliwie by nastąpił, gdyby Ukraina została przyjęta do NATO – co, jak się wydaje, obiecał był prezydentowi Zełeńskiemu prezydent Stanów Zjednoczonych Józio Biden – no i „denazyfikacja” Ukrainy, w której z szybkością płomienia szerzy się kult Stefana Bandery, uznany nawet przez naszą Jabłoneczkę z pierwszorzędnymi korzeniami, czyli Małżonkę naszego Księcia- Małżonka – za niezbywalny a nawet nieodzowny składnik ukraińskiej tożsamości narodowej. Jak pamiętamy, zimny ruski czekista z tego właśnie powodu został przez Senat USA uznany za „zbrodniarza wojennego”, a Rosja – obłożona różnorakimi sankcjami przez miłującą pokój i sprawiedliwość społeczność część świata, a konkretnie – przez wasali Stanów Zjednoczonych nie tylko w Europie, ale i poza nią.

Z tej asymetrii wypływa wiele wniosków, które powinniśmy chyba rozebrać sobie z uwagą – według kolejności.

A więc – po pierwsze – wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler, co to głosił, jakoby na świecie były rasy wyższe i niższe, najwyraźniej miał trochę racji. Weźmy dla przykładu taką broń jądrową. Nikomu chyba nie przyszłoby do głowy, by kwestionować prawo Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, czy Francji do posiadania nuklearnych arsenałów. Najwyraźniej musi panować powszechny consensus, że wymienione państwa mają przyrodzone prawo do posiadania tej broni. Skąd bierze się ten consensus, jeśli nie z przekonania, że wymienione państwa reprezentują rasę wyższą, której nie wypada podejrzewać, że mogą tę broń wykorzystać w niewłaściwym celu – pod rygorem natychmiastowej utraty przyzwoitości? Toteż Stany Zjednoczone mają ponad 5 tysięcy głowic jądrowych, zaś Wielka Brytania i Francja – po jakieś 270 – i ani nikt się temu nie dziwuje, ani się z tego powodu nie gorszy. Pewne wątpliwości powstają w sytuacji, gdy w 5 tys. głowic jądrowych wyposażyła się Rosja, czy takie Chiny, co to mają ich ponad 900. Ale Rosja, chociaż popadała w sprośne błędy Niebu obrzydłe, tradycyjnie zaliczana jest chyba do rasy wyższej, znaczy się – do rasy panów. – chociaż bywały momenty dziejowe, gdy jej przynależność do tej rasy bywała podważana. Podobnie Chiny, które są starcem wśród narodów, wobec którego taki, dajmy na to, naród amerykański, może uchodzić za oseska.

Wynika stąd poszlaka, że między narodami należącymi do rasy panów i narodami należącymi do rasy chamów, granica nie jest ostra. Powiem więcej – wygląda na to, że przynależność jakiegoś narodu do jednej, czy drugiej rasy, to znaczy – do rasy panów, czy chamów, nie jest ostatecznie zdeterminowana. Weźmy taki naród koreański. „Powinien” on wprawdzie należeć do rasy chamów, ale tak się akurat złożyło, że wyposażył się nie tylko w skromny, bo skromny, niemniej jednak obejmujący 50 głowic arsenał nuklearny, a także środki ich przenoszenia, wśród których są podobno pociski międzykontynentalne. Z tego powodu jednym susem wskoczył do rasy panów i – w odróżnieniu od złowrogiego Iranu – nikt prawa północnych Koreańczyków do posiadania arsenału jądrowego nie kwestionuje. Podobnie jest z Pakistanem i Indiami. Za czasów Imperium Brytyjskiego, obydwa narody zaliczane były do rasy chamów i to nie tylko przez władców tego Imperium ale i przez resztę świata. Jednak najpierw Indie, a potem również Pakistan, którego prezydent uwziął się, by wejść w posiadanie broni jądrowej „nawet gdyby przyszło nam jeść trawę” – najwyraźniej awansowały do rasy panów – bo przecież nikomu nie przychodzi do głowy, by pozbawić jednych i drugich tych 170 głowic jądrowych, których posiadaniem tak się chlubią.

W tej sytuacji kwestionować spostrzeżenie wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera o istnieniu rasy panów i rasy chamów, może tylko człowiek pozbawiony elementarnej spostrzegawczości – chociaż do jego rewolucyjnej teorii musimy wnieść poprawkę, że przynależność jakiegoś narodu do jednej, czy drugiej rasy nie jest raz na zawsze zdeterminowana. Zresztą i Adolfowi Hitlerowi intuicja musiała coś takiego podpowiadać, skoro takich na przykład Japończyków zaliczał do „Aryjczyków” czyli rasy panów, „honorowych”.

Niestety – po drugie – wybitny przywódca socjalistyczny, chociaż zasadniczo myślał prawidłowo – popełnił niewybaczalny błąd uznając, że rasą panów, czyli Herrenvolkiem, są Niemcy. Tymczasem nic podobnego! Okazało się bowiem – a cały postępowy świat przyjął to do aprobującej wiadomości – że narodem panów, czyli Herrenvolkiem, nie są żadni tam Niemcy, tylko Żydowie. O ile bowiem Adolf Hitler utwierdzał się w swoim błędnym mniemaniu pod wpływem rozmaitych pseudonaukowych teorii, kolportowanych przez szarlatanów, to Żydowie już w starożytności złapali byka za rogi, uzasadniając swoją niekwestionowaną pozycję, rodzaj przewodniej roli w razie panów, geszeftem, jaki Stwórca Wszechświata miał zawrzeć z pewnym mezopotamskim koczownikiem.

Sprawdzić tego nikt dzisiaj nie jest w stanie – i o to właśnie chodzi, że skoro tak, to nie ma rady – trzeba w to wierzyć – chyba, że ktoś nie wierzy. Ponieważ jednak półtora miliarda ludzi, a może nawet dwa razy tyle, bo przecież i bisurmanie są „ludem Księgi”, w której o geszefcie stoi expressis verbis – to większość Ludzkości, może poza „bałwochwalcami” (spis ludności przedwojennego Wilna ujawnił aż sześciu „bałwochwalców” w tym, mieście), nie kwestionuje prawa bezcennego Izraela do posiadania 90 głowić jądrowych. Wprawdzie modestia skłania bezcenny Izrael do utrzymywania, że on broni jądrowej „nie ma” – ale dodatkowym argumentem na rzecz przewodniej roli bezcennego Izraela w rasie panów jest powszechnie znany fakt, iż wszyscy udają, że w to wierzą. Do tego stopnia, że nawet kiedy amerykańska bezpieka namierzyła niejakiego Pollarda, który na polecenie rządu bezcennego Izraela wykonywał zadanie szpiegowskie w USA właśnie w newralgicznym sektorze broni jądrowej, to wprawdzie USA zapakowało go do więzienia, ale w niczym nie zmieniło to stosunku zależności Ameryki od bezcennego Izraela.

Bo – po trzecie – jak zauważył Patryk Buchanan, co to w swoim czasie nawet kandydował na prezydenta USA – Waszyngton – a więc miejsce, gdzie mają siedziby najważniejsze władze Ameryki – stanowi „terytorium okupowane przez Izrael” Gdyby tak nie było, to jakże inaczej wyjaśnić przyczynę, dla której każdy nowo wybrany prezydent USA, zaraz po zaprzysiężeniu na Biblię, uroczyście oświadcza, że będzie bronił bezpieczeństwa Izraela, jak źrenicy oka i to bez względu na to, co bezcenny Izrael akurat robi? Jeśli taka deklaracja nie jest rodzajem hołdu lennego, to ja jestem chińskim mandarynem.

Wynika z tego, że Stany Zjednoczone są „sługą narodu żydowskiego”, podobnie jak Polska, która jest sługą narody ukraińskiego, żydowskiego, a obecnie – również niemieckiego. Stany Zjednoczone narodowi ukraińskiemu raczej nie służą, bo trudno nazwać służbą prowadzenie wojny z Rosją na Ukrainie do ostatniego Ukraińca. W przypadku Żydów sytuacja jest całkiem inna, więc nic dziwnego, że wszyscy amerykańscy twardziele, skaczą przed Żydami z gałęzi na gałąź – a największy twardziel w osobie prezydenta Donalda Trumpa właśnie na oczach całego świata został przez premiera bezcennego Izraela nie tylko olany ciepłym moczem, ale nawet nie wolno mu zauważyć, że został olany. Toteż, żeby nie stracić prestiżu, teraz odgraża się, że zmusi złowrogi Iran do „bezwarunkowej kapitulacji”. Zmusi – albo i nie zmusi – bo już wiemy, że o tym, co będzie robił, nie zadecyduje on, tylko jakieś grono cadyków z Tel Awivu. I chociaż prezydent Trump buńczucznie oświadcza, że „nikt” nie wie, co on zrobi, to jest to prawdą o tyle, że on sam tego nie wie – bo cadykowie przecież wiedzą. Zrobi, co akurat będzie trzeba. W przeciwnym razie amerykańscy Żydowie zrobią z Donalda Trumpa marmoladę – a i tak będzie on zadowolony, jeśli tylko na tym się skończy.

I na koniec – po czwarte – słoń a sprawa polska. Jak wiadomo, bezcenny Izrael i złowrogi Iran, okładają się na odległość rakietowymi kartaczami. Taki jeden kartacz kosztuje sporo szmalcu, więc kiedy wojna bezcennego Izraela ze złowrogim Iranem tak czy owak się zakończy, to bezcenny Izrael będzie potrzebował szmalcu, choćby po to, by odbudować swój kartaczowy arsenał. W tym celu pewnie wydoi Amerykę – ale po ostatnich napięciach między Elonem Muskiem a prezydentem Trumpem wiemy, że amerykańskie finanse są, delikatnie mówiąc, też napięte.

W tej sytuacji bezcenny Izrael może podkręcić amerykańskich twardzieli („wiecie, rozumiecie, amerykańscy twardzieje…”), żeby zmłotowali Polskę na tak zwane „roszczenia”, o których mówi ustawa nr 447, podpisana nie przez kogo innego, jak właśnie prezydenta Donalda Trumpa w roku 2018. Czyż nie w tym właśnie celu szykowana jest w naszym nieszczęśliwym kraju kolejna odsłona wojny o praworządność, będąca odpryskiem wyborów prezydenckich? Szykuje się u nas niezły burdel, a cóż lepiej sprzyja wyszlamowaniu jakiegoś chamskiego kraju, jak nie wtrącenie go w stan permanentnego burdelu, jak w wieku XVIII?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Zanim wyparujemy w słusznej sprawie

Zanim wyparujemy w słusznej sprawie

Stanisław Michalkiewicz  28 czerwca 2025michalkiewicz

Umiłowanie i słodycz rodzaju ludzkiego”. Takimi słowy Swetoniusz Trankwillus skomplementował „boskiego Tytusa”, rzymskiego cesarza, który objął rządy po swoim ojcu, „boskim Wespazjanie”. Nawiasem mówiąc, krążą po świecie fałszywe pogłoski, jakoby istniało jakieś „DITISO”, czyli „Divini Titio Internationale Societas”, co miałoby oznaczać „Międzynarodowe Stowarzyszenie Boskiego Tytusa”. Zważywszy, że to właśnie Tytus zdobył Jerozolimę i zburzył świątynię jerozolimską, z której została tylko słynna „Ściana Płaczu”, gdzie Żydowie składają odkrytki dla Najwyższego, istnienie takiego stowarzyszenia mogłoby mieć znaczenie polityczne zwłaszcza teraz, kiedy bezcenny Izrael obrzuca dalekonośnymi kartaczami złowrogi Iran, a słychać, że w sukurs mają mu przyjść Stany Zjednoczone, żeby raz na zawsze przeprowadzić ostateczne rozwiązanie kwestii irańskiej.

Zegar tyka i właśnie, gdy piszę ten felieton, nadeszły skrzydlate wieści, że amerykańskie bombowce B-2, które mogą obrzucić złowrogi Iran prawie 14-tonowymi car-bombami, przebazowywane są z Ameryki do bazy na Diego Garcia na Oceanie Indyjskim, skąd prawdopodobnie będą wykonywały naloty na złowrogi Iran, zgodnie z suwerenną decyzją amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, podyktowaną mu przez izraelskich cadyków, przed którymi amerykańscy twardziele skaczą z gałęzi na gałąź.

Jak tam będzie, tam tam będzie i jeśli nawet z tego powodu wybuchnie III wojna światowa, to choćby na moment przed wyparowaniem, jakie nieuchronnie nas wtedy czeka, będziemy mogli się pocieszyć, że wyparowujemy w słusznej sprawie. Nie ma bowiem, jak powszechnie wiadomo, słuszniejszej sprawy, jak interes bezcennego Izraela, więc wszystko będzie w jak najlepszym porządku.

No dobrze – ale co ma z tym wszystkim wspólnego cesarz Tytus, który już dawno umarł i chociaż został deifikowany przez rzymski Senat, to nikt poważny, mądry i roztropny się tą jego deifikacją nie przejmuje, podobnie jak innymi decyzjami tego Senatu. Co innego, gdyby deifikował do Senat Stanów Zjednoczonych. Wtedy chyba i my musielibyśmy tę deifikację uznać, bo w przeciwnym razie mogłaby być z nami brzydka sprawa. Na szczęście żadne lobby rzymskie, z odróżnieniu od izraelskiego, nie dyktuje amerykańskiemu Senatowi, co ma uchwalać, albo i nie uchwalać.

W tej sytuacji skupmy się na komplemencie, jakim wielkodusznie obdarzył cesarza Tytusa wspomniany Swetoniusz Trankwillus. Myślę, że dzisiaj podobnym komplementem moglibyśmy obdarzyć chlubę światowej jurysprudencji i w ogóle – całej postępowej Ludzkości, najwybitniejszy umysł naszych czasów, czyli pana profesora Wojciecha Sadurskiego. Pan prof. Sadurski, jak przystało na chlubę całej postępowej Ludzkości, zna swoje miejsce w szyku i nie podstawia nóg tam, gdzie kują konie, tylko trzyma się raczej wskazówki sformułowanej przez Klucznika Gerwazego, który – co prawda sformułował ją w trochę innych okolicznościach – ale właśnie dlatego ma ona charakter uniwersalny. Wskazówka ta głosi, że „gdy wielki wielkiego dusi, my duśmy mniejszych – każdy swego”.

A właśnie pan prof. Wojciech Sadurski chwalebnie spostrzegł się, co w przededniu III wojny światowej przystoi mu czynić i przedstawił projekt, który pobożny portal „Fronda” nazwał projektem „zamachu stanu”. Nie chodzi oczywiście o jakieś zbrojne wystąpienie, bo do czegoś takiego nasza niezwyciężona armia chyba nie jest zdolna, tylko o rodzaj kruczka prawniczego, przy pomocy którego Volksdeutsche Partei mogłaby osadzić na prezydenckim stolcu już nie umiłowaną duszeńkę przewodniczącego Światowego Kongresu Żydów Ronalda Laudera, co to w swoim czasie namaścił ją na tubylczego prezydenta w Polsce, czyli obywatela Trzaskowskiego Rafała, tylko obywatela Hołownię Szymona, który też w wyborach prezydenckich kandydował, ale bez takiego namaszczenia, w związku z czym uzyskał wynik dopiero piąty, czy może nawet szósty w kolejności.

Ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma, dobra psu i mucha, więc chyba dlatego pan profesor Wojciech Sadurski wykombinował prawniczy kruczek. Polega on na tym, że zgodnie z art. 130 konstytucji, prezydent-elekt obejmuje urząd dopiero po złożeniu przysięgi przez Zgromadzeniem Narodowym. Takie Zgromadzenie zwołuje marszałek Sejmu, czyli obywatel Hołownia Szymon. No dobrze – powiada pan prof. Wojciech Sadurski – a co będzie, jeśli obywatel Hołownia Szymon tego Zgromadzenia nie zwoła? Jeśli go nie zwoła, to nie zostanie ono zwołane, a w tej sytuacji prezydent-elekt nie będzie miał przed kim złożyć swojej przysięgi, więc jej nie złoży, a w konsekwencji nie będzie mógł objąć urzędu prezydenta. Jest to proste, jak budowa cepa, ale musimy pamiętać, że tylko genialne umysły mogą wpaść na takie proste rozstrzygnięcia, a któż ma umysł genialniejszy od pana prof. Wojciecha Sadurskiego? Takiego człowieka na szczęście u nas nie ma, dzięki czemu pan prof. Sadurski może błyszczeć na firmamencie tubylczej, a nawet światowej jurysprudencji, jako gwiazda pierwszej wielkości.

Ale na tym nie koniec kombinacji, bo zgodnie z art. 131 konstytucji, w sytuacji, gdy prezydent nie może objąć swego urzędu, jego obowiązki przejmuje marszałek Sejmu, czyli obywatel Hołownia Szymon i sprawuje je do czasu wyboru nowego prezydenta. W tym czasie obywatel Hołownia Szymon popodpisywałby wszystkie ustawy, które podsunąłby mu do podpisu obywatel Tusk Donald, z nowelizacją kodeksu karnego przewidującego penalizację „mowy nienawiści” na czele, dzięki czemu teren pod przyszłe wybory prezydenckie zostałby znakomicie zniwelowany i wszyscy niepożądani kandydaci zostaliby na podstawie decyzji niezawisłych sądów ulokowani w aresztach wydobywczych, dzięki czemu „demokracja wojenna” o której tak pięknie mówił z natchnienia Judenratu obywatel redaktor Piątek Tomasz, nie tylko by odniosła ostateczne zwycięstwo, ale by się umocniła na dłuuugie dziesięciolecia.

Nie muszę chyba dodawać, że w pierwszej kolejności dotyczyłoby to Grzegorza Brauna, przeciwko któremu wystąpiła na łamach „Gazety Wyborczej” jego własna siostra ujawniając, że do niedawna „myślała”, że cała jej rodzina jest pochodzenia żydowskiego. Niby Judenrat stoi na nieubłaganym stanowisku, że żydowskie pochodzenie, to nic hańbiącego, ale kiedy trzeba ugodzić w uzurpatora, to cóż to szkodzi przypisać mu żydowskie pochodzenie, które – co tu ukrywać – wywołuje podobną abominację, jak podejrzenie o syfilis?

Tedy niezależnie od czekającej nas nieuchronnie wojny o praworządność, w której wszyscy mądrzy, roztropni i przyzwoici, co to rozpoznają się po specyficznym zapachu, będą podważali legalność Izby Kontroli Nadzwyczajnej I Spraw Publicznych Sądu Najwyższego i dowodzili ponad wszelką wątpliwość, że orzekać w sprawie ważności wyborów prezydenckich powinna Izba Pracy i Ubezpieczeń Społecznych SN, to pan prof. Wojciech Sadurski swoim genialnym umysłem sięgnął dalej w przyszłość i znalazł prawidłowe rozwiązanie.

Stanisław Michalkiewicz

Michalkiewicz: Netanjahu przed całym światem ośmieszył prezydenta Trumpa

Wojna na Bliskim Wschodzie. Michalkiewicz: Netanjahu przed całym światem ośmieszył Trumpa [VIDEO]

24.06.2025 michalkiewicz-netanjahu-przed-calym-swiatem-osmieszyl-trumpa

stanislaw michalkiewicz
Stanisław Michalkiewicz / fot. Rumble / Tomasz Sommer

Stanisław Michalkiewicz na kanale Tomasza Sommera wyjaśnił, że USA nie są suwerennym państwem i muszą wypełniać rozkazy Żydów. Redaktor powiedział, że Benjamin Netanjahu „olał ciepłym moczem te wszystkie zakazy prezydenta Donalda Trumpa”.

– Krótko mówiąc, przed całym światem go ośmieszył. W związku z tym prezydent Donald Trump, żeby nie stracić już resztek prestiżu, proszę pana, nawet nie ośmielił się zauważyć, że został olany ciepłym moczem. No i natychmiast, proszę pana, tutaj stanął w karnym szeregu – dodał Michalkiewicz.

– Powiedział, że nikt nie wie, co on zrobi. Tak powiedział, takie buńczuczne. Oczywiście, wie pan, koloryzował, bo on może nie wie, co on zrobi. Natomiast cadykowie z Jerozolimy to wiedzą, co on zrobi. Zrobi to, co oni mu każą – stwierdził.

– No i właśnie tak się stało. Powiedział prezydent Trump, że dwa tygodnie daje sobie na podjęcie suwerennej decyzji. Rozumie Pan, to tak jak generał Jaruzelski w 1981 roku podjął suwerenną decyzję, to teraz prezydent Stanów Zjednoczonych ćwiczy ten sam model. No i generałowi Jaruzelskiemu to sowieci kazali podjąć decyzję suwerenną, a prezydentowi Trumpowi to cadykowie z Jerozolimy. „Wiecie, rozumiecie Trump. Wy lepiej podejmijcie suwerenną decyzję, bo w przeciwnym razie będzie z wami brzydka sprawa. Zrobimy z was marmoladę. Jakieś dziecko sobie przypomni, albo nawet całe stado dzieci, żeście mu 40 lat temu włożyli rękę pod spódniczkę. No i co to będzie”? – mówił Michalkiewicz.

