Aj waj! Gewałt!
Stanisław Michalkiewicz 29 czerwca 2024 aj/waj/gewałt!!
Jak to historia się powtarza! W latach 30-tych XX wieku, żydokomuna pod przewodnictwem Józefa Stalina („a my wszyscy za towarzyszem Stalinem!”) próbowała przejąć polityczne kierownictwo nad państwami Europy Zachodniej przy pomocy tzw. fołksfrontów. Żydokomuna perswadując opinii publicznej, że „demokracji” zagraża nationalsocialismus, wzywała do „zjednoczenia”, to znaczy – do poddania się wszystkich jej kierownictwu, gwoli zrobienia faszyzmowi „no pasaran”. To nawet spotykało się z pozytywnym rezonansem nie tylko dlatego, że we wszystkich państwach Europy Zachodniej Żydowie mieli sporo do powiedzenia – a na tym etapie wysługiwali się Stalinowi i bolszewikom, tworząc nie tylko twarde jądro partii, ale przede wszystkim – najtwardsze jądro sowieckiego aparatu terroru – ale również dlatego, że zagrożenie Zachodniej Europy ze strony Niemiec rzeczywiście istniało. Trzeba o tym nieustannie przypominać, bo obecnie Żydowie, próbując odcinać kupony od Hitlera, prezentują się wyłącznie w roli ofiar. Tymczasem żydokomuna i w ogóle Żydowie doskonale sprawdzają się również w roli katów, co widzimy nie tylko w Strefie Gazy, ale czego Polacy doświadczyli na własnej skórze w okresie stalinowskim.
Wprawdzie dzisiaj i pani reżyserowa i pan Śpiewak twierdzą, że żadnej żydokomuny nie ma i nigdy nie było, że to tylko taka „mowa nienawiści” uprawiana przez antysemitników, ale kto im wierzy, ten sam sobie szkodzi. Wyobraźmy sobie dwa kręgi: jeden, to Żydowie, a drugi, to komuna. Te dwa kręgi częściowo na siebie zachodzą a miejsce, gdzie na siebie zachodzą, to właśnie żydokomuna.
Jakże więc jej „nie ma”, kiedy każdy widzi, że jest? W dodatku, podobnie jak i w latach 30-tych, a i potem też, żydokomuna, pozostając w służbie najbardziej nieludzkiego i totalitarnego systemu, przy którym Hitler był zaledwie detalistą, prezentowała się światu, jako źrenica demokracji. Ciekawe, że kolejne pokolenie żydokomuny, reprezentowane u nas przez Judenrat „Gazety Wyborczej” nie tylko znowu sięga do taktyki „fołksfrontów”, ale również do retoryki defensorów „demokracji”.
Ledwo tylko Sejm uchwalił ustawę o „sygnalistach”, od razu michnikowszczyny w służbie Judenratu zaczęły nie tylko „sygnalizować”, ale i szantażować. Oto na 22 czerwca zaplanowane zostały Targi Książki Patriotycznej w Kielcach. Jakiś tydzień wcześniej zauważyłem, że Judenrat spuścił z łańcucha swoich „sygnalistów”, którzy natychmiast zasygnalizowali, że „sabat” i że „faszyści”. Nie tylko „zasygnalizowali”, ale najwyraźniej musieli podjąć próbę zaszantażowania kierownictwa Wojewódzkiego Domu Kultury w Kielcach, by w ostatniej chwili zerwało umowę. Świadczy o tym pismo kierownictwa kieleckiego WDK:
„W związku z negatywnymi informacjami pojawiającymi się w przestrzeni publicznej (chodzi oczywiście o „sygnał” wysłany przez Judenrat – SM) dotyczącymi wydarzenia, które odbędzie się 22 czerwca 2024 r. pod nazwą „Targi Książki Patriotycznej”, Wojewódzki Dom Kultury w Kielcach informuje, że umowa z dnia 24 maja 2024, zawarta przez byłego dyrektora Wojewódzkiego Domu Kultury Dotyczy jedynie wynajęcie sali podmiotowi prywatnemu. (…) Wojewódzki Dom Kultury w Kielcach w związku z tym wskazuje, że nie jest organizatorem przedmiotowego wydarzenia i nie ponosi odpowiedzialności za treści, które będą prezentowane w trakcie „Targów Książki Patriotycznej”, ani się z nimi nie utożsamia.”
