Stanisław Michalkiewicz: michalkiewicz-halastra-i-twardziele
To co się wyprawia w Sejmie w okresie poprzedzającym wybory do Parlamentu Europejskiego, przekracza wyobraźnię nawet człowieka w silnej gorączce. Z jednej strony to zrozumiałe, bo nie po to hałastra podłączała się do Volksdeutsche Partei, że miała jakiś pomysł na państwo i chciała z nim coś zrobić, tylko – żeby wykorzystać tę trampolinę, by dostać się do luksusowego przytułku dla “byłych ludzi”, w którym – nawiasem mówiąc – odsetek wariatów wydaje się wyjątkowo wysoki.
Dzięki temu każdy myśli, że znajdzie tam dla siebie jakąś niszę ekologiczną, z której nie wykurzy go ani żaden Tusk, ani żaden Naczelnik Państwa, ani żaden pan Szymon, który najwyraźniej rozsmakował się w kabotyństwie – więc czegóż chcieć więcej? “Czego może chcieć od życia taki gość, jak ja?” – śpiewał w swoim czasie pan Ryszard Rynkowski. To z punktu widzenia hałastry – bo z punktu widzenia Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen sprawa wygląda trochę inaczej.
Pani Urszula tak zwany “wiek rębny” (akurat dostałem w prezencie przedwojenny “Przewodnik Gajowego”, więc wiem, co mówię) ma już poza sobą, więc resztki wigoru postanowiła poświęcić polityce. Donald Tusk, czy Jarosław Kaczyński, to co innego; im żadnej prawdziwej polityki uprawiać nie wolno, toteż resztki wigoru kierują na potępieńcze swary (potępieniec, jak zwracał uwagę Stanisław Cat-Mackiewicz, to ktoś już poza życiem, który rzeczywistości zmienić nie może, toteż wyżywa się w przekomarzaniach i swarach, które niczego zmienić, ani do niczego doprowadzić nie mogą).
Mam tu na myśli komisje do badania rozmaitych afer, no i licytację, u kogo jest więcej ruskich agentów. Nawiasem mówiąc, ciekawe, że nikt nie licytuje się na liczbę agentów niemieckich, izraelskich, czy amerykańskich, od których wśród naszych Umiłowanych Przywódców musi się przecież roić, bo jakże inaczej zostaliby wystrugani z banana jak nie przez Donalda Tuska, to przez Jarosława Kaczyńskiego, czy wreszcie – pana Michała Kobosko?
Wracając tedy do Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen, to niedawno obróciła resztki wigoru, jakie jej jeszcze zostały przed wyłączeniem prądu, na napiętnowanie nieubłaganym palcem trojga nieprzyjaciół Rzeszy. Chodzi o Zjednoczenie Narodowe Maryny Le Pen, która próbuje uwodzić Francuzów sprzeciwem wobec migracji migrantów, czy w sprawach moczopłciowych – w czym u nas najwyraźniej specjalizuje się Donald Tusk – ale Reichsfuhrerin to by nie przeszkadzało – natomiast to “Zjednoczenie Narodowe” to całkiem inna sprawa.
W Rzeszy na żadne “zjednoczenia narodowe” miejsca nie ma i nie będzie, bo w Rzeszy – po staremu – ein Volk, ein Fuhrer. Może więc tam być miejsce dla Volksdeutsche Partei Donalda Tuska, ale nie dla żadnych “zjednoczeń” w dodatku – narodowych” i na domiar złego – należących do narodu francuskiego, a nie niemieckiego. Drugim nieprzyjacielem Rzeszy została uznana Alternatywa dla Niemiec – ale nie wiadomo, czy dlatego, że sprzeciwia się IV Rzeszy, bo chciałaby reaktywować III, czy że sprzeciwia się w ogóle.
Trzecim napiętnowanym przez Reichsfuhrerin wrogiem Rzeszy jest polska Konfederacja, w której znienawidzony Grzegorz Braun gasi chanukowe świece proszkowymi gaśnicami. Ostatnio do tej trójki Judenrat “Gazety Wyborczej” dołączył komitet wyborczy “Polexit”, który sprzeciw wobec Rzeszy ma wpisany w nazwę.