– W związku z tym te dwa tygodnie to były zmyłkowe, bo chodziło o to, że bezcenny Izrael nie mógł zbombardirować, proszę Pana, irańskich instalacji nuklearnych, bo one są ukryte głęboko pod jakąś górą, tam pod kilkoma górami chyba. A Amerykanie mają carbomby takie, prawie 14 tonowe. I one penetrują tam, zanim wybuchną to tam 40 metrów w głąb ziemi się wbijają i dopiero potem wybuchają. No i proszę pana, problem polega na tym, że te bomby to mogą przenosić tylko bombowce amerykańskie, bombowce B-2 – wyjaśnił.

– To trudno uwierzyć, panie Tomaszu, piloci izraelscy nie potrafią pilotować tych bombowców B-2. No i w związku z tym nie było innej rady – mówił Michalkiewicz.

– Goje musieli pilotować? – wtrącił dr Tomasz Sommer.

– Nie, to panie, ja myślałem, że piloci izraelscy wszystko potrafią, a tu się okazuje, że nie. No i proszę pana, nie było rady. Cadykowie rada w radę uradzili. „Wy wiecie, Trump, wy się włączcie do konfliktu i zbombardujcie tutaj te podziemne instalacje nuklearne złowrogiego Iranu”. No to proszę pana, jak taki rozkaz padł, to prezydent Trump, proszę pana, nie miał innego wyjścia, tylko musiał udawać, że podjął suwerenną decyzję. Ale to wie Pan, ogon wywija psem. My to wiemy od dziesięcioleci, że Stany Zjednoczone już nie są państwem niepodległym, nie są państwem samodzielnym, tylko są sługą narodu żydowskiego. I tak jak my jesteśmy sługą narodu żydowskiego, ukraińskiego, niemieckiego, kto chce, to my mu służymy – mówił Michalkiewicz.

– Z wyjątkiem Putina. Putinowi na tym etapie nie służymy. A tak to kto tylko nam każe, to my mu, jemu służymy. Amerykanie pod tym względem w lepszym położeniu są, bo oni służą tylko narodowi żydowskiemu – podsumował Stanisław Michalkiewicz.

Biurokracja naszym Panem. Kampania ze szpitala psychiatrycznego

Biurokracja naszym Panem.

Kampania ze szpitala psychiatrycznego

21.06.2025 Stanisław Michalkiewicz https://nczas.info/2025/06/21/biurokracja-naszym-panem-kampania-ze-szpitala-psychiatrycznego/

Wielokrotnie mówiłem, że gdyby widowiska organizowane podczas kampanii prezydenckiej były urządzane na oddziale psychiatrycznym jakiegoś szpitala, to wszystko byłoby w porządku, bo to byłaby rzecz naturalna.

Tymczasem to nie były widowiska szpitalne, tylko najprawdziwsza kampania, w której stawką był wybór prezydenta całkiem sporego państwa w Europie.

Na usprawiedliwienie uczestników, a zwłaszcza bohaterów tych widowisk trzeba podnieść, że – po pierwsze – nasi Umiłowani Przywódcy uprawianie prawdziwej polityki mają surowo zakazane od naszych Sojuszników, większych i mniejszych, toteż siłą rzeczy muszą koncentrować się na tematach zastępczych, w rodzaju różnic między przodkiem a tyłkiem, albo – jak to pisze Stanisław Lem – „na budowie cudnej tronu monarszego; jego poręczach słodkich i nogach sprawiedliwych”. Po drugie – pozycja prezydenta w konstytucji przygotowanej przez takich specjalistów jak m.in. Aleksander Kwaśniewski jest dziwnie osobliwa.

Ma prezydent najsilniejszą legitymację demokratyczną spośród wszystkich pozostałych dygnitarzy – bo tylko on jest wybierany w powszechnym głosowaniu, podczas gdy taki prezes Rady Ministrów w ogóle nie musi mieć, a nawet nie powinien mieć legitymacji demokratycznej – gdyby oczywiście w konstytucji był rzeczywiście przeprowadzony trójpodział władz. Ale to właśnie prezes Rady Ministrów ma władzę, podczas gdy prezydent – zaledwie jej pozory. Czy zaważyła na tym znana na całym świecie mądrość Aleksandra Kwaśniewskiego i pozostałej trójki „ojców założycieli” III RP – Waldemara Pawlaka, Ryszarda Bugaja i znanego z „postawy służebnej” Tadeusza Mazowieckiego, czy też tak zarządził pan generał Marek Dukaczewski, który – podobnie jak reszta bezpieki – z tej osobliwości czerpie korzyści – trudno zgadnąć, bo równie dobrze można by dopuścić możliwość, iż takie rozwiązanie wydało się optymalne Naszym Sojusznikom, którzy – podobnie jak w wieku XVIII – pragną Polski obezwładnionej – a taka osobliwość szalenie temu sprzyja. Jak tam było, tak tam było, a teraz trzeba by jak najszybciej ten idiotyzm zlikwidować i wprowadzić system prezydencki, w którym to właśnie prezydent jest ośrodkiem władzy wykonawczej, a nie czereda zwana „Radą Ministrów”. System prezydencki bowiem jest bardziej zbliżony do monarchii niż system parlamentarno-gabinetowy, w którym ta cała Rada Ministrów jest rodzajem „ispołkomu”, czyli Komitetu Wykonawczego i to nawet nie całego Sejmu, tylko aktualnej większości.

Trudno w tej sytuacji, by interes partyjny nie dominował nad państwowym – a właśnie coś takiego funduje naszemu nieszczęśliwemu krajowi spółka obywatela Tuska Donalda z Naczelnikiem Państwa Kaczyńskim Jarosławem. Mówię o spółce – bo w sprawach naprawdę dla państwa ważnych obydwaj pozorni antagoniści idą ręka w rękę – a przykładów na to jest Legion. Jak wiadomo, zwycięzcą wyborów prezydenckich został Karol Nawrocki, będący wynalazkiem Naczelnika Państwa Kaczyńskiego Jarosława, który w ten sposób, spółkując z obywatelem Tuskiem Donaldem, zmusił wszystkich suwerenów do wtłoczenia w stalinowską formułę, według której najważniejsze w demokracji jest przedstawienie suwerenom prawidłowej alternatywy, którą można poznać po tym, że bez względu na to, kto wybory wygra – będą one wygrane.

Przy założeniu, któremu niepodobna odmówić realizmu – że naszą sceną polityczną, podobnie jak scenami politycznymi wielu innych państw pozostałych, kręcą bezpieczniacy, którzy z kolei – już w drugim pokoleniu – wysługują się centralom wywiadowczym Naszych Sojuszników – ostatnie wybory prezydenckie w zasadzie spełniły te oczekiwania. Najlepszym tego dowodem jest oczekiwanie, czy prezydent-elekt „urwie się ze smyczy”, czy nie – no i kiedy ewentualnie to nastąpi. Wbrew pozorom nie jest to wcale sprawa prosta – bo ta smycz jest jednocześnie pępowiną, przez którą prezydent dostaje tlen od macierzystego gangu politycznego. Kiedy ją zerwie – kto dostarczy mu tlenu i którędy?

Instytucjonalne możliwości nie istnieją, a na stworzenie faktów dokonanych prezydent pozbawiony własnego politycznego gangu i nie mogący liczyć na Siły Zbrojne, których de nomine jest zwierzchnikiem – zwyczajnie nie ma siły – o czym mogliśmy się przekonać podczas pojmania w Pałacu Prezydenckim panów Kamińskiego i Wąsika. Okazało się wtedy, że prezydent Duda nie tylko został wydymany przez bezpieczniaków, ale w dodatku – że nie może liczyć nawet na lojalność własnej ochrony, która Bóg wie komu naprawdę podlega. Prezydent Nawrocki będzie w takiej samej sytuacji, więc czy wobec Naczelnika Państwa będzie mógł pozwolić sobie na jakieś gwałtowne ruchy?

Ale odkąd radzieccy uczeni odkryli metodę poznania przyszłości, polegającą na tym, że wystarczy trochę poczekać – poczekajmy i zobaczymy. Natomiast z kampanii prezydenckiej można już teraz wyciągnąć jeden wniosek – że mianowicie większość kandydatów stających do tych wyborów, a także co najmniej połowa suwerenów, pozostaje w służbie biurokracji, niekoniecznie zdając sobie z tego sprawę.

Jestem na przykład pewien, że taka pani Biejat nie ma o tym pojęcia i myśli, że to wszystko naprawdę – ale „obiektywnie” jest biurokratyczną posługaczką, która w dodatku ma poczucie misji wobec zwykłych obywateli, których tak naprawdę wystawia na najbardziej bezlitosny wyzysk biurokratycznych gangów, które oblazły nasz nieszczęśliwy kraj. Zarówno ona, jak i główna duszeńka Volksdeutsche Partei obywatel Trzaskowski Rafał z pierwszorzędnymi korzeniami i to podwójnymi, podobnie jak pan Zandberg, nie mówiąc już o madame Senyszyn, nie widzi innych rozwiązań jak otoczenie obywateli coraz ściślejszą opieką „państwa”, czyli biurokratycznych struktur, które przecież nie będą nikim opiekować się za darmo, no a poza tym – byle czego nie zjedzą. Pod tym względem Naczelnik Państwa niczym się nie różni, bo – o ile w ogóle ma jakiś ideał – to jest nim przedwojenna sanacja, a z późniejszych mężyków stanu – Edward Gierek, którego w swoim czasie nie mógł się nachwalić.

To między innymi dlatego duopol, którego likwidację pan Sławomir Mentzen tak płomiennie zapowiadał, bezpieczniackie watahy podtrzymują ponad podziałami – bo gdzież będą miały lepsze żerowisko dla siebie i swoich konfidentów? Obywateli, którzy rozumieją, na czym polega funkcjonowanie państwa, nie jest więcej niż 15 procent. Wprawdzie pan Mentzen i Grzegorz Braun zebrali w sumie ponad 20 procent głosów – ale trzeba od tego odjąć tych, którzy w drugiej turze wyborów prezydenckich poparli obywatela Trzaskowskiego Rafała.

Nawiasem mówiąc, najbardziej osobliwie objawiła się sytuacja Polskiego Stronnictwa Ludowego. Teoretycznie reprezentuje ono mieszkańców „polskiej wsi” i „rolników” – ale patrzmy, co się narobiło? Oto zaraz po pierwszej turze wyborów szef PSL Władysław Kosiniak zwany „Kamaszem” bezwarunkowo poparł obywatela Trzaskowskiego Rafała. Tymczasem po drugiej turze wyborów okazało się, że 80 procent „rolników” teoretycznie reprezentowanych przez PSL głosowało na obywatela Nawrockiego Karola! Ładny interes! Gdyby to było w Japonii, to taki lider powinien był popełnić harakiri, ale gdzie tam od pana Władysława oczekiwać takich honorowych zachowań?

Wracając do wysługiwania się biurokratycznym gangom przez Umiłowanych Przywódców – to wychodzą oni naprzeciw społecznemu zapotrzebowaniu. Takim spadkiem zostaliśmy obdarowani przez komunę – i dlatego kiedy na polskiej scenie politycznej pojawiła się Konfederacja – wróżyłem dla niej „długi marsz”. Tymczasem słyszę, że pan Sławomir jakby nie zdawał sobie sprawy, że wybory już się skończyły, zaprosił Naczelnika Państwa na „rozmowy” w sprawie „rządu technicznego”. Spotkał się nie tylko z odmową, ale również – z cierpką uwagą o „proporcjach” i „doświadczeniu”. Bo i po co Naczelnikowi jakieś „rozmowy”, kiedy właśnie nie tylko dostał porcję tlenu, ale wiele wskazuje, że to on znowu będzie go rozdzielał po uważaniu?

Mamy człowieka Renesansu!

Mamy człowieka Renesansu!

Stanisław Michalkiewicz  Portal Informacyjny „Magna Polonia”  19 czerwca 2025

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5843

Ajajajajajaj! My tu się onanizujemy naszą młodą demokracją, urządzamy wybory prezydenckie z obywatelem Trzaskowskim Rafałem, jako naszą duszeńką umiłowaną z korzeniami jerozolimskiemi i bezpieczniackimi, skaczemy sobie do oczu w związku z próbami przeforsowania w naszym bantustanie „wariantu rumuńskiego”, który wyłoniłby prawdziwego zwycięzcę wyborów prezydenckich, najwybitniejsi jurysprudensi mało jaja nie zniosą z powodu zacietrzewienia wokół Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, co to według vaginetu obywatela Tuska Donalda, Judenratu, Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje oraz Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu „nie jest żadnym sądem”, tylko bandą przebierańców, podczas gdy prawdziwym sądem – według pana prof. Safiana Marka, szefa Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”, co to powstała w roku 1990, jak tylko rozwiązała się PZPR, będąca – jak wiadomo – transmisją bezpieki do środowiska sędziowskiego, no i oczywiście – wszystkich mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to rozpoznają się po zapachu – prawdziwym, znaczy się – nastojaszczym sądem jest Izba Pracy i Ubezpieczeń Społecznych Sądu Najwyższego.

A dlaczego? Tajemnica to wielka, toteż nic dziwnego, że zaraz na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, że wszyscy sędziowie tej nastojaszczej Izby, jeden w drugiego są konfidentami – jak nie Wojskowych Służb Informacyjnych, to Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która prowadziła operację „Temida”, mającą na celu werbunek agentury wśród sędziów. Czy druga postępowa sędziowska organizacja „Themis” jest rezultatem tej operacji, czy to tylko przypadkowa zbieżność nazwy – tajemnica to wielka – ale oczyma duszy widzę, że mimo, iż jakaś Mocna Ręka wcisnęła hamulec i na razie zatrzymała forsowanie u nas wariantu rumuńskiego, to ani chybi już w najbliższych dniach wybuchnie nowa wojna na górze, która mianowicie Izba Sądu Najwyższego powinna rozpatrywać protesty, co to spływają tam szeroką falą – no i która Izba ma ogłosić, że wybory prezydenckie, co to przyniosły zwycięstwo obywatelowi Nawrockiemu Karolowi były ważne.

Więc kiedy my się tu onanizujemy tymi wszystkimi sprawami, od których rozstrzygnięcia świat albo się zawali, albo przeciwnie – nie zawali się – jak piorun z jasnego nieba gruchnęła wieść, że oto w Szwecji, w luksusowym hotelu należącym do familii Wallenbergów, właśnie wyznaczyła sobie rendez-vous słynna Grupa Bildelberg, której ojcem-założycielem był Józef Retinger, jegomość nie tylko z pierwszorzędnymi korzeniami, ale w dodatku z epizodem jezuickim, jak nie przymierzając – pan prof. Stanisław Obirek, który teraz, wraz z panem mec. Arturem Nowakiem obsrywa Kościół katolicki. Wprawdzie nie brakowało ludzi twierdzących, że to agent sowiecki, angielski, a nawet – watykański – ale czego to ludzie nie gadają? W każdym razie wszystkie drzwi były dla niego otwarte – i te w Londynie i te w waszyngtońskim Białym Domu.

Przypominam o tym ojcu-założycielu, bo na to rendez-vous Grupy Bilderberg zaproszony został Książę-Małżonek, który w vaginecie obywatela Tuska Donalda ma fuchę ministra spraw zagranicznych. Czy Książę-Małżonek jest gościem, że tak powiem głównym, czy tylko towarzyszy Małżonce Księcia-Małżonka, naszej Jabłoneczce, czyli Annie Applebaum, co to ma korzenie co najmniej porównywalne z korzeniami pana Józefa Hieronima Retingera – tego oczywiście się nie dowiemy – ale nawet gdyby Książę-Małżonek świecił tylko światłem odbitym, to i tak stoi wyżej w hierarchii od takiego – dajmy na to – obywatela Tuska Donalda, któremu Sejm właśnie uchwalił votum zaufania.

Nikomu bowiem nie przyszło do głowy, by zapraszać na to spotkanie obywatela Tuska Donalda, którego nawet podczas pielgrzymki do Kijowa odproszono z wagonu, w którym siedzieli przedstawiciele państw poważnych – podobno nawet do wagonu bydlęcego. Aż tak źle to pewnie nie było – ale przypuszczam, że przez taki gest przywódcy państw poważnych chcieli dać do zrozumienia własnym opiniom publicznym, by nie traktowały serio fałszywych pogłosek o partnerskim traktowaniu naszego bantustanu. Takich rzeczy nie wypada głośno mówić – ale zawsze można użyć aluzji.

Tak właśnie zrobił gen. Wojciech Jaruzelski, nakazując w pierwszych dniach stanu wojennego internować Edwarda Gierka i jego pierwszego ministra – Piotra Jaroszewicza. Przecież nie dlatego, by Edward Gierek stwarzał jakiekolwiek zagrożenie dla ustroju socjalistycznego, czy sojuszów. Taka myśl w ogóle nie przyszłaby mu nigdy do głowy. Zatem chodziło o co innego; o pokazanie Polakom, że oto partia przestała się liczyć. Wsadziliśmy za kraty I sekretarza – wprawdzie byłego – niemniej jednak – i co? Ano – i nic! Ani jeden głos nie podniósł się w jego obronie, chociaż jeszcze półtora roku wcześniej 3 miliony partyjniaków wiwatowały na jego cześć.

Skłania to do postawienia pytania o prawdziwą hierarchię we władzach naszego bantustanu, która nawyraźniej nie pokrywa się z hierarchią konstytucyjną, podobnie jak prawdziwa hierarchia nie pokrywała się z formalną za czasów Stanisława Mikołajczyka i Bolesława Bieruta. W książce „Gwałt na Polsce” Mikołajczyk twierdzi, że na czele prawdziwego rządu w Polsce stoi generał NKWD Iwan Sierow, nazywany przezeń „generałem Malinowem”. Drugą osobą w hierarchii jest szef NKWD w sowieckiej ambasadzie. Trzecią – ambasador ZSRR w Warszawie, Lebiediew, a czwartą – Jakub Berman, który formalnie piastował stanowisko prostego wiceministra. Ale to on był ważniejszy i od Bolesława Bieruta i od premiera Edwarda Osóbki-Morawskiego.

Zatem dlaczego Książę-Małżonek, nawet gdyby świecił światłem odbitym, nie miałby być ważniejszy od obywatela Tuska Donalda? Warto przypomnieć, że Książę-Małżonek został z nicości, jeszcze jako poddany brytyjski, awansowany od razu na wiceministra Obrony Narodowej w rządzie premiera Olszewskiego, no a potem w rządach charyzmatycznego premiera Buzka, co to miał aż dwa pseudonimy operacyjne, nadane mu przez SB, był wiceministrem spraw zagranicznych, a w rządzie premiera Kazimierza („yes, yes, yes!”) Marcinkiewicza a potem premiera Jarosława Kaczyńskiego – ministrem Obrony Narodowej, z którego to stanowiska się dymisjonował zaledwie 5 miesięcy przez upadkiem tego rządu – po czym jesienią 2007 roku kandydował już do Sejmu z listy Volksdeutsche Partei, a nowy premier obywatel Tusk Donald od razu przyznał mu fuchę ministra spraw zagranicznych, którą ma również w aktualnym vaginecie.

Jak widzimy, jest prawdziwym człowiekiem Renesansu – ale nie o to chodzi, tylko o to – komu naprawdę podlega?

Stanisław Michalkiewicz

Próba kradzieży zuchwałej w NBP

Próba kradzieży zuchwałej w NBP

13 czerwca 2025 Michalkiewicz Proba-kradziezy-zuchwalej-w-NBP

Czy jest jakieś poświęcenie, którego nie można by dokonać dla świętej sprawy praworządności? Takiego poświęcenia nie ma – bo dla praworządności, podobnie jak i dla demokracji nie tylko można, ale nawet trzeba poświęcić wszystko. Tak uważali nawet starożytni Rzymianie, którzy wprawdzie pogrążeni byli w sprośnych błędach Niebu obrzydłych, ale za to każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji. I właśnie na taką okoliczność dysponowali sentencją: pereat mundus, fiat iustitia – co się wykłada, że niech świat zginie, byle sprawiedliwości stało się zadość. Wynika z tego, że nawet zagłada świata nie powinna nikogo powstrzymywać przed wprowadzaniem sprawiedliwości.