To z jednej strony dobrze świadczy o odwadze kierownictwa WDK w Kielcach, które mimo represji, jakie już musiały spaść na „byłego” dyrektora, nie zerwał umowy, dzięki czemu „Targi” się odbędą. Inna rzecz, że nie wiedząc, co tam się będzie działo, niepotrzebnie z góry się odcina od „treści” które tam będą prezentowane. Ja na przykład zamierzam wygłosić tam panegiryk ku chwale żydokomuny, co Judenratowi „Gazety Wyborczej” powinno się podobać, chyba, że uważa on, iż panegiryki na chwałę żydokomuny wolno wygłaszać tylko Żydom. Czy jednak taki pogląd nie dowodziłby obrzydliwego rasismusa w łonie Judenratu? Aj waj!
A w ogóle, to dziwi mnie, iż Judenrat wychwala Wielce Czcigodną Barbarę Nowacką, trochę żylastą feministrę edukacji w vaginecie Donalda Tuska i jej zastępczynię, również Wielce Czcigodną, ale zdecydowanie pulchniejszą Katarzynę Lubnauer za stopniowe ograniczanie, aż do całkowitej eliminacji nauki religii w rządowych szkołach. Jak wiadomo, celem tej operacji jest z jednej strony zamknięcie jednego z kanałów finansowania części duchowieństwa – bo w sytuacji rozmnożenia diecezji, które muszą być utrzymywane przez parafie, dochód z pensji nauczycielskiej w wielu przypadkach jest praktycznie jedynym źródłem utrzymania nie tylko księdza, ale i funkcjonowania parafii. Z drugiej strony chodzi o to, by młodzież tubylczą odciąć od religii a przy okazji – od niektórych źródeł europejskiej kultury, dzięki czemu żydokomunie, która tradycyjnie jest w awangardzie komunistycznej rewolucji, jaka przewala się przez Amerykę Północną i Europę, łatwiej będzie przerobić historyczne europejskie narody na „nawóz historii” – co zostało zapisane w „Manifeście z Ventotene” autorstwa unijnego świątka, włoskiego komuszka Alfiero Spinellego, którego słowa są w Brukseli ryte spiżem na marmurze.
Słowem – na pozór wszystko „gra i koliduje” – jak mówią gitowcy – ale czy pani Nowacka i pani Lubnauer, nie mówiąc już o Judenracie ze swoimi michnikowszczynami, nie posuwa się na tej drodze aby za daleko? Warto przypomnieć, że nauka religii, wszystko jedno – czy katolickiej, czy prawosławnej, czy protestanckiej – to w znacznym stopniu edukacja w zakresie żydowskiej historii plemiennej – poczynając od momentu, gdy Stwórca Wszechświata umówił się z pewnym mezopotamskim koczownikiem na zrobienie interesu, aż do początku Nowej Ery, kiedy to w judzkim Betlejem narodził się Jezus, zwany Chrystusem.
Zwracał na to uwagę jeszcze w XIX wieku nie byle kto, tylko brytyjski premier Beniamin Disraeli, który ze względów oportunistycznych biegał za chrześcijanina, ale był Żydem stuprocentowym, a w dodatku – snobem. Wyraz „snob” jest zbitką dwóch łacińskich słów: „sine nobilitate”, czyli – bez szlachetności. Ale niekiedy – jak pisze Stanisław Cat-Mackiewicz – „potrafił zachować się w sposób honorowy”. Oto gdy Rotschild wybrany został do Izby Gmin, musiał złożyć przysięgę, która była niezgodna z wyznawaną przezeń religią, więc odmówił jej złożenia. Mimo że prawie wszyscy konserwatyści byli za wykluczeniem Rotschilda, Disraeli był za jego przyjęciem i uzasadniał to Anglikom tak: „Uczycie dzieci wasze historii żydowskiej, co niedziela śpiewacie hymny żydowskie. Właśnie jako chrześcijanin żądam, by Rotschild był przyjęty.” Nic tak nie gorszy, jak prawda, więc konserwatyści wysłuchali przemówienia Disraeliego w złowrogim milczeniu. No więc w rządowych szkołach dotychczas dzieci i młodzież były uczone historii żydowskiej, m.in. po to, by co niedziela śpiewać żydowskie hymny. Czy w takim razie akcja Judenratu oraz Wielce Czcigodnych feminister nie jest przypadkiem rażącym antysemityzmem?
Antysemicki rząd Donalda Tuska… Ładny interes! Adolf Hitler w piekle zaciera ręce.
Stanisław Michalkiewicz