Co z tego wyniknie – o tym przekonamy się po wyborach 9 czerwca, a tymczasem otrząśnijmy pył z sandałów, oderwijmy sie od tubylczej małpiarni, w którą coraz bardziej zamienia się Sejm i Senat pod przewodnictwem posągowej Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.
Jej to – jak pamiętamy – Wielce Czcigodny poseł Pupka na oczach całej Polski musiał scenicznym szeptem podpowiadać co ma odpowiadać na pytania, aż wreszcie trzeba było podmienić ją na Rafała Trzaskowskiego i w rezultacie doszło do fiaska wyborów kopertowych, z “zabójczymi kopertami”, o których tak pięknie mówił znający się na różnych kopertach pan marszałek Tomasz Grodzki.
Odwracając wzrok od tubylczej małpiarni, kierujemy go w stronę małpiarni amerykańskiej, która też doznaje nienaturalnego pobudzenia w związku ze zbliżającymi się wyborami tamtejszego prezydenta. Z jednej strony swoją kandydaturę wystawia Józio Biden, co to najwyraźniej uparł się przewodzić Ameryce i światu do upadłego, a z drugiej – Donald Trump, na którego zagięli parol nie tylko amerykańscy Żydowie, ale nawet warszawski Judenrat pod przewodem pana red. Michnika.
Nieomylny to znak, że z jakichś zagadkowych przyczyn Żydowie nie lubią Donalda Trumpa, chociaż – jak pamiętamy – robił on wszystko, żeby im się podlizać. I podpisał ustawę nr 447 i przeniósł amerykańską ambasadę z Tel Awiwu do Jerozolimy – ale w niczym mu to nie pomogło. Widocznie z punktu widzenia Sanhedrynu Józio Biden musi mieć jakieś ważne, chociaż ukryte zalety, które przesądzają o wyborze. Ciekawe, czy amerykańscy twardziele przyjmą w końcu żydowski punkt widzenia i wybiorą Józia, czy też ośmielą się Żydom postawić i poprą Trumpa?
Trzeba powiedzieć, że Żydowie umieją amerykańskich twardzieli wziąć pod włos. Wprawdzie wojna na Ukrainie, którą Józio Biden zainicjował podczas swojej podróży do Europy w czerwcu i lipcu 2021 roku, nie jest specjalnie w Ameryce popularna – ale Żydowie próbują z innej beczki. Oto wpływowa amerykańska gazeta “The Washington Post”, w której pisuje również żona naszego Księcia-Małżonka, podała ostatnio rewelację, jakoby Donald Trump zamierzał zbombardirować Moskwę i Pekin atomowymi kartaczami.
Wprawdzie za prezydentury Donalda Trumpa Ameryka żadnej wojny nie rozpoczęła, a trwające – raczej wygaszała, podczas gdy Józio Biden nie przestaje wojować z całym światem – no ale on o żadnym bombardirowaniu Moskwy czy Pekinu atomowymi kartaczami nie mówi. Nietrudno sie tedy domyślić, że przy pomocy tego faktu prasowego, o którym w swoim czasie tak pięknie mówił “drogi Bronisław”, czyli prof. Geremek, Żydowie próbują dać do zrozumienia amerykańskim twardzielom, że ten cały Trump to jeszcze gorszy ananas od Józia.
Ciekawe, że te rewelacje z amerykańskiego dziennika zbiegają się z tromtadrackimi komunikatami o budowie wzdłuż granicy z Białorusią i Rosją “Wału Tuska”, zwanego inaczej “Linią Imaginota”. Czyżby amerykańscy Żydowie też skłaniali się do wepchnięcia naszego nieszczęśliwego kraju w wojnę, jaką Stany Zjednoczone prowadzą z Rosją do ostatniego Ukraińca? Ładny interes!