Toteż muszę przyznać, że walkę o praworządność, jaką w Polsce rozpętała Nasza Złota Pani z Berlina, kiedy to po spaleniu na panewce “Ciamajdanu”, jaki 16 grudnia 2016 roku zorganizowała w Sejmie Volksdeutsche Partei, żeby nie dopuścić do uchwalenia ustawy budżetowej i w ten sposób wymusić na panu prezydencie Andrzeju Dudzie rozpisanie nowych wyborów, które folksdojczom przyniosłyby oczekiwane przez niemiecką BND , a kto wie, czy nawet nie zadatkowane zwycięstwo – przybyła 7 lutego 2017 roku do Warszawy – traktuję z coraz większą obawą. Może się bowiem okazać, że to nie globalne ocieplenie, ani nawet wojna, jaką bezcenny Izrael, chroniąc swego premiera Beniamina Netanjahu przed kryminałem, rozpęta przeciwko złowrogiemu Iranowi, obsypując go swoimi atomowymi kartaczami, których, jak wiadomo, “nie ma”- co z kolei może doprowadzić do III wojny światowej i nuklearnej zagłady życia na Ziemi – tylko właśnie walka o praworządność i sprawiedliwość, będzie przyczyną końca świata.

Oto opinią publiczną wstrząsnęła informacja o napadzie na Narodowy Bank Polski, której dokonał prokurator Prokuratury Okręgowej w Warszawie, pan Andrzej Piaseczny w asyście trzech jegomościów w policyjnych uniformach. Jak pamiętamy, Narodowy Bank Polski zakupił ostatnio większą ilość złota, więc nic dziwnego, że wielu marzy o uszczknięciu chociażby części tych zasobów – tymczasem władze NBP informują, że pan Andrzej Piaseczny nie domagał się złota, tylko dokumentów z posiedzeń Rady Polityki Pieniężnej. Rada Polityki Pieniężnej decyduje, jak wiadomo, jakie będą stopy procentowe. W tym celu rzuca monetą i jeśli wypadnie orzeł, to podnosi stopy procentowe, jeśli wypadnie reszka – to obniża – a jak moneta stanie na sztorc – to ani nie podnosi, ani nie obniża. Są to sprawy powszechnie znane opinii publicznej, więc nawet nie wiem, czy z takich rzutów monetą sporządza się jakieś protokoły, a jeśli nawet – to po co takie protokoły miałyby być potrzebne panu Andrzejowi Piasecznemu?

Wreszcie – jeśli nawet przez ciekawość, co to jest pierwszym stopniem do piekła, nie mógłby bez nich wytrzymać, to przecież mógł napisać do pana prezesa Glapińskiego, żeby mu kopie takich protokołów dostarczył, a pan prezes z pewnością by tej prośbie uczynił zadość – bo niby dlaczego nie, skoro każde dziecko wie, jak przebiega procedura ustalania stóp procentowych Narodowego Banku Polskiego?

W tej sytuacji trudno powstrzymać się od podejrzeń, że za napadem pana prokuratora i policjantów na Narodowy Bank Polski kryje się jakiś inny, zagadkowy motyw. Nie jest przecież tajemnicą, że gabinet obywatela Tuska Donalda już dawno chciał pojmać i umieścić w areszcie wydobywczym pana prezesa Glapińskiego, żeby już żadna przeszkoda nie utrudniała mu dostępu do zasobów złota zgromadzonego w piwnicach NBP.

Okoliczność, że do napadu doszło następnego dnia po uchwaleniu przez Sejm votum zaufania dla obywatela Tuska Donalda i jego gabinetu, tylko te podejrzenia wzmaga. Chodzi o to bowiem, że losy gabinetu– czy uzyska on votym zaufania, czy nie – zależały od Polskiego Stronnictwa Ludowego – czy będzie ono głosowało za zaufaniem dla obywatela Tuska Donalda, czy przeciwnie – do czego namawiało pana prezesa PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza PiS, kusząc go obietnicą powierzenia mu stanowiska premiera. Jak wiemy, pan prezes Władysław Kosiniak-Kamysz nie dał się skusić tymi obietnicami – ale to może znaczyć tylko tyle, że obywatel Tusk Donald za tę nieustępliwość zaoferował mu więcej – i to właśnie z zasobów NBP, bo – o ile mi wiadomo – członkowie zaplecza politycznego PSL zostali wynagrodzeni za wejście do koalicji 13 grudnia stanowiskami w spółkach Skarbu Państwa już wcześniej.

No dobrze – ale jak tu przelicytować ofertę PiS nie pozostawiając śladów w Ministerstwie Finansów, które, nota bene, ma same długi? Ano – trzeba było upozorować napad na Narodowy Bank Polski. A jak upozorować? Wiadomo, że najlepiej upozorować pod pozorem legalności. A cóż wygląda bardziej legalnie, jak nie prokurator w asyście policjantów?

Tak samo myślał wielki konstruktor Trurl i jego kolega Klapaucjusz, kiedy lekkomyślnie przyjęli ofertę króla Okrucyusza – o czym pisze Stanisław Lem w „Bajce o trzech maszynach opowiadających króla Genialona”. Jak pamiętamy król Okrucyusz został aresztowany przez umundurowanych policjantów i porwany w nieznane – by w ten sposób zmusić go do wypłacenia umówionego wynagrodzenia w postaci stu worów złota – co się dokonało.

Bardzo możliwe, że obywatel Tusk Donald czytał „Cyberiadę” Stanisława Lema i stąd zaczerpnął inspirację do napadu na Narodowy Bank Polski w wykonaniu prokuratora z Prokuratury Okręgowej w Warszawie i trzech policjantów. Dodatkową poszlaką, wskazującą, że tak właśnie mogło być, jest reakcja prezesa NBP, pana prof. Glapińskiego. Poinformował on, że – po pierwsze – wszystkie rzekomo interesujące pana prokuratora dokumenty były przygotowane i zostałyby udostępnione w ramach istniejących procedur, a po drugie – że o zaistniałej sytuacji poinformuje Europejski Bank Centralny.

Zwraca uwagę okoliczność, że pan prof. Glapiński ani słowem nie wspomina o złożeniu zawiadomienia do prokuratury. Jest to całkowicie zrozumiałe. Skoro w ramach przekształcania demokracji walczącej w demokrację wojenną, zgodnie z sugestią Judenratu, przekazaną za pośrednictwem pana red. Tomasza Piątka, który wystąpił tu jako postillon d`amour – prokuratura pod przewodnictwem pana ministra Adama Bodnara z czarnym podniebieniem, stała się rodzajem organizacji przestępczej o charakterze zbrojnym, więc nie ma najmniejszego sensu zawiadamianie jej o czymś, o czym przecież nie może nie wiedzieć. A przecież to dopiero początek drugiego etapu funkcjonowania gabinetu obywatela Tuska Donalda. Czego jeszcze możemy spodziewać się w ciągu najbliższych dwóch lat?

Judenrat dostarcza przeżyć

Judenrat dostarcza przeżyć

Stanisław Michalkiewicz, serwis „Prawy.pl” 12 czerwca 2025 michalkiewicz

Wprawdzie pojawiły się fałszywe pogłoski, jakoby Reichsfuhrerin UrszulaWodęleje surowo zabroniła obywatelu Tusku Donaldu forsowania w naszym bantustanie wariantu rumuńskiego przy pomocy KGB, to znaczy pardon – jakiego tam znowu KGB? Nie KGB, tylko oczywiście Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która już rozpoczęła stosowne przygotowania – ale wszystko jeszcze przed nami. Realizując testament Lenina Włodzimierza („odchodząc od nas nakazał nam towarzysz Lenin rozwijać i umacniać organizatorską funkcję prasy” – grzmiał na pogrzebie Lenina Włodzimierza Ojciec Narodów, Chorąży Pokoju Józef Stalin i kontynuował: „Przysięgamy ci towarzyszu Leninie, że wypełnimy wiernie i to twoje przykazanie”) tubylcza żydokomuna skupiona w Judenracie przy ulicy Czerskiej w Warszawie, przystąpiła do kreciej roboty, stwarzając tak zwane „fakty prasowe”, o których w ramach rozwijania rewolucyjnej teorii mówił „drogi Bronisław”, czyli pan prof. Bronisław Geremek.

Fakt prasowy, to wiadomość wymyślona przez ścisłe kierownictwo redakcji. Po jej publikacji zaczyna żyć własnym życiem, stając się pretekstem rozmaitych konsekwencji, których wprowadzaniem zajmuje się właśnie KGB, to znaczy pardon – nie żadne KGB, tylko na przykład Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, niezależna prokuratura i niezawisłe sądy. Tak na przykład bywało za pierwszej komuny. Jak partia chciała stworzyć fakt prasowy, to nakazywała jakiemuś agentowi pracującemu za granicą pod przykryciem dziennikarza takiej „L’Humanite”, czy „Morning Star” publikację faktu prasowego, a następnie „Trybuna Ludu” w Warszawie dokonywała przedruku „z prasy zachodniej”, no i zaczynała się kołomyjka.

Pan red. Michnik, główny cadyk Judenratu, takie rzeczy powysysał z mlekiem ojca i matki, więc nie tylko ma to wszystko w małym paluszku, którym… no, mniejsza z tym – ale również zaszczepia te umiejętności już trzeciej generacji żydokomuny. Wprawdzie u progu transformacji ustrojowej twierdził, że Żydów w Polsce „nie ma”, ale jak zwykle się z nami przekomarzał, bo w takim razie skąd wzięłoby się aż 120 czy bodaj nawet 180 organizacji żydowskich, które potępiły Grzegorza Brauna?

Wracając do organizatorskiej funkcji prasy, to obecnie fakty prasowe Judenratu skupiają się na cudach nad urnami. Te cuda z pewnością przybiorą wkrótce formę protestów wyborczych, które – no właśnie. Formalnie powinny być kierowane do Sądu Najwyższego, a konkretnie – do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych – ale przecież Judenrat „nie uznaje” Sądu Najwyższego, a w szczególności – tej właśnie Izby, która „nie jest sądem” – a przekonanie takie czerpie nie tylko z własnej intuicji, ale również z instrukcji Judenratu Europejskiego, który z kolei opiera się na salomonowym wyroku Trybunału w Luksemburgu. Powiadają, że ten Trybunał powołała osobiście sławna rewolucyjna jamnica Róża Luksemburg do spółki z Leonem Jogichesem Tyszką, ale to chyba nieprawda. Tak czy owak, zgodnie z rewolucyjną teorią do Izby, która nie jest sądem, protestów wyborczych kierować nie można. Gdzie w takim razie je kierować?

Może właśnie do Judenratu, który w ramach realizowania leninowskiego testamentu, mianuje się Sumieniem Narodu Tubylczego, przy akompaniamencie – triumfalnej wrzawy mikrocefali, na czele których będzie kroczył obywatel Trzaskowski Rafał, namaszczony przecież na tubylczego prezydenta przez dwóch wpływowych amerykańskich Żydów: Ronalda Laudera ze Światowego Kongresu Żydów i młodego Sorosa, któremu stary grandziarz podobno powierzył klucze – nie te do Królestwa Niebieskiego, tylko na razie – do kasy?. W tej sytuacji, jeśli nawet Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych uznałaby ważność wyboru obywatela Nawrockiego Karola na prezydenta, to kto wie, czy Judenrat nie wezwie do budowy alternatywnego państwa – oczywiście w ramach realizowania organizatorskiej funkcji prasy? Jeśli kolaborujący z Judenratem obywatel Piątek Tomasz właśnie proklamował „demokrację wojenną”, to taka proklamacja nie może przecież pozostawać bez żadnych konsekwencji. Konsekwencje będą musiały zostać wyciągnięte, a towarzyszyć temu będzie wycie stada autorytetów moralnych, które już nie może się doczekać wejścia na widownię dziejową.

Coś może być na rzeczy, bo właśnie Wielce Czcigodny Giertych Roman, co to właśnie zapisał się do Volksdeutsche Partei, zawiadomił Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, że do wyborów prezydenckich w naszym bantustanie swoje macki wprowadziły… Chiny – i dlatego właśnie obywatel Trzaskowski Rafał najsampierw wygrał, a po dwóch godzinach – przegrał. Jestem pewien, że w sytuacji, kiedy Wielce Czcigodny Giertych Roman został członkiem Volksdeutsche Partei, na pewno te pogłoski ABW potwierdzi tak zwanymi twardymi dowodami w postaci alfonsów z Trójmiasta, którzy przypomną sobie, jak to Chińczyk, straszny Pa Fa Wag, wydawał im polecenia co do wyborów.

Takie rzeczy zdarzały się i wcześniej – o czym możemy przeczytać w nieśmiertelnym poemacie Janusza Szpotańskiego „Bania w Paryżu”: „Już od godziny Czang Wu Fu, jak rzecz się ma, klaruje mu” (Alemu Khadafowi, dzikszemu jeszcze od tygrysa – SM) : „Ti miśli; Luski – wasz przyjaciel, a on chcieć w kaszy zjeść Alaba! Ti – selce wielkie, glowa slaba. Ti mu nie ufać, wlóg Ploloka!

Z pozycji dzisiejszej mądrości etapu niektóre z przestróg Czang Wu Fu okazują się nadal aktualne, a nawet nabierają całkiem nowej aktualności. I znowu literatura wyprzedziła życie. Czy ktokolwiek spośród mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to rozpoznają się po zapachu dzisiaj „miśli” , że „Luski” to przyjaciel?

Na poprzednim etapie, to co innego; nawet pan redaktor Adam Michnik bywał w Klubie Wałdajskim, gdzie zimny ruski czekista go karmił i poił – ale teraz takich rzeczy nie wolno robić nikomu pod rygorem strefienia i natychmiastowej utraty przyzwoitości.

No bo jakie to marzenia snuła Caryca Leonida, na wypadek braku z rassudku między nią, a Trikim Dikim, potężnym władcą Ameryki?

Czy to Moskwa, czy to Fłorida,

czy Łondon czy to Mozambik:

wszędzie carstwujet Leonida,

wszędzie władajet Triki Dik.

(…) Patrz, jak korzystnie świat się zmienia:

Niegry bieleją z przerażenia,

a Żydki zamykają domy,

bo przeczuwają już pogromy. (…)

Egipski pedryl (Anwar Sadat – SM) aż się spłaszczy;

ja budu szczała mu do paszczy

i tak szutiła: Nu Anwar,

wied’ u was na pustynie żar,

ja tiepier tobie go ugaszę!

Krótko mówiąc; z Judenratem i Wielce Czcigodnym Giertychem Romanem na jego usługach nie będziemy się nudzili – jak to przy sowieckiej własti.

Stanisław Michalkiewicz

W miłującym pokój świecie

W miłującym pokój świecie

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” michalkiewicz 10 czerwca 2025

[ale pisane przed II turą md ]

Wysiłki sztabów wyborczych panującego nam miłościwie od ponad 20 lat duopolu, by w związku z wyborami prezydenckimi doprowadzić obywateli naszego nieszczęśliwego kraju do stanu onieprzytomnienia, nie do końca się udały. Frekwencja w pierwszej turze osiągnęła 67,31 proc, a więc była tylko o 5 procent wyższa niż frekwencja w „kontraktowych” wyborach parlamentarnych w roku 1989, a w dodatku różnica między obywatelem Trzaskowskim Rafałem, reprezentującym niezmiennie zadowolony ze swego rozumu Jasnogród, a obywatelem Nawrockim Karolem, mianowanym „kandydatem obywatelskim” przez Naczelnika Państwa, obywatela Kaczyńskiego Jarosława nie przekroczyła 1 procenta. Jakby tego było mało, prawie 15 procent głosów zebrał kandydat Konfederacji Sławomit Mentzen, a największą siurpryzą było ponad 6 procent głosów poparcia, zebranych przez Grzegorza Brauna, któremu eksperci początkowo nie dawali nawet złamanego procenta, wskutek czego niezależne media głównego nurtu posłusznie pomijały go w notowaniach, a kiedy już nie mogły, to przynajmniej go „niedoszacowywały”. Ciekawe czym zakończy się druga tura, bo można odnieść wrażenie, że sztaby już nie wiedzą, jak tumanić suwerenów i planują „marsze”. W jednym mają maszerować patrioci-folksdojcze, a w drugim, konkurencyjnym – patrioci-szabesgoje, jako że jego organizatorem jest ekspozytura Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, które wespół ze Stronnictwem Pruskim tworzy wspomniany duopol. Wysyp patriotów-folksdojczów na pierwszy rzut oka może dziwić, ale podobnie rzeczy zdarzały się u nas i wcześniej – żeby wspomnieć np. „patriotów-księży”. Jak się okazuje, patriotów u nas nie brakuje.

Tak czy owak, druga tura wyborów wszystko wyjaśni, chyba że promotorzy demokracji kierowanej uczynią i u nas cud nad urną, jaki zdarzył się w Rumunii – czego też wykluczyć nie można – bo kto to wdział, żeby w demokracji pozostawiać suwerenom swobodę wyboru? Suwerenowie – owszem – mogą sobie głosować, ale przecież nie tak, jakby im się chciało, tylko – tak, jak powinni, żeby było dobrze. Myślę, że wśród folksdojczów-patriotów znajdą się siły, które sprawią, że i nasz nieszczęśliwy kraj stanie się bardziej przewidywalny – jako że nieprzewidywalność zasmuca Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje, co z kolei może wzbudzać jaskółczy niepokój w głębi serca gorejącego obywatela Tuska Donalda, który ma tu pilnować interesu. Jak tam będzie, tak tam będzie, bo – jak mówił dobry wojak Szwejk – jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było.

Tymczasem poza naszym nieszczęśliwym krajem, który, za sprawą sztabów wyborczych i funkcjonariuszy Propaganda Abteilung z niezależnych mediów głównego nurtu, zdaje się pogrążać w stanie onieprzytomnienia wyborczego, jest jeszcze reszta świata, w którym nurtują procesy co najmniej tak samo doniosłe i brzemienne w skutki, jak zwycięstwo któregoś z obecnych faworytów. Oto po zawarciu przez Stany Zjednoczone umowy „mineralnej” z Ukrainą, Ameryka jakby straciła serce do kończenia wojny, jaką do niedawna cały miłujący pokój świat prowadził z Rosją do ostatniego Ukraińca. Nie tylko serce – ale jakby również i zainteresowanie tą całą wojną, która w związku z tym może przekształcić się w „wojnę zapomnianą”, jakich wiele ślimaczy się na świecie. Ponieważ natura nie znosi próżni, zwłaszcza próżni politycznej, to po osłabieniu przez Amerykę żywego zainteresowania tą wojną, sprawy w swoje ręce próbuje wziąć Europa, która wyłoniła z siebie „koalicję chętnych”. Nazwa tej koalicji wprost zmusza do postawienia pytania – chętnych do czego? Pewne światło na tę sprawę rzucił amerykański generał Kellog, wyjaśniając, że chodzi o wysłanie na Ukrainę „sił pokojowych”, które zajęłyby tereny na prawym brzegu Dniepru, uniemożliwiając w ten sposób rosyjskiemu prezydentowi Putinowi zajęcie również tej części Ukrainy.

Warto dodać, że „koalicję chętnych” tworzą Angielczykowie, którzy w styczniu zawarli z Ukrainą ”stuletnie partnerstwo”, Francja, Niemcy – no i właśnie; generał Kellog wspominał również o naszym nieszczęśliwym kraju, którego premier, obywatel Tusk Donald wziął nawet udział w sławnej pielgrzymce do Kijowa, podczas której nie tylko wyznaczono mu miejsce w osobnym wagonie, ale i nie dopuszczono do konfidencji, przy rozrywkach, jakim podobno oddawali się przedstawiciele państw poważnych. Oczywiście obywatel Tusk Donald, w związku z wyborami prezydenckimi zaklinał się, że o wysłaniu naszej niezwyciężonej armii na Ukrainę mowy być nie może, a wtórował mu wicepremier i minister obrony, Władysławie Kosiniak-Kamasz – ale czy zarówno jeden, jak i drugi wytrwa w swojej zatwardziałości również po wyborach, zwłaszcza gdy Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje chwyci za słuchawkę? Wprawdzie obywatel Nawrocki Karol podpisał Sławomirowi Mentzenowi cyrograf, że na wysłanie naszej niezwyciężonej armii na Ukrainę się nie zgodzi – ale czy ktoś będzie go o to pytał, nawet gdyby wygrał II turę wyborów prezydenckich? Wszak generał Kellog dawał do zrozumienia, jakby sprawa była przesądzona, a skoro tak, to nie sądzę, by Naczelnik Państwa próbował wierzgać przeciwko ościeniowi.

Ale ewentualna wysyłka naszej niezwyciężonej armii na Ukrainę to jedna sprawa, a sprawą drugą jest kształt „sprawiedliwego pokoju”, który ma być wynegocjowany przez stronę ukraińską i rosyjską pod auspicjami Stolicy Apostolskiej. Czy Leon XIV przekona zimnego ruskiego czekistę Putina, by oddał prezydentowi Zełeńskiemu Krym i resztę terytoriów zajętych przez armię rosyjską i – przypomnę – już oficjalnie wcielonych do Federacji Rosyjskiej, czy też sprawiedliwy charakter pokoju zostanie zrealizowany w jakiś inny sposób? Generał Załużny, ongiś głównodowodzący ukraińską armią, a obecnie – ambasador Ukrainy w Londynie – podaje taką możliwość w wątpliwość I trudno się z nim nie zgodzić zwłaszcza w sytuacji, gdy „wszyscy” pragną „zakończenia wojny”. Zmuszenie Rosji, by oddała to, co zajęła, oznaczałoby raczej kontynuowanie wojny i to przez dziesięciolecia, a nie jej zakończenie. W tej sytuacji jak tu zadośćuczynić sprawiedliwości? Nie ma rady, tylko trzeba będzie obmyślić Ukrainie jakąś rekompensatę, co dla „koalicji chętnych” a także dla USA może być o tyle łatwiejsze, że ani Wielka Brytania, ani Francja, ani nawet Niemcy, nie mówiąc o USA, z Ukrainą nie graniczą.

Z Ukrainą graniczy tylko jedno państwo wchodzące w skład „koalicji chętnych”, czyli Polska. Żeby jednak zrealizować „sprawiedliwy pokój” tym kosztem, trzeba będzie wymyślić jakąś formułę, która by przynajmniej części naszych obywateli nie kojarzyła się z kolejnym rozbiorem, tylko przeciwnie – z wkroczeniem na mocarstwowy „szlak jagielloński”. Bąka w tej sprawie puścił kilka lat temu w przemówieniu z okazji 3 maja sam pan prezydent Andrzej Duda, stręcząc naszemu mniej wartościowemu krajowi, będącym „sługą narodu ukraińskiego”, przesławną „unię” z Ukrainą. Potem, najwyraźniej skarcony przez kogoś starszego i mądrzejszego, już o tym nie wspominał – ale co się powiedziało, to się powiedziało. Jeszcze za głębokiej komuny Janusz Wilhelmi przestrzegał, by nie ulegać pierwszym odruchom – bo mogą być uczciwe – ale być może pan prezydent Duda o tym zapomniał tym bardziej, że odruch, któremu mógł wtedy ulec, nie był wcale „uczciwy”, tylko zwyczajnie – głupi.

Jak widzimy, najważniejsze dopiero przed nami, tym bardziej, że dzięki dotychczasowemu futrowaniu Ukrainy pieniędzmi i bronią bez żadnej kontroli, tamtejsi oligarchowie przejmują rozmaite przedsiębiorstwa w naszym nieszczęśliwym kraju, nawet bez konieczności uruchamiania tutaj „wołynki, która zawsze, dzięki niezwykle licznej ukraińskiej diasporze, którą Polska wzięła na swoje utrzymanie, zawsze jest przecież możliwa, gdyby nasz mniej wartościowy naród tubylczy chciał stanąć dęba. Chyba nikt przytomny nie wyobraża sobie, by nasza niezwyciężona armia stanęła po stronie wyrzynanych? Przeciwnie – pod zwierzchnictwem Volksdeutsche Partei, do której doszlusowało wielu tubylczych banderowców, prędzej by spacyfikowała nasz mniej wartościowy naród tubylczy, jak to było w roku 1981. A potem, to znaczy – po 80 latach – może ktoś te wszystkie szczątki ekshumuje – albo, i nie – bo po co rozdrapywać stare rany, co to właśnie pozarastały błoną podłości?

„Wołynka” z 1943 roku poucza nas bowiem, że zbrodnia popłaca. Jakże inaczej, skoro żadna z polskich sił politycznych nie formułuje żadnego, niechby najbardziej powściągliwego programu powrotu Polski na tamte terytoria? Co innego takie Węgry – no ale tamtejsza bezpieka, w odróżnieniu od naszej swołoczy, co to wysługuje się każdemu w zamian za obietnicę dalszego pasożytowania na mniej wartościowym narodzie tubylczym, przeszła na stronę umęczonego narodu węgierskiego – czego nie może ścierpieć nie tylko Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje, ale i europejskie Judenraty?

A skoro o Judenratach mowa, to niepodobna nie zahaczyć o poczynania bezcennego Izraela, który właśnie, na oczach całego miłującego pokój i sprawiedliwość świata, kontynuuje operację „ostatecznego, rozwiązania kwestii palestyńskiej” w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu. Ale to tylko drobiazg niewątpliwy w porównaniu z cierpliwym i metodycznym urzeczywistnianiem przez bezcenny Izrael idei „wielkiego Izraela”? Ta idea ma bardzo stary rodowód, wywodząc się z kontraktu, jaki pewien mezopotamski koczownik zawarł ze Stwórcą Wszechświata. W zamian za to, że koczownik będzie Stwórcy Wszechświata słuchał i mu kadził, Stwórca Wszechświata zobowiązał się do wydzielenia potomstwu wspomnianego koczownika obszaru „od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”.

Pierwsza faza, obejmująca doprowadzenie zamieszkujących tam narodów do stanu obezwładnienia, właściwie już się zakończyła, a teraz przychodzi pora na rozwiązanie ostateczne. Tu jednak na przeszkodzie stoi złowrogi Iran i właśnie wywiad amerykański przed kilkoma dniami doniósł, że nie bacząc na zaklęcia prezydenta Trumpa, który zamierza prowadzić ze Złowrogim Iranem jakieś „rozmowy”, izraelski premier Beniamin Netanjahu podjął był decyzję o przeprowadzeniu uderzenia na Iran i to nie takiego rytualnego, jak to miało miejsce w konflikcie między Indiami i Pakistanem, tylko prawdziwego. Ciekawe, co w takiej sytuacji robią amerykańscy twardziele; czy odważą sprzeciwić się bezcennemu Izraelowi, czy też z podkulonymi ogonami poddadzą się izraelskiemu przewodnictwu? Tego jeszcze nie wiemy, ale uczeni radzieccy wynaleźli bardzo prosty sposób przewidywania przyszłości: wystarczy trochę poczekać. Więc czekamy – bo cóż innego możemy zrobić?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Program pilotażowy „demokracji wojennej”. Reinkarnacje.

Program pilotażowy „demokracji wojennej”

Stanisław Michalkiewicz, 10 czerwca 2025 michalkiewicz

Pan redaktor Tomasz Piątek w swoim czasie zażywał rozmaite substancje, a może nadal je zażywa, w związku z czym dla warszawskiego Judenratu bywa niezwykle użyteczny. Czego nie wypada powiedzieć panu redaktoru Michniku Adamu, ani nawet obywatelowi Kurskiemu, tylko nie Jackowi, bo on jest zaprzyjaźniony z Naczelnikiem Państwa i z tego tytułu do niedawna kierował propagandą dla patriotów, tylko Jarosława, który – w odróżnieniu od swego brata – jest Żydem polarnym – i z tego tytułu kieruje propagandą dla mikrocefali – to wypada powiedzieć panu red. Tomaszowi Piątkowi. Nigdy bowiem nie wiadomo, czy mówi on serio, czy też daje tylko wyraz obfitości różnych substancji w organizmie. Z obfitości bowiem– jak powiada Biblia – usta mówią – a pan red. Tomasz Piątek jest znakomitym przykładem trafności tego spostrzeżenia.

Oczywiście sama obfitość nie wystarczy; konieczny jest jeszcze katalizator w postaci jakiegoś impulsu z zewnątrz. No i stało się, że wybory prezydenckie w naszym nieszczęśliwym kraju wygrał obywatel Nawrocki Karol – oczywiście nie od razu – bo najpierw wygrał je obywatel Trzaskowski Rafał, który w gronie folksdojczów z Volksdeutsche Partei radował się z tego powodu aż przez dwie godziny, no a potem przeżył bolesny powrót do rzeczywistości. Pan red. Piątek pewnie też się przez te dwie godziny radował, a może nawet coś tam i wciągnął, wskutek czego w jego przypadku powrót do rzeczywistości mógł okazać się bardziej bolesny, niż w przypadku obywatela Trzaskowskiego, co znalazło zewnętrzny wyraz w postaci ‘koncepcji”, które w głowie pana red. Tomasza Piątka najwyraźniej lęgną się w głowie niczym u Kukuńka – w tempie iście stachanowskim.

Wspominam o Kukuńku, bo to właśnie w jego głowie zaraz po II turze wyborów wylęgła się „koncepcja” przeprowadzenia w Polsce „męskiej” kuracji przeczyszczającej. Wprawdzie ktoś starszy i mądrzejszy musiał chyba zwrócić Kukuńkowi uwagę, że on sam mógłby zostać pierwszą ofiarą takiej kuracji przeczyszczającej, więc Kukuńkowi zaraz wylęgła się w głowie kolejna „koncepcja”, żeby udać się na wewnętrzną emigrację, kontemplować „przyrodę”, słuchać muzyki i nawet – horrible dictu – „czytać książki”. Trudno powiedzieć, jak długo Kukuniek wytrwa na tej wewnętrznej emigracji – bo przecież jeśli tylko oficer prowadzący zatrąbi – bo św. Paweł pisze: – „zagrzmi bowiem trąba” – to Kukuniek chyba stanie w karnym szeregu i zrobi, co tam będzie trzeba?

Ale słuszna myśl raz rzucona w powietrze prędzej czy później znajdzie swego amatora, którym w tym przypadku okazał się pan red. Tomasz Piątek. Zmodyfikował on nieco zgrzebną „koncepcję” Kukuńka, wzbogacając ją o część teoretyczną. Mamy mianowicie wojnę – twierdzi pan red. Piątek Tomasz – a w czasie wojny robi się rozmaite rzeczy. Na wojnie jest wróg – a wróg – wiadomo – kłamie, podczas gdy my mówimy prawdę. Tedy na kłamstwa – powiada pan red. Piątek, znany szermierz wolności – na te wszystkie „szczekaczki” – trzeba nałożyć cenzurę. Na tym polega „demokracja wojenna”. Jak się okazuje, obywatel Tusk Donald ze swoją „demokracją walczącą” jest już passee, bo szermierze wolności z Judenratu postąpili w rewolucyjnej teorii.

No i od razu odezwały się nożyce, to znaczy – zareagowali rewolucyjni praktycy w osobach bodnarowców z czarnymi podniebieniami, natychmiast wcielając w życie program pilotażowy, dzięki któremu można będzie wybadać nastroje i reakcje społeczne, dzięki czemu wyjaśni się, jak daleko będzie można się w demokracji wojennej posunąć i na jakie etapy ją rozłożyć. Rada w radę stanęło na tym, by aresztować dwójkę „Rodaków-Kamratów” to znaczy – pana Olszańskiego i pana Osadowskiego, a następnie postawić im zarzuty. Tych zarzutów – jak się dowiadujemy, ma być co najmniej 142, a wszystkie prokuratorzy wykombinowali podobno przy udziale sztucznej inteligencji, w co chętnie wierzę, chociaż jak trzeba, to i prostym prokuratorom też inwencji nie brakuje. Jak oficer prowadzący powie: wiecie, rozumiecie, prokuratorze, umieśćcie w areszcie wydobywczym tych całych „rodaków-kamratów” – to taki jeden z drugim prokurator poradzi sobie i bez sztucznej inteligencji, która wydaje się trochę przechwalona – bo wie, że inaczej z nim samym może być brzydka sprawa.

Wysłuchując triumfalnego komunikatu o zatrzymaniu panów Olszańskiego i Osadowskiego i postawieniu im przez niezależną Prokuraturę Okręgową w Warszawie 142 zarzutów, obiło mi się o uszy nazwisko specjalnego prokuratora, który całe to śledztwo będzie prowadził. Podobno jest tak utalentowany, że nie ma sobie równych nie tylko w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie, ale w ogóle – w całym naszym nieszczęśliwym kraju. Pojawiły się w związku z tym na mieście fałszywe pogłoski, jakoby w tego prokuratora, w ramach reinkarnacji, wcielił się sam prokurator Stanisław Zarako-Zarakowski, podobnie jak doktor Józef Mengele w ramach reinkarnacji wcielił się w Madame Gizele z Oleśnicy. Jak pamiętają starsi ludzie, prokuratorowi Zarako-Zarakowskiemu wystarczyło, żeby spojrzał na delikwenta swoim argusowym okiem i od razu wiedział „na co mierzy, na co zdatny” – to znaczy – jakie zarzuty można mu postawić, żeby potem niezawisły sąd przysolił mu piękny wyrok – śmierci, albo dożywocia.

Ponieważ jesteśmy dopiero w momencie przechodzenia demokracji walczącej w demokrację wojenną, to nic dziwnego, że sztuczna inteligencja, na której można chyba polegać, wytypowała na pierwszy ogień, to znaczy – do programu pilotażowego – właśnie panów Olszańskiego i Osadowskiego. To jest zrozumiałe – bo jestem pewien, że za nimi nie ujmie się żadna Schwein – na przykład spośród płomiennych obrońców praw człowieków. Już tam wiedzą oni, za kim wolno im się ujmować, a za kim nie – bo w przeciwnym razie i z każdym z nich może być brzydka sprawa. Co więcej – wydaje się, że i funkcjonariusze Propaganda Abteilung musieli dostać stosowne wytyczne, bo czyż w przeciwnym razie taka stacja TVN, w której rej wodzi resortowa „Stokrotka”, nazywałaby te 142 zarzuty „poważnymi”? A chodzi m.in. o to, że „Rodacy-Kamraci” chwalili Eligiusza Niewiadomskiego, co to zastrzelił prezydenta Gabriela Narutowicza. Najwyraźniej funkcjonariusze Propaganda Abteilung skądś wiedzą, że Eligiusza Niewiadomskiego można tylko potępiać – również za jego poglądy na temat malarstwa i w ogóle sztuki. A skąd mogą wiedzieć takie rzeczy, jak nie od oficerów prowadzących?

W tej sytuacji rumieńców nabierają pogłoski, jakoby Wielce Czcigodny Giertych Roman dlatego zapisał się do Volksdeutsche Partei, że w ramach rekonstrukcji rządu chce zostać ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym – jakim w swoim czasie był Andriej Wyszyński. On od 1954 roku jest już starym nieboszczykiem, więc czyż to nie pora, by w momencie wkraczania naszego nieszczęśliwego kraju w etap „demokracji wojennej”, wcielił się w Wielce Czcigodnego Romana Giertycha?

Stanisław Michalkiewicz

Krajobraz po bitwie

Krajobraz po bitwie

Stanisław Michalkiewicz tygodnik „Goniec” (Toronto)  8 czerwca 2025 michalkiewicz

Chyba miał wiele racji Tadeusz Boy-Żeleński mówiąc, że u nas nic nigdy nie dzieje się naprawdę – a to z powodu naszego safandulstwa, które powoduje rozwodnienie wszystkiego, co tam ktoś wobec nas planuje. Na przykład dyktatura Józefa Piłsudskiego była znacznie łagodniejsza od bolszewickiej, czy hitlerowskiej, a sanacja po Piłsudskim to wręcz przykład nieudolności. Podobnie podczas okupacji; wprawdzie Armia Krajowa liczyła podobno 300 tys. ludzi – ale – co zauważył Józef Mackiewicz – w znacznym stopniu wykorzystywana była do wspierania Sowietów, którzy uważani byli za drugiego najeźdźcę. A nawet i komunizm w Polsce nie da się porównać do tego sowieckiego, chińskiego, czy kambodżańskiego; wprawdzie komuna wycisnęła z Polski sporo krwi, ale np. Kościół katolicki nie został wymordowany, a nawet przetrwała prywatna własność ziemi.

Toteż choć Niemcy w ramach budowy IV Rzeszy próbują narzucić Europie model demokracji kierowanej – co w Rumunii udało się modelowo, a i we Francji też może się udać – wybory prezydenckie w Polsce sprawiają wrażenie, jakby odbyły się według modelu spontanicznego. Wprawdzie Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje i Judenrat poruszyli wszelkie możliwe Moce – ale nawet w szczytowym momencie mobilizacji, frekwencja wyborcza w II turze wyniosła niecałe 72 procent, czyli niecałe 5 procent więcej, niż w pierwszej, a ta była prawie taka sama, jak podczas wyborów „kontraktowych” w 1989 roku. Toteż i różnica między liczbą głosów uzyskanych przez obydwu antagonistów, okazała się minimalna, nie przekraczająca jednego procenta. W porównaniu z sondażami, zwłaszcza tymi wcześniejszymi, które pokazywały nawet 10 procent różnicy między obywatelem Trzaskowskim Rafałem, a obywatelem Nawrockim Karolem, było to tyle, co nic, a to z kolei świadczy o dwóch, a właściwie trzech możliwościach: albo w tych sondażowniach pracują hebesy, albo konfidenci, którzy zwyczajnie realizują zamówienia, albo że bezpieka, gdzie od hebesów też się przecież roi, rekrutuje konfidentów wyłącznie wśród hebesów. Inna rzecz, że bezpieka mogła wyciągnąć wnioski z deklaracji amerykańskich Republikanów, co to wobec Reichsfuhrerin wyrazili zaniepokojenie ubecką podszewką kampanii wyborczej, no i rzeszowskim wystąpieniem Kristi Noem, sekretarza od bezpieczeństwa narodowego u prezydenta Trumpa, która obywatela Trzaskowskiego Rafała określiła mianem „wytresowanego na lidera” i zaleciła wybór „lidera, który będzie współpracował z Donaldem Trumpem” a więc obywatela Nawrockiego Karola. Ponieważ trudno wyobrazić sobie sytuację, w której wśród tubylczych bezpieczniaków nie byłoby – oprócz agentów niemieckich – również agentów amerykańskich, to nic dziwnego, że u nas model rumuński nie przeszedł.

W tej sytuacji i sondażownie postanowiły się trochę zabawić i na początek ogłosiły minimalną wygraną obywatela Trzaskowskiego Rafała. Zarówno jego, jak i zgromadzonych w jego sztabie folksdojczów, ogarnęła euforia. Obywatel Rafał zaczął opowiadać, jak to będzie „łączył” i tak dalej – aż wreszcie zaprezentował „pierwszą damę”. Tylko obywatel Tusk Donald sprawiał wrażenie, jakby skądś wiedział, jak jest naprawdę i nie tylko się nie radował, ale natychmiast sie ulotnił, pozwalając gawiedzi na świętowanie. Trwało ono aż dwie godziny, po czym okazało się, że jest odwrotnie, że wygrywa obywatel Nawrocki, a jego przewaga w pewnym momencie urosła do prawie pięciu procent. Wreszcie rano okazało się, że przewaga obywatela Nawrockiego nad obywatelem Rafałem wprawdzie nieco stopniała, ale się utrzymała. Nie było więc innej rady, jak ogłosić, że wygrał obywatel Nawrocki Karol, zdobywając 50,89 proc. głosów, podczas gdy obywatel Rafał – 49,11 proc.

Od razu rozległy się lamenty. I pani filozofowa Środzina Magdalena i pani aktorowa Janda Krystyna i pani pisarzowa Gretkowska Manuela, a także „Kuba” Wojewódzki, no i Kukuniek, dali wyraz swemu rozczarowaniu. O ile jednak panie oraz obywatel Wojewódzki postanowili wić się ze wstydu za mniej wartościowy naród tubylczy, co to nie dorósł do demokracji – o tyle Kukuniek w pierwszym odruchu wezwał vaginet obywatela Tuska Donalda do rozpoczęcia „męskiej” kuracji przeczyszczającej. Co miał na myśli – trudno zagadnąć – ale cokolwiek by to było, ktoś starszy i mądrzejszy musiał mu to wyperswadować, bo w drugim oświadczeniu rura Kukuńkowi zmiękła zdecydowanie i oznajmił, że udaje się na „wewnętrzną emigrację”, żeby „zadbać o siebie”. I słusznie – bo jakby tak CIA uruchomiła lawinę wspomnień o konfidenckich śmierdzących dmuchach, to nie pomagałaby ani „przyroda” ani „muzyka” ani nawet „książki”, które Kukuniek ma sobie teraz czytać, podobno nawet ze zrozumieniem. Na razie Judenrat jeszcze nie ogłasza mobilizacji, tylko roztacza apokaliptyczną wizję „brunatnej” przyszłości – co pokazuje, że chyba również Babcia Kasia musiała u Judenratu zasięgać konsultacji.

Ale wybory, to dopiero początek, bo teraz mogą zacząć się schody z przyczyn konstytucyjnych. Sęk w tym, że zgodnie z konstytucją, ważność wyborów prezydenckich stwierdza „Sąd Najwyższy” , a konkretnie – Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Kiedy w roku 2023 wybory parlamentarne wygrała „koalicja 13 grudnia”, to wprawdzie ta Izba orzekła ich ważność – ale tego orzeczenia, jako korzystnego dla Volksdeutsche Partei, nikt nie kwestionował. Jak będzie teraz, kiedy różnica jest niewielka – ale na niekorzyść obywatela Trzaskowskiego Rafała? Wprawdzie Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje złożyła obywatelowi Nawrockiemu gratulacje, ale czyż nie może sobie przypomnieć, że gratulacje, to jedno, a praworządność – to całkiem inna sprawa – tym bardziej, że i Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu też nie uznaje tej Izby Sądu Najwyższego za żaden sąd? Jak widzimy, sprawa nie jest taka prosta, jakby się mogło wydawać tym bardziej, że Judenrat już zatrąbił na trwogę przez „faszyzmem”. Co będzie, jeśli okaże się, że Adolf Hitler, w ramach reinkarnacji, ulokował się w ciele Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje, podobnie jak dr Józef Mengele w ciele pani doktor Gizele z Oleśnicy? Wtedy – kto wie? – może dojść do powrotu pana Bartłomieja Sienkiewicza z Parlamentu Europejskiego do kraju, w którym przywróci on demokratyczny porządek przy pomocy „silnych ludzi” o byczych karkach – i po krzyku? Żeby stworzyć dla tej operacji pozory legalności, Sejm musiałby podjąć stosowną „uchwałę” – że tak naprawdę to wygrał obywatel Trzaskowski Rafał. W ten sposób przywrócony zostałby model demokracji kierowanej, bez której upowszechnienia budowa IV Rzeszy w Europie będzie co i rusz napotykała na paroksyzmy.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Adolf Hitler zmartwychwstał?

Adolf Hitler zmartwychwstał?

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    7 czerwca 2025

No nie, w dzisiejszych zlaicyzowanych czasach, kiedy nawet postępowa część przewielebnego duchowieństwa podważa historyczny charakter Zmartwychwstania, tłumacząc zawile, że to tylko apostołowie tak pragnęli, tak pragnęli, by Pan Jezus zmartwychwstał, że z tego pragnienia zaczęli mieć halucynacje, co w końcu doprowadziło do pojawienia się znienawidzonego chrześcijaństwa, takie rzeczy nie mają prawa się zdarzać – ale od czego reinkarnacja?

Skoro hiszpańscy jezuici modlą się do Pachamamy, którą nawet nieboszczyk papież Franciszek, co to tylko patrzeć, jak zostanie „santo subito”, otoczył postępowym kultem, to niczego wykluczyć nie można tym bardziej, że gwoli lepszego kamuflażu Adolf Hitler mógł wpakować się w wychudzony korpus panującej miłościwie nad Europą Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje.

Starsi ludzie pamiętają, że z tym Hitlerem to były same zgryzoty, nie tylko za życia, ale jeszcze większe – po śmierci – o czym świadczy anonimowy wierszyk, popularny w roku 1945, pod tytułem Gdzie jest Hitler: „

Może w Jaffie, niepoznany,

hoduje słodkie banany (…)

a być może ręka Boża

strąciła go na dno morza

i prosto z zimnej topieli

naprawdę go diabli wzięli?

Jeśli chodzi o Jaffę, to też jest dobry trop, bo czyż kogokolwiek zdziwiłaby informacja, że Hitler wcielił się w izraelskiego premiera rządu jedności narodowej Beniamina Netanjahu, co to właśnie, na oczach całego miłującego pokój świata, realizuje operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy i puszcza mimo uszu pompatyczne protesty rozmaitych europejskich eunuchów, czy amerykańskich twardzieli? A dlaczego miałby się nimi przejmować, skoro i jedni i drudzy skaczą przed Żydami z gałęzi na gałąź? W końcu to właśnie Adolf Hitler sformułował ten bon-mot, że „zwycięzcy się nie sądzi” – o czym przekonał się inny wybitny przywódca socjalistyczny Józef Stalin – bo to on, viribus unitis z płomiennymi szermierzami wolności i demokracji, co to najpierw oddali mu pół Europy, żeby wycisnął z niej tyle krwi, ile mu się tam podobało, a potem szalenie współczuli tamtejszym nieborakom, za pośrednictwem swoich wysłanników kazał wieszać siepaczy Hitlera w Norymberdze?.

Wygraj w polu, a wygrasz i w sądzie” – mówił Klucznik Gerwazy – co nabiera aktualności zwłaszcza dzisiaj, kiedy niezawisłe sądy powinność swej służby rozumieją i sypią piękne wyroki, na przykład w Rumunii, czy we Francji – żeby w Europie utrwalić model demokracji kierowanej, bez którego IV Rzesza wpadłaby w jakieś turbulencje?

A IV Rzesza już się nam rysuje w postaci szkicowej, za sprawą amerykańskiego prezydenta Józia Bidena, co to w swoim czasie, w nagrodę za dobre sprawowanie, pozwolił Niemcom na urządzanie Europy po swojemu. Jeszcze nie przebrzmiały echa tego przyzwolenia, jak Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje wystąpiła z pomysłem nowelizacji traktatu lizbońskiego. Obejmuje ona aż 270 punktów, z których najciekawsze wydają się trzy: żeby zlikwidować prawo veta, żeby zmniejszyć liczebność Rady Europejskiej z 27 do 15 członków, wskutek czego „małe państwa” – ot na przykład nasz nieszczęśliwy kraj, dowiadywałyby się z „Volkischer Beobachter”, co tam w ich sprawach starsi i mądrzejsi postanowili, no i wreszcie – przekazanie do wyłącznej kompetencji Unii, czyli IV Rzeszy Niemieckiej – 65 obszarów decyzyjnych.

O czym w takiej sytuacji mogłyby jeszcze decydować członkowskie bantustany? Dokładnie o tym samym, o czym decydowały tak zwane „narodowe” republiki sowieckie – jak we własnym narodowym języku sławić czyny Ojca Narodów, Chorążego Pokoju, Józefa Stalina. Teraz Józef Stalin, podobnie zresztą, jak Adolf Hitler, jest już starym nieboszczykiem, ale to może być pozór, bo za sprawą reinkarnacji żyje sobie jak pączek w maśle, niczym doktor Józef Mengele w ciele Madame Gizele w Oleśnicy. Jakże inaczej myśleć, w sytuacji, kiedy to Parlament Europejski, niczym Reichstag pod przewodnictwem Hermana Goeringa, rekomendował przyjęcie – tym razem nie „ustawy o pełnomocnictwach”, która dała Hitlerowi pełną władzę – tylko nowelizację traktatu lizbońskiego – co przecież na jedno wychodzi. Czegóż w tej sytuacji możemy się jeszcze spodziewać?

Ano, kiedy już w Europie utrwali się model demokracji kierowanej, a niezawisłe sądy otrzymają oręż w postaci penalizacji „mowy nienawiści”, to posypie się tyle pięknych wyroków, że więzienia nie pomieszczą nieprzeliczonego tłumu skazańców, dla których trzeba będzie ponownie uruchomić chwilowo nieczynne obozy koncentracyjne, ze słynnym Auświcem na czele. Oczywiście trzeba będzie odtworzyć zniszczoną infrastrukturę, no i zadbać o kadrę nadzorczą – bo nie na darmo Ojciec Narodów Józef Stalin podkreślał, że „kadry decydują o wszystkim” – i praca nad stworzeniem podstaw Nowej Europy, czyli IV Rzeszy wspaniale się rozwinie. Czyż nie w przewidywaniu takiego rozwoju wypadków na czele Rady Muzeum Auświcu postawiona została Madame Barbara Engelking? Niech no tylko w tej sytuacji jakaś Schwein spróbuje podnieść hałasy, to zaraz zostanie umieszczona w areszcie wydobywczym, jak nie przez bodnarowców, to przez innych szermierzy demokracji kierowanej i będzie tam jęczeć i szlochać do końca swoich dni – albo od razu pójdzie do gazu i hałasy ucichną, jak ręką odjął.

Tym wszystkim przedsięwzięciom towarzyszyć będzie racjonalna polityka osiedleńcza, której zasady sformułował w swoim czasie poprzednik naszej Reichsführerin Urszuli Wodęleje, Reichsführer Heinrich Himmler. Oczywiście przy tych wszystkich podobieństwa będą i różnice. Przede wszystkim zmieni się radykalnie pojęcie Herrenvolku, które – za sprawą straszliwej pomyłki Adolfa Hitlera – doprowadziło do tylu tragedii. Jestem pewien, że jeśli Adolf Hitler przesiedlił się w osobę Beniamina Netanjahu, to zrozumiał swój błąd i od tej pory pojęciu Herrenvolku zostanie nadana prawidłowa treść.

Po drugie – wzięte zostaną pod uwagę przemyślenia Alfiero Spinellego, który stał na nieubłaganym stanowisko konieczności likwidacji historycznych narodów europejskich – oczywiście nie fizycznej, żeby nie zdewastować planety do reszty, a poza tym – zapewnić Herrenvolkowi i jego kolaborantom wystarczającą liczbę podatników i kredytobiorców, którym można by pożyczać pieniądze na procent. To zadanie zostanie złożone na pakt migracyjny, a dopływ świeżego materiału ludzkiego zapewni bezcenny Izrael ze swoimi sojusznikami – bo jestem pewien, że przedstawiciele narodów mniej wartościowych nie będą chcieli czekać na ostateczne rozwiązanie, tylko skwapliwie skorzystają z podanej im pomocnej dłoni. Czegóż chcieć więcej?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

O roli Prezydenta-Elekta w obecnej sytuacji

Michalkiewicz o

„nowoczesnej Generalnej Guberni”.

Wskazał na rolę Nawrockiego

7.06.2025 michalkiewicz-o-nowoczesnej-generalnej-guberni-rola-nawrockiego

Stanisław Michalkiewicz ocenił, co może dziać się w najbliższych tygodniach w naszym kraju. Odniósł się do sytuacji rządu po przegranych przez kandydata Koalicji Obywatelskiej Rafała Trzaskowskiego wyborach prezydenckich.

W kolejnym tygodniu w Sejmie ma się odbyć głosowanie nad wotum zaufania dla rządu Donalda Tuska. Koalicja jednak pęka w szwach i daje się słyszeć głosy wzywające do wymiany premiera.

– Zawsze jest tak, że sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą – przypomniał w rozmowie z DoRzeczy Michalkiewicz.

– W tej chwili w koalicji trwa, można powiedzieć, próba ustalenia „ojcostwa” porażki Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich. Jednym z głównych kandydatów do tej roli jest Donald Tusk, który niełatwo może się od tej odpowiedzialności uchylić. Tym bardziej że niektórzy koalicjanci, i to nie tylko z PSL-u, wprost domagają się jego dymisji – dodał.

W ocenie publicysty „w szczególnie trudnej sytuacji” jest PSL. Przypomniał, że „Władysław Kosiniak-Kamysz po pierwszej turze wyborów bezwarunkowo poparł Rafała Trzaskowskiego”.

– Tymczasem po drugiej turze okazało się, że aż 80 proc. mieszkańców wsi zagłosowało na Karola Nawrockiego. To rodzi pytanie: kogo właściwie reprezentują obecne władze PSL-u? Skoro nie rolników, ani mieszkańców wsi, to kogo? – zaznaczył.

– Nie wykluczam, że w związku z tym fermentem – nie tylko w PSL-u, ale też po stronie Lewicy – termin głosowania wotum zaufania może zostać ponownie przesunięty. Już raz to się wydarzyło, na wniosek Szymona Hołowni po rozmowie z Donaldem Tuskiem. Może się okazać, że po prostu nie znajdzie się odpowiednia większość, by to wotum przeszło – skwitował.

Michalkiewicz odniósł się także do pytania o możliwe scenariusze współpracy między rządem a nowym prezydentem Karolem Nawrockim. – Jeszcze nie wiadomo, co się wyłoni z tej fermentacji w koalicji rządzącej. Czy pojawi się jakieś „młode wino”, czy raczej stary ocet? Karol Nawrocki nie został jeszcze zaprzysiężony – nadal urzęduje prezydent Andrzej Duda, który, jak sam powiedział po rozmowie z Nawrockim, próbował go „przekabacić” na, że tak powiem, sługę narodu ukraińskiego. Nie wiadomo, z jakim skutkiem. Z pewnością będą podejmowane rozmaite próby wpływu na prezydenta elekta – wskazał.

Jak podkreślił, zarówno Duda jak i Nawrocki są „wynalazkami” Jarosława Kaczyńskiego. Teraz politolodzy zachodzą w głowę, „czy i kiedy Karol Nawrocki «zerwie się ze smyczy?»”.

– Problem w tym, że nie ma on własnego zaplecza politycznego. Gdyby próbował się uniezależnić zbyt szybko, odciąłby się od jedynego źródła politycznego tlenu. Moim zdaniem, Nawrocki może próbować stopniowo luzować tę smycz, ale całkowicie się jej nie pozbędzie. Nie wiążę z nim nadziei na samodzielną, silną prezydenturę – ocenił

– Może natomiast próbować blokować działania rządu, Donalda Tuska lub ewentualnie innego, przy użyciu dostępnych, legalnych środków – dodał.

– Prawda jest taka, że obecnie nie bardzo możemy coś zrobić, by odwrócić ześlizg Polski w kierunku – nazwijmy to nowoczesnej Generalnej Guberni. Jedyne, na co możemy liczyć, to że prezydent elekt Karol Nawrocki uniemożliwi Donaldowi Tuskowi – lub komukolwiek z jego otoczenia – podejmowanie działań nielegalnych. I w tym sensie mam nadzieję, że przynajmniej w tym zakresie odegra on istotną rolę – skwitował Michalkiewicz.

Wariant rumuński

Wariant rumuński

Stanisław Michalkiewicz,  5 czerwca 2025 michalkiewicz

Widoczne zdenerwowanie obywatela Tuska Donalda w czasie rozmowy z red. Bogdanem Rymanowskim nasuwa podejrzenia, że Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje mogła wysłać mu pełną goryczy iskrówkę:

Wiecie, rozumiecie, Tusk. Myśmy się na was srodze zawiedli. Nie po to zrobiliśmy was premierem w Generalnej Guberni, żebyście dopuszczali do sytuacji, że różnica między naszą duszeńką, obywatelem Trzaskowskim Rafałem, a obywatelem Nawrockim Karolem nie przekracza jednego procenta. Jeśli się nie opamiętacie, to będzie z wami brzydka sprawa.

Jeśli tak rzeczywiście było, to nic dziwnego, że obywatelu Tusku Donaldu puściły nerwy tym bardziej, że argusowym okiem dostrzegł podejrzane ruchy Księcia-Małżonka, co to zaczyna zachowywać się tak, jak marszał Greczko w nieśmiertelnym poemacie „Caryca i zwierciadło” Janusza Szpotańskiego: „Barynia – prosit – daj prikaz (żeby zbombardirować Europę atomowymi kartaczami – SM) – a chytrość jemu bije z głaz. Chce wpełznąć gad na carski tron!

Oczywiście jak każda analogia, również i ta ma swoje plusy ujemne, choćby takie, że nasz nieszczęśliwy kraj nie dysponuje atomowymi kartaczami, a po drugie – Książę-Małżonek nie bombardirowałby „Europy” – tylko oczywiście Rosję – bo tylko w ten sposób mógłby wspiąć się po kolejnych szczeblach życiowej kariery. Tak czy owak, obywatel Tusk Donald miał powody do zdenerwowania, więc nic dziwnego, że aż puścił bąka, przyznając się, iż krynicą mądrości, z której czerpie swoją wiedzę o świecie, jest pan Jacek Murański, osobliwa postać w trójmiejskim ruchu robotniczym.

Takie ataki szczerości obywatelu Tusku Donaldu zdarzały się i wcześniej; na przykład w roku 2007 przyznał się bez bicia, że 13 grudnia, wraz ze swoim ministrem spraw zagranicznych, Księciem-Małżonkiem, co to dostał tę fuchę za gotowość „dorżnięcia watahy”, z rąk której wcześniej dostał fuchę ministra obrony, podpisał traktat lizboński bez czytania.

Czy w tej sytuacji powinniśmy się dziwić, że obywatela Tuska Donalda o sprawach tego świata informuje pan Jacek Murański? Dziwić się temu nie powinniśmy – ale w takim razie nie dziwmy się też, że sprawy naszego nieszczęśliwego kraju tak się właśnie mają. Ta okoliczność rzuca też pewne światło na przyczyny, dla których obywatel Tusk Donald nie został dopuszczony do konfidencji przez poważnych uczestników niedawnej pielgrzymki do Kijowa, tylko został odesłany do innego wagonu – podobno nawet bydlęcego – w co mimo wszystko nie chce mi się wierzyć.

Jeśli o tym wszystkim wspominam, to nie dlatego, by pastwić się nad obywatelem Tuskiem Donaldem, nad którym najwyraźniej zbierają się jakieś ciemne chmury, tylko, by zastanowić się, co też zrobi on w przypadku, gdyby się okazało, że w drugiej turze wyborów prezydenckich w naszym bantustanie różnica między kandydatami znowu nie przekroczy jednego, albo i kilku procent – ale na korzyść obywatela Nawrockiego Karola? Ja oczywiście pamiętam o spiżowym spostrzeżeniu klasyka demokracji Józefa Stalina, że ważniejsze od tego, kto głosuje, jest to, kto liczy głosy – a chyba nikt w Polsce nie ma wątpliwości, że pod tym względem na Państwowej Komisji Wyborczej można polegać – ale wypadki chodzą po ludziach, więc – jak przestrzega poeta – „Na tym świecie pełnym złości, nigdy nie dość jest przezorności!” Cóż zatem w takiej sytuacji może zrobić obywatel Tusk Donald ze swoim vaginetem?

Art. 129 ust. 1 konstytucji stanowi, że ważność wyboru prezydenta stwierdza Sąd Najwyższy. No dobrze – ale co będzie, jeśli Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje rozkaże obywatelu Tusku Donaldu, by do stwierdzenia ważności takich wyborów nie dopuścił? Wiecie, rozumiecie, Tusk; wy nie dopuśćcie do zatwierdzenia tych wyborów, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa! Trudno sobie wyobrazić, by w takiej sytuacji obywatel Tusk Donald nie skorzystał z nastręczającej się okazji, że jego vaginet, podobnie jak Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu „nie uznaje” legalności Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN, która właśnie miałaby ważność tych wyborów stwierdzać. No tak – ale trzeba by tej decyzji nadać jakieś pozory legalności. Czy takim pozorem legalności mogłoby być uznanie nieważności wyborów przez Izbę Pracy i Ubezpieczeń Społecznych Sądu Najwyższego, której legalność z zagadkowych powodów nie jest kwestionowana, ani przez bezpiekę, ani Judenrat, ani przez ETS? Z braku lepszego środka, dobry byłby pewnie i taki – ale zaraz zrodziłoby to mnóstwo pytań, co też Izba Pracy i Ubezpieczeń Społecznych ma wspólnego z wyborami prezydenta. Co prawda wszystkie te wątpliwości Judenrat warszawski wyjaśniłby swoim mikrocefalom za pośrednictwem jak nie pana red. Czuchnowskiego, to pana red. Węglarczyka, który w tamtejszej hierarchii („i w MSW i na uczelni” – jak przechwalał się Towarzysz Szmaciak swoim Józkiem) zdecydowanie się wybija – ale jeśli nawet autorytet panów redaktorów mógłby usatysfakcjonować mikrocefali, to co z resztą elektoratu dla której Judenrat nie jest żadnym organem władzy w naszym bantustanie, przynajmniej dotychczas? Trzeba by zadbać o stworzenie jakichś lepszych pozorów legalności i tu nasuwa się pomysł podjęcia specjalnej uchwały Sejmu w tej sprawie.

Myślę, że jeszcze przez najbliższe tygodnie na panu marszałku Hołowni można będzie polegać – a do podjęcia takiej uchwały wystarczy zwyczajna większość, którą vaginet obywatela Tuska Donalda, póki co, w Sejmie dysponuje. Oczywiście podniosłyby się hałasy, ale zarówno tubylcze KGB, jak i niezależne media głównego nurtu od razu by je stłumiły – tak, jak stłumiły, jakby nożem uciął, wszelkie śmierdzące dmuchy w sprawie publikacji Akcji Demokracji pana Jakuba Kocjana, co to chciał w ten sposób pomóc obywatelu Trzaskowskiemu Rafału. To, że tym śmierdzącym dmuchom natychmiast położono kres i żadna Schwein już się na ten temat nie zająknęła, jest najlepszym świadectwem skuteczności nadzoru, jaki nad niezależnymi mediami oraz zatrudnionymi tam funkcjonariuszami Propaganda Abeteilung, sprawuje tubylczy KGB, podobnie, jak nad pozostałą agenturą, pieczołowicie uplasowaną we wszystkich ważniejszych miejscach naszego życia publicznego. O ile tedy hałasy przeciwko sejmowej uchwale zostałyby stłumione, o tyle stado autorytetów moralnych zostałoby zmobilizowane, by w niezależnych mediach i wszędzie, gdzie tylko można, wynosić pod niebiosa autorytet Sejmu, jako jedynego stałego punktu we Wszechświecie, który zwariował. W ten sposób obywatel Tusk Donald mógłby, jeśli nie uratować, to przynajmniej podreperować swoją reputację w oczach Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje i w ten sposób, przynajmniej na jakiś czas, odsunąć od siebie Apokalipsę w osobie żądnego kariery Księcia-Małżonka, który – jak się okazuje – jest zdolny do wszystkiego.

Stanisław Michalkiewicz

W miłującym pokój świecie

W miłującym pokój świecie

4.06.2025 Stanisław Michalkiewicz nczas/w-milujacym-pokoj-swiecie

Wysiłki sztabów wyborczych panującego nam miłościwie od ponad 20 lat duopolu, by w związku z wyborami prezydenckimi doprowadzić obywateli naszego nieszczęśliwego kraju do stanu onieprzytomnienia, nie do końca się udały.

Frekwencja w pierwszej turze osiągnęła 67,31 proc., a więc była tylko o 5 proc. wyższa niż frekwencja w „kontraktowych” wyborach parlamentarnych w 1989 roku, a w dodatku różnica między obywatelem Trzaskowskim Rafałem, reprezentującym niezmiennie zadowolony ze swego rozumu Jasnogród, a obywatelem Nawrockim Karolem, mianowanym „kandydatem obywatelskim” przez Naczelnika Państwa, obywatela Kaczyńskiego Jarosława, nie przekroczyła 2 proc.

Jakby tego było mało, prawie 15 proc. głosów zebrał kandydat Konfederacji Sławomir Mentzen, a największą siurpryzą było ponad 6 proc. głosów poparcia zebranych przez Grzegorza Brauna, któremu eksperci początkowo nie dawali nawet złamanego procenta, wskutek czego niezależne media głównego nurtu posłusznie pomijały go w notowaniach, a kiedy już nie mogły, to przynajmniej go „nie doszacowywały”.

Na kłopoty „marsze”

Ciekawe, czym zakończyła się druga tura, bo można było odnieść wrażenie, że sztaby już nie wiedzą, jak tumanić suwerenów i planowały „marsze”. W jednym mieli maszerować patrioci-folksdojcze, a w drugim, konkurencyjnym – patrioci-szabesgoje, jako że jego organizatorem jest ekspozytura Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, które wespół ze Stronnictwem Pruskim tworzy wspomniany duopol. Wysyp patriotów-folksdojczów na pierwszy rzut oka może dziwić, ale podobnie rzeczy zdarzały się u nas i wcześniej – żeby wspomnieć np. „patriotów-księży”. Jak się okazuje, patriotów u nas nie brakuje.

Tak czy owak, druga tura wyborów wszystko wyjaśniła, chyba że promotorzy demokracji kierowanej uczynią i u nas cud nad urną, jaki zdarzył się w Rumunii – czego też wykluczyć nie można – bo kto to wdział, żeby w demokracji pozostawiać suwerenom swobodę wyboru? Suwerenowie – owszem – mogą sobie głosować, ale przecież nie tak, jakby im się chciało, tylko tak, jak powinni, żeby było dobrze.

Myślę, że wśród folksdojczów-patriotów znajdą się siły, które sprawią, że i nasz nieszczęśliwy kraj stanie się bardziej przewidywalny – jako że nieprzewidywalność zasmuca Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje, co z kolei może wzbudzać jaskółczy niepokój w głębi serca gorejącego obywatela Tuska Donalda, który ma tu pilnować interesu. Jak tam będzie, tak tam będzie, bo – jak mówił dobry wojak Szwejk – jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było.

Ameryka traci serce…

Tymczasem poza naszym nieszczęśliwym krajem, który – za sprawą sztabów wyborczych i funkcjonariuszy Propaganda Abteilung z niezależnych mediów głównego nurtu – zdaje się pogrążać w stanie onieprzytomnienia wyborczego, jest jeszcze reszta świata, w którym nurtują procesy co najmniej tak samo doniosłe i brzemienne w skutki jak zwycięstwo któregoś z obecnych faworytów. Oto po zawarciu przez Stany Zjednoczone umowy „mineralnej” z Ukrainą Ameryka jakby straciła serce do kończenia wojny, jaką do niedawna cały miłujący pokój świat prowadził z Rosją do ostatniego Ukraińca. Nie tylko serce – ale jakby również i zainteresowanie tą całą wojną, która w związku z tym może przekształcić się w „wojnę zapomnianą”, jakich wiele ślimaczy się na świecie.

Ponieważ natura nie znosi próżni, zwłaszcza próżni politycznej, to po osłabieniu przez Amerykę żywego zainteresowania tą wojną sprawy w swoje ręce próbuje wziąć Europa, która wyłoniła z siebie „koalicję chętnych”. Nazwa tej koalicji wprost zmusza do postawienia pytania – chętnych do czego? Pewne światło na tę sprawę rzucił amerykański generał Kellogg, wyjaśniając, że chodzi o wysłanie na Ukrainę „sił pokojowych”, które zajęłyby tereny na prawym brzegu Dniepru, uniemożliwiając w ten sposób rosyjskiemu prezydentowi Putinowi zajęcie również tej części Ukrainy.

Warto dodać, że „koalicję chętnych” tworzą Angielczykowie, którzy w styczniu zawarli z Ukrainą „stuletnie partnerstwo”, Francja, Niemcy – no i właśnie; generał Kellog wspominał również o naszym nieszczęśliwym kraju, którego premier, obywatel Tusk Donald, wziął nawet udział w sławnej pielgrzymce do Kijowa, podczas której nie tylko wyznaczono mu miejsce w osobnym wagonie, ale i nie dopuszczono do konfidencji, przy rozrywkach, jakim podobno oddawali się przedstawiciele państw poważnych. Oczywiście obywatel Tusk Donald w związku z wyborami prezydenckimi zaklinał się, że o wysłaniu naszej niezwyciężonej armii na Ukrainę mowy być nie może, a wtórował mu wicepremier i minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz – ale czy zarówno jeden, jak i drugi wytrwa w swojej zatwardziałości również po wyborach, zwłaszcza gdy Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje chwyci za słuchawkę? Wprawdzie obywatel Nawrocki Karol podpisał Sławomirowi Mentzenowi cyrograf, że na wysłanie naszej niezwyciężonej armii na Ukrainę się nie zgodzi – ale czy ktoś będzie go o to pytał, nawet gdyby wygrał II turę wyborów prezydenckich? Wszak generał Kellogg dawał do zrozumienia, jakby sprawa była przesądzona, a skoro tak, to nie sądzę, by Naczelnik Państwa próbował wierzgać przeciwko ościeniowi.

Ale ewentualna wysyłka naszej niezwyciężonej armii na Ukrainę to jedna sprawa, a sprawą drugą jest kształt „sprawiedliwego pokoju”, który ma być wynegocjowany przez stronę ukraińską i rosyjską pod auspicjami Stolicy Apostolskiej. Czy Leon XIV przekona zimnego ruskiego czekistę Putina, by oddał prezydentowi Zełeńskiemu Krym oraz resztę terytoriów zajętych przez armię rosyjską i – przypomnę – już oficjalnie wcielonych do Federacji Rosyjskiej, czy też sprawiedliwy charakter pokoju zostanie zrealizowany w jakiś inny sposób? Generał Załużny, ongiś głównodowodzący ukraińską armią, a obecnie ambasador Ukrainy w Londynie, podaje taką możliwość w wątpliwość i trudno się z nim nie zgodzić, a zwłaszcza w sytuacji gdy „wszyscy” pragną „zakończenia wojny”. Zmuszenie Rosji, by oddała to, co zajęła, oznaczałoby raczej kontynuowanie wojny, i to przez dziesięciolecia, a nie jej zakończenie. W tej sytuacji jak tu zadośćuczynić sprawiedliwości? Nie ma rady, tylko trzeba będzie obmyślić Ukrainie jakąś rekompensatę, co dla „koalicji chętnych” a także dla USA może być o tyle łatwiejsze, że ani Wielka Brytania, ani Francja, ani nawet Niemcy, nie mówiąc o USA, z Ukrainą nie graniczą. Z Ukrainą graniczy tylko jedno państwo wchodzące w skład „koalicji chętnych”, czyli Polska.

Jak zrealizować „sprawiedliwy pokój”?

Żeby jednak zrealizować „sprawiedliwy pokój” tym kosztem, trzeba będzie wymyślić jakąś formułę, która by przynajmniej części naszych obywateli nie kojarzyła się z kolejnym rozbiorem, tylko przeciwnie – z wkroczeniem na mocarstwowy „szlak jagielloński”. Bąka w tej sprawie puścił kilka lat temu w przemówieniu z okazji 3 maja sam pan prezydent Andrzej Duda, stręcząc naszemu mniej wartościowemu krajowi, będącemu „sługą narodu ukraińskiego”, przesławną „unię” z Ukrainą. Potem, najwyraźniej skarcony przez kogoś starszego i mądrzejszego, już o tym nie wspominał – ale co się powiedziało, to się powiedziało. Jeszcze za głębokiej komuny Janusz Wilhelmi przestrzegał, by nie ulegać pierwszym odruchom – bo mogą być uczciwe – ale być może pan prezydent Duda o tym zapomniał, tym bardziej że odruch, któremu mógł wtedy ulec, nie był wcale „uczciwy”, tylko zwyczajnie – głupi.

Jak widzimy, najważniejsze dopiero przed nami, tym bardziej że dzięki dotychczasowemu futrowaniu Ukrainy pieniędzmi i bronią bez żadnej kontroli tamtejsi oligarchowie przejmują rozmaite przedsiębiorstwa w naszym nieszczęśliwym kraju, nawet bez konieczności uruchamiania tutaj „wołynki”, która zawsze, dzięki niezwykle licznej ukraińskiej diasporze, wziętej przez Polskę na swoje utrzymanie, zawsze jest przecież możliwa, gdyby nasz mniej wartościowy naród tubylczy chciał stanąć dęba. Chyba nikt przytomny nie wyobraża sobie, by nasza niezwyciężona armia stanęła po stronie wyrzynanych? Przeciwnie – pod zwierzchnictwem Volksdeutsche Partei, do której doszlusowało wielu tubylczych banderowców, prędzej by spacyfikowała nasz mniej wartościowy naród tubylczy, jak to było w 1981 roku.

A potem, tzn. po 80 latach, może ktoś te wszystkie szczątki ekshumuje – albo i nie, bo po co rozdrapywać stare rany, co to właśnie pozarastały błoną podłości? „Wołynka” z 1943 roku poucza nas bowiem, że zbrodnia popłaca. Jakże inaczej, skoro żadna z polskich sił politycznych nie formułuje żadnego, niechby najbardziej powściągliwego programu powrotu Polski na tamte terytoria? Co innego takie Węgry – no ale tamtejsza bezpieka, w odróżnieniu od naszej swołoczy, co to wysługuje się każdemu w zamian za obietnicę dalszego pasożytowania na mniej wartościowym narodzie tubylczym, przeszła na stronę umęczonego narodu węgierskiego, czego nie może ścierpieć nie tylko Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje, ale i europejskie Judenraty.

A skoro o Judenratach mowa, to niepodobna nie zahaczyć o poczynania bezcennego Izraela, który właśnie, na oczach całego miłującego pokój i sprawiedliwość świata, kontynuuje operację „ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej” w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu. Ale to tylko drobiazg niewątpliwy w porównaniu z cierpliwym i metodycznym urzeczywistnianiem przez bezcenny Izrael idei „wielkiego Izraela”. Ta idea ma bardzo stary rodowód, wywodząc się z kontraktu, jaki pewien mezopotamski koczownik zawarł ze Stwórcą Wszechświata. W zamian za to, że koczownik będzie Stwórcy Wszechświata słuchał i mu kadził, Stwórca Wszechświata zobowiązał się do wydzielenia potomstwu wspomnianego koczownika obszaru „od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”. Pierwsza faza, obejmująca doprowadzenie zamieszkujących tam narodów do stanu obezwładnienia, właściwie już się zakończyła, a teraz przychodzi pora na rozwiązanie ostateczne.

Tu jednak na przeszkodzie stoi złowrogi Iran i właśnie wywiad amerykański przed kilkoma dniami doniósł, że nie bacząc na zaklęcia prezydenta Trumpa, który zamierza prowadzić ze Złowrogim Iranem jakieś „rozmowy”, izraelski premier Beniamin Netanjahu podjął decyzję o przeprowadzeniu uderzenia na Iran, i to nie takiego rytualnego, jak to miało miejsce w konflikcie między Indiami i Pakistanem, tylko prawdziwego. Ciekawe, co w takiej sytuacji zrobią amerykańscy twardziele; czy odważą się sprzeciwić bezcennemu Izraelowi, czy też z podkulonymi ogonami poddadzą się izraelskiemu przewodnictwu? Tego jeszcze nie wiemy, ale uczeni radzieccy wynaleźli bardzo prosty sposób przewidywania przyszłości: wystarczy trochę poczekać. Więc czekamy – bo cóż innego możemy zrobić?

Lisy prowadzą śledztwo w kurniku

Lisy prowadzą śledztwo w kurniku

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl” 27 maja 2025 michalkiewicz

Od zresetowania przez prezydenta Obamę poprzedniego resetu w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, diametralnie zmieniło się spojrzenie tubylczych, nadwiślańskich ekspertów i niezależnych dziennikarzy na rosyjskiego prezydenta Putina. O ile po poprzednim resecie z 17 września 2009 roku rosyjski prezydent Putin powoli stawał się naszą duszeńką, aż doszło do tego, że w sierpniu 2012 roku do Warszawy przyjechał Patriarcha Moskwy i Wszechrusi Cyryl, który, wraz z ówczesnym przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski, abp Józefem Michalikiem, na Zamku Królewskim podpisał deklarację o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim. Nie wiadomo, jak daleko byśmy zaszli na tym świetlistym szlaku, gdyby prezydentowi Obamie nie strzelił do głowy pomysł, by swój poprzedni reset zresetować. Polegało to na wyłożeniu 5 mld dolarów na zorganizowanie na Ukrainie „majdanu”, w następstwie którego doszło do podmianki na stanowisku ukraińskiego prezydenta, dzięki czemu USA mogły rozpocząć operację „osłabiania Rosji” do ostatniego Ukraińca.

Toteż w naszym bantustanie dosłownie z dnia na dzień, stosunek zarówno nadwiślańskich ekspertów, jak i niezależnych dziennikarzy z mediów głównego nurtu do rosyjskiego prezydenta Putina, zmienił się diametralnie. Rosyjski prezydent Putin zajął miejsce zbliżone do Żydów, którzy – według nielicznych chyba antysemitników – są winni „wszystkiemu”. Myślę, że tacy antysemitnikowie są nieliczni, bo fałszywość tej opinii jest widoczna już na pierwszy rzut oka. Na świecie zdarzają się trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, powodzie, czy pożary, a Żydowie nie mają z tym nic wspólnego, chyba, że któryś z nich padnie ofiarą takiego kataklizmu. W przypadku rosyjskiego prezydenta Putina tak nie jest; przypisuje mu się odpowiedzialność za „wszystko” – również za lekkomyślność ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego, który najwyraźniej uwierzył w obiecanki amerykańskiego prezydenta Józia Bidena i wkręcił swój nieszczęśliwy kraj w maszynkę do mięsa. W nagrodę za to musiał zawrzeć z Ameryką umowę o „minerałach”, niezależnie od tego, co tam wcześniej musiał zagwarantować Angielczykom w zamian za podpuchę zwaną „stuletnim partnerstwem”. Teraz prezydent Zełeński, nawet bez szklanego nocnika, chyba już zobaczył, co narobił i próbuje markować zakończenie wojny, zanim ukraińscy rezunowie urżną mu głowę. Polska, jako „sługa narodu ukraińskiego”, w osobach autorytetów pacanowskich i niezależnych dziennikarzy z Propaganda Abteilung, stoi na nieubłaganym stanowisku, że Putin jest dobry na wszystko, nawet „na ładną, niewinną panienkę”, która niedawno szczęśliwie odnalazła się w Żorach, gdzie przebywała na tzw. „gigancie”.

Wynalazek, że Putin jest dobry na wszystko, przyjął się na szerokim świecie do tego stopnia, że został on nawet podejrzany o ustawianie amerykańskiej demokracji. To oczywiście jest metoda bardzo wygodna, ale kryje w sobie plus ujemny w postaci wątpliwości, czy w takim razie ta demokracja ma jeszcze jakąś wartość, skoro Putin rozstawia tych wszystkich amerykańskich twardzieli, niczym pionki? Coś może być na rzeczy, bo nie ulega wątpliwości, że rosyjski prezydent Putin z dnia na dzień zlikwidował pandemię zbrodniczego koronawirusa, która przyprawiła świat, z Ameryką włącznie, o tyle zgryzot. Kto wie, do czego jest on jeszcze zdolny, a skoro tak, to nie można wykluczyć, że jest zdolny do wszystkiego.

Zdawać by się mogło, że z tego wynikają tylko same plusy ujemne – ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, więc również i z tego może wyniknąć przynajmniej jeden plus dodatni. Oto tuż przed wybuchem ciszy wyborczej pojawiły się na mieście fałszywe pogłoski, jakoby nastąpiła „obca ingerencja” w prezydencką kampanię wyborczą. Te fałszywe pogłoski miały wszelkie znamiona wyważania otwartych drzwi, bo przecież każdy widzi, że takie na przykład Niemcy mało jaja nie zniosą, żeby wygrał obywatel Trzaskowski Rafał, a z kolei amerykański prezydent Donald Trump nie tylko trzasnął sobie fotkę z obywatelem Nawrockim Karolem, ale nawet wyraził przekonanie, że to właśnie on wygra.

Do tego jednak wszyscyśmy się przyzwyczaili i nikt tego nie uważa za żadną „ingerencję”. Tymczasem tym razem chodziło o to, że – jak się okazało – do akcji weszła sympatyzująca z obywatelem Trzaskowskim Rafałem i w ogóle – z Volksdeutsche Partei – organizacja pod nazwą „Akcja Demokracja”, na czele której stoi „aktywista antyfaszystowski” i „demokratyczny” Jakub Kocjan, który dotąd wykonywał zadania zlecone, a to w obronie demokracji, a to w obronie praworządności – co tam akurat niemiecka BND nakazała u nas robić. Tym razem Akcja Demokracja wzięła się za reklamy polityczne, które przy pomocy podstawionych osób, sławiły czyny obywatela Trzaskowskiego Rafała, a krytykowały jego konkurentów w osobach obywatela Nawrockiego Karola i Mentzena Sławomira. Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa od razu spenetrowała prawdę, że te polityczne reklamy „mogły być” finansowane „z zagranicy”. Warto dodać, że NASK jest jednym ze strażników, którzy mają chronić nasz nieszczęśliwy kraj przed „dezinformacją”. A co to jest „dezintormacja”? Ano – to są wszystkie informacje oraz opinie niezatwierdzone przez bezpiekę – przede wszystkim ABW. Chodzi o to, żeby obywatele nie doświadczali dysonansu poznawczego, który byłby nieuchronny w sytuacji, gdy każdy sam by decydował, w którą informację wierzy i ku jakiej opinii się skłania. Żeby uchronić obywateli przed popadaniem w dysonans poznawczy, strażnicy uniemożliwiają im, albo przynajmniej utrudniają zapoznanie się z informacjami i opiniami niezatwierdzonymi przez władzę, której – podobnie jak to było za pierwszej komuny – najtwardszym jądrem pozostaje oczywiście bezpieka. Ale już starożytni Rzymianie stawiali pytanie – kto upilnuje strażników?

Obywatel Trzaskowski Rafał swoim zwyczajem wyparł się wszelkich związków z Akcją Demokracją, podobnie jak wypierał się swego udziału w organizacji tak zwanej „debaty” w Końskich, która w związku z tym musiała zorganizować się sama.

Podejrzewam, że i w jednym i w drugim przypadku przyjęcie takiej linii postępowania doradził mu oficer prowadzący – bo od lat głoszę pogląd, że w naszym bantustanie niepodobna być skutecznym politykiem, nie będąc niczyim agentem – a obywatel Trzaskowski uchodzi za polityka skutecznego. Tymczasem te wiadomości zaniepokoiły pana prezydenta Dudę, który zażądał od Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego informacji w sprawie tych reklam – bo właśnie ABW, niczym lis w kurniku, prowadzi w tej sprawie tak zwane „energiczne śledztwo”. W tej sytuacji nie byłbym zdziwiony, gdyby to energiczne śledztwo, po nitce do kłębka, doprowadziło do rosyjskiego prezydenta Putina, który – sympatyzując z panem Maciejem Maciakiem – chciał przy pomocy niczego nieświadomej „Akcji Demokracji”, doprowadzić do wsadzenia na minę obywatela Trzaskowskiego Rafała i w ten sposób wysadzić go w powietrze. Co więcej – jestem przekonany, że i pan prezydent Duda skwapliwie w takie wyjaśnienie uwierzy – bo taka wersja na pewno spodoba się ukraińskiemu wywiadowi, do którego pan prezydent Duda chyba ma stuprocentowe zaufanie.

Stanisław Michalkiewicz

Burza w szklance wody. „Za ten pacierz, co nie w jidysz”

Burza w szklance wody. „Za ten pacierz, co nie w jidysz”

25.05.2025 Stanisław Michalkiewicz

stanislaw michalkiewicz francja policja
Stanisław Michalkiewicz zatrzymany przez francuską policję / fot. X / Leszek Szymowski

„Hen od Wisły po Sekwanę

Biją głosy w chór wezbrane

Biją głosy, ziemia jęczy

Pana Brata Francuz dręczy.

Za ten pacierz, co nie w jidysz

Zostań w aucie, tam sze wstydzysz

Choć ich ostrzegały matki

Francuzom ściągnęli gatki”

– napisał mi „ku pocieszeniu” mój Honorable Correspondant, poruszony do głębi burzą w szklance wody, jaka przewaliła się przez podparyską miejscowość Aulnay sous Bois.

Zaplanowany został tam festyn miejscowej Polonii, na który zostali m.in. zaproszeni autorzy książek, wśród nich również niżej podpisany – bo jednym z punktów programu miał być właśnie „kiermasz książki patriotycznej” oraz pokaz filmów. I kiedy wydawało się, że – jak mówią gitowcy – „wszystko gra i koliduje” – na miejscu okazało się, że nic nie gra, a koliduje dosłownie wszystko.

Muszę tu sprostować sformułowanie mego Honorable Correspondanta co do dręczenia. Tak naprawdę to nie żaden „Francuz” był przyczyną naszej udręki, tylko delatorskie Stowarzyszenie „Nigdy Więcej” z Warszawy, kierowane przez pana prof. Rafała Pankowskiego, który specjalizuje się w demaskowaniu i wytykaniu nieubłaganym palcem polskich „antysemitów”, „homofobów” oraz „ksenofobów”, dzięki czemu nie tylko zażywa reputacji wybitnego naukowca, ale również zarabia „na bułeczkę i masełko” – bo cóż wynagradzać w tych zepsutych czasach, jeśli nie „sygnalistów”, którzy potrafią wytropić myślozbrodniarzy pod każdym krzakiem? Otóż „Nigdy Więcej” swoim zwyczajem „zasygnalizowało” nasze przybycie do słodkiej Francji komu trzeba, no i się zaczęło.

A zaczęło się od tego, że pismo „Charlie Hebdo” zamieściło publikację, iż do Aulnay sous Bois przybywają myślozbrodniarze, to znaczy „antysemici”, „homofobowie” oraz „ksenofobowie”, którzy zamierzają przekształcić pogodny festyn w swój potępieńczy sabat. Toteż kiedy już przybyliśmy na miejsce, dowiedzieliśmy się od zdenerwowanej pani organizatorski wydarzenia, że w związku z publikacją „Charlie Hebdo” w tutejszym merostwie zapanowała „panika”, wobec czego nie ma innego wyjścia, jak nas „odprosić”.

To znaczy – decyzja chyba dojrzewała stopniowo, bo pierwszego dnia na przykład ja dowiedziałem się, że nie wolno mi będzie sprzedawać książek – co przyjąłem do wiadomości, chociaż na prośbę o udzielenie mi rady, co mam w tej sytuacji zrobić, pani organizatorka żadnej rady udzielić mi nie potrafiła – a może i nie chciała. Następnego dnia okazało się jednak, że poprzedni rozkaz nie jest już aktualny, bo nowy rozkaz zabraniał mi w ogóle przebywania na terenie, gdzie miał odbywać się festyn. Było to trochę dziwne, bo impreza miała charakter otwarty, więc przychodził na nią, kto tylko chciał – a nie widziałem, by komukolwiek z przybywających na festyn jacyś rewidenci cnoty sprawdzali światopogląd – czy na przykład nie mają oni skłonności do jakichś myślozbrodni.

W tej sytuacji, gwoli uniknięcia ostentacji, usiadłem sobie w samochodzie, czekając na rozwój wypadków. Nie musiałem czekać długo, bo najpierw na placu pojawili się urzędnicy municypalni, którzy w energicznych słowach dali wyraz swemu niezadowoleniu z naszej obecności, a potem – również dwóch miejscowych policjantów, którzy – jak to się mówi – „podjęli interwencję”. Polegała ona na tym, że na moje pytanie, jakie konkretnie stawiają mi zarzuty, oświadczyli, iż powinienem zamknąć drzwi samochodu. Zapytałem, czy właśnie te, przez które teraz rozmawiamy, czy jakieś inne. Okazało się, że nie te, tylko drugie, które akurat były zamknięte i bardziej zamknąć ich już nie było można.

Na tym interwencja w zasadzie się zakończyła, a odniosłem przy tym wrażenie, że policjanci są trochę zakłopotani tą groteskową sytuacją – ale skoro zostali wezwani, to oczywiście musieli swój obowiązek spełnić. I na tym właściwie mój udział w festynie się zakończył, bo po jakiejś godzinie pojechaliśmy z kol. Sommerem do Paryża.

Tymczasem następnego dnia, za sprawą niezależnych mediów francuskich rozszalała się nad Aulnay sous Bois burza w szklance wody. Już nie „Charlie Hebdo”, który swój obowiązek wzmożonej czujności wypełnił wcześniej, tylko odezwał się „Le Parisien”, dokładając do pieca od siebie. Okazało się, że przynajmniej w stosunku do mnie kwalifikacja myślozbrodni zmieniła się w sposób zasadniczy. Już nie byłem oskarżany ani o „antysemityzm”, ani o „homofobię”, ani nawet o „ksenofobię”, tylko o coś znacznie gorszego, mianowicie o „ultrakatolicyzm”.

Domyślam się, że we współczesnej Francji, która kiedyś chlubiła się tytułem „Najstarszej Córy Kościoła”, musi być to rodzaj czołowego grzechu głównego, zwłaszcza gdy organizatorem imprezy okazało się stowarzyszenie „Cosmopolite Village”, które wyjaśniło w oświadczeniu dla prasy, że nie zamierza być „trybuną nienawiści”, tylko „wprost przeciwnie”. Nietrudno się domyślić, że nienawiść powinna zostać raz na zawsze i nieodwołalnie znienawidzona.

Habent sua fata libelli – mawiali starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji. Najwyraźniej dotyczy to też naszych książek, z którymi społeczność polska we Francji pod żadnym pozorem nie powinna się zetknąć, żeby w ten sposób uchronić się przed dysonansem poznawczym, jaki mógłby się pojawić, gdyby tak każdy zaczął czytać to, co mu się podoba, a nie to, co jest akurat zalecane do czytania przez zwierzchność.

Ciekawe, że podobny pogląd był dosyć popularny w Rosji za czasów carskich, a ugruntował się na dobre w czasach sowieckich – no a teraz wszedł również do kanonu sławnych „wartości republikańskich”, którymi słodka Francja tak się chlubi. Inaczej chyba zresztą być nie może, w sytuacji gdy La Ferme e Vieux Pays, gdzie się to wszystko odbyło, mieści się przy ulicy Jakuba Duclos, wybitnego francuskiego stalinowca.

I wreszcie warto chyba odnotować, że wspomniana burza w szklance wody, zainicjowana została przez Stowarzyszenie „Nigdy Więcej”, kierowane przez pana prof. Rafała Pankowskiego z Warszawy, zaledwie w dwa dni po podpisaniu francusko-polskiego traktatu „o gwarancjach”. Jeśli tak się to zaczyna, to co będzie dalej?

Najwyraźniej skutkiem delatorskiej działalności wspomnianego stowarzyszenia będzie ugruntowanie we francuskiej opinii publicznej wizerunku Polaków, który pięknie opisał w nieśmiertelnym poemacie „Bania w Paryżu” mój nieżyjący przyjaciel Janusz Szpotański:

„Polacy to nacjonaliści!

Antysemici! To faszyści!

A ten ich cały Konopniki

to pewnie jest watażka dziki,

tak jak Pilsuki, co zdradziecko

zaatakował powstający Kraj Rad

młodziutki, prawie dziecko!”.

Taka w każdym razie opinia panowała w lewicowym salonie księżnej de Guise – chociaż trudno powiedzieć, jaki udział w jej powstaniu miał pan prof. Rafał Pankowski i inni tubylczy delatorzy.

Co w drugiej turze? Apologia kołka w płocie

Co w drugiej turze? Apologia kołka w płocie

20.05.2025 Stanisław Michalkiewicz co-w-drugiej-turze

Stanisław Michalkiewicz, Rafał Trzaskowski oraz Karol Nawrocki. / foto: NCzas/screen YouTube (kolaż)
Stanisław Michalkiewicz, Rafał Trzaskowski oraz Karol Nawrocki. / foto: NCzas/screen YouTube (kolaż)

Kiedy ten numer „Najwyższego Czasu” trafi do Czytelników, będzie już po wyborach prezydenckich, a ściśle – po pierwszej turze tych wyborów. Notowania nawet największych faworytów pokazują bowiem, że żaden z nich prawdopodobnie nie uzyska bezwzględnej większości głosów, a w tej sytuacji druga tura wydaje się nieuchronna. Zatem pierwsza tura stanowiła rodzaj konkursu piękności dla kandydatów, którzy w ten sposób mogli sprawdzić, jaką naprawdę siłą dysponują i na jakie poparcie polityczne mogą liczyć w przyszłych wyborach parlamentarnych, które będą musiały odbyć się najpóźniej w roku 2027.

Mam tu na myśli przede wszystkim Grzegorza Brauna.

Wyciśnięty z Konfederacji, podobnie jak wcześniej Janusz Korwin-Mikke, nie miał innego wyjścia, jak przekonać się, czy może liczyć na poparcie, które dla Konfederacji Korony Polskiej przyniosłoby w przyszłych wyborach do Sejmu i Senatu jakąś reprezentację parlamentarną. I w tym przypadku rozstrzygnięcie pierwszej tury wyborów będzie miało znaczenie zasadnicze dla przyszłych losów nie tylko Grzegorza Brauna, ale całej jego formacji.

Dwa lata dobrego fartu

Mówiąc o przyszłych losach, mam na myśli nie tylko konkietę polityczną, ale również zasadzki, jakie na Grzegorza Brauna zostały wstępnie przygotowane już przed pierwszą turą wyborów. Mam na myśli uchylenie mu immunitetu przez Parlament Europejski, które było następstwem wniosku złożonego przez vaginet obywatela Tuska Donalda, który nawet nie próbuje ukrywać, że wykorzysta wszelkie możliwości, z aresztem wydobywczym włącznie, byle tylko zapewnić sobie i swojemu zapleczu politycznemu przynajmniej dwa lata dobrego fartu.

Te dwa lata bowiem, to nie tylko szansa na umoczenie pysków w melasie dla rodzimych dobroczyńców mniej wartościowego narodu tubylczego, ale również dla realizacji niemieckich planów urządzenia Europy po swojemu. Przygotowania rozpoczęły się jeszcze za kadencji prezydenta Józia Bidena w USA, który w nagrodę za dobre sprawowanie i w ramach zadośćuczynienia za wysadzenie w powietrze gazociągów Nord Stream 1 i Nord Stream 2, pozwolił Niemcom na urządzanie Europy po swojemu. Jak to urządzanie może wyglądać, to zostało wyjaśnione przez wybitnego przywódcę socjalistycznego Adolfa Hitlera, który w przemówieniu do gauleiterów w roku 1943 wyjaśnił, że „małe państwa” nie mają w Europie racji bytu, bo „tylko Niemcy” potrafią „prawidłowo” ją zorganizować.

W tym też duchu Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje zaprojektowała nowelizację traktatu lizbońskiego, żeby – po pierwsze – zlikwidować prawo weta, które tyle zgryzot sprawia komisarzom i ich mocodawcom. Po drugie – zmniejszyć prawie o połowę liczebność Rady Europejskiej, organu prawodawczego UE, wskutek czego „małe państwa” dowiadywałyby się z mediów, co tam w ich sprawach starsi i mądrzejsi postanowili. Wreszcie – po trzecie – nowelizacja miałaby zarezerwować aż 65 obszarów decyzyjnych do wyłącznej kompetencji Unii Europejskiej.

Jest sprawą oczywistą, że w tych warunkach nie może być mowy o utrzymaniu przez „małe państwa” nawet pozorów suwerenności politycznej, w związku z czym w nowej Europie, która już całkiem będzie przypominała Rzeszę Niemiecką, będą one miały status zbliżony do Generalnego Gubernatorstwa.

Monopol władzy na tacy

Jak twierdzi Janusz Korwin-Mikke, gdyby wybory naprawdę mogły coś zmienić, to już dawno byłyby zakazane – ale chyba sam do końca w to nie wierzy, bo za każdym razem próbuje to sprawdzić. I słusznie – bo dopóki czegoś nie sprawdzimy, to będziemy skazani wyłącznie na domysły.

Jednak druga tura wyborów prezydenckich, może zdecydować o ważnej sprawie – czy mianowicie vaginet obywatela Tuska Donalda, który podejrzewam o intencjonalne działanie antypolskie, będzie miał monopol władzy, czy nie. Do tej pory go nie miał i to nie dlatego, by jakieś zabezpieczenia były zawarte w samej konstytucji, tylko z powodu okoliczności niezależnej ani od vaginetu, ani od prezydenta.

Chodzi mianowicie o to, że vaginet nie dysponuje w Sejmie większością 276 mandatów, wystarczającą do obalenia veta prezydenckiego. Gdyby tak nie było, to prezydent Andrzej Duda nie mógłby już w ogóle kiwnąć palcem w bucie, bo – jak przekonaliśmy się na przykładzie pojmania panów Kamińskiego i Wąsika w Pałacu Namiestnikowskim – pan prezydent Duda nie może liczyć nawet na lojalność własnej ochrony, nie mówiąc już o bezpiece składającej się w większości z towarzystwa spod ciemnej gwiazdy.

Tymczasem dzięki temu, że vaginet tej większości w Sejmie nie ma, prezydent może blokować ustanawianie pozorów legalności dla rozmaitych łajdactw, co zmusza vaginet do posługiwania się rozmaitymi protezami w postaci „rozporządzeń” sejmowych „uchwał”, a nawet „wytycznych”. Ponieważ wymiar sprawiedliwości został politycznie i dosłownie sprostytuowany nie tylko przez vaginet obywatela Tuska Donalda, ale również przez WSZYSTKICH jego poprzedników, te praktyki pozostają całkowicie bezkarne, wskutek czego na naszych oczach III Rzeczpospolita przekształca się w organizację przestępczą o charakterze zbrojnym – co przyznał również sam obywatel Tusk Donald, deklarując, że skoro vaginet nie dysponuje środkami prawnymi dla przeforsowania swoich fantasmagorii, to będzie posługiwał się środkami „pozaprawnymi”, czyli bezprawnymi.

Żeby tedy nie ułatwiać vaginetowi obywatela Tuska Donalda, który podejrzewam – i tak dalej – realizowania swoich przestępczych zamiarów przy pomocy środków legalnych – bo już św. Tomasz z Akwinu zauważył, że corruptio optimi pessima, co się wykłada, że zepsucie najlepszego jest najgorsze – apeluję, by w drugiej turze wyborów głosować na kontrkandydata obywatela Trzaskowskiego Rafała, nawet gdyby tym kontrkandydatem był kołek w płocie.

Nie dlatego bynajmniej, by po kołku można było czegoś się spodziewać, ale tylko i wyłącznie dlatego, by vaginetowi obywatela Tuska Donalda nie podawać na srebrnej tacy monopolu władzy.

Nawiasem mówiąc, ja uważam obywatela Trzaskowskiego Rafała za zarozumiałego blagiera, więc jest rzeczą absolutnie pewną, że byłby on marionetką w ręku obywatela Tuska Donalda, który z kolei jest marionetką w ręku Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje, no a ona – marionetką w ręku Bóg wie kogo. Poza tym ze względu na pierwszorzędne korzenie jerozolimskie obywatel Trzaskowski Rafał będzie również marionetką w ręku starszych i mądrzejszych, którzy – jak to Żydowie – od dziesięcioleci są w awangardzie rewolucji komunistycznej. W tej sytuacji kołek w płocie stanowi ciekawą alternatywę.

Tylko tyle – i aż tyle.

=========================================

https://rumble.com/v6tkvqd-michalkiewicz-ja-wybieram-koek-w-pocie.html

Biologiczna podszewka kultury. Michalkiewicz.

Biologiczna podszewka kultury

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org)    15 maja 2025

michalkiewicz

Jeden z mistrzów mojej młodości, Konrad Lorenz, autor książki Tak zwane złotwierdził, że większość, a może nawet wszystkie zachowania ludzkie uważane za kulturowe, tak naprawdę mają podłoże biologiczne. Teraz takie stwierdzenia uważane są, zwłaszcza w środowiskach hołdujących nieubłaganemu postępowi, za rodzaj myślozbrodni – bo postępactwo najwyraźniej zostało zawrotu głowy od sukcesów – czemu poddają się zwłaszcza kobiety, nie bez przyczyny wytypowane przez promotorów rewolucji komunistycznej na proletariat zastępczy.

Pewnie znowu będę się powtarzał – co nieubłaganym palcem wytyka mi pan Adam Warszawski, namawiając mnie do oryginalności. Na przykład wytknął mi, że w przemówieniu wygłoszonym podczas konwencji wyborczej Grzegorza Brauna, powtórzyłem się po raz „dwutysięczny” – jak twierdzi pan Warszawski, który zapewne wszystkie moje powtórzenia liczy – a w rezultacie nie dało się tego słuchać. Moje nieporadne tłumaczenia, że rewolucja komunistyczna w Europie jest w pełnym natarciu, że jednym z taranów używanych do burzenia łacińskiej cywilizacji są właśnie ”kobiety”, wykorzystywane przez żydokomunę w charakterze proletariatu zastępczego, bo kobieta, wszystko jedno – biedna czy bogata – kobietą być nie przestanie, więc wystarczy jej wmówić, że jest oprymowana przez „męskie szowinistyczne świnie”.

O skuteczności tej perswazji, w której w naszym bantustanie patronuje Judenrat z ulicy Czerskiej, świadczą chociażby rosnące szeregi zwoleniczek bezkarności dzieciobójstwa, przez „złodziei szyldów” nazwanego „prawem kobiet”. Jeśli obywatel Trzaskowski Rafał wygra wybory dzięki głosom kobiet, to czyż nie będzie to poszlaka wskazująca nie tylko na postęp w podboju naszego mniej wartościowego narodu tubylczego przez żydokomunę, ale i na zmierzch chrześcijaństwa w Polsce, postępujący w miarę rozwoju „dialogu z judaizmem”? Wprawdzie Janusz Korwin-Mikke twierdzi, że kobiety przyjmują za własne poglądy mężczyzn, z którymi akurat spółkują – ale czy mężczyźni w Polsce mają w ogóle jakieś własne poglądy?

Kiedyś może tak było, ale dzisiaj zdecydowana większość mężczyzn próbuje się kobietom podlizywać w nadziei, jak nie na głosy wyborcze, a w ostateczności – że w nagrodę udostępnią im odrobinę słodyczy swojej płci, w związku z czym kobiety siłą rzeczy ulegają perswazji Judenratu, nawet jeśli z nim akurat nie spółkują. W ten sposób promotorzy rewolucji komunistycznej żerują jednocześnie i na bezwzględności kobiet, które w racjonalnym administrowaniu słodyczą swojej płci upatrują źródła swojej przewagi – ale zarazem z ich naiwności – bo tylko osoba wyjątkowo naiwna może traktować serio obietnice promotorów komunistycznej rewolucji, że tylko oni potrafią je uwolnić od opresji „męskich szowinistycznych świń”.

Myślę, że nigdy dość powtarzania takich rzeczy – ale dla zblazowanego pana Adama Warszawskiego liczy się raczej oryginalność. Toteż gdybym tak na konwencji wyborczej Grzegorza Brauna powiedział: ludzie, dajcie wy sobie spokój z tym całym Grzegorzem Braunem, zapiszcie się lepiej do Volksdeutsche Partei, albo do Prawa i Sprawiedliwości – a nie zapomnijcie też o podpisaniu zobowiązania do tajnej współpracy z ABW – a będziecie czerpali satysfakcję ze swoich politycznych wyborów i swojej skuteczności – to wtedy nikt by mnie nie prześcignął w oryginalności. Czy jednak w moim wieku wypada tak gonić za oryginalnością – czy raczej trzymać się „narracji” sprawdzonej?

Wracając do spostrzeżenia Konrada Lorenza o biologicznej podszewce większości, a może nawet wszystkich ludzkich zachowań uważanych za kulturowe, to zauważył on, iż zwierzęta wyposażone przez naturę w śmiercionośne narzędzia, takie jak kły, pazury, czy rogi, rzadko kiedy walczą na śmierć i życie. Z reguły osobnik słabszy, przekonując się o własnej słabości, ratuje się ucieczką, a zwycięzca nawet go nie ściga. Tymczasem zwierzęta nie wyposażone przez naturę w śmiercionośne narzędzia, na przykład – synogarlice – podczas walki z reguły zadziobują się na śmierć.

Poszlaką przemawiającą za trafnością tego spostrzeżenia jest choćby wojna na Ukrainie, która już wkrótce może przekształcić się w „zapomnianą wojnę”, zwłaszcza gdy Stany Zjednoczone naprawdę wycofają się z mediacji no i z finansowego i materiałowego wspierania Ukrainy, cedując ten radosny przywilej na „Europę”. Jak pamiętamy, sekretarz generalny Sojuszu Atlantyckiego troszczył się przede wszystkim o to, by ta wojna „nie wymknęła się spod kontroli”. Najwyraźniej się spod niej nie wymknęła, bo chociaż od dronów na niebie aż się roi, to pociągi kursują zgodnie z rozkładem – jakby-nigdy-nic, a ruski gaz płynie sobie przez Ukrainę gazociągiem i – w odróżnieniu od Nord Stream – nikt nawet nie pomyśli, by wysadzić go w powietrze. Tej dbałości o utrzymanie konfliktu w bezpiecznych granicach towarzyszy pewna teatralizacja, widoczna zwłaszcza po stronie ukraińskiej, gdzie prezydent Zełeński nosi specjalnie zaprojektowany dla „wojenskiego naczalnika” strój w postaci specjalnej gimnastiorki, spodni, a nawet sapogów. Kto wie – może obejmuje on również kalesony?

Ale wojna na Ukrainie dostarcza nam tylko poszlaki, podczas gdy całkowitego potwierdzenia trafności spostrzeżeń Konrada Lorenza dostarcza nam konflikt między Indiami i Pakistanem. Lorenz twierdził nawet, że walki między zwierzętami wyposażonymi przez naturę w śmiercionośne narzędzia, stopniowo ulegają „rytualizacji”, to znaczy – zatracają nawet swój pierwotny sens w postaci uzyskania przewagi, a przekształcają się w widowisko. To zjawisko obserwujemy na codzień – ale właśnie dlatego, że jest ono codzienne, to nie zauważamy jego głębokiego sensu, który polega na zacieraniu granicy między rzeczywistością i fikcją – dzięki czemu przemysł rozrywkowy odgrywa dzisiaj taką rolę – kiedyś zupełnie nie do pomyślenia.

Natomiast w przypadku konfliktu między Indiami i Pakistanem, kiedy to i jedno i drugie państwo dysponuje bronią jądrową, a więc „narzędziem śmiercionośnym” – rytualizacja konfliktu aż rzuca się w oczy. Nie chodzi przecież nawet o to, by zadać przeciwnikowi jakieś ciosy, zwłaszcza takie, które mogłyby zostać przez niego uznane za dotkliwe – tylko żeby nie utracić prestiżu. Skoro Indie z takich czy innych powodów uznały atak na indyjskich turystów w Kaszmirze za zniewagę, to nie mogły puścić tego płazem bez ryzyka utraty prestiżu. Zatem dokonały zemsty – ale tak, by nikomu nie zrobić specjalnej krzywdy. Pakistan też nie może stracić prestiżu, więc będzie musiał odpowiedzieć – ale też w podobny, bliski rytualizacji, sposób.

Okazuje się zatem, że nawet polityka międzynarodowa może być warunkowana biologicznie – bo na przykład w Europie najbardziej wojownicze są mocarstwa bałtyckie – rodzaj politycznych synogarlic. W podobnej roli obsadzony został przez Judenrat pan prof. Matczak, który właśnie nawymyślał nie tylko prezydentowi Trumpowi od „chuliganów”, ale również – narodowi amerykańskiemu – że „chuligana” wybrał sobie na prezydenta. Czyż trzeba nam lepszego dowodu, że na tym etapie Żydowie kolaborują z Niemcami?

Stanisław Michalkiewicz

Nasi panowie gangsterzy tumanią bezwstydnie

Nasi panowie gangsterzy tumanią bezwstydnie

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    13 maja 2025 michalkiewicz

Zgodnie z decyzją Kolegium Kardynalskiego, 7 maja rozpocznie się konklawe, w następstwie którego wybrany zostanie kolejny papież. Podczas konklawe kardynałowie głosują – i to jest jedyna procedura demokratyczna, dopuszczona w Kościele katolickim, który w zasadzie ma ustrój monarchiczny. Wywodzi się on wprost z uwagi Pana Jezusa, który powiedział do apostołów: „nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem”. Toteż poza tym demokratycznym wyjątkiem, zasadniczą metodą rekrutowania aparatu władzy w Kościele, jest metoda kooptacji. Papież osobiście mianuje każdego kardynała, dokooptowując go w ten sposób do Kolegium Kardynalskiego, które będzie w przyszłości wybierało – ale już nie jego, tylko jego następcę. Papież osobiście mianuje także każdego biskupa, dokooptowując go w ten sposób do światowego Episkopatu, a z kolei każdy biskup osobiście wyświęca każdego księdza, dokooptowując go w ten sposób do stanu duchownego. Rekrutowany metodą kooptacji aparat Kościoła katolickiego kieruje miliardem 400 milionami katolików na świecie – i jakoś sobie radzi.

Jest to dowód, że Winston Churchill, który kiedyś powiedział, że demokracja ma wiele wad, ale mimo to jest najlepszym sposobem rekrutowania aparatu władzy, głęboko się mylił. Wygląda bowiem na to, że metoda kooptacji jest jednak lepsza od metody demokratycznej, zwłaszcza ufundowanej na zasadzie powszechnego głosowania. Nawiasem mówiąc, mimo że Unia Europejska nadużywa demokratycznej retoryki, to na własny użytek korzysta jednak z metody kooptacji. Wprawdzie i tam dopuszczony jest wyjątek w postaci powszechnych wyborów do Parlamentu Europejskiego, ale – w odróżnieniu od pozostałych organów UE, które mają rzeczywistą władzę – Parlament Europejski w zasadzie władczych uprawnień nie ma. Może oczywiście uchwalać rezolucje przeciwko trzęsieniom ziemi i lodowcom – ale to tylko takie makagigi, gwoli usatysfakcjonowania gawiedzi – no i oczywiście – żeby dostarczyć gumy do żucia europosłom – że to niby uczestniczą w sprawowaniu władzy w Europie. Natomiast Rada Europejska, będąca organem władzy prawodawczej, rekrutowana jest metodą kooptacji, podobnie, jak Komisja Europejska, będąca organem władzy wykonawczej UE i wreszcie – jak Europejski Trybunał Sprawiedliwości, będący organem władzy sądowniczej.

Przekonałem się m.in. na podstawie pytań, jakie zadają mi widzowie oglądający moje nagrania, jak i uwag podczas bezpośrednich spotkań, że wielu ludzi nie rozumie, na czym konkretnie polega różnica między monarchią, a ustrojem republikańskim. A różnica jest prosta i sprowadza się do tego – kto jest suwerenem. Suwerenem – a więc kimś, kto samodzielnie określa granice swoich kompetencji. W ustroju monarchicznym jest to monarcha (nawiasem mówiąc, samo słowo „monarchia” oznacza jedynowładztwo), który nie musi nikogo się radzić, ani uzyskiwać pozwolenia na cokolwiek – chociaż, o ile chce, to może to robić – ale równie dobrze może tego nie robić, rządząc samodzielnie, jak np. Piotr Wielki, Katarzyna II, czy Mikołaj I – a w czasach współczesnych – właśnie papież. On też nie musi zasięgać niczyjej rady, ani zabiegać o czyjeś pozwolenie, ani też nie musi przed nikim się tłumaczyć z podjętych decyzji. W ustroju republikańskim suwerenem jest natomiast „naród”, zwany niekiedy „ludem”. Ponieważ nigdy nie wiadomo, co „naród” czy „lud” rzeczywiście myśli – no bo jeden chce tego, drugi – tamtego – to w ustroju republikańskim jedną z najważniejszych kwestii jest znalezienie sposobu, dzięki któremu można by uzyskać przynajmniej pozór opinii „narodu” – że oto suweren przemówił. Tym sposobem jest system przedstawicielski – obecnie oparty na zasadzie powszechnego głosowania. Ono też nie jest całkowicie „powszechne” bo obowiązują różne statusy – obecnie cenzus wieku – że osoby niepełnoletnie głosować nie mogą, a więc nie mają pełnego udziału w suwerenności narodu.

Oczywiście system przedstawicielski, nawet ufundowany na zasadzie powszechnego głosowania, obfituje w rozmaite pułapki, zastawiane na suwerenów, którzy myślą, że to wszystko naprawdę. Żeby nie być gołosłownym podam przykład. Konstytucja obowiązująca u nas stanowi, że wybory do Sejmu są proporcjonalne, to znaczy, że podział mandatów powinien następować w proporcji do liczby głosów oddanych na poszczególne komitety wyborcze. Ale już ordynacja wyborcza zmierza w kierunku dokładnie odwrotnym – żeby zasadę proporcjonalności tak przerobić, by wybory odbywały się według zasady większościowej. Służy temu tzw. klauzula zaporowa – że w rozdziale mandatów w okręgach może uczestniczyć tylko ten komitet wyborczy, który w skali kraju uzyskał co najmniej 5 procent głosów – no i sposób przeliczania głosów na mandaty – tzw. system d’Hondta, od nazwiska belgijskiego matematyka który go wykoncypował. Bez wchodzenia w szczegóły można ten system scharakteryzować cytatem z Ewangelii – że temu, kto ma, będzie dodane, a temu, kto nie ma, odbiorą i to, co ma.

W rezultacie bardzo wielu ludzi jest pozbawionych reprezentacji politycznej, a w dodatku polityczne gangi zwane „partiami” zawierają „koalicje” to znaczy – rodzaj przestępczych zmów – żeby w ten sposób dodatkowo pozbawić część, a czasami nawet większość „suwerenów” wszelkiego wpływu na politykę państwa. Wprawdzie polityczne gangi kadzą „suwerenom” na wszelkie sposoby, ale mimo to coraz więcej ludzi nabiera wątpliwości, czy ta cała demokracja nie jest aby parawanem, za osłoną którego gangsterzy robią obywateli w konia, żeby móc potem ich bezkarnie ograbiać.

Najprostszym tego sposobem nie są nawet podatki – bo dolegliwości z nimi związane są od razu widoczne – ale zadłużanie państwa. Gangsterzy, którzy – mówiąc nawiasem – są coraz głupsi – nie mają o rządzeniu specjalnego pojęcia, więc idą po linii najmniejszego oporu, pożyczając pieniądze u lichwiarskiej międzynarodówki. Stwarzają w ten sposób iluzję dobrobytu, ale ten kij ma dwa końce, bo te długi ktoś musi spłacać. Ten przykry obowiązek spada na obywateli, często również tych, którzy jeszcze się nie urodzili, więc nawet nie wiedzą, że ich dobroczyńcy już ich zadłużyli. Nawiasem mówiąc, to może być przyczyna powszechnego w Europie kryzysu demograficznego. Pomyślcie Państwo sami – czy chcielibyście się urodzić, gdybyście się dowiedzieli, że ciąży na was dług, który będziecie musieli spłacać przez resztę życia?

Ten system trwa już bardzo długo. W starożytnym Rzymie niektórzy ludzie byli bardziej honorowi od naszych panów gangsterów i prof. Tadeusz Zieliński w „Rzeczypospolitej Rzymskiej” odnotowuje, jak to pewien senator, wyruszając na przedwyborczą przechadzkę w towarzystwie znajomego greckiego filozofa, poprosił go, by się od niego oddalił: „Wstyd mi ciebie, przecież zaraz będę musiał tumanić.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Gestapo w służbie demokracji kierowanej

Gestapo w służbie demokracji kierowanej

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    11 maja 2025 Michalkiewicz

Każdy kraj ma gestapo” – twierdził jeszcze przed wojną Konstanty Ildefons Gałczyński w nieśmiertelnym poemacie „Tatuś”. Skoro „każdy” – to cóż dopiero Niemcy? Gdzie, jak gdzie – ale w Niemczech gestapo być musi; Niemcy bez gestapo, to jak Cygan bez drumli. A skoro „musi być”, no to jest – i właśnie dało głos. Wprawdzie oficjalnie gestapo nazywa się tam „kontrwywiadem” – ale jak zwał – tak zwał.

U nas, dajmy na to, gestapo najpierw nazywało się „Wojskowe Służby Informacyjne”, z których potem wypączkowały aż dwie formacje: Służba Kontrwywiadu Wojskowego i Służba Wywiadu Wojskowego, a z gestapo „cywilnego”, które przyjęło nazwę UOP – też wypączkowało mnóstwo formacji: CBA, ABW, CBŚ – i tak dalej.

Więc niemieckie gestapo właśnie ogłosiło, że AfD, na którą w ostatnich wyborach głosowało ponad 20 procent niemieckich suwerenów (na zwycięskie CDU-CSU zaledwie 8 procent więcej), jest ugrupowaniem „ekstremistycznym”, które nasze hebesy, zatrudnione w charakterze dziennikarzy w niezależnych mediach głównego nurtu z uporem nazywają „ekstermistycznym”. Najwyraźniej ekstremizm kojarzy się im z eksterminacją – co w przypadku gestapo aż tak bardzo od rzeczywistości nie odbiega. Jakie konsekwencje będzie miało to gestapowskie orzeczenie – tego jeszcze nikt nie wie, bo AfD zamierza się odwoływać do niezawisłego sądu – ale tak czy owak jest to ważny krok na drodze do zwycięstwa w całej IV Rzeszy demokracji kierowanej.

Przypomina to decyzję Krajowej Rady Narodowej w początkach komuny. KRN uznała, że partii w Polsce jest za dużo; że trzy tak zwane „demokratyczne” wystarczą, w związku z czym te nadliczbowe uznała nie tylko za zbędne – ale w dodatku – zagrażające demokracji. Wnet posypały się „piękne wyroki” ówczesnych niezawisłych sądów – wiec nie jest wykluczone, że w Niemczech będzie podobnie.

A tu akurat 4 maja odbywają się wybory prezydenckie w Rumunii, gdzie faworytem jest niezatwierdzony kandydat George Simion, który wcześniej wspierał niezatwierdzonego kandydata Calina Georgescu, ostatecznie zablokowanego przez niezawisły rumuński Sąd Najwyższy, który najwyraźniej „powinność swej służby zrozumiał”. Jaki los czeka pana Simiona, gdyby się okazało się wygrał wybory? U nas pan Dariusz Korneluk, który myśli, że jest prokuratorem krajowym, zaraz by go kazał aresztować, a któryś z zaufanych sędziów, ot – na przykład pan sędzia Igor Tuleya, czy jakiś inny taki z „wolnych sądów” – zaraz wygotowałby odpowiednie papiery do aresztu wydobywczego na całą kadencję – i po krzyku. Jak będzie w Rumunii – .zobaczymy – bo że jakoś musi być – to rzecz pewna, skoro w Niemczech gestapo już zabrało głos.

Najwyraźniej Niemcy muszą być zainteresowane zwycięstwem obywatela Trzaskowskiego Rafała – bo tak poluzowały smycz obywatelu Tusku Donaldu, że zaczął ocierać się już o myślozbrodnie. Normalnie to Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje za znacznie łagodniejsze wybryki przypomniałaby obywatelu Tusku, skąd wyrastają mu nogi – ale teraz wszystkie koła kręcą się dla zwycięstwa, więc obywatel Tusk Donald tak się rozdokazywał, że zaczął bredzić nie tylko o „deregulacji”, nie tylko o „doktrynie piastowskiej”, co to „oparta jest na sile” – ale nawet o „nacjonalizmie gospodarczym” – co wprawiło w dysonans poznawczy nawet pana marszałka „ojczyka” Hołownię. Ale to są tylko takie makagigi, o których zarówno obywatel Tusk Donald, jak i wszyscy inni zapomną już następnego dnia po wyborach. Reichsfuhrerin zatem nie przywiązuje do tego specjalnej wagi, w odróżnieniu od spraw poważniejszych, jak na przykład Trójmorze, gdzie od razu zamyka szlaban. Dlatego vaginet obywatela Tuska Donalda zbojkotował szczyt inicjatywy trójmorza w Warszawie pod pretekstem, że to „inicjatywa prezydenta Dudy”.

Tak naprawdę jednak to obywatel Tusk Donald musiał dostać cynk od Reichsfuhrerin: wiecie, rozumiecie, Tusk. Wy trzymajcie się z daleka od tego całego trójmorza i trzymajcie od tego z daleka Księcia-Małżonka – bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa. Rzecz w tym, że zrealizowany projekt trójmorza zagrażałby trzem ważnym interesom niemieckim; podważał niemiecką hegemonię w Europie, blokowałby budowę IV Rzeszy, no i pozwoliłby państwom Europy Środkowej uwolnić się od ograniczeń nałożonych na nie przez niemiecki projekt „Mitteleuropa” z roku 1915. Dlatego właśnie Reichsfuhrerin, jeśli nawet z uwagi na zaangażowanie Niemiec po stronie obywatela Trzaskowskiego Rafała spuszcza obywatela Tuska Donalda ze smyczy i pozwala mu na myślozbrodnie w rodzaju „nacjonalizmu gospodarczego” – to w sprawie trójmorza zachowuje czujność rewolucyjną. Jestem pewien, że nowy niemiecki kanclerz Fryderyk Merz, co to ma przyjechać do Polski już 7 maja, a więc nazajutrz po formalnym objęciu urzędu czuje, że i dla Niemiec periculum in mora, więc nie ma co zwlekać z przekazaniem obywatelu Tusku Donaldu stosownych instrukcji i wskazówek.

Tym bardziej, że obywatel Nawrocki Karol poleciał do Ameryki, gdzie udało mu się sfotografować z prezydentem Trumpem. Niezależne media głównego nurtu bagatelizują ten incydent, a pułkownik Sienkiewicz Bartłomiej, ten od „ch…, d… i kamieni kupy”, powiedział nawet, że polskiego prezydenta wybierają Polacy – ale od razu widać, że „kwaśne winogrona”. Obywatel Trzaskowski Rafał już nie zdąży polecieć do Ameryki, a nawet jakby zdążył, to nie wiadomo, czy prezydent Trump znajdzie chwilę czasu, by się z nim sfotografować – ale jestem pewien, że jak tylko przyjedzie do Warszawy kanclerz Merz, to już tam obywatel Trzaskowski Rafał znajdzie sposób, żeby naciągnąć go na wspólne zdjęcie.

Tymczasem Grzegorz Braun nie tylko próbował dokonać „obywatelskiego zatrzymania” pani doktor Gizele-Mengele w szpitalu im. Króla Heroda w Oleśnicy, ale w dodatku uczestniczył w operacji zdjęcia ukraińskiej flagi z ratusza w Białej Podlaskiej. Jak wiadomo, podczas wiecu ukraińska flaga została z ratusza zdjęta i przekazana ukraińskiemu konsulatowi – ale była to kropla, która przepełniła czarę. Prezydent Białej Podlaskiej został podkręcony, żeby odprawował coś w rodzaju ekspiacyjnego odczyniania uroków, zaś piastujący w vaginecie obywatela Tuska Donalda fuchę ministra sprawiedliwości, pan Adam Bodnar z czarnym podniebieniem zapowiedział położenie kresu „bezkarności” Grzegorza Brauna. Akurat 6 maja Parlament Europejski ma głosować nad jego immunitetem i jak mu go uchyli, to tylko patrzeć, jak Grzegorz Braun zostanie umieszczony w areszcie wydobywczym, a tam już zajmie się nim gestapo, którego posiadaniem może poszczycić się każdy kraj – nawet taki nieszczęśliwy, jak nasz.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).